— Panie dyrektorze?
Dan uniósł wzrok znad biurka.
— Dzwonili z wieży. Pan al-Baszyr ląduje.
Dan wstał i wyjrzał przez okno. Istotnie, mały, zgrabny T-38 właśnie kołował po pasie, błyszcząc srebrzyście w słońcu późnego poranka. Dan dostrzegł chmury burzowe formujące się po przeciwnej stronie zatoki. Po południu będzie burza jak nic.
— Mamy kogoś na lądowisku, żeby go tu przyprowadził? — spytał Dan.
— Wszystko załatwione — odparła April.
— Dobrze. Dzięki.
Wróciwszy z Austin. Dan przejrzał wszystko, co na temat al-Baszyra znalazł w Internecie. Nie było tego wiele. Urodzi} się w Tunisie w obrzydliwie bogatej rodzinie, zasiada w zarządach kilkunastu międzynarodowych korporacji. W prasie brukowej nic. Albo nie jest playboyem, albo ma tyle pieniędzy, że wykorzystani przez niego nawet nie mysią o tym, żeby popędzić z rewelacjami do tanich pisemek.
Dan poprosił April o przygotowanie biura na przyjęcie ał-Baszyra i poszedł na przechadzkę po hangarze. Nadal było tam kilkanaście osób z FML i KRBT. mierzących i ważących kawałki potrzaskanego wahadłowca. Ajeszcze więcej siedziało w budynku biurowym obok hangaru, prowadząc na swoich laptopach jakieś analizy i nabijając rachunki telefoniczne Astro rozmowami z Waszyngtonem.
Kiedy wrócił do biura, ledwo je poznał. Ujrzał ze zdumieniem, że wszystko jest czyste, schludne i prawie lśniące. Przeraził się, widząc puste biurko. W życiu niczego nie znajdę, pomyślał.
— Pan al-Baszyr do pana — ogłosiła April z wybiciem godziny jedenastej. Tyle się mówi o braku poczucia czasu u Arabów, pomyślał Dan, wstając z krzesła i obchodząc biurko z wyciągniętą ręką.
Al-Baszyr uśmiechał się, wkraczając do gabinetu Dana, ale zanim przyjął jego wyciągniętą dłoń, dokładnie przyjrzał się April. Był ubrany jak model, w jasnoszary garnitur i blad błękitny krawat. W samej koszuli i wyprasowanych starann spodniach Dan czuł się prawie jak obdartus. Usiedli pn okrągłym stole w rogu gabinetu, przy oknie wychodzącym i parking i otaczające go drzewa. April wniosła tacę z kawą i s( karni, uśmiechnęła się uroczo, stawiając poczęstunek na stoli i wyszła. Al-Baszyr śledził ją wzrokiem, z nieodgadnionyi uśmiechem na twarzy.
— Ma pan śliczną sekretarkę — mruknął, gdy April zamknęl za sobą drzwi.
Dan skinął głową bezceremonialnie.
— Tak, istotnie.
— Mężatka?
Dan poczuł wściekłość. Starając się, by jego wypowied brzmiała uprzejmie, skłamał:
— Nie, ale jest w stałym związku. Miejscowy oficer policj i trener sztuk walki. Wielki facet, brutalny jak wygłodzony niedźwiedź.
Uśmiech al-Baszyra zgasł.
— Kawy? — spytał Dan.
Pół godziny później Dan był pod wrażeniem: al-Baszyi wiedział bardzo dużo o technologiach związanych z satelitam energetycznymi. Nie jest inżynierem, pomyślał Dan, ale jesi piekielnie inteligentny.
— Satelity energetyczne nigdy nie wyprą ropy całkowicie — mówił Tunezyjczyk. — Mogą jednak przejąć duży procenl podstawowego obciążenia sieci energetycznej.
— Tak — rzekł Dan. — Gdybyśmy mieli kilkanaście satelitów, moglibyśmy zamknąć większość elektrowni naziemnych na paliwa kopalne. Może wszystkie.
— Tylko elektrownie na paliwa kopalne? A nuklearne? Dan zawahał się przez chwilę, zastanawiając się, ile może powiedzieć gościowi. Potem rzekł z rozwagą:
— Elektrownie na paliwa kopalne wytwarzają gazy cieplarniane. Nuklearne nie. Spalanie węgla, ropy i gazu ziemnego powoduje globalne ocieplenie…
— Wielu liczących się naukowców twierdzi, że globalne ocieplenie nie jest realnym zagrożeniem.
— Tak, wiem. Ale temperatury globalne rosną co roku. Gdybyśmy mogli zamknąć elektrownie na paliwa stale na całym świecie…
— To „gdyby” jest olbrzymie — przerwał mu al-Baszyr, unosząc palec.
Dan zachichotał.
— Dobrze. Dobrze. Skupmy się na uruchomieniu jednego satelity energetycznego.
— Co sądzi pan o pomyśle Scanwella, polegającym na uniezależnieniu Stanów od importowanej ropy?
— To nie jest pomysł. To jest konieczność.
— Naprawdę? — al-Baszyr uniósł brwi. — Czemu?
— Dopóki jesteśmy zależni od bliskowschodniej ropy, jesteśmy uzależnieni od bliskowschodniej polityki. Jesteśmy zakładnikami terrorystów i wariatów, którzy chcą zetrzeć z powierzchni ziemi Izrael. I Stany. Bo te popierają Izrael.
Al-Baszyr uśmiechnął się lekko.
— A jeśli Stany nie będą już musiały importować ropy z Bliskiego Wschodu? Co wtedy?
— To ich problem, nie mój.
— A Izrael?
— Izrael będzie musiał sam sobie radzić ze swoimi problemami.
— Rozumiem — odparł al-Baszyr i zamilkł. Przesadziłeś, pomyślał Dan. Rozmawiasz z Arabem, na litość boską, z muzułmaninem. Czemu się chwilę nie zastanowisz, zanim otworzysz usta?
Cóż, sam się o to prosił, odpowiedział sobie w myślach Dan. Sam zaczął ten temat. Co teraz?
Al-Baszyr siedział przy biurku Dana, z twarzą bez wyrazu, i patrzył na Dana swoimi ciemnym, głębokimi oczami.
— Proszę posłuchać — rzekł Dan niepewnym tonem. — Nie jestem politykiem. Jestem biznesmenem. Nie próbuję ratować świata. Ja tylko chcę uruchomić satelitę energetycznego i czerpać z niego godziwe zyski.
Al-Baszyr wybuchnął śmiechem.
— Faktycznie, wszyscy tego chcemy, panie Randolph.
— Dan.
Al-Baszyr skinął głową.
— Niełatwo znaleźć kogoś tak uczciwego jak pan. Dan wzruszył ramionami.
Al-Baszyr spoważniał.
— Doskonale. Pan Garrison jest gotów kupić piętnaście procent Astro Manufacturing za cenę jeden przecinek pięć miliarda dolarów.
— I co jeszcze?
— Tricontinental Oil chce, by jeden z jej członków zarządu znalazł się w waszym zarządzie.
— I to będzie pan?
— Tak, to będę ja.
— O wiele bardziej wolałbym pożyczkę — rzekł Dan. — Nie musiałbym rozwadniać akcjonariatu.
Al-Baszyr rozsiadł się wygodnie i milczał.
— Senator Thornton zamierza przedstawić projekt ustawy, która zakłada gwarancje rządowe dla kredytów dla Astro.
— I innych firm — rzekł al-Baszyr. On wie o planie Jane! Dan był zaskoczony, ale zdołał odpowiedzieć, nie zmieniając tonu głosu:
— Ustawa w zamierzeniu ma pomóc Astro.
— Kredyty będą bardzo nisko oprocentowane — przypomniał al-Baszyr.
— Dwa procent od półtora miliarda to nadal…
— …o wiele mniej, niż można zarobić gdzie indziej.
— Ale tu chodzi o gwarancje — podkreślił Dan. — Zero ryzyka.
Al-Baszyr miał minę kota bawiącego się ze schwytaną myszą.
— Dan, niech pan będzie poważny. Nie można od nikogo wymagać, żeby zainwestował półtora miliarda dolarów i nie miał z tego nic poza dwoma procentami za dziesięć albo dwadzieścia lat. To absurd.
— W takim razie będę musiał zwrócić się do kogo innego — rzekł Dan. — Może Saito Yamagata będzie bardziej skory do rozmów.
Na twarzy al-Baszyra pojawił się wyraz żalu.
— Dan, przyjacielu, jeśli martwi się pan tym, że ktoś przyjdzie i wyjmie panu z rąk jego własną firmę, to należałoby się martwić raczej Japończykami, nie Tricontinental.
Dan zgodził się z nim w duchu. Wiedział, że Sai chce mu pomóc. Ale ceną byłoby podzielenie się z Yamagata projektem wahadłowca.
— Nie można zdobyć takich pieniędzy, nie rezygnując z czegoś — rzekł nie bez racji al-Baszyr. — Jak to nazywają naukowcy, druga zasada termodynamiki?
— Druga zasada termodynamiki — mruknął Dan. — Nie możesz wygrać, nie możesz nawet wyjść na zero.
— Nie ma czegoś takiego jak darmowy obiad. Garrison chce tylko mieć w zarządzie swojego człowieka, żeby wiedzieć, co się dzieje. Jedno stanowisko wiele w zarządzie nie zmieni. Nikt nie odbierze panu firmy jednym głosem.
— Zapewne nie — przyznał Dan. W duchu jednak zadawał sobie pytanie: więc czemu aż tak bardzo tego chcecie?