WYSPA MATAGORDA, TEKSAS

Mimo chłodnych podmuchów powietrza z wylotów klimatyzacji w suficie, w centrum kontroli lotów było gorąco i duszno, a przynajmniej takie wrażenie miał Dan. Cały tłum VIP-ów i reporterów wtłoczył się do niewielkiego pomieszczenia o ścianach z pustaków. Dan stał przy zamkniętych drzwiach, wciśnięty obok April, czując, jak chłodny pot spływa mu po żebrach.

Scanwell stał po drugiej stronie Dana, rozglądając się po pomieszczeniu, w którym panowała pełna napięcia cisza. Przy gubernatorze była Jane; poza całkowicie nieoficjalnym uściskiem dłoni i powitaniem, nie odezwała się do Dana.

Lynn Van Buren stała między konsolami ze słuchawkami na krótkich, brązowych włosach. Technicy pochylali się nad klawiaturami, odwróceni plecami do widzów. Na wielkim ekranie widać było animowany obraz Ziemi, z podpisanymi wielkimi białymi literami siedzibą Astro i stacją odbiorczą w White Sands oraz kwadracikiem oznaczającym satelitę. Kropkowana czerwona linia prowadziła od Matagordy do satelity.

— Czy możemy tu zobaczyć obraz satelity? — spytał Scanwell, nachylając się lekko w stronę Dana.

Dan potrząsnął głową.

— Nie ma tam kamer. To dodatkowy, zbędny wydatek.

— A NASA albo siły powietrzne? Dan skrzywił się.

— Nie jesteśmy przedsięwzięciem rządowym, więc odsunęli się od nas. Może jakaś sieć telewizyjna włączy swojego satelitę i zobaczymy z niego obraz, ale ich kamery są wycelowane raczej w Ziemię. Nie mogliśmy od nich wydobyć żadnych obrazów nawet wtedy, gdy roztrzaskał się pierwszy wahadłowiec. Scanwell potrząsnął głową.

— Wydaje mi się, że powinien być jakiś obraz z satelity.

— Proszę to im powiedzieć — odparł Dan, wskazując na reporterów i w duchu dodał: może coś się zmieni, jak znajdziesz się w Białym Domu.

Poza normalnymi słuchawkami, Van Buren miała przypięty do bluzki malutki mikrofon przenośnego wzmacniacza, tuż poniżej nieodłącznego sznura pereł. Sięgnęła do przełącznika ukrytego pod paskiem spódnicy i włączyła urządzenie. Salę wypełnił upiorny pisk sprzęgającej się aparatury.

— Bardzo przepraszam — rzekła Van Buren i pokręciła przy zasilaczu. — Czy wszyscy mnie słyszą?

Przez tłum przetoczył się pomruk potwierdzenia. Niektórzy widzowie podnieśli ręce jak dzieci w szkole.

— Dobrze. Świetnie — rzekła Van Buren. Wskazała na wielki zegar na ścianie i oznajmiła: — Zaraz zaczynamy odliczanie. Za dwie minuty satelita zacznie przesyłać energię na farmę anten… to znaczy anten odbiorczych w White Sands.

Jak w sylwestra, pomyślał Dan. Wszyscy patrzą na wielki zegar i jego powoli przesuwającą się drugą wskazówkę. Van Buren wyłączyła wzmacniacz. Dan wiedział, że wraz z technikami sprawdzają po raz ostatni ogniwa słoneczne, inwertory, magnetrony, antenę nadawczą, anteny odbiorcze.

Ludzie zaczęli głośno liczyć sekundy.

— Trzydzieści… dwadzieścia dziewięć…

Dan przypomniał sobie nagle stary dowcip o pierwszym całkowicie automatycznym samolocie: komputer samolotu przemawia do pasażerów syntetyzowanym głosem i zapewnia ich, że cały lot będzie przebiegał pod doskonałą kontrolą. Przemowa kończy się słowami: „Nie ma możliwości awarii… awarii… awarii…”

— Piętnaście… czternaście… tezynaście…

Moje całe życie zależy od tego, pomyślał Dan. Jeśli to nie zadziała, jestem skończony. To koniec.

— Osiem… dziewięć…

Pochylił się lekko, by spojrzeć na stojącą obok Scanwella Jane. Ona też nie spuszczała oczu z zegara. Dłonie zacisnęła w pięści. Dla niej także dużo to znaczy. Z mojego powodu czy Scanwella?

— Przesyłamy energię! — krzyknęła Van Buren.

Na animowanym obrazie na ekranie ściennym pojawiła się nieprzerwana zielona linia biegnąca od satelity do farmy anten w White Sands. Ktoś wzniósł kowbojski okrzyk. Inni wiwatowali. April podskoczyła i zarzuciła Danowi ręce na szyję. Zdziwiony, objął ją w pasie.

— Dziesięć gigawatów na linii! — krzyknęła Van Buren. — Wszystkie systemy działają!

Do ogólnej radości dołączyli technicy, zrzucając słuchawki i klepiąc się po piecach. Dan wyplątał się z objęć April, która miała bardzo zawstydzoną minę.

— Udało nam się, mała! — wrzasnął Dan, przekrzykując wiwaty tłumu. — Udało się!

Scanwell chwycił go za ramię i wyciągnął rękę. Dan potrząsnął ją, pod ostrzałem fleszy dziesiątek aparatów. Jane także uścisnęła mu dłoń, uśmiechając się swoim formalnym uśmieszkiem i przyglądając się April.

Wszyscy reporterzy znajdujący się w pomieszczeniu zaczęli wywrzaskiwać pytania do Dana i Scanwella. Kątem oka Dan spojrzał na ekran ścienny, gdzie na wykresie pokazano moc. Krzywa wspięła się na dziesięć gigawatów i tam się zatrzymała.

Dan uśmiechnął się i pomyślał, że wreszcie może zacząć sprzedawać energię zachodnim spółkom energetycznym. W Kalifornii nie będzie przerw w dostawie prądu tego lata, powiedział sobie, rozradowany.

Загрузка...