WSPOMNIENIE: DZIEŃ MOSTÓW

Byl czwarty lipca, dzień był piękny i słoneczny; Dan i Jane Thornton jechali wynajętym kabrioletem drogą 101, wracając z degustacji wina w Dolinie Napa. Jane była już panią senator; powołano ją na ten urząd podczas czternastomiesięcznego pobytu Dana w Japonii. Była równie piękna i godna pożądania jak w dniu jego wyjazdu, i wyglądało na to, że kocha go tak samo jak on ją.

Szare oczy Dana promieniały szczęściem; wtedy jeszcze nie miał złamanego nosa. Gdy tak pędzili autostradą, ciepły wiatr rozwiewał jej kasztanowe włosy, a jaskrawe słońce lśniło w wodach Zatoki. Przekrzykując wiatr, Dan opowiadał, co robił w Japonii.

— To tylko satelita demonstracyjny — wyjaśniał, mówiąc głośno, żeby dało się go słyszeć przez szum wiatru — ale działa, naprawdę przesyła energię na Ziemię.

Jane pokiwała głową i uśmiechnęła się, ale nic nie powiedziała. Gdy minęli Sausalito, Dan skręcił w Bunker Road.

— Nie wracamy do miasta? — krzyknęła Jane.

— Chcę ci pokazać najpiękniejsze miejsce w kraju — odkrzyknął. — Point Bonita.

Kiedy wjechali na parking, Jane pojęła, że miał rację Znajdowali się wysoko ponad oceanem; Pacyfik lśnił przed nimi, a po lewej stronie most wypiętrzał się pięknym łukiem przez Golden Gate, lśniąc jak stopione złoto w świetle popołudnia.

— Point Bonita — rzekła Jane, gdy szli po trawie wzniesienia.

— Pasuje do niego ta nazwa.

— I to jak. Spojrzała na niego.

— Więc wracasz do Japonii? Skinął głową.

— Kiedy skończy się mój kontrakt z Yamagatą, wrócę tu i zbuduję prawdziwego satelitę energetycznego. Pełnowymiarowego. Będzie przesyłał na Ziemię dwadzieścia gigabajtów. Może pięćdziesiąt.

— Dla Yamagaty?

— Dla siebie. Dla Stanów Zjednoczonych. Dla kogokolwiek, kto będzie na tyle inteligentny, żeby zainwestować w ten projekt.

— To wielkie przedsięwzięcie.

— Potrafię tego dokonać, Jane. Wiem, że potrafię. To ważna sprawa, a ja wiem, że potrafię to zrobić.

Jane uśmiechnęła się.

— Nie rzucaj mi takich protekcjonalnych uśmieszków — rzekł, odwzajemniając uśmiech. — Potrafimy czerpać energie z kosmosu. Całe mnóstwo energii.

— Jeśli komukolwiek się uda, to na pewno tobie — przytaknęła.

Czując, jak wzbiera w nim niepewność, Dan spróbował wyjaśnić:

— Jane, to dla mnie ważne. Dla całego świata. Nie urodziłem się w bogatej rodzinie, jak ty. Już w college’u musiałem walczyć o swoje. Yamagatą zatrudnił mnie, bo uwierzyłem w to, co robi. A teraz chcę pójść na swoje. Chcę być kimś. To moja szansa, Jane, na osiągnięcie czegoś, czego nikt dotąd nie dokonał.

— Z wyjątkiem Yamagaty — przypomniała mu.

— Pff! Ten mały satelita demonstracyjny się nie liczy. Nie wystarczy. Chcę zbudować duży prototyp wszystkich satelitów energetycznych na świecie.

— Jeśli znajdziesz wsparcie finansowe.

— Znajdę — rzekł. — Zobaczysz.

Jane znów się uśmiechnęła, tym razem z podziwem.

— Wierzę w ciebie Dan. Wierzę, że ci się uda. Nie pozwolisz, żeby cokolwiek stanęło ci na drodze, prawda?

— Nie pozwolę — odparł, po czym wziął ją w ramiona i pocałował. — Ale chcę, żebyś była ze mną, Jane. Ten rok bez ciebie byl okropny.

— Ja też za tobą tęskniłam, Dan.


— Wyjdziesz za mnie? Otworzyła szeroko oczy.

— Wyjść za ciebie?

— Kocham cię, Jane. Kocham cię szaleńczo. I rozsądnie. Oparła głowę na jego ramieniu.

— Jesteś pewien? Uśmiechnął się.


— Przepadłem, odkąd błysnęłaś do mnie tymi wielkimi zielonymi oczami.

— Pochlebiasz mi.

— Naprawdę. Oczywiście, nie wiedziałem, że zostaniesz panią senator. I byłaś pierwszą spotkaną osobą w sali konwencji, która nie paliła cygara.

Jane zaśmiała się.

— Ja też cię kocham.

— Naprawdę?

— Oczywiście. Jak ciebie można nie kochać? Oczarowałbyś węża, żeby wyszedł ze skóry, gdybyś chciał.

— To dopiero pochlebstwo!

— I też potrafisz być okropnie uparty.

— Nie jestem uparty. Jestem człowiekiem z zasadami. To inni są uparci, nie ja.

Jane zaśmiała się.

— Dan, małżeństwo to poważna sprawa. Jesteś gotowy na to, żeby być mężem pani senator Thornton?

Zamrugał ze zdziwienia.

— Myślałem, że polecisz ze mną do Japonii. — I zrezygnuję ze stanowiska w Senacie?

— To może… po zakończeniu kadencji?

Umilkła. Szli wzdłuż brzegu, objąwszy się ramionaiiu w talii.

Dan wziął głęboki oddech.

— Jane, jesteś najbardziej fantastyczną osobą, jaką znam. Jesteś inteligentna, silna, piękna, bogata — ale przede wszystkim jesteś szczera. Bezpośrednia i szczera. Nigdy nie bawisz się w żadne gierki. Mówisz to, co masz na myśli, i rzeczywiście tak myślisz. Więc jak będzie? Nie mów, że się tego nie spodziewałaś.

— Szczerze? Nie.

— Zapowiedziałem ci, żebyś mi tego nie mówiła — zażartował.

— Nie przypuszczałam, że jesteś z tych, co się żenią, Da Myślałam, że zakochałeś się w satelicie.

— Bo tak jest — przyznał. — Ale ciebie kocham bardziej. Nie chcę wracać do Japonii bez ciebie.

Spoważniała, prawie posmutniała.

— Muszę podjąć decyzję o ponownym kandydowaniu.

— Co? Myślałem…

— Zastanawiałam się, Dan — rzekła ze smutkiem — co sądzisz o życiu męża pani senator?

— Miałbym przeprowadzić się do Waszyngtonu? Odejść od Yamagaty?

— Wiem, że to nie byłoby dla ciebie łatwe. Ale przecież mógłbyś założyć firmę w Waszyngtonie? Mogłabym ci pomóc, znam tam wielu ważnych ludzi.

— Muszę najpierw wywiązać się z kontraktu z Yamagatą — odparł. — Nie mogę go zostawić. Wystarczy, że mam zamiar robić mu konkurencję.

— Nie musisz tak naprawdę wracać do Japonii, prawda?

— A ty już zdecydowałaś, że będziesz kandydować jeszcze [???]?

Zawahała się na ułamek sekundy.

— Cóż, w betonie tego jeszcze nie odciśnięto.

Dan zmrużył oczy, patrząc na zachodzące słońce, po czym wałtownie skręcił w stronę parkingu.

— Może porozmawiamy o tym przy kolacji.

Spojrzała na ocean. Słońce chyliło się ku zachodowi. Niebo zaczynało czerwienieć. Dan musi sobie to wszystko przemyśleć, pomyślała. Już zrobił duży krok, prosząc mnie o rękę. A teraz ja proszę go, żeby całkowicie zrezygnował ze swoich planów.

— Przy kolacji — zgodziła się niechętnie.


W łazience apartamentu, który wynajęli w St. Mark’s, Dan rozcierał białą pianę po twarzy, mając na sobie puszysty hotelowy szlafrok. Rzuć Yamagatę i przeprowadź się do Waszyngtonu, myślał. Zostań małżonkiem senator Thornton. Wziął do ręki maszynkę do golenia. Ona nigdy nie pojedzie do Japonii; to głupie, żebym ją prosił o zrezygnowanie z czegoś, co właśnie osiągnęła, tylko po to, żeby za mnie wyjść.

Eksplozja uderzyła jak grom, ostry i tak silny, że Dan upuścił maszynkę. Dan nie tylko ją usłyszał, ale poczuł. Podłoga podskoczyła. Trzęsienie ziemi? Nadal słyszał jednak długi, przetaczający się ryk.

— Co to było, u licha? — zawołał Dan, z twarzą pokrytą pianą.

— Uderzenie dźwiękowe? — odparła Jane z sypialni, gdzie przebierała się do kolacji.

— To nie brzmiało jak uderzenie dźwiękowe — rzekł Dan, sięgając po maszynkę do golenia. To był obszar sejsmiczny, ale chyba teraz nic się nie trzęsło. Tylko jedno uderzenie. Rolka papieru toaletowego nawet się nie zakołysała.

Z daleka usłyszeli wycie syreny. Straż pożarna, może pogotowie. I jeszcze jedna.

— O, mój Boże.

Nie był przekonany, czy Jane rzeczywiście wypowiedziała te słowa.

— Co się…

— Dan. Chodź tu.

— Co się stało?

— Chodź tu! Szybko! — nigdy nie słyszał takiego napięcia w głosie Jane. — Szybko, Dan.

Chwycił ręcznik i zaczął ścierać pianę z twarzy, po czym wpadł do sypialni. Na zewnątrz wyło coraz więcej syren. Jane włączyła telewizor. Na ekranie widać było most Golden Gate. Na środku jego głównego przęsła widać było ciemny dym. Tam, gdzie liny podtrzymujące opadały z wież.

Dźwięk był wyłączony. Dan rozejrzał się za pilotem. I wtedy dostrzegł, że centralne przęsło mostu rozpada się na dwie części, które wpadają do wody, oddzielając się od siebie powoli, jak wiotkie paski tektury, i opadają, a samochody i ciężarówki zsuwają się z opadających części mostu i wpadają do zimnej, głębokiej wody.

— Jezu Chryste… — jęknął Dan.

Jane stała przerażona, z dłońmi przyciśniętymi do twarzy, ze łzami w oczach.

Pilot leżał na podłodze, Dan dostrzegł go. Jane musiała go tam upuścić. Stała jak zastygła przed telewizorem, częściowo ubrana, nieruchoma, niema.

Dan usiadł na brzegu łóżka i nagle poczuł się znużony, wyczerpany, jakby coś wyssało z niego całą energię. Schylił się i podniósł pilota, włączył dźwięk.

— … nie wiadomo jeszcze, ile osób zginęło — mówił spiker zza kadru, przerażonym, zmartwiałym tonem. Na ekranie widać było spadające do cieśniny przęsła mostu, samochody uderzające w wodę. — Śmigłowiec policji drogowej prawdopodobnie znalazł się w zasięgu eksplozji. Straciliśmy z nim kontakt. Prawdopodobnie zatonął.

Jane opadła na łóżko przy nim, nadal zbyt przerażona, by przemówić. Na ekranie widać było teraz ludzi na ulicach, przestraszonych, zapatrzonych w chmury szarego pyłu unoszące się do błękitnego nieba. Nadjeżdżały wozy policyjne. Ściągały wozy strażackie, a strażacy rozglądali się dookoła, zszokowani, zdumieni, nie wiedząc, co w ogóle robić poza patrzeniem w przerażeniu na strzaskany most.

Na ekranie pojawił się wystraszony młody człowiek w samej koszuli, najwyraźniej w telewizyjnym studiu. Ręce drżały mu, gdy trzymał w nich cienką kartkę papieru.

— Otrzymaliśmy właśnie wiadomość — powiedział drżącym głosem — że zaatakowano także most Brookliński w Nowym Jorku oraz most Sunshine Skyway nad zatoką Tampa na Florydzie.

— Skurwiele — mruknął Dan. — Podli mordercy.


Jane i Dan siedzieli i przez wiele godzin oglądali ten horror.

Zniszczono trzy mosty. Zginęły tysiące ludzi. Słońce powoli tonęło w Pacyfiku, pogrążając ich hotelowy pokój w ciemnościach, aż jedynym źródłem światła stał się telewizor, a oni zbierali kolejne informacje. Potężny supertankowiec wypełniony płynnym gazem ziemnym wyleciał w powietrze, dokładnie w chwili gdy przepływał pod mostem Golden Gate. W ten sam sposób zniszczono most Sunshine Skyway nad zatoką Tampa. W Nowym Jorku ciężarówki wyładowane jakoby nawozami zatrzymały się dokładnie na środku mostu i eksplodowały. Terroryści prawdopodobnie zginęli w wybuchu. Trzy mosty. Tysiące zabitych.

O dziewiątej wieczorem prezydent Stanów Zjednoczonych przemówił w telewizji ze swego domu na Florydzie, gdzie spędzał świąteczny weekend.

— To tragiczny czwarty lipca — mówił z pobladłą twarzą. — Naród amerykański nie zapomni tego dnia. Nie ustaniemy, dopóki terroryści i ci, którzy ich finansują, nie zostaną wytropieni i zniszczeni. Zwołałem dziś wieczorem spotkanie z szefem obrony narodowej i głównodowodzącym sił zbrojnych…

Gdy prezydent zakończył swe przerażające, krótkie przemówienie, Dan wyłączył telewizor. Jedyne światło w pokoju docierało z okna. Na ulicach nadal wyły syreny, jak demony opłakujące zmarłych.

Jane poruszyła się.

— Nie. Włącz. Chciałam zobaczyć…

— Widzieliśmy to już parę razy, Jane. Nie ma nic nowego do pokazania.

— Przejeżdżaliśmy przez ten most — powiedziała, jakby dopiero teraz uświadomiła sobie, jak bliscy byli śmierci. — Jeszcze godzina i…

— Nie żylibyśmy, tak jak tamci. Pokiwała głową.

— Ale żyjemy, Jane. Żyjemy. A ja cię kocham. Będę cię chronił. Wszystko będzie dobrze, obiecuję.

Położyła głowę na jego ramieniu, a on objął ją mocno.

— Już dobrze, Jane. Wszystko w porządku. Jesteśmy bezpieczni. Nie bój się.

— Wiem, Dan — szepnęła. — Kocham cię. Nie chcę, żeby coś nas kiedyś rozdzieliło.

Uniósł jej podbródek. Dostrzegł kłaczek dzianiny, który przykleił jej się do policzka. Zdjął go i pocałował ją.

— Wyjdź za mnie — powiedział. — Zaraz. Dziś wieczorem.

Jane przetarła oczy i uśmiechnęła się słabo.

— Chcesz zrobić ze mnie przyzwoitą kobietę?

— Chcę się z tobą ożenić, Jane Thornton. I chcę, żebyś pojechała ze mną do Japonii.

— Chcesz wrócić do Japonii? Teraz?

— Muszę — odparł. — Satelita demonstracyjny Yamagaty jest prawie gotowy, ale ciągle jest przy nim sporo pracy. A ja jestem związany kontraktem. Muszę wracać.

Milczała przez chwilę.

— A ja muszę zacząć planować kampanię przedwyborczą.

— Przecież to jeszcze całe lata?

— Na świecie jest tylko stu senatorów, Dan. Nie zamierzam z tego rezygnować.

— Ale…

— Dan, to moja kariera. Teraz, po tym ataku terrorystycznym, po prostu muszę tam być.

Pokiwał głową ponuro.

— Możesz wyplątać się z kontraktu z Japończykami.

— Ale nie chcę.

— Nie chcesz? Czemu?

— Satelita energetyczny to coś bardzo ważnego. Te nawet jeszcze ważniejszego.

— Po tym ataku terrorystycznym, a pewnie będą następ sądzisz, że ta zabawa w kosmosie jest ważna?

— To nie jest zabawa! Jane, jeśli uda nam się pozysl energię z kosmosu, będziemy mogli wypiąć się na Arab i ich ropę.

Patrzyła na niego, jakby nie wierzyła w to, co mówi.

— Dan, to będzie trwało lata! Z terrorystami musimy w czyć teraz.

— Dopóki jesteśmy zależni od ropy z Bliskiego Wscho‹ mogą nas trzymać krótko.

— I sądzisz, że loty w kosmos nam pomogą?

— Tak! Pozyskiwanie energii z kosmosu…

— Może za sto lat.

— Dziesięć! Może pięć, jeśli się przyłożymy.

— Dziesięć lat — mruknęła Jane. — Mój Boże, Dan, dziesi lat w polityce to jak stulecie.

— Jeśli teraz nie zaczniemy, nigdy nam się nie uda!

— Koszty — rzekła Jane. — Wszystko, co robi NASA, kos tuje górę pieniędzy.

— Można to zrobić taniej.

— Ale i tak potrzeba miliardów, prawda?

Dan, rozdrażniony, próbując nie stracić panowania m sobą, odparł:

— Daj mi dziesięć procent tego, co przemysł naftow wydaje rocznie na wiercenie pustych dziur, a wybuduję pe nowymiarowego satelitę energetycznego.

— Nie da się — rzekła, potrząsając głową.

— Nie da się, chyba że ktoś się ruszy i to zrobi!

— I tego chcesz? Widząc, co się dzieje, myślisz o lotac w kosmos?

Chciał coś odpowiedzieć, ale powstrzymał się. Rzeki tylko:

— Wracam do Japonii. Muszę.

— Na jak długo?

— Na rok. Może krócej.

— Rok.

Chwycił ją za nagie ramiona.

— Jane, jedź ze mną. Zapomnij o tym politycznym gównie. Jedź ze mną i pomóż mi budować przyszłość!

W ciemnościach panujących w pokoju widział, jak błyszczą jej oczy. Ale tylko przez chwilę: zaraz przybrała zrezygnowany wyraz twarzy i położyła mu głowę na ramieniu.

— Żałuję, Dan, ale nie mogę. Choć tak bym chciała.

— Więc nie pojedziesz.

— Nie mogę.

— Wyjdziesz za mnie?

— Jak będziesz w Japonii albo gdzieś w kosmosie? Uśmiechnął się smutno.

— Satelita Yamagaty jest zaledwie parę kilometrów nad Ziemią.

— A moje miejsce jest w Waszyngtonie, Dan.

— Ale co z nami? Przecież mnie kochasz?

Dan czuł, jak serce mocno bije mu w piersi. Jane milczała przez kilka sekund. W końcu odezwała się:

— Porozmawiamy o tym, jak wrócisz z Japonii.

W pokoju zapadło milczenie, w którym słychać było tylko wycie syren.

Загрузка...