NASHUA, NEW HAMPSHIRE

Siedząc obok Morgana na hotelowej sofie, obserwując napływające wyniki wyborów w telewizorze, Jane wyczuwała w jego dłoni napięcie. Robi wszystko, żeby wyglądać na odprężonego i pewnego siebie, ale czuła, jak wszystkie linie jego ciała usztywnia stres. W apartamencie było pełno asystentów, wolontariuszy, miejscowych polityków; wszyscy stali w grupkach po dwie albo trzy osoby, z oczami utkwionymi w telewizor i pojawiające się na nim liczby.

Wickszość wolontariuszy zebrała się na dole, w sali balowej, j gotowa rozpocząć świętowanie, jeśli wyniki będą dobre, albo iść do domu, jeśli będą tak złe, jak niektórzy się obawiali.

Odwracając głowę, by spojrzeć przez okno, Jane zobaczyła, że na zewnątrz zaczął sypać śnieg, wielkie płatki opadające w ciszy, powoli, dostojnie, oświetlone światłami hotelu Marriott ! w Nashua, na prawie pusty hotelowy parking. Późna, zimowa noc w New Hampshire, pomyślała Jane. Jak tu cicho, mimo napięcia wśród tych ludzi. Niemal pachnie strachem.

Dobrze, że nie zaczęło padać przed zamknięciem lokali wyborczych, pomyślała Jane. Przynajmniej śnieg nie odstraszył wyborców. Jeśli przegramy, nie będziemy mogli zwalić winy na pogodę.

W telewizji pokazywano lokalne wiadomości, a na dole przesuwały się liczby: wyniki prawyborów prezydenckich. Ochotnicy tłoczący się w skromnym salonie byli młodzi, było tam więcej kobiet i mężczyzn; ubrani w praktyczne tweedy i wełny, żadnych słomianych kapeluszy, żadnych jaskrawych plakietek wyborczych. Starsi politycy byli pogrążeni w zagorzałych dyskusjach, wszyscy zastanawiając się, czy postawili na właściwego konia, nie spuszczając wzroku z wyników przesuwających się po ekranie.

Przy wypełnionym butelkami barze stał Denny O’Brien, dyskutując zapalczywie z jednym z najbardziej liczących się bankierów w mieście. Jane uśmiechnęła się, widząc, jak bardzo się różnią: przy smukłym miejscowym o oczach jak krzemienie Denny wyglądał niczym częściowo nadmuchany balon zaporowy. Zauważyła, że w tłumie nie było dziennikarzy. Ani jednego.

Cóż, pomyślała, nigdy się nie spodziewaliśmy, że Morgan pociągnie za sobą New Hampshire. Doskonale sobie poradził na konwencji w Iowa, ale gdy kampania się rozpoczęła, wyborcy z New Hampshire prawie nie słyszeli o gubernatorze Teksasu. Dziśjednak oczy całego kraju są utkwione na New Hampshire i Morgan musi udowodnić, że potrafi zdobyć głosy wyborców nie na swoim terenie.

— …a oto niespodzianka dzisiejszego wieczoru — mówił starannie uczesany komentator telewizyjny — Morgan Scanwell radzi sobie o wiele lepiej, niż wynikało z sondaży.

— Tak — odparł jego partner, błyskając idealnymi zębami — propozycje Scanwella związane z niezależnymi źródłami energii przemówiły do wyborców w New Hampshire.

Na ekranie pojawiły się nowe liczby i wszystkie rozmowy w apartamencie zamarły. Morgan na trzecim miejscu! Przy siedmiu kandydatach trzecie miejsce to całkiem dobry wynik. Poczuła, jak serce bije jej mocniej. Pokonał nawet panią Ken-nedy z Massachusets!

Wieczór mijał, a z całego stanu napływały kolejne dane. W apartamencie robiło się coraz głośniej i weselej. Pojawiło się kilku dziennikarzy i przebiło się przez tłum, prosząc o wywiad. Scanwell uśmiechnął się krzywo i spojrzał na Jane.

— Może poczekamy na ostateczny wynik? — zaproponowała.

— Dobry pomysł — odparł. — To nie powinno długo potrwać.

Wpadła ekipa telewizyjna i zaczęła ustawiać w kącie pokoju jeden z wielkich wyściełanych foteli; przygotowywali światła i minikamery.

— Doskonale — rzekł komentator na ekranie — oto ostateczne wyniki.

W sali zapadła cisza.

— Jak przewidywano i jak się tego spodziewaliśmy, w prawyborach w New Hampshire zwyciężył senator Charles Waldron, stan Nowy Jork, z czterdziestoma siedmioma procentami głosów.

— A wielką niespodzianką dzisiejszego wieczoru — dodał jego uśmiechnięty kolega — z dwudziestoma jeden procentami głosów, jest gubernator Teksasu, Morgan Scanwell, który nieznacznie wyprzedził Michaela Underwooda…

Reszta utonęła w wiwatach. Jane ceremonialnie cmoknęła Scanwella w policzek, a gubernator zerwał się na równe nogi i zaczął ściskać dłonie wszystkim po kolei. Nagle wszyscy obecni zapragnęli wymienić z nim uścisk dłoni. Reporter telewizyjny przedarł się przez tłum i zaprowadził Scanwella na uprzednio przygotowany fotel, by pogratulować mu i zacząć wywiad. Wolontariusze ruszyli na dół, do sali balowej, by rozpocząć zasłużone świętowanie.

A Jane zastanawiała się, co robi Dan. Wiedziała, że postąpiła głupio, wręcz idiotycznie, lecąc do Teksasu, by z nim być sam na sam, kochać się z nim. To był błąd, powiedziała sobie stanowczo. To się już nie zdarzy. Nie może się zdarzyć. Ani teraz, ani kiedykolwiek.

A mimo to zastanawiała się, co teraz robi Dan.


— Nigdy nie przypuszczałem, że w Teksasie może być tak zimno — rzekł al-Baszyr, gdy jechali Jaguarem Dana do baru w Motelu Astro.

Dan posłał mu krzywy uśmiech.

— Miejscowi mówią, że między Teksasem a biegunem północnym jest tylko drut kolczasty.

W barze było ciepło, choć o tej porze — przed północą — prawie świecił pustkami. Na telewizorze w oddalonym kącie baru leciał jakiś mecz hokejowy. Paru wieśniaków tkwiło przy barze, ściskając w dłoniach butelki z piwem. Dan zauważył, że mecz właśnie się kończy: Dallas Stars wygrywali z Re-dwingsami 3:2. Gdy prowadził al-Baszyra do boksu, bramkarz Redwingsów wyszedł z bramki, desperacko próbując wspomóc drużynę.

Żeby tylko nie było dogrywki, błagał w duchu Dan. Barmanka podpłynęła do boksu i Dan zamówił Glenlivet z lodem. Ku jego zdumieniu al-Baszyr poprosił o to samo.

— Glenlivet się skończył — odparła barmanka. — Może być Johnnie Black?

— Niech będzie — zgodził się al-Baszyr. Dan skinął głową z rezygnacją.

Dallas Stars odebrały krążek atakującym Redwingsom i zdobyły łatwego gola, trafiając do pustej bramki. Kibice Detroit wrzeszczeli i wyli. Zabrzmiał końcowy brzęczyk, a barmanka postawiła na stoliku dwie szkockie.

— Sześć pięćdziesiąt — oznajmiła.

— A może to pani dopisać do rachunku?

— Zamykamy za pół godziny. Przynieść od razu następną kolejkę? Wtedy panów skasuję i wyjdę stąd o jakiejś normalnej godzinie.

Dan uśmiechnął się krzywo.

— Niech będzie. A przełączy pani telewizor na CCN albo Fox News?

Barmanka odeszła, a al-Baszyr uniósł szklankę.

— Za nieustający sukces.

— Za sukces — rzeki Dan, stukając swoją szklanką w jego drinka.

Sącząc whisky, Dan pomyślał, że widocznie al-Baszyr nie jest jednym z tych fanatycznych muzułmanów, którzy nie tykają alkoholu. Tym lepiej, pomyślał. To znaczy, że nie jest terrorystą. Dan uśmiechnął się do siebie. Zresztą nie ubiera się jak terrorysta. Ten garnitur musiał kosztować fortunę. Wygląda na jedwab. I pewnie szyty na Saville Row.

— Wszystko przebiega zgodnie z planem — oznajmił al-Baszyr, gdy kelnerka przyniosła drugą kolejkę.

Dan wyciągnął kartę kredytową i podał ją barmance. Al-Baszyr nawet nie drgnął.

— Tak, robimy postępy — rzekł Dan. — Dzięki panu. Al-Baszyr skromnie wzruszył ramionami.

— Cieszę się, że udało mi się przekonać Garrisona, żeby pożyczył panu te pieniądze.

— Dzięki temu przekroczyliśmy tę barierę, a przy stałym dopływie gotówki będziemy mogli pchać to jakoś do przodu — uśmiechnął się radośnie Dan.

— Jak sądzę, senator Thornton też panu pomogła.

Uśmiech Dana zgasł.

— Skłoniła FML, żeby przestało mnie prześladować, fakt — przyznał. — I to jest najważniejsze. W przyszłym tygodniu odbędzie się lot próbny wahadłowca, z Gerrym Adairem za sterami.

— Pomimo tego chłodu? — spytał al-Baszyr. Na jego okrągłej, brodatej twarzy malował się wyraz odprężenia i obojętności, ale spojrzenie ciemnych oczu przeszywało na wylot.

— To żaden problem.

— Satelita jest gotowy? Dan łyknął szkockiej.

— Właśnie mamy zamiar go uruchomić. Jeszcze jeden lot z ekipą, która sprawdzi wszystkie systemy i zaczniemy przesyłać energię.

Al-Baszyr uśmiechnął się.

— Stacja odbiorcza we White Sands jest gotowa. Byłem tam w zeszłym tygodniu.

— Był pan?

Dan spojrzał w brązowe, spokojne oczy swojego rozmówcy. Wiedział, że al-Baszyr był już wszędzie. W siedzibie Astro stał się znaną postacią. A teraz pojechał zobaczyć farmę anten. To robi wrażenie. Naprawdę chce się poczuć częścią zespołu. Pewnie niedługo zapyta, czy może się przelecieć wahadłowcem.

Czy mam się nim przejmować? Zastanawiać się, co mogę mu pokazać, a co nie? Sardoniczny głos w głowie Dana rzeki: to twój worek z forsą, stary. Zniechęcisz go i możesz zwijać firmę.

Tak, odparł Dan w duchu. Mimo to…

Al-Baszyr przerwał tę milczącą debatę.

— Chciałbym zatrudnić pańską sekretarkę.

— April? — spytał zaalarmowany Dan.

— April Simmonds, tak. Mógłbym jej zaproponować dwa razy tyle.

— Miałaby dla pana pracować?

— Tak, jako moja osobista asystentka.

Dan próbował grać na czas, żeby zyskać chwilę do namysłu.

— W Houston?

— Albo w Tunisie, albo wszędzie, gdzie akurat będzie mi potrzebna. Dużo podróżuję i byłaby dla mnie nieocenioną pomocą.


— Pomocą? — mruknął Dan. — I czym jeszcze? Al-Baszyr uśmiechnął się łagodnie.

— To zależy od okoliczności.

Walcząc z chęcią przywalenia al-Baszyrowi prosto w uśmiechniętą twarz, Dan rzekł:

— Nie mogę jej zwolnić. Prowadzi moje biuro. Poza tym zajmuje się teraz PR-em.

— Ma kontrakt z Astro? Dan potrząsnął głową.

— Może zechce pracować dla mnie? Czy miałby pan coś przeciwko, gdybym ją spytał?

— Miałbym — warknął Dan, po czym odzyskał panowanie nad sobą: — Ależ proszę pytać, jeśli pan chce.

— Chcę. Bardzo.

Kipiąc złością, Dan spojrzał na telewizor nad barem i dostrzegł migający napis: PRAWYBORY W NEW HAMPSHI-RE, na tle czerwono-niebiesko-białego pasa. Dan odwrócił się, by się przyjrzeć dokładniej, rad z pretekstu do przerwania rozmowy z al-Baszyrem. Dźwięk był wyłączony, ale liczby były jednoznaczne: Scanwell był drugi, co zaskoczyło większość prognostyków.

Obraz zmienił się nagle: pokazano senatora Waldrona na podium w sali balowej, machającego i wygłaszającego swoją zwycięską mowę przez tłumem wiwatujących i podrzucających słomiane kapelusze zwolenników. Następnie pojawił się Scanwell, na podium w innym hotelu, z szerokim uśmiechem na pobrużdżonej twarzy, mówiący coś, czego Dan nie słyszał.

Jane stała u jego boku, promiennie uśmiechnięta, całkowicie szczęśliwa.

Dan zapomniał o al-Baszyrze siedzącym z nim w tym samym boksie. Po prostu patrzył na Jane. Przylatuje tutaj, pakuje mi się do łóżka i mówi, że mnie kocha. Potem mówi, że wyszła za Scanwella. Wyszła za niego. To jej mąż. Będzie u jego boku przez całą drogę do Białego Domu. Kocha mnie, a wyszła za niego. Einsten miał rację: fizyka jądrowa jest o wiele prostsza niż polityka. I miłość.

Загрузка...