Timoshenko wypłynął powoli ze śluzy, unosząc się jak liść na stawie. Odwrócił się i zobaczył potężną krzywiznę kadłuba habitatu, potężnej metalowej konstrukcji, zbudowanej przez ludzi.
LUDZIE SĄ ŹRÓDŁEM SKAŻENIA.
Gaeta dostrzegł, że laser obraca się w jego stronę. Myślał intensywnie: ten laser ma moc dziesięciu megadżuli, ile to jest? Czy zdoła przebić skafander?
Zaczął niezgrabnie pełznąć w stronę lasera. Jeśli będę wystarczająco blisko, jeśli zdołam się znaleźć pod nim, nie będzie mógł mnie trafić. Albo wyrwę skurwiela z obudowy i zrzucę.
— Laser! — krzyknął w słuchawkach Habib.
— Z jaką energią on strzela? — spytał Gaeta, gramoląc się po dachu Alfy.
Brak odpowiedzi. A Gaetę nagle coś zatrzymało. Kabel łączący go z gniazdem głównego komputera rozwinął się na całą długość. Gaeta zaczął grzebać przy module łączności przy pasie, by uwolnić się od kabla.
Coś trzepnęło go w ramię. Miał wrażenie, że został trafiony pociskiem. Opierając się nadal na kolanach i rękach, zakołysał się, po czym instynktownie upadł na brzuch. Z przerażeniem sprawdził kontrolki systemów podtrzymywania życia. Nic. Wszystkie na zielono.
— Ściągam specyfikację lasera — dotarł do niego głos Habiba. — Impulsy dziesięć megadżuli, dziesięć na sekundę. To odpowiada mocy dwóch kilogramów trotylu.
— Chryste! Jak granat ręczny!
I znów to przeklęte opóźnienie. Gaeta myślał intensywnie: skafander jest opancerzony, obrywał już odłamkami lodowymi i wtedy, gdy Gaeta przewracał się podczas zjazdu z Mount Olympus. Ale pieprzony granat?
Poczuł uderzenie w plecy i nagle połowa kontrolek systemu podtrzymywania życia zapaliła się na czerwono. Gesu! Skurwiel trafił w plecak! Gaeta odłączył kabel łączący go z gniazdem komputera i zaczął jak najszybciej pełznąć w kierunku obudowy lasera.
— Wyrwę tego drania z korzeniami! — na konsoli Habiba rozległ się krzyk Gaety.
— Nie! — krzyknął odruchowo Habib. — Nie wolno niszczyć lasera, jeśli tylko można tego uniknąć!
Jeden z techników Helmhołtza przedarł się przez tłum otaczający konsolę Habiba, ze ściągniętą strachem, spoconą twarzą. Chwycił Fritza za szczupłe ramię.
— System podtrzymywania życia jest w stanie krytycznym.
Helmholtz zerwał się na równe nogi.
— Musimy go stamtąd wyciągnąć! Habib odwrócił się od swojej konsoli.
— Jak wyłączyć ten laser? — krzyknął.
— Nie da się! — jęknął któryś z inżynierów. — Bestia nie przyjmuje od nas żadnych poleceń. Wyłączyła anteny odbiorcze, nie pamiętasz?
— Mój Boże — jęknął Habib. — To już po nim.
Gaeta przytulił się do obudowy lasera, a serce waliło mu tak mocno, że słyszał puls w uszach.
Dobrze, powiedział sobie. Uspokój się. Tu jesteś bezpieczny. Ten chingado laser tu cię nie trafi, jesteś pod nim. Weź głęboki oddech. I jeszcze jeden. Zwolnij tętno. Fritz nie puści ci tego płazem; dostaje odczyty telemetryczne z systemów podtrzymywania życia, powie, że pewnie narobiłeś w spodnie.
Rzucił okiem na odczyty systemu podtrzymywania życia wyświetlane na szybce hełmu. Drań trafił w zbiornik z powietrzem. Przecieka. Muszę się stąd wydostać.
Jeśli jednak się ruszę, ten znów zacznie do mnie strzelać. Paragraf 22: jeśli tu zostanę, uduszę się, jeśli pobiegnę do zasobnika, zastrzeli mnie.
— Fritz — zawołał najgłośniej, jak mógł. — Masz jakiś pomysł?
Cisza.
I wtedy Gaeta dostrzegł, że czarna burza śnieżna jest już całkiem blisko, prawie przy nim.
Cardenas i Negroponte maszerowały stanowczym krokiem z laboratorium biologicznego do centrum kontroli misji. Wysłały już pilną wiadomość do Wunderly, na Ziemię, i teraz szły do Urbaina, by mu powiedzieć, że stworzenia z pierścieni Saturna były w istocie nanomaszynami.
Nanomaszyny. Cardenas trudno było w to uwierzyć. Dlaczego, zadawała sobie to pytanie. Naprawdę sądziliśmy, że jesteśmy jedynymi w kosmosie, którzy opanowali nanotechnologię? Nie jesteśmy nawet jedynymi w Układzie Słonecznym.
Sekundę później, gdy przecisnęły się przez niestrzeżone drzwi centrum kontroli misji, jej myśli o nanotechnologii i obcej inteligencji wyparowały. W powietrzu było jakieś napięcie; inżynierowie i technicy zbili się w ciasne grupki; Cardenas domyśliła się, że coś się stało.
— Urbaina tu nie ma — rzekła Negroponte. — Pewnie jest u siebie.
Cardenas nie słyszała jej. Pobiegła do von Helmholtza i jego załogi, stłoczonej wokół jednej z konsoli. Negroponte poszła do Urbaina sama.