Senator Thornton rozsiadła się wygodnie w wysokim skórzanym fotelu i robiła wszystko, żeby się nie uśmiechnąć.
— Udało mu się, prawda? — spytała. — Lot próbny przebiegi pomyślnie?
W fotelu przed jej biurkiem siedziała wicedyrektor NASA. Wyraz jej kwadratowej twarzy był daleki od zadowolenia i siedziała jakoś tak, jakby było jej niewygodnie. Miała ciemnobrązowe włosy z czerwonawym odcieniem, co podpowiedziało Jane, że są farbowane. Po jej obu stronach siedziało dwóch mężczyzn. Starszy z nich, z departamentu stanu, miał na sobie klasyczny garnitur i krawat, jaki nosili przedstawiciele handlowi; szpakowate włosy były starannie uczesane, a jego twarz nie wyrażała niczego. Młodszy, łysiejący, o pulchnych, różowych policzkach, miał na sobie kraciastą sportową marynarkę; był analitykiem z Narodowego Biura Rozpoznania.
— Poradził sobie świetnie — rzekł analityk z NBR. — Z naszych danych satelitarnych wynika, że wahadłowiec wylądował dziś rano na lotnisku w Caracas. Jego ludzie już montują prze nośny dźwig, żeby załadować maszynę na przyczepę.
— A rząd Wenezueli nie protestował? — zwróciła się Jan› do przedstawiciela departamentu stanu.
Mężczyzna zamrugał, po czym odparł:
— Nie, nie kontaktowali się z nami. Najwyraźniej Randolpl uzgodnił z nimi wcześniej lądowanie w Caracas.
To cały Dan, pomyślała Jane. Właśnie po to szukał kontak tu w Wenezueli. Cwany lis. Zawsze jest krok przed nami.
— Rozmawiałam z FML — odezwała się kobieta z NASA — Są wściekli, ale wygląda na to, że Randolph miał wszystkis pozwolenia na start z Matagordy.
— Czyli nie złamał żadnych przepisów?
Cała trójka spojrzała po sobie, po czym pokiwała głowami Dość ponuro, jak zauważyła Jane.
— Nie pracuję w komisji do spraw astronautyki — rzekłc Jane do kobiety z NASA — więc proszę mi wybaczyć, jeśli te naiwne pytanie, ale czy wahadłowiec Randolpha nie mógłb} zastąpić naszego starego wahadłowca? Może przydałby się do wożenia ludzi i ładunków na międzynarodową stację kosmiczną?
— Na pewno — odparła dyrektor. — Pracowaliśmy parę lat temu nad podobnym pojazdem, ale obcięto nam fundusze i zakończyliśmy program.
— A Astro Corporation ma gotowy — podsunęła Jane. Kanciasta szczęka dyrektor NASA uniosła się odrobinę do góry.
— Podczas lotu próbnego zginął pilot.
— Tak — przyznała Jane. — To prawda. Ale dzisiejszy lol próbny zakończył się pełnym sukcesem, prawda?
Dyrektor zrozumiała, co Jane ma na myśli.
— Pani senator, on nie musi pracować w środowisku ograniczonym przepisami dla agencji rządowych — rzekła z irytacją. — To znaczy, NASA zmuszono do współpracy z siłami powietrznymi podczas projektu budowy wahadłowca. Poza tym mamy całą armię naukowców, specjalistów od bezpieczeństwa, specjalistów od ochrony środowiska, nawet związki zawodowe, które przy każdym kroku dyszą nam w kark. Że nie wspomnę o komisjach Kongresu.
— Nie miałam zamiaru niczego krytykować — rzekła Jane łagodnie. — Miałam na myśli tylko to, że NASA mogłaby kupować gotowe pojazdy od Astro Corporation.
Dyrektor już miała odpowiedzieć, ale wstrzymała oddech i odparła:
— Sądzę, że moglibyśmy, zwłaszcza jeśli otrzymamy takie polecenie od Kongresu.
Jane pomyślała, że mówi tonem, jakby ją to dotknęło. NASA nie lubi, gdy Kongres decyduje, co ma robić. A jeszcze bardziej nie lubi tracić monopolu na technologie.
— Pani senator — odezwał się człowiek z NBR — krążą plotki, że przyczyną niepowodzenia pierwszego lotu wahadłowca Astro mógł być sabotaż.
Brwi Jane powędrowały w górę.
— Powinniście wiedzieć o tym więcej niż ja. Człowiek z NBR uśmiechnął się skromnie.
— Pani senator, doskonale pani wie, że NBR nie wolno prowadzić żadnego dochodzenia. To działka FBI. Albo CIA.
— Oczywiście.
— Jeśli jednak doszło do sabotażu wahadłowca i jeśli była w to zamieszana jakaś obca grupa terrorystyczna… — zawiesił głos.
Jane przywołała na usta chłodny uśmieszek.
— Czy sądzi pan, że powinnam porozmawiać o tym z FBI? Czy Ministerstwem Bezpieczeństwa Wewnętrznego?
Analityk NBR skinął głową.
— Tak, sądzę, że powinna pani tak zrobić. Jane usiadła prosto.
— Bardzo państwu dziękuję. Dostarczyliście mi wielu cennych informacji.
Pojęli, że to koniec spotkania. Wymruczeli zapewnienia o tym, jak bardzo cenią jej pracę, i o swojej chęci pomocy, po czym opuścili jej gabinet.
Kiedy tylko drzwi zamknęły się za tą trójką, Jane sięgnęła po telefon i poprosiła o zarezerwowanie biletów na lot do Oklahomy. Muszę się zobaczyć z Danem, pomyślała. Muszę się upewnić, że sukces nie uderzył mu do głowy i że wszystko idzie we właściwym kierunku.
Kelly Eamons przybyła do biura szeryfa hrabstwa Całhoun koło północy, kiedy szeryf i czwórka jego zastępców nadal przesłuchiwała April, Kinsky’ego i Roberta.
Na komisariacie umieścili Roberto w jednym pokoju, pod strażą, a Kinsky’ego i April w oddzielnym małym pomieszczeniu. Kinsky, który milczał przez cały czas, gdy Roberto przetrzymywał ich w mieszkaniu, po wkroczeniu policji dostał słowotoku.
April słuchała, jak Len po raz kolejny powtarza swoją kiepską historyjkę: potrzebował pieniędzy, żeby opłacić prawnika od rozwodu. Roberto zaczepił go raz w barze w motelu i zaproponował, że zapłaci za informacje o tym, co się dzieje w Astro.
— Nic ważnego — upierał się Kinsky. — Tylko informacje o tym, jak firma stoi finansowo, jakie projekty realizuje, kiedy wystrzelimy rakietę, takie tam.
— Szpiegostwo przemysłowe — podsunęła April.
— Tak, zgadza się — podjął Kinsky z wdzięcznością. — Szpiegostwo przemysłowe.
— Kiedy go pan spotkał? — spytał szeryf.
Kinsky próbował sobie przypomnieć dokładną datę, ale był w stanie tylko podać, że było to parę miesięcy temu.
— Zanim Pete Larsen zginął? — spytała April. Kinsky zamarł i spojrzał na nią ze zgrozą w oczach.
— Nie sądzisz chyba…
April skinęła głową.
— I Joe Tenny.
— Och, mój Boże — jęknął Kinsky.
Szeryf wyglądał na żywo zainteresowanego.
— Czy było to przed tymi zgonami, czy po?
— Potem — odparł natychmiast Kinsky. — Jestem pewien, że to było później. Nigdy bym się z nim nie zadawał, gdybym tylko przypuszczał… to znaczy… nigdy. Po prostu nigdy.
Ukrył głowę w dłoniach i April pomyślała, że zaraz się rozpłacze.
Eamons, która przejechała połowę drogi do Houston i i powrotem, wyglądała na zmęczoną. Poprosiła o spotkanie z April na osobności.
— Nic ci nie jest? — spytała agentka, kiedy szeryf wyprowadził Kinsky’ego i zastępców do innego pomieszczenia.
— Wszystko w porządku — odparła April. — Trochę się wystraszyłam, zanim pojawiła się policja.
— To włączenie telefonu to bardzo sprytny pomysł. Niewiele słyszałam, ale to wystarczyło, żeby zadzwonić do szeryfa, zawrócić i przyjechać tutaj.
— Niewykluczone, że uratowałaś nam życie.
Agent Chavez przyjechał koło drugiej w nocy. Kinsky by I w drugim pokoju, w kółko powtarzając swoją historyjkę dwóm zastępcom szeryfa i stenografistce. Z tego, co April dowiedziała się od szeryfa, wynikało, że Roberto milczał jak głaz.
— Roberto Rodriguez. Popełnił przestępstwo w Kalifornii — powiedział szeryf Chavezowi. — Ale już odsiedział swoje i jest czysty. Teraz nie mamy na niego nic, poza stwierdzeniem Kinsky’ego, ze włamał się do jego mieszkania i przetrzymywał tam jego i panią Simmonds wbrew ich woli. Każdy prawnik za dwa centy go z tego wyciągnie za kaucją, jak tylko otworzą rano sąd hrabstwa.
Chavez zwrócił się do April.
— A włamał się?
April pokiwała głową, patrząc na Eamons.
— Możecie obejrzeć drzwi. Zamek jest wyłamany. Szeryf pokiwał głową.
— Ja z nim porozmawiam — zaproponował Chavez szeryfowi. — Może będzie bardziej rozmowny, gadając po hiszpańsku.
— Po angielsku nie powiedział ani słowa. Nawet nie poprosił o adwokata.
Zanim Chavez wyszedł z pokoju, April rzekła:
— Dzwonił do kogoś za granicą. Próbował parę razy, a ktoś, z kim rozmawiał, powiedział, że osoba, której szuka, do niego oddzwoni.
Szeryf spojrzał na Chaveza.
— Mamy jego telefon u mnie w biurze, tak jak wszystko inne, co miał w kieszeniach.
Ruszyli do biura szeryfa, April i Eamons za nimi. Zawartość kieszeni Roberta leżała na biurku szeryfa: niewielki plik banknotów, trochę drobnych, klucze, paczka chusteczek, cyzoryk. I telefon komórkowy.
Szeryf sięgnął po telefon i spytał zastępcę siedzącego pod drzwiami:
— Dzwonił?
— Tak, dzwonił. Jakąś godzinę temu.
— Odebrałeś?
— Tak, oczywiście.
— I co?
— Jakiś facet, brzmiał obco. Spytałem, kim jest, i rozłączył się. Szeryf poczerwieniał ze złości, ale Chavez położył mu rękę na ramieniu.
— Wytropimy to połączenie.
— Rozmowę zagraniczną?
— Chyba tak — odparł cicho Chavez. — Przy odrobinie szczęścia.