WYSPA MATAGORDA, TEKSAS

Było prawie południe, kiedy April poczuła delikatny zapach jaśminowych perfum i oderwała wzrok od ekranu. Przy jej biurku stała zadziorna ruda piękność o nosie upstrzonym piegami i uśmiechała się. Miała na sobie białą koszulkę i szorty.

— Pana Randolpha nie ma w biurze — rzekła April.

— W czym mogę pomóc?

— Wiem, pan Randolph pojechał do Waszyngtonu, prawda?

— spytała Kelly Eamons.

— Powinien wrócić jutro — odparła ostrożnie April.

— Tak naprawdę przyszłam porozmawiać z panią, nie z panem Randolphem.

Zanim April zdołała odpowiedzieć, ruda wyjęła cienki portfel z kieszeni szortów i otworzyła go.

— Agent specjalny Kelly Eamons, Federalne Biuro Śledcze.

April wstała. Była o kilka centymetrów wyższa od Eamons, długonoga i szczupła. Stojąc po dwóch stronach biurka, wyglądały jak topmodelka i pełna wigoru teksańska pomponiarka. Jeśli ona ma przy sobie broń, pomyślała April, przyglądając się Eamons, nie mam pojęcia, gdzie ją schowała.

— A o czym chce pani ze mną rozmawiać? — spytała April.

— Jestem tylko asystentką pana Randolpha.

Eamons przyjrzała się April jasnymi, błękitnozielonymi oczami.

— Założę się, że wie pani więcej o tym, co się tu dzieje, niż pani szef.

— To stary banał, pani agent specjalny, wszystkowiedząca sekretarka.

— Może będziemy sobie mówić po imieniu? Jestem Kel I nie bądź taka skromna.

April nie odwzajemniła uśmiechu.

— Dobrze. Co chcesz wiedzieć?

— Może porozmawiamy przy lunchu?

— Miałam zjeść tutaj, przy biurku.

— Jedźmy do motelu. Jedzenie tam nie jest rewelacyjne, i mam fundusze na specjalne wydatki. Wuj Sam stawia.

Zastanawiając się, czy takie słowa w ustach agenta FBI propozycja, czy rozkaz, April wzruszyła ramionami.

— Dobrze. Czemu nie?

Eamons pozwoliła, by April zawiozła ją do motelu swoi Sebringiem, z opuszczonym dachem; ciepłe, gorące powietr; znad Zatoki rozwiewało im włosy. Sala jadalna była praw pusta, choć najbliższa konkurencyjna restauracja była w Larrc gdzie trzeba było płynąć promem. Zajęły boks na końcu sal tylko w jednym siedzieli goście.

— Sum? — spytała Eamons, unosząc wzrok znad jednostn nicowego menu. — Jak myślisz, jest świeży?

— Posłuchaj, Kelly — odparła April — przy mnie nie musi! odgrywać komedii. Powiem ci wszystko, co wiem. Niepotrzeł ne mi te rustykalne rytuały.

Eamons wyglądała na szczerze zaskoczoną.

— Ale ja uwielbiam suma! Praktycznie się na nim wychc walam.

— Gdzie?

— W małym miasteczku Kildare Junction, w hrabstwi Cass. Niedaleko Texarkany.

— A, jesteś z Teksasu?

— Urodziłam się tu i wychowałam. Studiowałam na Un wersytecie Longhorn w Austin.

April odprężyła się trochę. Ale tylko trochę. Podeszł barmanka, Eamons zamówiła suma, a April sałatkę.

— Coś do picia?

— Cherry Coke poproszę — rzekła Eamons.

— Mrożoną herbatę — poprosiła April — Niesłodzoną.

— Więc jesteś dziewczyną z południa — rzekła Eamons, gdy kelnerka odeszła. — Wirginia?

— Czytałaś moje akta osobowe.

— Jeszcze nie. To ten akcent. Uwielbiam identyfikować ludzi po akcencie. Południowo-zachodnia Wirginia? Hill Country?

April musiała przyznać jej rację.

— Czy panie pozwolą zaprosić się na drinka?

April uniosła wzrok i zobaczyła znanego jej technika, uśmiechającego się do nich nieśmiało z piwem w dłoni. Wal-ly Berardino, przypomniała sobie. Z zespołu elektroników. Informatyk.

— Już zamówiłyśmy, Wally — rzekła łagodnym tonem.

— Och — rzekł, po czym zwrócił się do Eamons — czy my się znamy? Chyba cię tu nigdy nie widziałem.

Zanim April zdołała się zastanowić, co odpowiedzieć, Eamons uśmiechnęła się uroczo i odparła:

— Jestem tu nowa. Szukam pracy. Berardino potrząsnął ze smutkiem głową.

— Dziewczyno, źle trafiłaś. Wszyscy się zastanawiamy, kiedy to wszystko się rozleci.

Uśmiech Eamons nie zbladł ani o miliwat.

— No cóż, ale przynajmniej próbowałam, nie?

— Pewnie.

Berardino najwyraźniej nie miał już nic do powiedzenia. Uśmiechnął się do Eamons i wrócił do baru wolnym krokiem.

— Nie lubię mówić wszystkim, że pracuję w FBI — rzekła Eamons prawie szeptem. — To onieśmiela ludzi. Zwłaszcza facetów.

April milczała. Na stole pojawiło się jedzenie i zaczęły jeść, rozmawiając. Mówiła głównie April, czasem zachęcana jakimś pytaniem Eamons. Kiedy skończyły jeść, April ogarnął smutek.

— Więc doktor Tenny został zabity, a potem znaleźli Pete’a Larsena…

— Powieszonego.

— Miejscowa policja mówi, że to samobójstwo.

— Ja tak nie uważam.

— Nie wiem, co robić — wyrzuciła nagle z siebie Apn zaskoczona tym, jak okropnie się czuje. — Chcę pomóc Rai dolphowi, ale nie wiem jak.

Eamons pokiwała głową ze współczuciem.

— Masz rację. Ale to nie twój problem, tylko mój.

— Ale ja chcę mu pomóc!

Eamons milczała przez dłuższą chwilę, przyglądają się April tymi swoimi błękitnozielonymi oczami. W końc spytała:

— Naprawdę chcesz mu pomóc?

— Tak!

— Dlaczego?

April zawahała się przez chwilę.

— Lubiłam doktora Tenny’ego. Był dla mnie jak wielki szorstko się zachowujący wujek. I chodziłam z Pete’em Lar senem. Nie był jakimś” szczególnie atrakcyjnym facetem, ale ktoś go zabił, zamordował; chcę, żeby ten ktoś został złapany i ukarany.

— A Dan Randolph?

Przez ciało April przeszedł dreszcz. Przejrzała mnie. pomyślała.

— To Randolph potrzebuje pomocy, prawda? — podsunęła łagodnie Kelly.

April skinęła głową, bojąc się odezwać, żeby nie powiedzieć, że kocha Dana.

— Dobrze — rzekła cicho Eamons. — Sądzę, że możesz mu pomóc. Ale to może być niebezpieczne.

— Powiedz, co mam robić.

Загрузка...