LAMAR, TEKSAS

Wstawał świt. April zasnęła w samochodzie Eamons, gdy ta odwoziła ją do domu. Kiedy zaparkowała za domem, April ocknęła się.

— Muszę jechać do pracy — rzekła sennie. Z samochodu udało jej się wysiąść dopiero za drugim podejściem.

Eamons objęła ją ramieniem i zaprowadziła do budynku.

— Musisz się trochę przespać. Dużo przeszłaś. Daj sobie spokój z pracą na dziś.

— Ale Dan…

— Zadzwonię do niego — upierała się Eamons, gdy weszły do pustej windy. — A teraz idź spać. To rozkaz.

Aprił uśmiechnęła się blado do agentki. Eamons odprowadziła ją do drzwi, poczekała chwilę, po czym poszła z powrotem na parking. Chavez zaparkował swojego lśniącego Chryslera obok jej wynajętego samochodu i siedział na masce, czekając na nią. Gdy ją zobaczył, wstał i wsiadł z powrotem. Eamons otworzyła drzwi dla pasażera i usiadła obok Chaveza.

— Pachnie nowością — rzekła. Chavez uśmiechnął się do niej.

— Po raz pierwszy wyjechałem nim poza Houston. Nie miałem czasu, żeby złożyć wniosek o służbowy samochód.

— Możesz rozliczyć kilometry.

— Tak — Chavez spojrzał na budynek, w którym mieszkała April. — Wszystko w porządku?

— Chyba tak. Ten Rodriguez trocheja wystraszył, no i nie spała całą noc…

— A kto spał?

Eamons pokiwała głową, trochę senna.

— Tak, przydałoby się trochę snu.

— Wyciągnęliście coś z Rodrigueza?

Nada. Poprosił o adwokata.

— A ten telefon z zagranicy?


— W biurze nad tym pracują. Eamons ziewnęła.

— Więc na czym stoimy?


— Rodriguezowi zostanie postawiony zarzut włamania i wtargnięcia, może napadu, gdy tylko otworzą sąd hrabstwa. Wyjdzie za kaucją trzydzieści sekund później.

— Powinniśmy go śledzić. Założyć mu podsłuch na telefon. To nasz jedyny ślad.

— Siad? — prychnąl Chavez. — Nic na niego nie mamy. Ani cienia dowodu.

— Ale jeśli będziemy go mieli na oku, może nas doprowadzić do ludzi, którzy doprowadzili do katastrofy wahadłowca Astro.

— Spróbuj powiedzieć to szefowi.

— Nie możemy go wypuścić z rąk! To jedyny ślad. Chavez odwrócił wzrok.


— Biuro nie zapłaci za śledzenie tego faceta, dopóki nie udowodnimy, że miał z tym coś wspólnego.

— Ale nie udowodnimy mu tego, jeśli nie będziemy go śledzić i nie dowiemy się czegoś więcej: z kim rozmawia, dla kogo pracuje.

— Paragraf 22 — rzekł Chavez z przekąsem.

— Ja mogę go śledzić — rzekła Eamons. — Mnie nie widział.

Chavez potrząsnął głową.

— Jeśli biuro za to nie zapłaci, wezmę urlop i będę go śledzić — uparła się Eamons.

— Bez obstawy, bez nadzoru elektronicznego? Co ty sobie myślisz, że jesteś jakimś Jamesem Bondem?

Eamons opadła na siedzenie samochodu. Chavez pomyślał, ze wygląda jak rozczarowane dziecko.

— Posłuchaj — rzekł. — Wiemy, że Rodriguez pracuje dla firmy wypożyczającej limuzyny. W Houston. Sprawdzimy rejestry wypożyczeń i dowiemy się, kogo woził. To może być jakiś trop.

— I trzeba sprawdzić jego połączenia telefoniczne — powiedziała Eamons bez większego przekonania. — Możemy zrobić to w biurze.

Chavez pokiwał głową i przekręcił kluczyk w stacyjce. Chrysler ożył.

— Oddajmy twój samochód i wracajmy do Houston.

— Nie jesteś śpiący?

— Najpierw ja prowadzę. Potem się zamienimy. Eamons skinęła głową. Nacho to dobry partner, pomyślała.

Jest inteligentny i można na nim polegać. Trochę zbyt ostrożny, ale ma rodzinę, o którą musi się troszczyć. Ja mogę wtykać nos w nieswoje sprawy, jeśli jest taka potrzeba. On nie musi. Ale to dobrze. On jest ten zorganizowany, a ja ta beztroska. Razem jesteśmy dobrym zespołem.


Senator Thornton starannie unikała wydawania pieniędzy podatników na prywatne zachcianki. Wyczarterowanie prywatnego samolotu z pilotem i iot do Oklahomy kosztowały fortunę, ale zapłaciła za wszystko własną kartą kredytową. Kiedy tylko dotarła na ranczo, zadzwoniła na lotnisko i zapytała o pilota, który zwykle latał z nią do Austin.

Pojawił się na ranczu pół godziny później, gdy Jane była jeszcze w swoimi pokoju, sprawdzając wyniki popołudniowego głosowania z listy obecności w Senacie. Przekazała swój glos Bobowi Quillowi, więc oficjalnie była obecna i głosowała.

Stukanie do otwartych drzwi sprawiło, że oderwała się od komputera. W drzwiach ukazała się smagła twarz Yolandy.

— Człowiek od opylania pól czeka na panią — rzekła Yolanda. Służyła rodzinie Thorntonów przez całe życie, podobnie jak jej matka. Jane uśmiechnęła się, słysząc to określenie. Każdy, kto pilotował samolot, zajmował się opylaniem pól, przynajmniej dla Yolandy.

Jane zeszła na dół. Pilot czekał w hallu i wyglądał bardziej na rolnika, w dżinsach i roboczej koszuli. Kiedyś latał pościgowymi Warthogami na Bliskim Wschodzie, choć dopiero po paru drinkach język rozwiązywał mu się na tyle, że zaczynał opowiadać o polowaniu na czołgi.

— Znów do Austin? — spytał.

— Nie, Zeb. Tym razem nie. Chciałam polecieć na wyspę Matagorda, do siedziby Astro Corporation. Jutro z samego rana.

— Leci tam pani w niedzielę?

— Tak — odparła Jane, myśląc, że biuro Dana będzie zamknięte w niedzielę i będzie można z nim spokojnie porozmawiać, nikt im nie przeszkodzi.

Zeb zmarszczył brwi.

— To prywatne lotnisko, prawda? Muszę mieć ich zgodę na lądowanie. Może być zamknięte w niedzielę.

— Ja się tym zajmę, Zeb — odparła Jane. — Wystarczy, jak mnie odbierzesz o siódmej.

— Dobrze, o siódmej — już miał wychodzić, po czym odwrócił się i spytał: — Zabrać coś na śniadanie?

Jane skinęła głową.

— Dobry pomysł. Poproszę sok grapefruitowy.

Pilot odszedł, a Jane ruszyła na górę, rozmyślając. Może jednak nie będę o tym mówić Morganowi. On nie zrozumie, dlaczego chcę zobaczyć Dana. Zastanowiła się, czy ona sama to rozumie.

Загрузка...