Zwiastun: Jeden z trzech kataklizmów, które w ostatnich dekadach Epoki Praksis przetoczyły się przez większą część Arbre, a z biegiem czasu zostały zinterpretowane jako ostrzeżenie przed Straszliwymi Wypadkami. Dokładny charakter zwiastunów trudno określić po tym, jak wszystkie zapiski na ich temat uległy zniszczeniu (wiele z nich przechowywano w urządzeniach syntaktycznych, które później przestały działać), ale według powszechnie akceptowanej teorii pierwszym zwiastunem był wybuch licznych rewolucji na całym świecie, drugim — wojna światowa, trzecim zaś — ludobójstwo.

— Słownik, wydanie czwarte, 3000 p.r.


— Przybyliśmy — powiedział człowiek w długiej szacie. — Odpowiedzieliśmy na wasze wezwanie.

Mówił po orthyjsku — nie tak biegle jak Jules Verne Durand, ale wystarczająco dobrze, żebym zaczął podejrzewać, że uczył się go równie długo. Dopóki nie zasypiemy go skomplikowanymi czasami i nie stłamsimy nazbyt złożoną strukturą zdań, powinien dać sobie radę.

Piszę „my”, ale wcale nie zamierzałem dużo mówić.

— Po co tu jestem? — zapytałem fraa Jaada, kiedy podchodziliśmy do drzwi budowli unoszącej się na środku kuli numer 1.

— Masz być koncypientem — odparł Jaad.

— Ludzie, którzy budują samowystarczalne statki międzykosmiczne, nie mają rejestratorów?

— Koncypient to coś więcej niż rejestrator, to nośnik świadomości. Jego obserwacje w macierzystym kosmosie mają wpływ na inne kosmosy. Rozmawialiśmy o tym w Fundzie Avrachona.

— Ty też jesteś nośnikiem świadomości, w dodatku znacznie lepiej ode mnie grasz w te polikosmiczne szachy. Nie jestem przypadkiem zbędny?

— W ostatnich tygodniach nastąpiły liczne okrojenia. Jestem nieobecny w wielu wersjach kosmosu, w których ty jesteś obecny.

— To znaczy… ty jesteś martwy, a ja żywy.

— Obecność i nieobecność lepiej to opisują, ale jeśli chcesz się upierać przy swoich określeniach, nie będę się kłócił.

— Fraa Jaadzie?

— Tak, fraa Erasmasie?

— Co się z nami dzieje po śmierci?

— Wiesz na ten temat tyle samo, co ja.

Mniej więcej na tym urwała się nasza rozmowa, kiedy zostaliśmy zaproszeni do pokoju, w którym czekał na nas mężczyzna w powłóczystej szacie. Nie znając urnudzkiej kultury, miałem niewielkie szanse zgadnąć, kim jest. Sam pokój niespecjalnie mi pomagał: sfera z płaską podłogą przypominała małe planetarium. Domyślałem się, że znajduje się blisko środka kuli. Wewnętrzna powierzchnia była matowa i delikatnie lśniła w padającym z zewnątrz świetle słońca. Na środku okrągłej podłogi stało krzesło otoczone ławą w kształcie pierścienia, a na ławce stało kilka pojemników z jakimiś parującymi płynami. W pokoju nie było poza tym żadnych sprzętów ani ozdób. Czułem się w nim jak w domu.

Odpowiedzieliśmy na wasze wezwanie.

Co na to fraa Jaad? Do głowy przyszły mi dwie możliwe odpowiedzi: Czemu tak długo to trwało? oraz: O czym ty mówisz, człowieku?! Ale fraa Jaad odpowiedział sprytnie i niezobowiązująco:

— W takim razie ja przybyłem was powitać.

Mężczyzna odwrócił się do nas bokiem i wskazał okrągłą ławkę. Jego szata rozwinęła się i zwisła z ramienia jak sztandar. Była w większości biała, chociaż obficie zdobiona — powiedziałbym chętnie, że haftowana lub brokatowa, ale żyjąc wśród odzianych w zawoje ascetów, nie wykształciłem zbyt bogatego słownictwa w dziedzinie ornamentyki, ograniczę się więc do stwierdzenia, że była ozdobna.

— Proszę — powiedział. — Herbata czeka. To tylko symboliczny gest, ponieważ wasze ciała i tak jej nie…

— Z przyjemnością napijemy się waszej herbaty — przerwał mu fraa Jaad.

Zajęliśmy miejsca na ławie: fraa Jaad i nasz gospodarz usiedli blisko, zwróceni twarzami do siebie, ja się trochę odsunąłem. Gospodarz wziął do ręki filiżankę i wykonał nią — jak się domyślałem — ceremonialny uprzejmy gest. Obaj z Jaadem powtórzyliśmy go najlepiej jak umieliśmy i pociągnąłem pierwszy łyk. Przypominała konwoksową strawę „Zh’vaerna”: nie była od niej ani lepsza, ani gorsza. Nie kusiło mnie, żeby kupić jej sobie na zapas.

Mężczyzna wyjął z kieszeni jakieś notatki i zerkając w nie od czasu do czasu, rozpoczął następującą przemowę:

— Jestem gan Odru. W dziejach Daban Urnuda jestem czterdziestą trzecią osobą noszącą tytuł gana. Odru to moje imię. Orthyjskim odpowiednikiem gana byłby „admirał”, ale to tylko przybliżenie. W naszej hierarchii wojskowej jedna klasa oficerów była odpowiedzialna za drzewa, a druga za las.

— Czyli odpowiednio za taktykę i strategię — powiedział fraa Jaad.

— W rzeczy samej. Gan to najwyższy stopniem oficer strategiczny, kierujący całą flotą i odpowiedzialny przed władzą cywilną, jeśli takowa istnieje. Dowodzenie poszczególnymi jednostkami floty zlecał gan oficerom taktycznym w randze praaga, której u was odpowiadałby kapitan. Przepraszam, jeśli was nudzę, ale w ten sposób łatwiej będzie mi wytłumaczyć zachowanie Daban Urnuda w stosunku do Arbre.

— Wcale nas nie nudzisz — zapewnił go fraa Jaad i zerknął na mnie, żeby sprawdzić, czy robię, co do mnie należy. A jeśli dobrze go zrozumiałem, miałem przede wszystkim być przytomny.

— Pierwszemu ganowi Daban Urnuda powierzono misję założenia kolonii w innym układzie gwiezdnym — mówił dalej Odru. — W miarę oddalania się od Urnuda więzy łączące statek z planetą słabły, a odpowiedzialność gana rosła, aż w końcu objął władzę najwyższą. Absolutną. Znalazł się jednak w dosyć niezwykłej jak na gana sytuacji, ponieważ cała jego flota składała się z jednego statku, w związku z czym był zwierzchnikiem tylko jednego praaga. Ponieważ zaś praag nie miał żadnych obowiązków taktycznych (wojnę zostawili daleko za sobą), związek między nim i jego przełożonym stał się niestabilny, zaczął ewoluować i doprowadził do nowego podziału ról: ganowie w pewnym sensie upodobnili się do waszych deklarantów, a praagowie do państwa sekularnego. Przemiana ta dokonała się w ciągu zaledwie jednego pokolenia, ale nowy układ okazał się niezwykle stabilny i od tamtej pory się nie zmienił. Strój, który mam na sobie, niewiele różni się od galowego munduru urnudzkich ganów, tysiące lat temu dowodzących oceanicznymi flotami. Chociaż nikt oczywiście nie nosił takiego ubrania na statku: kiepsko się w nim pływa.

Zupełnie nie spodziewałem się żartu w tej sytuacji, przez co zaskoczenie wzięło górę nad wesołością i roześmiałem się zbyt cicho i zbyt późno.

— Drugiego gana zmogła choroba, wytrwał na stanowisku zaledwie sześć lat. Trzecim był młody protegowany pierwszego. Rządził długo, a dzięki sile osobowości i nieprzeciętnej inteligencji odzyskał część władzy, którą jego urząd musiał wcześniej scedować na praagów. U schyłku kariery dowiedział się o waszym wezwaniu i podjął decyzję o zmianie kursu Daban Urnuda i skierowaniu go, jak sobie wyobrażał, w przeszłość. Sygnały, jakie do niego dotarły, zinterpretował jako głosy przodków wzywające go do naprawienia Urnuda, do odtworzenia go takim, jakim powinien był się stać, ale z winy rządzących nim przywódców nigdy się nie stał. Na pewno słyszeliście już o tym, co się później działo; wiecie o Zstąpieniach na Tro, Ziemię i Fthosa, znacie ich skutki. Zamiast cofać się w przeszłość, wolałbym zrelacjonować wam wydarzenia, które rozegrały się tutaj, w układzie Arbre.

— Chętnie byśmy się dowiedzieli, co się przytrafiło Niebiańskiemu Strażnikowi — powiedział fraa Jaad.

— Przez długi czas między ganami i praagami nie układało się najlepiej — zaczął Odru, redukując bieg: teraz nie mógł już podpierać się notatkami. — Praagowie utrzymywali, że trzeci gan zwyczajnie się pomylił, a cała podróż Daban Urnuda jest tylko pozbawioną sensu i trwającą w nieskończoność konsekwencją dawno popełnionego błędu. W tej sytuacji za swój cel nadrzędny uznali przetrwanie. Ludzie, którzy zaczynają myśleć w ten sposób, chcą jak najprędzej gdzieś się osiedlić i spokojnie żyć. I podczas każdego Zstąpienia niektórzy rzeczywiście tak robią: zostawiliśmy Urnudczyków na Tro, Troan na Ziemi i tak dalej. Jakoś udaje im się tam żyć, mimo że osiedlają się w obcych kosmosach. W ten sposób frakcja cyników, uważających, że nasz rejs to bezsensowna pomyłka, słabnie podczas każdego Zstąpienia, dołączają zaś do nas mieszkańcy nowego kosmosu, którzy wierzą w sens misji. Statek zostaje przebudowany i wyrusza do nowego wszechświata. Z początku ganowie rządzą, a praagowie są im posłuszni. Podróż jednak trwa długo, mijają pokolenia, cel misji idzie w zapomnienie; praagowie zyskują wpływy, ganowie je tracą. Grupy zwolenników tych sprzecznych tendencji od dawna nazywamy Piedestałem i Opoką. Koniec jest taki, że zastajecie mnie samego w tym świętym miejscu. Odprawiam ceremonię, tak jak to czynili moi przodkowie, ale nie cieszę się już szacunkiem bliźnich i nie mam żadnej władzy. Aż przybyliśmy na Arbre. Praaga Eshwar i jej zwolennicy widzieli w was po prostu kolejną cywilizację, którą należy złupić, żeby pozyskać niezbędne surowce, przebudować statek i ruszyć dalej. Eshwar jest jednak inteligentną kobietą, zna nasze dzieje i doskonale zdaje sobie sprawę z tego, że podczas Zstąpienia Piedestał i praagowie tracą wpływy na rzecz Opoki i ganów. Dlatego z dużym wyprzedzeniem zaczęła snuć plany, które miały temu zapobiec. Kiedy odwiedził nas Niebiański Strażnik, było dla nas oczywiste, że mamy do czynienia z oszustem. Szarlatanem. „Naturalnie, wiedzieliśmy to wcześniej, bo już od jakiegoś czasu badaliśmy waszą kulturę. Byłem głupcem, że nie przewidziałem zamiarów Eshwar: chciała mnie w pewnym sensie zrównać z tym Niebiańskim Strażnikiem, żeby jego fałszywość i głupota zaczęły się kojarzyć także ze mną. Strażnik dotarł do nas w skafandrze, który bardzo chciał zdjąć. Odradzaliśmy mu to, ale kiedy przyjęliśmy go tutaj, w tej sali, uznał, że znalazł się w miejscu świętym, i postawił na swoim. Powiedział, że jest gotowy zaryzykować; że jego bóg ochroni go i nie da mu zrobić krzywdy. Pomogliśmy mu zdjąć skafander. Od razu zaczął mieć kłopoty z oddychaniem. Nasi lekarze próbowali z powrotem opatulić go skafandrem, ale nie mogli nic zrobić, bo już pękła mu któraś z głównych arterii. Chcieli go jeszcze przenieść do komory hiperbarycznej, to zawsze pomaga: rozebrali go i przygotowali do przeniesienia, ale nie zdążyli. Zmarł. Rozpętała się dyskusja, co powinniśmy zrobić z ciałem. I kiedy część z nas debatowała, nadgorliwi naukowcy pobrali próbki krwi i tkanek i rozpoczęli sekcję zwłok. Można więc powiedzieć, że ciało zostało zbezczeszczone. Praaga Eshwar uznała, że wszelkie próby usprawiedliwiania się przed wami zostaną nam poczytane za przejaw słabości, a na ewentualnej wymianie informacji skorzysta tylko Arbre. Poza tym z powodów politycznych chciała okazać brak szacunku, jeśli nie wręcz pogardę, dla zwłok, które miały przecież symbolizować mnie. Dlatego zwróciliśmy go wam w taki, a nie inny sposób.

— Ale ta taktyka się zemściła, prawda? — spytałem.

— Rzeczywiście. Przedstawiciele Opoki, zawstydzeni i zakłopotani, postanowili wymienić krew za krew: my pobraliśmy krew z ciała Niebiańskiego Strażnika, wy mieliście dostać próbki naszej. Odebraliśmy sygnał z powierzchni planety, nadany, jak się później okazało, przez fraa Orola. Jules Verne Durand, nasz główny specjalista od orthyjskiego i kultury deklarantów, po cichu sympatyzował z Opoką. Doszedł do wniosku, że analemma prowadzi nas na Ecbę, i stwierdził, że dostarczenie próbek w to właśnie miejsce miałoby ogromne znaczenie symboliczne. Zgłosił się nawet na ochotnika, że poleci lądownikiem, ale mniej więcej w tym samym czasie został przydzielony do oddziału atakującego koncent matarrhitów i musiała go zastąpić Lise, która naturalnie nie dysponowała jego wiedzą, chociaż wiedziała co nieco o deklarantach i znała kilka orthyjskich słów. Nasz plan nie do końca się powiódł: jak wiecie, Lisa została postrzelona przy wejściu na pokład lądownika.

Kilka następnych chwil upłynęło spokojnie, nie niepokojonych słowami.

— Potem wydarzenia nabrały tempa. Można powiedzieć, że Eshwar zachowała się jak typowy praag, czyli…

— Zareagowała w skali taktycznej — wtrącił Jaad. — Nie myśląc o strategii.

— Otóż to. I teraz sytuacja jest taka, że wasi fraa i suur zabili trzydziestu jeden naszych ludzi… Dzwonecznicy, jak mniemam?

Fraa Jaad nie odpowiedział, a kiedy gan Odru spojrzał na mnie, skinąłem głową.

— Wzięli osiemdziesięciu siedmiu zakładników — ciągnął. — Zaspawali ich w jednej dużej sali.

— Źle to interpretujecie — odezwał się fraa Jaad. — Oni nie biorą zakładników. Zamknęli te osiemdziesiąt siedem osób w jednym miejscu, żeby nie stała im się krzywda.

— Praaga Eshwar uznała, być może błędnie, że wzięli zakładników, i przygotowuje stosowną odpowiedź. Odezwała się jednak także do mnie i poprosiła, żebym z wami porozmawiał. Jest wstrząśnięta, czego trochę nie rozumiem. Tę olbrzymią bombę, którą zniszczyliście, zawsze traktowaliśmy jak ostateczność. Nikt na serio nie rozważał użycia jej.

— Wybacz, ganie Odru, ale Piedestał właśnie szykował się do jej zrzucenia — wypaliłem.

— To miała być groźba: chcieliśmy zawiesić ją wam nad głowami i w ten sposób wywrzeć na was presję. Nie rozumiem, dlaczego jej strata tak bardzo poruszyła praagę Eshwar.

— Wcale jej nie poruszyła — odezwał się fraa Jaad. — Praaga Eshwar wyczuła wielkie niebezpieczeństwo.

— Skąd o tym wiesz? — zapytał uprzejmie gan Odru.

Fraa Jaad udał, że go nie słyszy.

— Mogła to tłumaczyć koszmarem sennym, olśnieniem doznanym w kąpieli, przeczuciem, które kazało jej obrać bezpieczniejszy kurs…

— To wasza sprawka?! — wykrzyknął gan Odru bardziej twierdzącym niż pytającym tonem.

Rozmowa z fraa Jaadem nie szła mu najlepiej, spojrzał więc na mnie. Nie wiem, co wyczytał z mojej twarzy, zapewne zdeprymowanie i szok: właśnie mignęła mi przed oczami alternatywna Historia, w której przynieśliśmy jednej z kul ognistą zagładę.

— Czy mogliśmy wysłać sygnał do praagi Eshwar…? Aż tak trudno ci w to uwierzyć, ganie Odru, spadkobierco tysiącletniej tradycji opartej na przeświadczeniu, że wezwali cię tutaj moi przodkowie?

— Chyba nie. Minęło jednak tyle czasu, że łatwo jest wątpić. Łatwo jest traktować tę tradycję jak religię, której bóg umarł.

— W wątpliwościach nie ma nic złego — powiedział fraa Jaad. — Błąd Niebiańskiego Strażnika polegał na tym, że przestał wątpić. Trzeba jednak starannie wybierać przedmiot wątpliwości. Wasz trzeci gan wykrył przepływ informacji z innego kosmosu i uznał go za zaszyfrowaną wiadomość od przodków. Wasi praagowie powątpiewają w obie części tej historii. Wy, ganowie, wątpicie tylko w jedną: w tę, jakoby sygnał nadali wasi antenaci. Wierzycie jednak w istnienie samego sygnału i uważacie, że trzeci gan źle zinterpretował jego źródło. Zapewniam cię, że informacja może przenikać z jednego kosmosu do drugiego. Nazywamy to Przepływem Hylaejskim.

— Za pozwoleniem… Nauczyliście się modulować ten sygnał, żeby w ten sposób przesyłać wiadomości?

Zastrzygłem uszami, ale fraa Jaad milczał. Gan Odru odczekał jeszcze chwilę, zanim sam sobie odpowiedział:

— Tak, to już chyba ustaliliśmy, prawda? Jakoś udało się wam dostać do głowy praagi Eshwar.

— Jaki sygnał odebrał trzeci gan dziewięćset lat temu? — zainteresowałem się.

— Proroctwo okrutnego zniszczenia: pomordowani kapłani, zburzone kościoły, spalone książki.

— Dlaczego pomyślał, że to wizja przeszłości?

— Kościoły były olbrzymie. W księgach napisanych nieznanym alfabetem znajdowały się nieznane nam dowody geometryczne, których prawdziwość potwierdzili później nasi teorowie. Mamy na Urnudzie legendy o zapomnianym mitycznym Złotym Wieku. Gan uznał, że dane mu było go zobaczyć.

— Tymczasem w rzeczywistości oglądał Trzecią Łupież — powiedziałem.

— Na to wygląda. Moje pytanie brzmi: zesłaliście nam te wizje czy to się stało samo?

Przybyliśmy… Odpowiedzieliśmy na wasze wezwanie… Czyżby był ostatnim kapłanem fałszywej religii? Czyżby nie różnił się od Niebiańskiego Strażnika?

— Nie znam odpowiedzi na to pytanie — powiedział fraa Jaad. Odwrócił się do mnie. — Sam będziesz musiał jej poszukać.

— A co z tobą?

— Dla mnie to koniec.

Загрузка...