Gaeta opadł na kolana, gdy kolejny promień jaskrawego, zielonego światła strzelił koło niego.
— Ten chingado laser do mnie strzela! — powtórzył. Przeklęty trzpień musiał wypaść ze złącza, dodał w duchu. Uświadomił sobie, że straszliwie boli go lewe ramię. Wyświetlacze systemu podtrzymywania życia oszalały. Skafander został przebity, a automatyczny system zabezpieczeń odizolował cały rękaw.
Tkwiąc na kolanach w gęstym, czarnym błocie, odkrył, że nie może poruszać lewą ręką. Pewnie złamana, poskarżył się w duchu. Podczołgał się w stronę zasobnika. Może laser tu mnie nie dopadnie, pomyślał. Ale muszę się wspiąć do zasobnika, by wystartować. A całe ramię mam jak sparaliżowane. Czuł nacisk mankietu ciśnieniowego na ramieniu, ale poniżej — nic.
— Co się dzieje? — spytał zaniepokojony Fritz.
— Wchodzę do zasobnika.
Z jednym sprawnym ramieniem był to ogromny wysiłek. Nawet przy stosunkowo niskiej grawitacji Tytana, przy serwomotorach wzmacniających siłę mięśni, skafander był straszliwie ciężki. Pot spływał Gaecie z czoła, kapał do oczu. Czuł, jak zimny pot przesiąka mu kombinezon.
— Habib wyłączył laser — oznajmił Fritz. — Sonda już przyjmuje polecenia z centrum kontroli misji.
— Jak… miło to słyszeć — wysapał Gaeta, wspinając się do zasobnika i wsuwając buty do szczelin w podłodze. Przypominało to stanie w otwartej trumnie, wąskiej i ograniczonej. Przez zacinający deszcz Gaeta widział Alfę, przysadzisty, pękaty kształt przycupnięty na gąbczastym gruncie. Wyglądał obco, zupełnie nie na miejscu.
— Gotów do startu — rzekł Gaeta; ramię paliło mu żywym ogniem, oddech się rwał. Nie czekając na potwierdzenie Fritza, sięgnął do przełącznika, który odpalał silnik rakietowy. — Uruchamiam sekwencję startową — rzekł, ciesząc się, że przełącznik znalazł się po tej samej stronie co zdrowe ramię.
Pancho spojrzała na Wanamakera, który stał po drugiej stronie ciasnego mostka rakiety transferowej.
— Za pół godziny będziemy mieli towarzystwo — oznajmiła.
— Szybciej — odparł Wanamaker. — Plan zakłada spotkanie dwadzieścia trzy minuty po starcie.
— Czepiasz się — prychnęła Pancho. — Wiem…
— Pani Lane — z głośnika dobiegł głos von Helmholtza.
— Mamy drobny problem.
— Jakbym nie wiedziała — warknęła Pancho. Po czym musiała odczekać dwanaście sekund, wyłamując nerwowo palce i patrząc na Wanamakera.
— Zbiornik tlenu Gaety jest mocno nieszczelny — odpowiedział w końcu von Helmholtz. — Już na powierzchni Tytana, mimo dużego ciśnienia atmosferycznego, wyciek był paskudny. Po starcie, w próżni, zbiornik opróżni się w parę sekund.
— Więc będzie oddychał powietrzem ze skafandra — rzekła Pancho. — Ile czasu mu zostało?
Znów to koszmarne opóźnienie.
— Nie więcej jak piętnaście minut — odpowiedział w końcu.
— Raczej dziesięć.
— Będziemy więc musieli go złapać, jak tylko wyskoczy z atmosfery — rzekła Pancho.
Wanamaker skinął głową, po czym zanurkował w korytarzyku prowadzącym do ładowni. I szafek ze skafandrami, pomyślała Pancho. Istotnie, Jake wrócił z nanoskafandrem i zaczął go rozkładać.
— Tak — odparł von Helmholtz. — Jest konieczne, żebyście przechwycili go najszybciej, jak się da, oczywiście na tyle, żeby nie zagrozić przebiegowi operacji spotkania.
— Jasne — rzekła Pancho radośnie.
Wanamaker wciągał nanoskafander. Pancho uśmiechnęła się do niego.
— Śpiesz się powoli, tego właśnie domaga się ten białas.
— Jak w marynarce — odparł Wanamaker, ale pozostał śmiertelnie poważny.
— Jak nisko możemy zejść? — dopytywał się nerwowo Wanamaker; Pancho manewrowała rakietą transferową coraz bliżej pomarańczowoszarych chmur Tytana.
Zauważyła, że trzyma język między zębami, widać było, że jest zdenerwowana.
— Wygrałam wszystkie konkursy tańca limbo, w których brałam udział — odparła.
— Tylko tam na dole nie ma parkietu — rzekł Wanamaker.
— Nie denerwuj się, Jake. Wskakuj do skafandra i otwieraj ładownię. Złapiemy Manny’ego jak żaba muchę.
Wanamaker naciągnął skafander z nanowłókien, uszczelnił kołnierz i pomyślał, że kiedy żaba łapie muchę, mucha nie ma się z czego cieszyć.
Gaeta zrozumiał, że musiał na chwilę stracić przytomność przy starcie. W jednej chwili startował z powierzchni Tytana, w drugiej już był nad chmurami, w kosmosie, otoczony chłodnymi, odległymi gwiazdami.
Zakaszlał. Powietrze się psuje, pomyślał. Pewnie, uświadomił sobie, powietrze musiało uciec natychmiast, gdy znalazłem się w próżni. Oddycham tylko tym, co zostało w skafandrze.
— Trzymaj się, Manny — rozpoznał głos Pancho. — Kawaleria już pędzi z odsieczą.
Pancho stała samotnie na mostku rakiety transferowej, a Wanamaker poszedł do ładowni. Skupiła się na ekranie, na którym widać było planowaną trajektorię Gaety, cienką, zieloną linię, która wznosiła się z powierzchni Tytana i zakrzywiła w ładną, eliptyczną orbitę dookoła zamarzniętego księżyca.
Czerwona kropka, oznaczająca aktualną pozycję Gaety, sugerowała, że znajdował się prawie dokładnie na planowanej trajektorii. Systemy naprowadzania zasobnika działają dość dobrze, pomyślał Pancho. Dalej, wzdłuż zakrzywionej linii znajdowała się żółta kropka, oznaczająca miejsce, gdzie mieli przechwycić Gaetę. Pancho wiedziała, że to za daleko. Do tego czasu udusi się.
Już wydała programowi nawigacyjnemu polecenie wyznaczenia najwcześniejszego miejsca, gdzie mogli przejąć Gaetę. Teraz leciała tym kursem, z jedną ręką na wolancie sterczącym z deski rozdzielczej. Poczuła, jak rakieta skręca w prawo, a ona zakołysała się lekko w pętlach, które mocowały jej buty do pokładu.
Światełko włazu śluzy powietrznej zmieniło kolor na czerwony.
— Właz otwarty — z głośnika dobiegł głos Wanamakera.
— Przypiąłeś się? — zawołała Pancho.
— Liną o podwójnej długości — rzekł Wanamaker. — Gotów wyskakiwać na znak.
Wydaję rozkazy admirałowi, pomyślała Pancho. I potrząsnęła głową z dezaprobatą. Nie ma czasu na głupstwa. Tu chodzi o życie.
Pstryknęła klawiszem łączności.
— Manny, żyjesz tam?
Usłyszała, jak odkaszlnął, po czym dobiegł jego znużony, słaby głos.
— Lecę i modlę się… mała.
Na przekór sobie, Pancho uśmiechnęła się. Już dawno nikt nie zwrócił się do mnie „mała”.
Timoshenko poczuł zdumiewający spokój, gdy zdejmował powoli skafander. Samotne wykonanie tej czynności trochę trwało. Upewniwszy się, że śluza jest szczelna, podszedł do szafek, w których przechowywano skafandry. Usiadł ciężko na ławce przed szafkami, po czym zaczął odłączać przewody systemu podtrzymywania życia, zdjął hełm, a wreszcie zaczerpnął pełną piersią powietrza habitatu. Po puszkowanym powietrzu ze skafandra pachniało jak młode wino. Zdjął plecak. Potem rękawice, następnie buty. Powoli, metodycznie. Poukładał wszystko starannie na ławce.
Żyję, powiedział sobie. Od tej chwili będę szanował każdą chwilę życia, każdy oddech. Powoli uniósł ciężki skafander i włożył go do szafki. Następnie zdjął spodnie.
Kiedy już włożył starannie cały skafander do szafki, wziął kolejny głęboki oddech i ruszył korytarzem prowadzącym do zielonego, przestronnego wnętrza habitatu. To nie więzienie, powiedział sobie. To mój świat. Niebo czy piekło, to jedyny świat, jaki mam. Mój świat. Moje życie.
Z oczami utkwionymi w ekran Pancho dostrzegła, że czerwona kropka oznaczająca Gaetę i niebieska kropka oznaczająca pozycję rakiety, nakładają się. Miała też namiar radarowy skafandra.
— Widzisz go? — spytała Wanamakera.
— Jeszcze nie.
Utrzymywała łączność z Mannym, ale Gaeta nie powiedział nic od kilku minut.
— Manny — zawołała. — Widzisz nas? Cisza.
— Widzę go! — krzyknął Wanamaker. — Jest nadal w zasobniku.
Pancho rzuciła okiem na dane z radaru i zaczęła dostosowywać prędkość rakiety tak, by można było złapać Gaetę.
— Za daleko — rzekł Wanamaker, głosem stłumionym z napięcia.
— Manny — zawołała Pancho. — Możesz manewrować? Wydało jej się, że usłyszała jęk. Może kaszel.
— Trzymaj się tam, chłopie — rzekła. — Już cię łapiemy.
Dłonie Pancho tańczyły po klawiaturze sterującej silnikami z biegłością pianisty. Teraz spokojnie, powiedziała sobie. Żadnych gwałtownych ruchów. Delikatne dotknięcie…
— Chyba mogę go złapać! — zawołał Wanamaker.
— To łap, Jake! — odkrzyknęła. — Podlecę trochę bliżej, jak będziesz na zewnątrz.
W centrum kontroli misji panowała absolutna cisza. Cardenas wstrzymała oddech, słuchając rozmów Pancho. W skafandrze Manny’ego pewnie już nie ma tlenu. Tylko dwutlenek węgla. Ile jeszcze czasu mu zostało, żeby nie doszło do trwałego uszkodzenia mózgu? Albo śmierci?
Wanamaker wyśliznął się ze śluzy rakiety, rozwijając podwójną linę, którą przypiął do piersi skafandra z nanowłókien. W myślach przepowiadał sobie wszystkie procedury rozpinania uchwytów, które utrzymywały Gaetę w zasobniku ewakuacyjnym.
— Hej, Manny — zawołał. — Jak się czujesz?
Cisza. W słuchawkach Wanamaker nie słyszał nawet oddechu.
Dotarł do zasobnika i rozpiął uchwyty najszybciej jak potrafił, po czym owinął Gaetę liną pod pachami i wyciągnął go z zasobnika.