— Telefon, odebrać — krzyknął i popędził w stronę łóżka.
Na ekranie pojawiła się twarz Jane. Chyba była w biurze; Dan zobaczył jakieś zdjęcia wiszące na pokrytej boazerią ścianie z tyłu. Miała na sobie szytą na zamówienie bluzkę, ale kasztanowe włosy opadały jej luźno na ramiona. Po godzinach, pomyślał Dan. Sama w biurze po długim dniu pracy.
— Witaj, Jane — rzekł, przysiadając na brzegu łóżka.
— Dzwoniłeś — powiedziała. — Ale ja wolałam poczekać z oddzwonieniem, dopóki wszyscy sobie nie poszli.
— Tak, domyśliłem, że tak chcesz zrobić — to było kłamstwo, ale wypowiadając je, uświadomił sobie, że powinien był się domyślić.
— Zrobiłeś na Morganie duże wrażenie.
— Miło było cię znów zobaczyć.
— On chce włączyć twój program związany z satelitą do swojej polityki dotyczącej energii, Dan.
— Nie widziałem cię od dnia, kiedy mosty wyleciały w powietrze.
— Dan, trzymajmy się tematu.
— Ty jesteś moim najważniejszym tematem. Próbowała się skrzywić, ale w kącikach jej ust zatańczył lekki uśmieszek.
— Dan, to było dawno temu.
— Sześć lat, jeden miesiąc i… — policzył szybko w pamięci — …jedenaście dni.
Odwróciła na chwilę wzrok, a kiedy znów na niego spojrzała, odzyskała panowanie nad sobą.
— Jeśli chcesz, żeby Morgan ci pomógł — rzekła, z całą powagą — musisz obiecać, że poprzesz jego kandydaturę, Dan.
— Tak, wiem. Ręka rękę myje, to cała polityka. Ale mnie interesujesz tylko ty.
— A nie twój satelita energetyczny? Wziął głęboki oddech.
— Ty jesteś najważniejsza, Jane.
— W San Francisco tak nie było.
— Teraz jest. Rzucę tym wszystkim. Sprzedam firmę Yamagacie, Garrisonowi albo miejscowemu złomiarzowi.
Tym razem naprawdę się uśmiechnęła. Ale w jej oczach czaił się smutek.
— Wiesz, że nie zrobiłbyś niczego takiego. Oboje wiemy, że to bzdura. Nie zrezygnowałbyś ze swojej pracy, swojego życia.
— Sprawdź mnie.
— I nie wolno ci sprzedawać firmy, ani Yamagacie, ani nafciarzom.
— Będę mężem pani senator. Będę siedział cicho w domu, pokazywał się z tobą na przyjęciach, zabierał cię do domu i kochał się z tobą całą noc aż do rana.
Jej uśmiech zgasł.
— Dan, już za późno.
— Dlaczego? Jesteś ze Scanwellem?
— Po prostu dla nas za późno. Oboje mamy ważne rzeczy do zrobienia.
— Mam to gdzieś, Jane. Kocham cię. Nie ma niczego ważniejszego od ciebie.
— Są ważniejsze rzeczy! — zaprotestowała. — Ważniejsze jest sprawienie, żeby Morgan został prezydentem. Uwolnienie Stanów Zjednoczonych od zależności od Bliskiego Wschodu jest jeszcze ważniejsze.
Potrząsnął głową.
— Może jest, ale to już nie moja działka. Świat będzie musiał sam zatroszczyć się o swoje problemy. Interesujesz mnie tylko ty.
— Dan, ten kraj potrzebuje Morgana Scanwella w Białym Domu. Żaden z pozostałych kandydatów nie ma ani jaj, ani sensownego pomysłu…
— Sypiasz z nim, tak?
Pytanie najwyraźniej jej nie zaskoczyło.
— To nie twój interes, Dan — odparła sztywno.
— Tak. Jasne. I Scanwell też nie. Moglibyście oboje wskoczyć do Zatoki Meksykańskiej.
— Dan, nie możesz…
— Powodzenia na drodze do Białego Domu, Jane. Wdusił przycisk telefon tak mocno, że prawie zrzucił go z nocnego stolika.