WYSPA MATAGORDA, TEKSAS

Minął tydzień. Popołudnie było słoneczne i spokojne. Na renie Astro było cicho. Większość pracowników była w doraa i cieszyła się weekendowym odpoczynkiem. Grupa dyżurny pracowała przy stanowisku startowym, gdzie łączono właśi wahadłowiec z nową rakietą nośną, by był gotowy do następne lotu na satelitę, gdyby zaszła taka potrzeba.

Nacho Chavez, ponury, siedział obok biurka Dana. Obi niego Kelly Eamons, która wyglądała na bliską łez.

— To wszystko moja wina — zwróciła się do Dana. — N mawiałam ją, żeby z nim pojechała.

— Przecież ostrzegałaś ją, że to niebezpieczne — rzekł Ch vez. — Kazałaś’jej wszczepić implant.

— Rzeczywiście, na wiele się to zdało.

Dan z trudem mógł uwierzyć w to, co mu powiedzieli.

— April nie żyje? Zginęła podczas bombardowania willi.

— Razem z al-Baszyrem i kilkunastoma innymi osobami. — I al-Baszyr stał za tym wszystkim?

— Tak. Katastrofa wahadłowca, zamordowanie doktor Tenny’ego i tego technika, Larsena.

— I użycie mojego satelity w nieudanym zamachu n prezydenta.

Chavez skinął głową i dodał:

Żadna z tych informacji nie może wyjść poza ten pokój panie Randolph. Wierzymy w pańską dyskrecję.

— Pomyśleliśmy, że chciałby pan wiedzieć, co się stał‹ z April.

Dan był jak ogłuszony. April wpakowała się w tę histo rię spod znaku płaszcza i szpady, powtarzał sobie. I nie żyje Zginęła. Nie mógł w to uwierzyć. Cały czas miał wrażenie, ż( zaraz stanie w drzwiach. Ale nie żyje. Zabili ją.

— Dlaczego, na wszystkie nieba, wpakowała się aż tał głęboko w tę aferę?

— Dla pana — odparła Eamons. — Zrobiła to dla pana. Chybi była w panu zakochana.

Dan jęknął, jakby ktoś przywalił mu w brzuch. Otworzył usta, ale nie zdołał wydobyć z siebie ani słowa. Oddech uwiązł mu w krtani.

— Była cudowną kobietą — mówiła dalej Eamons. — Nawet pan nie wie, jak cudowną.

Dan opuścił głowę na piersi.

— Jezu — mruknął. — Słodki Jezu.

— Ten cały Williamson śpiewa aż miło — rzekł Chavez, próbując zacząć jakiś bardziej optymistyczny temat. — Jest bardzo chętny do współpracy.

Co z tego, chciał powiedzieć Dan. Zamiast tego spytał jednak:

— A Francuzi? Chyba nie są zachwyceni zbombardowaniem budynku na ich terytorium?

Chavez zrobił minę niewiniątka.

— Ktoś im coś zbombardował? Terroryści powysadzali się nawzajem w powietrze.

— I Francuzi na to pójdą?

— Pozwoliliśmy im brać udział w przesłuchaniach Williamsona. Pewnie też zaproponujemy im inne ustępstwa.

Dan potrząsnął lekko głową.

— Moglibyśmy sprzedawać im elektryczność po niskich cenach.

— Satelita znowu działa?

— Tak, od wczoraj. Dostarcza do White Sands dziesięć gigawatów, dzień i noc. Dostałem oferty zakupu energii z sześciu różnych elektrowni w Stanach i jedną z Kanady.

Pogawędzili jeszcze przez chwilę, nie wymieniając imienia April, po czym Chavez wstał, a Eamons zerwała się z miejsca razem z nim.

— Musimy wracać do Houston — oznajmił Chavez.

— Zawiozę państwa samolotem. Agent FBI pokręcił głową.

— Pojedziemy. Oficjalnie nas tu nie było. Jesteśmy po godzinach.

— Bardzo mi przykro z powodu April — rzekła Eamon; drżącym głosem.

— Tak — odparł Dan, czując, jak głos mu się łamie. — Mnie też.

I poczuli, że nie ma już nic więcej do dodania. Dan wymienił z nimi uścisk dłoni i odprowadził ich do pomostu. Poterr patrzył, jak schodzą po metalowych schodach; ich kroki odbijały się echem w pustym hangarze. Wyszli na zewnątrz, gdzk Chavez zaparkował na prawie pustym parkingu.

Chavez odjechał, a w hangarze zrobiło się nagle bardzc cicho. Długo tak nie będzie, pomyślał Dan. Za parę tygodn zaczniemy budować dwa nowe wahadłowce. I zaczniemj projektować kolejnego satelitę.

Wrócił do biura i włączył komputer, by przejrzeć zaplanowane spotkania na kolejny tydzień.

— Zeznanie przed komisją Senatu do spraw nauki — odczyta] z ekranu. — Ciekawe, czy Jane tam będzie?

Загрузка...