Dan musiał odchylić głowę, by popatrzeć na zgrab zarys połyskującej biało rakiety nośnej i wdzięczny kszt wahadłowca o zakrzywionych skrzydłach usadowionego szczycie; jego dziób odznaczał się na tle jasnego poranne nieba. Pogoda stała się bardziej przyjazna; po błękitnym niet żeglowały białe cumulusy pchane wiatrem wiejącym od zatol Czul zapach morza i słodką woń dalekich sosen.
Nikt by nie powiedział, że parę godzin temu przesze tędy huragan. Platformę startową oczyszczono z ziemi i śmi ci, które spadły tam podczas sztormu. Kałuże wypompow no lub wyschły same w słońcu. Ku uldze Dana wszystk budynki Astro przeżyły huragan Fernando z niewielkin szkodami. Najbardziej ucierpiał jego Jaguar: kiedy poszet zobaczyć, w jakim jest stanie, zobaczył, że dziesięcioletni tkanina dachu rozdarła się i wnętrze samochodu wygląd jak basen.
Mogło być gorzej, powtarzał sobie w duchu, spacerują dookoła platformy startowej i podziwiając połączoną z waha dłowcem rakietę. Rusztowanie już odsunięto od platformy przy rakiecie stała tylko wieża łącząca; biegły od niej dw, grube kable elektryczne do klap na górze rakiety nośnej i wa hadłowca.
— Wyglądasz na zadowolonego, szefie — rzekła kroczącć obok niego Lynn Van Buren. Podobnie jak Dan, miała na głowie kask z wypisanym nazwiskiem tuż poniżej eleganckiego logc Astro Corporation.
— Rakieta stoi na stanowisku, wszystkie systemy sprawdzone, przynajmniej tak wynika z tego, co mi mówiłaś’ — odparł Dan. — Nie powinienem być zadowolony?
— Co teraz? — spytała.
Dan oparł się o solidną stalową poręcz platformy i spojrzał z namysłem na wahadłowiec. Stworzony do lotu. Nie powinien tkwić na ziemi. Powinien tańczyć po niebie, tam jego miejsce.
— Wszystkie testy zakończone? — zwrócił się do Lynn.
— Tak jest. Wszystkie połączenia są poprawne, wszystkie systemy działają. Baterie i ogniwa paliwowe są całkowicie naładowane.
Dan spojrzał w orzechowe oczy Lynn. Wyglądała na rozbawioną i jakby na coś czekała; jakby oboje grali w jakąś grę, a ona wiedziała, jaki będzie jego następny ruch.
— Czy wahadłowiec jest zatankowany? Na ustach Lynn wykwitł lekki uśmieszek.
— Nie, psze pana. Test połączenia wykonuje się przy pustym wahadłowcu.
Dan dostrzegł to na jej twarzy: przecież doskonale o tym wiesz, szefie.
Dan podjął tę grę. Rozejrzał się dookoła platformy, spojrzał na ziemię, gdzie trzech techników zmagało się z generatorem pomocniczym, w stronę schronu, gdzie pracowała ekipa przeprowadzająca testy i starty, i znów na twarz Van Buren, na której malowało się wyczekiwanie.
— Przeprowadźmy pełny test — rzekł. — Pełny zbiornik paliwa w wahadłowcu, jak przed startem.
— Ale nie mamy ciekłego tlenu ani wodoru. Instalacja wyleciała w powietrze, pamiętasz?
Dan zniżył głos.
— Właśnie jedzie do nas konwój ciężarówek z ciekłym tlenem i wodorem, wystarczy na dwa wahadłowce. Przyjadą dziś wieczorem, kiedy większość pracowników pójdzie do domu.
Van Buren nie wyglądała na szczególnie zaskoczoną.
— Więc zatankujemy dziś wieczorem?
— Tak. Przy minimalnej obsadzie. Inżynier pokiwała głową.
— I co wtedy? Uśmiechnął się krzywo.
— Ty i piątka twoich najlepszych ludzi jedziecie do W nezueli.
Otworzyła oczy ze zdziwienia.
— Do Wenezueli?
— Ha, zdziwiona?
Claude Passeau siedział w swoim biurze, którego użycz mu Dan, w budynku zespołu inżynieryjnego, otaczający] hangar A.
Dan wsunął głowę przez otwarte drzwi i spytał radośni:
— Nie chcesz się wybrać na lunch?
Passeau stukał coś zawzięcie na klawiaturze komputer; Nie odrywając wzroku od ekranu, odparł:
— Jeszcze nie ma nawet jedenastej.
— Wiem — odparł Dan, wchodząc do małego, schludnegi biura.
Dan przydzielił przedstawicielowi FML narożne biun z dwoma oknami i Passeau utrzymywał je w takim stanie jakby to było jego stałe miejsce pracy. Pozostali ludzie z FMI i KRBT dostali kłaustrofobiczne przegródki ze ściankami ni wysokość ramienia; ledwo się tam mieściło biurko i kosz m śmieci.
Siadając na twardym plastikowym krześle przed biurkien Passeau, Dan rzekł:
— Pomyślałem, że wyskoczę do Lamar na miejscowe żabie udka.
Passeau oderwał wzrok od klawiatury.
— Żabie udka? Serio?
— Są wielkości kurzych.
Passeau o mało się nie roześmiał, kiedy wyszli na parking i zobaczył na miejscu Dana zardzewiałego, pogiętego Chevro-leta, dwudrzwiowy hatchback.
— To własność faceta, który naprawia mój dach — wyjaśnił Dan z kwaśną miną. — Twierdzi, że nie ma innego pożyczaka.
Passeau potrząsnął głową.
— Cóż za upadek możnych.
Dan wzruszył przepraszająco ramionami.
— Tłumik też by mu się przydał.
Jadąc rozpadającym się rzęchem w stronę promu, Dan zwrócił się do Passeau:
— Wiesz, Claude, wyglądasz jakoś niewyraźnie.
— Niewyraźnie?
— Zmęczony. Przepracowany. Musiałeś przeżyć niezły stres podczas tego całego huraganu.
— Mówisz, że to dobry moment na wakacje? Dan wjechał rzęchem na prom.
— Tak sądzę. A na Riwierze o tej porze roku jest cudownie.
Passeau uśmiechnął się ze zrozumieniem.
— Dan, przyjacielu, nie sądzisz, że byłoby trochę podejrzane, gdyby kiepsko opłacany pracownik rządowy robił sobie wakacje na Riwierze?
— Może — przyznał mu rację Dan.
Passeau milczał, gdy prom ożył i zaczął oddalać się od nabrzeża. Dan poczuł, jak zaczynają się kołysać na falach zatoki. Na Passeau kołysanie chyba nie robiło wrażenia.
— Wiesz — odezwał się w końcu Passeau — tak sobie pomyślałem, że powinienem wrócić do mojego biura w Nowym Orleanie. Dochodzenie można skończyć tam.
— Nie jedziesz na urlop?
— Jeszcze nie — odparł gładko Passeau. — Może później, jak napiszę raport końcowy.
— Rozumiem.
— Jeśli do tego czasu nie wypadniesz z gry. Dan spojrzał na niego spode łba.
Tego wieczora April i Kelly Eamons planowały strate-gie.
— To może nic nie oznaczać — powtórzyła April po raz dwudziesty, ubierając się na randkę z kolacją.
— Powiedziałaś, że szastał pieniędzmi — rzekła Eamons, siedząca na łóżku April.
— Mówił o dużych pieniądzach — sprostowała April, wkładając wyszywany cekinami top do ciemnoszarych spodni. — Był pijany.
— In vino veritas — odparła Eamons.
— Tylko że on nie tylko chwalił się pieniędzmi — rzekła April, wracając myślą do rozmowy z Kinskym. — Powtarzał w kółko, że trzeba się troszczyć o własny interes, wymościć sobie gniazdko, coś takiego.
Eamons oparła podbródek na pięściach i rzekła ponuro:
— Nie mamy innego punktu zaczepienia.
April zapięła naszyjnik ze sztucznych pereł i rzuciła okiem na całą swoją sylwetkę w dużym lustrze na drzwiach szafy. Błyszczący top bez rękawów miał golf, ale pomyślała, że i tak wygląda w nim seksownie. Wąskie spodnie podkreślały kształt jej nóg, ale nie wyglądała w nich wyzywająco. Przypomniawszy sobie, jakiego wzrostu jest Kinsky, włożyła buty na niskim obcasie.
Zwracając się do Eamons, spytała:
— Naprawdę sądzisz, że Len mógł być zamieszany w śmierć Joego Tenny’ego? I Pete’a?
Na twarzy Eamons malowało się skupienie.
— Z tego, co mi opowiadałaś o Kinskym — nie sądzę. W najgorszym wypadku bierze pieniądze od kogoś za informowanie o tym, co się dzieje w Astro.
— Szpieg?
— Szpiegostwo przemysłowe. Dość częsta sprawa. Jeśli Tricontinental i ta japońska firma chcą przejąć Astro, posiadanie informatora w firmie ma dla nich sens. Pewnie obie tak robią.
April potrząsnęła głową i poszła do łazienki dokonać ostatnich poprawek w makijażu.
— W takim razie ja jestem kontrszpiegiem? — zawołała przez otwarte drzwi łazienki.
— Tylko uważaj na siebie — rzekła Eamons, wstając i podchodząc do drzwi. — Może on jest tylko informatorem, ale ludzie, z którymi się kontaktuje, są diabelnie niebezpieczni.
— Wiem — odparła April, nie odwracając wzroku od swojego oblicza w lustrze nad umywalką.
— Bądź czarująco naturalna. Dużo słuchaj, mało mów. Będę nad tobą dyskretnie czuwać z pewnej odległości.
Rozprowadzając równomiernie szminkę po ustach, Apn! spytała:
— Dobrze wyglądam?
— Wyglądasz bosko — odparła Eamons z chytrym uśmieszkiem. — Sama chętnie zabrałabym cię do Nowego Jorku.
April poczuła, że się czerwieni.