Nowomateria: Ciało stałe, ciecz lub gaz wykazujący właściwości niespotykane u naturalnie występujących pierwiastków i ich związków. Źródłem tych szczególnych cech są jądra atomowe. Proces powstawania jąder z mniejszych cząstek jest nazywany nukleosyntezą i najczęściej zachodzi we wnętrzu starych gwiazd. Podlega przy tym prawom fizycznym, które — jeśli można się tak wyrazić — wykrystalizowały w swojej obecnej formie wkrótce po poczęciu kosmosu. W ciągu dwóch stuleci po Rekonstrukcji prawa te zostały na tyle dobrze opisane i zrozumiane, że niektórzy deklaranci pokusili się o przeprowadzenie nukleosyntezy w warunkach laboratoryjnych, rządzących się jednak nieco odmienną fizyką niż fizyka głębokiego kosmosu. Okazało się, że większość nowomaterii nie miała żadnego praktycznego zastosowania, udało się jednak odkryć — i mozolnie udoskonalić — kilka użytecznych jej odmian, które, posłużyły następnie do wyprodukowania materiałów cechujących się niezwykłą wytrzymałością lub elastycznością, oraz takich, których własnościami można sterować za pomocą urządzeń syntaktycznych. W ramach reform Pierwszej Łupieży deklarantom zakazano dalszych badań nad nowomaterią, ale w świecie matemowym nadal wytwarza się ją w niewielkich ilościach i zużywa do produkcji zawojów, sznurów i sfer. Extramuros jest stosowana powszechnie.
Fraa Lio dopracował do perfekcji nowy sposób wiązania zawoju, który wprawdzie upodabniał go do paczki zgubionej z wagonu towarowego, ale całkowicie uniemożliwiał przeciwnikowi ściągnięcie mu kaptura na oczy. Co zresztą udowodniliśmy, mocując się z nim przez kwadrans. Lio był coraz bardziej zadowolony z siebie, dopóki Jesry nie zepsuł mu frajdy pytaniem, czy nowy kaptur zatrzyma kulę.
Cord wróciła do matemu w towarzystwie niejakiego Roska, młodego mężczyzny, z którym łączyło ją coś na kształt romansu. Zjedli z nami kolację w refektarzu. Miała na sobie mniej narzędzi, a więcej biżuterii, wykonanej przez nią z tytanu.
Arsibaltowi udało się bez przeszkód dotrzeć do bazyliki, ale ojciec nie chciał z nim rozmawiać, dopóki nie ukorzy się i nie zechce przyjąć bazyjskiej religii.
Lio wędrował po pseudmieściach z nadzieją, że napadnie go banda zbójów, tymczasem wszyscy napotkani ludzie chcieli albo gdzieś go podwieźć, albo postawić mu drinka.
Krewni Jesry’ego pomału wrócili do domu, a on zaczął ich odwiedzać. Któregoś razu postanowiłem mu towarzyszyć i byłem pod wrażeniem ich inteligencji, ogłady i (jak zwykle) ilości posiadanych przez nich dóbr. Tylko że ziało od nich pustką: dużo wiedzieli, ale nie mieli pojęcia, po co im ta wiedza. I — o dziwo — fakt ten zamiast podkopywać ich pewność siebie, dodatkowo ją umacniał.
Zraniony wcześniejszymi uwagami Jesry’ego, Lio namówił swoich nowych przyjaciół, żeby zabrali go do opuszczonego kamieniołomu u podnóży gór, gdzie ludzie dla rozrywki ostrzeliwali z rozmaitej broni różne nieruchome przedmioty, i wziął na cel swój zawój i sferę. Wzniósł broń przeciw dwóm z trzech posiadanych na własność przedmiotów, zasypał je gradem pocisków i strzał z szerokim grotem. Kule przeszywały tkaninę na wskroś: nowomateria rozciągała się i przepuszczała je, a pozostałe po ich przejściu dziury dawało się później rozmasować i scalić zawój. Co innego ostre jak brzytwy groty strzał: te cięły włókna i zostawiały w materiale wyrwy nie do naprawienia. Za to sfera odkształcała się i rozciągała bez ograniczeń, jak błona z karmelu, kiedy próbuje się ją przebić palcem. Kule dziurawiły ją prawie na wylot i deformowały jak okładany kijem balon. Lio orzekł, że sfera może stanowić osłonę przed pociskami z broni palnej: kula przebije wprawdzie ciało, ale pociągnie za sobą długi, ciągliwy paluch materii, z której zrobiona jest sfera. Paluch zapobiegnie rozpryśnięciu i koziołkowaniu kuli, a potem umożliwi jej wyjęcie. Było to dla nas ogromne pocieszenie.
Cord zjawiła się jeszcze raz, tym razem bez Roska. Wybraliśmy się na sympatyczny spacer wokół matemu, zapuściliśmy się nawet do górnego labiryntu. Najpierw rozmawialiśmy o tym, jak potoczyły się losy różnych członków naszej rodziny, a później o tym, gdzie chciałaby się znaleźć w porze następnego apertu.
Ósmego dnia apertu chciało mi się już nim rzygać. Miałem mętlik w głowie. Zadurzyłem się w swojej koligatce, co nie najlepiej o mnie świadczyło, ale im dłużej się nad tym zastanawiałem, tym bardziej rozumiałem, że nie jest to ten rodzaj zauroczenia, jaki chciałbym zwieńczyć romansem.
Myślałem o niej od rana do wieczora, nadmiernie przejmowałem się tym, co o mnie pomyśli, i marzyłem o tym, żeby przychodziła jak najczęściej i poświęcała mi więcej uwagi. Potem sobie przypominałem, że za parę dni brama matemu się zatrzaśnie i na dziesięć lat stracę wszelki kontakt z Cord. Ona ani przez chwilę o tym nie zapominała i trzymała mnie na dystans. Zresztą miałem wrażenie, że najbardziej interesują ją te części koncentu, gdzie mogła spotkać itów, a do nich i tak miała stały dostęp, bo przecież wytwarzała dla nich różne rzeczy.
Każdego dnia apertu mógłbym zapełnić całą książkę opisami swoich uczuć i myśli — i byłaby to książka całkiem inna od tej z dnia poprzedniego. Jednakże pod koniec ósmego dnia wydarzenia potoczyły się w taki sposób, że mogę je ująć znacznie zwięźlej.