Z małej budki, tuż obok biura Chaveza, Kelly Eamons zatelefonowała do Aprił w siedzibie Astro Corporation.
Gdy April rozpoznała agentkę na ekranie komputera, na jej twarzy pojawił się wyraz zdziwienia.
— Cześć, Kelly! Co u ciebie? Znalazłaś coś nowego? Żałując, że nie ma dobrych wieści, Eamons odparła ostrożnie:
— Niespecjalnie. Co u ciebie?
— Straszny młyn. W przyszłym tygodniu odpalamy satelitę. Wszystkie media w kraju dostały obłędu. Wszyscy chcą rozmawiać z Danem albo z Gerrym Adairem, naszym astronautą. Ba, chcą rozmawiać nawet z inżynierami.
Eamons z trudem ukryła rozczarowanie. Miała nadzieję, że April znajdzie czas, by pomóc jej w śledztwie, które utknęło w martwym punkcie.
— Myślałam, że Dan pomylił się, ustalając termin włączenia satelity na niedzielę — trajkotała dalej April — ale on się zna na tym znacznie lepiej ode mnie. W niedzielę w mediach niewiele się dzieje, więc te aż się ślinią, żeby dostać ciekawy materiał.
Niezły materiał, jeśli satelita zadziała, pomyślała Eamons, po czym naszła ją myśl: a jak nie zadziała, to jeszcze lepszy.
— Jak rozumiem — rzekła do April — jeden z dyrektorów Tricontinental Oil spędza dużo czasu na Matagordzie — i zanim April zdołała zapytać, dodała: — Asim al-Baszyr.
— Och, tak. Asim jest tu cały czas.
— Asim? — Eamons nadstawiła uszu. April ściszyła głos.
— Widuje się z nim czasami.
— Widujesz się z nim?
— Nic poważnego. Czasem jakaś kolacja.
— Naprawdę?
— Jest bardzo sympatyczny. Na swój sposób.
Eamons w panice usiłowała podtrzymywać luźną rozmowę, zastanawiając się, ile może powiedzieć April. Ta mała nie jest wyszkoloną agentką, powiedziała sobie. Już wpakowałaś ją w wystarczające kłopoty w aferze z Robertem i Kinskym. Jeśli to al-Baszyr jest rzeczywiście mózgiem, który stoi za Robertem i wszystkimi innymi…
— Zaprosił mnie, żebym wpadła do niego do Houston — mówiła April. — Może mogłybyśmy się wtedy spotkać.
— To brzmi trochę jak wejście do smoczej jamy — mruknęła Eamons, cały czas zastanawiając się, co robić.
— Nie martw się. I tak się nie ruszę z biura, dopóki nie uruchomimy satelity.
— Ale jednak…
— Będę mieć własny pokój w hotelu — rzekła April z coraz szerszym uśmiechem. Zachichotała i dodała: — Jak się tak o mnie martwicie, to wyślijcie agenta, żeby za mną chodził krok w krok.
Możemy też założyć ci pluskwę, pomyślała Eamons.
Jane ignorowała wiadomości od Dana całymi miesiącami. Naprawdę była zbyt zajęta, żeby się z nim zobaczyć, asystując Morganowi Scanwellowi w kampanii prezydenckiej. New Hampshire, Iowa, Karolina Południowa, wspaniałe zwycięstwo w dzień prawyborów, a teraz zbliżały się prawybory w Kalifornii i Teksasie. Te najważniejsze.
Dan dzwonił ciągle, prawie codziennie, od ich krótkiej, głupiej przygody na wyspie. Jakie to głupie, myślała Jane za każdym razem, gdy widziała jego nazwisko na liście wiadomości, na które nie odpowiedała. Pozwoliłaś, żeby hormony wzięły górę nad zdrowym rozsądkiem. Jeśli Morgan kiedyś się dowie…! Chłodno, logicznie, tłumaczyła sobie jednak, że Morgan nie zrobiłby nic, gdyby się dowiedział. Może by cierpiał, może się załamał, ale nie zrobiłby nic, co mogłoby zagrozić jego kampanii prezydenckiej.
Ja też nic takiego nie zrobię, zdecydowała Jane. Tyle zawdzięczam Morganowi. Nie mogę pozwolić, żeby Dan to popsuł, bez względu na to, jak bardzo go kocham. Nie teraz. Na razie jest za późno. Może już w ogóle jest za późno.
Serce jej jednak zamarło, gdy zobaczyła Dana podczas przesłuchania podkomisji senackiej. Wiedziała, że tam będzie, przygotowała się na ten moment, ale kolana ugięły się pod nią na jego widok. Musiała zebrać wszystkie siły, całą odwagę, by przetrwać to przesłuchanie, pozornie niewzruszona i spokojna. A teraz siedziała przy biurku po długim, wyczerpującym dniu i jego nazwisko znów się pojawiło na samej górze wiadomości, na które powinna odpowiedzieć. Prawie odruchowo kliknęła jego nazwisko. Na ekranie pojawiła się twarz Dana. Uśmiechał się radośnie.
— Wiem, że jesteś zajęta, ale chciałem tylko podziękować za pomoc. W niedzielę rano uruchamiamy satelitę. Może przyjedziesz w sobotę? Mam dla ciebie niespodziankę.
Obraz zastygł i nałożyły się na niego numery telefonów: do biura, prywatny, komórkowy.
Niespodziankę, pomyślała. Jasne. Pewnie butelkę szampana i świeżo zaścielone łóżko. Jane uśmiechnęła się na przekór sobie. Pomyślała: Morgan powinien być w siedzibie Astro, kiedy włączą satelitę. W końcu jest gubernatorem Teksasu, a Astro znajduje się w jego stanie. To byłaby dobra reklama, doskonała okazja do pokazania, że jego idee związane z niezależnymi źródłami energii mogą zostać wcielone w życie.
Przyjrzała się harmonogramowi Morgana na przyszły tydzień. Zobaczyła, że ma spędzić trzy dni w Kalifornii i Nowym Jorku. W piątek ma wracać do Austin, teoretycznie po to, żeby sprawować swoje obowiązki gubernatora, a tak naprawdę, żeby odnawiać znajomości i ściskać dłonie przed zbliżającymi się prawyborami w Teksasie. W poniedziałek przyjęcie z okazji Dnia Pamięci. Jane zadzwoniła do Austin i zaczęła rozmowę zjedna z asystentek Scanwella.
— Może przylecieć na Matagordę na parę godzin w poniedziałek — rzekła. — Pokażą go częściej w mediach, niż gdyby siedział w Austin.
Asystentka zajmująca się podróżami, brunetka o długich włosach i sennych oczach, pokiwała głową bez entuzjazmu.
— Tak, pani senator, pewnie tak. Ale pan gubernator ma już mnóstwo spotkań zaplanowanych na niedzielę i przyjęcie w poniedziałek.
— To niech zabierze ze sobą tych najważniejszych — zaproponowała Jane. — Ucieszą się, że będą mogli się przelecieć samolotem z gubernatorem i zobaczyć rozruch satelity.
— Nie wiem, czy dam radę, jest już późno — marudziła asystentka. — Jest już czwartek i…
— Dasz radę — rzekła Jane stanowczo. — Wierzę w ciebie. Asystentka skinęła głową, z jeszcze bardziej ponurą miną.
Obie rozumiały, że kiedy szef kampanii wyraża jakieś życzenie, tak naprawdę jest ono rozkazem.
Załatwiwszy tę sprawę, Jane przyjrzała się własnym planom na weekend, po którym następował Dzień Pamięci. Posiedzenia Senatu odroczono do czwartkowego popołudnia. W piątek miała spotkania z Dennym i resztą strategów, w celu zaplanowania ostatnich tygodni kampanii, które miały się zakończyć konwencją partii w Denver.
Mogłabym polecieć na ranczo w piątek wieczorem, powiedziała sobie. Mogłabym być na wyspie już w sobotę przed południem i poczekać tam na Morgana, który ma przylecieć w niedzielę.
Mogłabym, pomyślała Jane. Ale tego nie zrobię.