Część 1 CERTYFIK

Extramuros: (1) W starorthyjskim: dosłownie „poza murami”. Często używane w kontekście otoczonych murami miast-państw z tego okresu. (2) W średniorthyjskim: świat nie-matemowy, niestabilna rzeczywistość po upadku Bazu. (3) W Epoce Praksis: rejony geograficzne i klasy społeczne, które nie zaznały jeszcze dobrodziejstwa mądrości świata matemowego. (4) W noworthyjskim: znaczenie podobne do (2), ale często używane w odniesieniu do osiedli bezpośrednio otaczających mury matemu, stosunkowo zamożnych, stabilnych itd.

— Słownik, wydanie czwarte, 3000 p.r.


Czy wasi sąsiedzi mają w zwyczaju palić swoich wrogów żywcem? W ten sposób fraa Orolo zaczął rozmowę z mistrzem Flekiem. Wprawił mnie w zakłopotanie. Zakłopotanie odczuwam bardzo namacalnie, jak zaschnięte błoto ściągające mi skórę pod włosami.

— Czy wasi szamani chodzą na szczudłach? — Fraa Orolo czytał z arkusza, który, sądząc po stopniu zbrązowienia, musiał liczyć sobie co najmniej pięć stuleci. Podniósł wzrok i dodał tytułem wyjaśnienia: — Nie wiem, może nazywacie ich pastorami albo czarownikami…

Moje zmieszanie doznało gwałtownego przyspieszenia i szerzej rozlało mi się po głowie.

— Czy modlicie się, kiedy zachoruje wam dziecko? Składacie ofiary malowanym słupom? Zwalacie winę na starą kobietę?

Zawstydzenie spłynęło mi na twarz ciepłą falą, przytkało uszy, sypnęło piaskiem w oczy. Ledwie usłyszałem następne pytanie:

— Czy wierzycie, że w przyszłym życiu spotkacie swoje zdechłe psy i koty?

Orolo poprosił mnie, abym towarzyszył mu w roli koncypienta. Brzmiało to imponująco, więc się zgodziłem.

Dowiedział się skądś, że do nowej biblioteki wpuszczono cieślę z extramuros, aby wymienił nadpróchniałą belkę stropową, której my z naszych przykrótkich drabin nie mogliśmy dosięgnąć, a ponieważ dopiero niedawno ją zauważyliśmy, nie zdążylibyśmy wybudować porządnego rusztowania przed apertem. Orolo zamierzał porozmawiać z rzemieślnikiem i chciał, żebym spisał relację z tego spotkania.

Załzawionymi oczami patrzyłem na leżący przede mną arkusz. Był równie pusty jak moja głowa. Nie szło mi najlepiej.

Powinienem jednak notować przede wszystkim słowa cieśli, który na razie jeszcze się nie odezwał. Kiedy go zagadnęliśmy, przeciągał niedostatecznie ostrym przedmiotem po płaskim kamieniu; teraz gapił się bez słowa na Orola.

— Czy znasz kogoś, kto został rytualnie okaleczony, ponieważ przyłapano go na czytaniu książki?

Flec zamknął usta — pierwszy raz od dłuższej chwili. Widziałem po nim, że kiedy znów je otworzy, będzie miał coś do powiedzenia. Skrobnąłem mały bohomaz na marginesie, żeby sprawdzić, czy pióro mi nie wyschło. Fraa Orolo milczał, wpatrując się w rzemieślnika jak w okular teleskopu, po którego drugiej stronie znajduje się nowo odkryta mgławica.

— Nie moglibyście po prostu zaszpilować? — zapytał mistrz Flec.

— Zaszpilować… — powtórzył Orolo, żebym zdążył zanotować. Próbowałem jednocześnie pisać i mówić, więc artykułowałem pakietami:

— Kiedy zjawiłem się… to znaczy, kiedy zostałem kolektantem, mieliśmy… właściwie oni mieli tutaj… coś takiego, co nazywali szpilem… ale nie mówiliśmy o szpilowaniu, tylko o wycieczce na szpil. — Przez wzgląd na cieślę mówiłem po fluksyjsku, dlatego moje na wpół pijane niby-zdanie nie brzmiało nawet w połowie tak beznadziejnie, jak musiałoby zabrzmieć, gdybym sformułował je po orthyjsku. — To były takie…

— Ruchome obrazy — dokończył Orolo po orthyjsku. Przeniósł wzrok na Fleca i przeszedł na fluksyjski: — Domyślamy się, że szpilowanie oznacza obcowanie z jakimś powszechnym wytworem praksis, czyli po waszemu „techniki”, umożliwiającym oglądanie ruchomych obrazów.

— Ruchome obrazy… — powtórzył Flec. — Śmiesznie brzmi.

Wyjrzał przez okno, jakby miał przed sobą szpilowy dokument historyczny, i zaśmiał się bezgłośnie.

— To praksyczny orth, dlatego cię śmieszy — powiedział fraa Orolo.

— Dlaczego nie nazwiecie rzeczy po imieniu?

— Masz na myśli szpilowanie?

— No przecież.

— Dlatego, że kiedy stojący obok mnie fraa Erasmas przed dziesięcioma laty przybył do naszego matemu, nazywaliśmy to wycieczką na szpil, a kiedy ja się zjawiłem trzydzieści lat temu, mówiliśmy o długoskierkach. Deklaranci, którzy żyją po drugiej stronie tego muru i obchodzą apert raz na sto lat, znają ruchome obrazy pod jeszcze inną nazwą. Nie mógłbym się z nimi porozumieć.

Mistrz Flec przestał słuchać, odkąd usłyszał o długoskierce.

— Długoskierka to zupełnie co innego! Nie da się oglądać długoskierek na szpilu, trzeba je skonwertować, zreformatować…

Fraa Orolo był tymi wyjaśnieniami tak samo znudzony jak Flec opowieściami o setnikach, toteż konwersacja wyhamowała z łoskotem, co dało mi czas na jej zapisanie. Moje zakłopotanie ulotniło się niepostrzeżenie jak czkawka. Flec uznał rozmowę za zakończoną i przeniósł wzrok na rusztowanie, które jego pomocnicy wybudowali pod osłabioną belką.

— Wracając do twojego pytania… — odezwał się Orolo.

— Jakiego pytania?

— Tego, które przed minutą zadałeś: dlaczego, jeśli interesuje mnie życie extramuros, po prostu nie zaszpiluję?

— Ach tak…

Flec był wyraźnie zaskoczony pamiętliwością Orola. Ja mniej, bo Orolo z upodobaniem mawiał, że cierpi na „zespół nadmiaru uwagi”, tak jakby było w tym coś zabawnego.

— Przede wszystkim nie mamy urządzenia do szpilowania.

— Urządzenia do szpilowania?

Orolo zamachał niecierpliwie rękami, jakby rozganiał chmury lingwistycznego pomieszania.

— Nie wiem, jak nazywacie taką maszynę.

— Wystarczyłby stary rezonator długoskierkowy. Mógłbym wam przynieść nieużywany konwerter, który marnuje się u mnie w graciarni…

— Rezonatora też nie mamy.

— No to sobie kupcie.

Orolo się zawahał. Instynktownie wyczuwałem, że w głowie kłębią mu się następne krępujące pytania: „Myślisz, że mamy pieniądze? Że państwo sekularne chroni nas, ponieważ siedzimy na górze skarbów? Że nasi milenaryści umieją przemieniać pospolity metal w złoto?”. Opanował jednak żądzę ich zadania i odparł:

— Dopóki przestrzegamy Dyscypliny Cartaskiej, mamy do dyspozycji tylko kredę, atrament i kamień. Ale jest i inny powód.

— Tak? Niby jaki? — spytał mistrz Flec, rozdrażniony dziwaczną manierą fraa Orola, który miał w zwyczaju obwieszczać, co za chwilę powie, zamiast po prostu powiedzieć.

— Trochę trudno to wyjaśnić, ale moim zdaniem samo nakierowanie urządzenia rejestrującego, komory długoskierkowej czy jak wy to tam nazywacie…

— Szpilołap.

— …na jakiś obiekt nie wystarczy, aby utrwalić to, co dla mnie jest najważniejsze. Potrzebuję kogoś, kto będzie chłonął interesujące mnie zjawisko wszystkimi zmysłami, przemieli to doświadczenie w głowie, a następnie przekuje w słowa.

— Słowa… — powtórzył cieśla jak echo i powiódł niechętnym wzrokiem po półkach z książkami. — Jutro nie przyjdę, przyślę Quina — oznajmił i dodał tytułem wyjaśnienia: — Muszę skontrafazować nowe rekompensatory claneksu. Moim zdaniem drzewo warkoczowe zaczyna się brzydko sklejać.

— Nie mam pojęcia, o czym mówisz — przyznał Orolo.

— Nieważne. Quin odpowie na wszystkie wasze pytania. Ma gadane.

Trzeci raz w ciągu trzech minut Flec zerknął na wyświetlacz swojego piszczka. Uparliśmy się, żeby wyłączył wszystkie funkcje komunikacyjne urządzenia, ale nadal służyło mu jako zegarek. Najwyraźniej nie zdawał sobie sprawy, że z okna doskonale widać wysoką na sto pięćdziesiąt metrów wieżę z zegarem.

Postawiłem kropkę na końcu zdania i odwróciłem się w stronę regału, bałem się bowiem, że na mojej twarzy maluje się rozbawienie. Powiedział „Jutro nie przyjdę, przyślę Quina” w taki sposób, jakby zdecydował o tym w ułamku sekundy. Fraa Orolo z pewnością też to zauważył. Gdybym popełnił błąd i spojrzał na niego, ja bym parsknął śmiechem, a on nie.

Zegar zaczął wybijać certyfik.

— Czas na mnie — powiedziałem i zwróciłem się do rzemieślnika: — Przepraszam, muszę nakręcić zegar.

— Tak się zastanawiałem, czy…

Ze skrzynki z narzędziami wyjął poliplastową torbę, zdmuchnął z niej opiłki, otworzył zapięcie (nigdy takiego nie widziałem) i wyciągnął ze środka srebrną rurkę rozmiarów męskiego palca. Spojrzał wyczekująco na fraa Orola.

— Nie wiem co to jest i nie mam pojęcia czego ode mnie chcesz — zastrzegł się Orolo.

— Szpilołap!

— Aha. Słyszałeś o certyfiku i korzystając z okazji, chciałbyś go zobaczyć i zarejestrować ruchome obrazy?

Rzemieślnik pokiwał głową.

— To się da zrobić, pod warunkiem, że staniesz, gdzie ci każą. Nie, nie włączaj go jeszcze! — Fraa Orolo zasłonił się rękami. — Jeśli Regulatorka się o tym dowie, wyznaczy mi pokutę. Zaprowadzę cię do itów. Oni ci wskażą miejsce.

Ciągnął jeszcze przez chwilę w podobnym duchu, ponieważ na Dyscyplinę składa się wiele reguł, a my zamąciliśmy Flecowi w głowie już wtedy, gdy pozwoliliśmy mu wejść na teren matemu dziesięcioletniego.

Загрузка...