Siedząc z rozłożonymi nogami na dachu Alfy, Gaeta zliczał sekundy do odpowiedzi Habiba. Gdzieś daleko dostrzegł nadciągającą burzę, ścianę atramentowej ciemności. Wysunął ręce z rękawów i pstryknął przełącznikiem diagnostyki systemu podtrzymywania życia. Wszystko gra. Żadnych awarii. Dzięki odzyskowi mogę jeszcze liczyć na wodę i powietrze na sześć godzin.
Żółte światełko drugiej częstotliwości systemu łączności zamrugało.
— Kanał drugi, odbierz — rzekł Gaeta i w słuchawkach rozległ się głos Berkowitza.
— Czy może się pan z nami podzielić wrażeniami z Tytana? — Gaeta prawie usłyszał w jego głosie ten permanentny uśmieszek.
Czemu nie, pomyślał. Nie mam nic lepszego do roboty, dopóki geniusze z centrum kontroli misji nie podeślą pytań do komputera.
— Dobrze — rzekł i spojrzał znów w stronę horyzontu. — Pierwsze wrażenie, jakie ma się lądując na Tytanie, to mrok i ciemność. Wygląda to, jak dzień w środku zimy w Manitobie. Tylko o wiele, wiele zimniej. Chmury zakrywają niebo. Nie widać Słońca ani nawet Saturna. Szkoda, bo planeta i pierścienie pięknie by stąd wyglądały.
— Jakieś oznaki życia? — spytał Berkowitz, a Gaeta uświadomił sobie, że musiał zadać to pytanie jeszcze zanim zaczął mówić.
— Tutejsze formy życia są mikroskopijne, jak bakterie czy ameby. Żyją w gruncie, w temperaturach bliskich dwustu stopni poniżej zera. Tuż przed przednią częścią sondy grunt wygląda jak pokryty jakąś czarną mazią. Wygląda to trochę jak smoła albo ropa, która zastygła w chłodzie. Ciągnie się aż po horyzont.
Na pierwszym kanale rozległ się głos Habiba.
— Mamy dla pana listę pytań. Z powodu opóźnienia w łączności, lepiej będzie, jak je wyślemy wszystkie naraz.
Wysyłam panu listę naszym łączem. Pytania są ułożone w logicznej kolejności. To pierwsza wersja, ale będziemy próbowali je dopracować.
— Dobrze — odparł Gaeta, spoglądając na panel łączności wbudowany w ścianę na piersi skafandra. Żółte światełko połączenia przychodzącego zaczęło migać. Wyłączył częstotliwość, na której rozmawiał z Berkowitzem. Koniec przerwy na reklamę. Czas do roboty.
Urbain siedział skulony przy biurku, z obolałym ramieniem i pokrytą potem twarzą. Powinienem wrócić do centrum kontroli misji, pomyślał. Jestem ich szefem, powinienem kierować akcją.
Ale nie miał dość sił, żeby wstać z krzesła. Habib przewodzi tej misji; to jego zadanie, pomyślał Urbain. Poradzi sobie. Stąd też mogę monitorować to, co się dzieje w centrum kontroli misji. Nie muszę iść i pokazywać im, ile to dla mnie znaczy, jakie sprawia mi to cierpienie.
To całe moje życie, pomyślał. Jeśli nie nawiążę kontaktu z Alfę, to koniec mojej kariery, całego mojego życia.
Oblizał spierzchnięte usta i tak bardzo chciał, żeby nie musiał aż tak cierpieć.
Pancho stała na ciasnym mostku rakiety transferowej i słuchała pogawędek między Gaetą a Habibem.
— Będą próbowali porozmawiać z głównym komputerem sondy — rzekła do Wanamakera, który stał obok niej, lekko zgięty, a jego ramiona unosiły się w pozycji przypominającej pozycję płodu, tak charakterystyczną dla nieważkości. Pancho uświadomiła sobie, że ona także w dużym stopniu przypomina postawą małpę.
— Nadchodzące połączenie — rzekł Wanamaker, wskazując na panel komunikacyjny.
Pancho przełączyła się na częstotliwość przychodzącą. Na małym ekranie pojawiła się twarz Holly. Wyglądała na podekscytowaną i pełną entuzjazmu.
— Panch — rzekła Holly bez wstępów — jak się zapatrujesz na polowanie na komety?
Zanim Pancho zdołała odpowiedzieć, Holly mówiła dalej:
— Nie musimy eksplorować pierścieni! Możemy pozyskiwać i sprzedawać wodę z komet! Rozmawiałam z Dougiem Stavengerem w Selene i on uważa, że to dobry pomysł. Mogłabyś założyć firmę sprzedającą wodę w całym Układzie Słonecznym, od Merkurego do Saturna i z powrotem!
— Czekaj chwilę — rzekła Pancho. — Zwolnij i powiedz mi, o co w tym wszystkim chodzi.
Holly jednak paplała dalej:
— Panch, zastanawiałaś się, co chciałabyś teraz robić. To jest to! Wystarczy wyszukiwać komety, nawet poza orbitą Neptuna. Potem trzeba zmieniać im orbity, żeby leciały w stronę Pasa lub układu Ziemia-Księżyc. I pozyskiwać z nich wodę. To będzie działać! Możemy być bogaci i w ten sposób załatwić Eberly’ego!
Pancho spojrzała na Wanamakera, który wzruszył ramionami.
— Holly, mam pełne ręce roboty przy tej misji — rzekła do obrazu na ekranie. — Czy to może poczekać, aż wrócimy?
Holly nie przestawała gadać. Wanamaker zachichotał.
— Usłyszy cię dopiero po jakichś sześciu sekundach. I wątpię, czy nawet wtedy zwróci na ciebie jakąkolwiek uwagę.
— Do licha — mruknęła Pancho. — Zasuwa jak rakieta.
— Umie walnąć niezłą nawijkę, nie? — rzekł Wanamaker.
— Jake, od kiedy gadasz jak kowboj?
Rzucając okiem na ekran łączności, Wanamaker rzekł:
— Kogoś mi przypomina.
— Tak? Kogo?
— Ciebie.
Wymagało to trochę pracy, ale w końcu Gaecie udało się wyświetlić listę pytań od Habiba po lewej stronie wizjera hełmu. Czując się trochę głupio z powodu perspektywy gadania do komputera, wziął głęboki oddech, po czym sprawdził, czy kabel jest podłączony do gniazda komputera. Kontrolerzy w habitacie mogą słyszeć, jak rozmawiam z komputerem, pomyślał. Mogą podsłuchiwać. Wyłączył jednak połączenia przychodzące z centrum kontroli misji. Niech słuchają, pomyślał, ale nie chcę, żeby mi się wcinali, jak będę gadał z maszyną.
Sprawdziwszy, że kabel jest prawidłowo podłączony do gniazda, Gaeta spytał:
— Czy antena nadawcza działa prawidłowo? Syntetyzowany głos komputera odpowiedział bezbarwnym tonem:
ANTENA NADAWCZA ZOSTAŁA DEZAKTYWOWANA.
— Dezakrywowana? — wyrwano mu się. — Dlaczego? Brak odpowiedzi.
Gaeta mruknął coś pod nosem i spojrzał na listę pytań od Habiba. Były uporządkowane w formie drzewa logicznego: jeśli komputer odpowie tak, następne pytanie powinno być takie. Nie było tam jednak pytania na temat dezaktywacji anteny nadawczej.
— Czy wystąpiło polecenie dezaktywacji anteny nadawczej? — spytał.
NIE.
Chciał znów zapytać, dlaczego, ale pomyślał, że komputer znów nie odpowie na takie pytanie. Pomyślał przez kilka sekund, usiłując wymyślić pytanie, na które ten cońo komputer odpowie.
— Jaki był powód dezaktywacji anteny nadawczej? SPRZECZNOŚĆ POLECEŃ.
Ach, pomyślał Gaeta, to już coś. Kątem oka dostrzegł, że żółte światełko łączności znów mruga. Chłopcy z centrum kontroli misji chcą się przyłączyć do pogawędki.
Czekał, ale komputer milczał.
Większość kontrolerów porzuciła swoje konsole i zebrała się wokół Habiba. Przysłuchiwał się próbom rozmowy Gaety z komputerem i czuł, jak otacza go ciepło ich ciał.
— Rozłączył się z nami — rzekł jeden z kontrolerów.
— Widzę — mruknął Habib.
— I nie usłyszy żadnych poleceń, jakie mu wyślemy.
— Będziemy musieli poczekać, aż uzna, że znów chce z nami rozmawiać — syknął przez zaciśnięte zęby Habib.
— Wyświetl sprzeczne polecenia — z głośnika konsoli dobiegł głos Gaety.
Habib potrząsnął głową.
— To za ogólne — powiedział, bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. — Program nie potrafi obsłużyć takiego polecenia.
Z głośnika słychać było tylko szum gwiazd. Habib nacisnął na przycisk łączności.
— Gaeta, mów do mnie — błagał. — Otwórz kanał i mów do mnie, do cholery!
Habib odniósł wrażenie, że nikt nie mówi ani nawet nie oddycha. Z głośnika nie dobiegał żaden odgłos poza cichym szumem dalekich i zimnych gwiazd.
Timoshenko wystukał kod dostępu na panelu bezpieczeństwa wbudowanego w grodź obok włazu do śluzy. Wiedział, że to spowoduje wysłanie sygnału ostrzegawczego do szefa ochrony; nie wolno nikomu wychodzić na zewnątrz na własną rękę. Wszystkie wyjścia musiały być zatwierdzone wcześniej przez dział ochrony.
Mruknął coś do siebie, gdy właz śluzy stanął otworem. Regulaminy dotyczące bezpieczeństwa są tylko tak dobre, jak ludzie, którzy z nich korzystają, pomyślał. A ja znam wszystkie regulaminy i wszystkie kody. I wiem, jak je obejść.
Pogrzebał przy małym sterowniku doczepionym do pasa skafandra. I znam wszystkie polecenia sterujące systemem osłony antyradiacyjnej. Mogę go wyłączyć naciśnięciem jednego guzika.
Wewnętrzna klapa zamknęła się i uszczelniła. Timoshenko stał w śluzie i czekał, aż pompy usuną powietrze, a on będzie mógł otworzyć zewnętrzną klapę i wkroczyć w nicość.