WYSPA MATAGORDA, TEKSAS

Al-Baszyr dostrzegł, że w hangarze B praca wre. Jasnowłosy pilot, Adair, wspiął się do kokpitu wahadłowca przez otwartą klapę, a zespół techników obsadził konsole pod oddaloną ścianą hangaru. Inni technicy kręcili się przy podwoziu wahadłowca, sprawdzając opony i pneumatyczne rozporki przy kołach.

A wszystko to pod czujnym wzrokiem ciemnoskórego Nilesa Muhameda, który stał, obserwując wahadłowiec i ludzi dookoła, z rękami splecionymi na piersi. Muhamed miał na sobie oliwkowy kombinezon, tak nieskazitelnie czysty i wyprasowany, że wyglądał prawie na wojskowy mundur. Al-Baszyr podszedł do niego.

— Test przebiega zgodnie z planem? Muhamed skinął lekko głową.

— Jak dotąd tak.


— Miałem pana o coś spytać — rzekł al-Baszyr. — Pana nazwisko sugeruje, że może pan być muzułmaninem. Czy to prawda?

— Ja? Muzułmaninem?

— Proszę mi wybaczyć ciekawość.

— Mój ojciec był muzułmaninem — odparł Muhamed, nie spuszczając wzroku z wahadłowca. — Mam po nim muzułmańskie nazwisko i tyle.

— Wyznanie też?

— Jestem baptystą, jak mama.

— Ach, rozumiem — al-Baszyr odwrócił się i chciał odejść.

— Ale ja mam do pana jedno pytanie — odezwał się Muhamed.

— Tak?

— Jak to możliwe, że Dan pozwala się panu tu rządzić? Kręci się pan wszędzie, jakby wykupił pan tę budę.

Al-Baszyr uśmiechnął się.

— Nie wykupiłem tej budy, używając pańskiego określenia, ale to ja dostarczam mu kapitału. Sądzę, że Dan ufa mi na tyle, bo dostarczyłem mu funduszy na dalsze prowadzenie firmy.

— Włóczy się pan wszędzie i zagląda w każdy kąt — mruknął Muhamed.

— Fascynuje mnie najnowsza technologia. Chciałbym się o tym jak najwięcej dowiedzieć.

Muhamed spojrzał na niego niedowierzająco. Od jednej z konsol odezwał się technik:

— Jesteśmy gotowi do testu aparatury.

— W takim razie nie przeszkadzam — rzekł uprzejmie al-Baszyr, czując nieomal ulgę, że Muhamed odwrócił się i poszedł do techników.

Al-Baszyr ruszył w stronę otwartych drzwi hangaru; na zewnątrz było wietrznie i pochmurno. Idąc w stronę hangaru A, gdzie mieściło się biuro Dana, walcząc z zimnym, przeszywającym wiatrem znad Zatoki, al-Baszyr poczuł radość, że to nie Muhamed jest szefem ochrony Astro. To ostrożny, podejrzliwy facet. Całe szczęście, że Randolph jest tak naiwny, powiedział sobie al-Baszyr. Gdyby Muhamed był na jego miejscu, nigdy nie zdobyłbym tych informacji.

Zanim dotarł do biura Dana, solidnie przemarzł. Złorzecząc, że nie włożył czegoś bardziej odpowiedniego na tę pogodę pozajedwabnym garniturem, chuchał w zmarznięte dłonie, idąc po schodach w kierunku gabinetu.

— Pana Randolpha nie ma biurze — oznajmiła April zza biurka, gdy wszedł. — Pojechał do Houston.

Al-Baszyr drgnął.

— Do Houston?

— Spotkać się z panem Passeau w lokalnym biurze FML.

— Ach, tak.

Al-Baszyr wiedział, że w Houston jest także regionalne biuro FBI. FML to nic groźnego.

— Przygotowują pozwolenia na następny lot próbny — wyjaśniła April.

— Oczywiście.

April uśmiechnęła się niepewnie do al-Baszyra. Jest śliczna, pomyślał, wyobrażając sobie, jak wyglądałaby w sukni wieczorowej, w bikini, w łóżku.

— Czy jeszcze coś mogę dla pana zrobić? — spytała. Al-Baszyr przysunął sobie małe krzesełko na kółkach i usiadł.

— Mnóstwo rzeczy.

— Jestem dość zajęta, panie…


— Chcę, żebyś dla mnie pracowała, April — przerwał jej al-Baszyr.

— W Tricontinental? W Houston?

— Nie. Dla mnie. Jako moja osobista asystentka. Podróże po całym świecie. Prywatne samoloty. Najlepsze hotele.

Al-Baszyr dostrzegł, że jest szczerze zaskoczona.

— Kobieta z twoim wykształceniem i ambicją może zajść o wiele, wiele dalej, jeśli tylko da sobie pomóc.

Zdumienie, jakie malowało się w jej oczach, znikło.

— Jestem zadowolona z mojej obecnej pracy, panie al-Baszyr.

— Asim. Mów mi po imieniu.

— Jestem zadowolona z tej pracy — powtórzyła.

— Zapłacę ci dwa razy tyle co tutaj. I będziesz mogła zaspokoić wszelkie zachcianki. Możesz żyć w luksusie.

April znów się uśmiechnęła.

— Nie mogę zostawić pana Randolpha, zwłaszcza teraz, gdy satelita jest prawie gotowy. Wie, że na mnie można polegać.

Och, chciałbym na tobie polegać, pomyślał al-Baszyr, po czym odparł:

— Cóż, może jednak się zastanowisz? Potrząsnęła głową.

— Porozmawiajmy o tym przy kolacji.

Na twarzy April pojawił się wyraz zrozumienia.

— Chętnie zjem z panem kolację, panie… Asim. Ale wyłącznie w celach towarzyskich. Nie zamierzam opuszczać Astro.

Al-Baszyr wzruszył ramionami, jakby poniósł klęskę.

— Doskonale. Wyłącznie w celach towarzyskich. Dziś wieczorem?

Dostrzegł, jak przelicza coś w głowie.

— Dziś nie mogę. Może w piątek?

— Dobrze. Niech będzie piątek.

I nie będziesz musiała w sobotę wcześnie wstać, żeby iść do biura, pomyślał.

Загрузка...