SENATOR THORNTON, WASZYNGTON.

— Telefon, odebrać — krzyknął i popędził w stronę łóżka.

Na ekranie pojawiła się twarz Jane. Chyba była w biurze; Dan zobaczył jakieś zdjęcia wiszące na pokrytej boazerią ścianie z tyłu. Miała na sobie szytą na zamówienie bluzkę, ale kasztanowe włosy opadały jej luźno na ramiona. Po godzinach, pomyślał Dan. Sama w biurze po długim dniu pracy.

— Witaj, Jane — rzekł, przysiadając na brzegu łóżka.

— Dzwoniłeś — powiedziała. — Ale ja wolałam poczekać z oddzwonieniem, dopóki wszyscy sobie nie poszli.

— Tak, domyśliłem, że tak chcesz zrobić — to było kłamstwo, ale wypowiadając je, uświadomił sobie, że powinien był się domyślić.

— Zrobiłeś na Morganie duże wrażenie.

— Miło było cię znów zobaczyć.

— On chce włączyć twój program związany z satelitą do swojej polityki dotyczącej energii, Dan.

— Nie widziałem cię od dnia, kiedy mosty wyleciały w powietrze.

— Dan, trzymajmy się tematu.

— Ty jesteś moim najważniejszym tematem. Próbowała się skrzywić, ale w kącikach jej ust zatańczył lekki uśmieszek.

— Dan, to było dawno temu.

— Sześć lat, jeden miesiąc i… — policzył szybko w pamięci — …jedenaście dni.

Odwróciła na chwilę wzrok, a kiedy znów na niego spojrzała, odzyskała panowanie nad sobą.

— Jeśli chcesz, żeby Morgan ci pomógł — rzekła, z całą powagą — musisz obiecać, że poprzesz jego kandydaturę, Dan.

— Tak, wiem. Ręka rękę myje, to cała polityka. Ale mnie interesujesz tylko ty.


— A nie twój satelita energetyczny? Wziął głęboki oddech.

— Ty jesteś najważniejsza, Jane.

— W San Francisco tak nie było.

— Teraz jest. Rzucę tym wszystkim. Sprzedam firmę Yamagacie, Garrisonowi albo miejscowemu złomiarzowi.

Tym razem naprawdę się uśmiechnęła. Ale w jej oczach czaił się smutek.

— Wiesz, że nie zrobiłbyś niczego takiego. Oboje wiemy, że to bzdura. Nie zrezygnowałbyś ze swojej pracy, swojego życia.

— Sprawdź mnie.

— I nie wolno ci sprzedawać firmy, ani Yamagacie, ani nafciarzom.

— Będę mężem pani senator. Będę siedział cicho w domu, pokazywał się z tobą na przyjęciach, zabierał cię do domu i kochał się z tobą całą noc aż do rana.

Jej uśmiech zgasł.

— Dan, już za późno.

— Dlaczego? Jesteś ze Scanwellem?

— Po prostu dla nas za późno. Oboje mamy ważne rzeczy do zrobienia.

— Mam to gdzieś, Jane. Kocham cię. Nie ma niczego ważniejszego od ciebie.

— Są ważniejsze rzeczy! — zaprotestowała. — Ważniejsze jest sprawienie, żeby Morgan został prezydentem. Uwolnienie Stanów Zjednoczonych od zależności od Bliskiego Wschodu jest jeszcze ważniejsze.

Potrząsnął głową.

— Może jest, ale to już nie moja działka. Świat będzie musiał sam zatroszczyć się o swoje problemy. Interesujesz mnie tylko ty.

— Dan, ten kraj potrzebuje Morgana Scanwella w Białym Domu. Żaden z pozostałych kandydatów nie ma ani jaj, ani sensownego pomysłu…

— Sypiasz z nim, tak?

Pytanie najwyraźniej jej nie zaskoczyło.

— To nie twój interes, Dan — odparła sztywno.

— Tak. Jasne. I Scanwell też nie. Moglibyście oboje wskoczyć do Zatoki Meksykańskiej.

— Dan, nie możesz…

— Powodzenia na drodze do Białego Domu, Jane. Wdusił przycisk telefon tak mocno, że prawie zrzucił go z nocnego stolika.

Загрузка...