W laboratorium nanotechnologicznym Malcolm Eberly czuł się stanowczo niepewnie. Nie miał żadnych religijnych uprzedzeń wobec nanotechnologii; po prostu przejawiał często spotykany u ludzi strach przed utratą kontroli nad tymi tajemniczymi maszynkami, pozbawionymi rozumu mikroskopijnymi potworami, pożerającymi wszystko, co stanie im na drodze, jak niepowstrzymany rój mrówek. Już sama myśl przyprawiała go o dreszcze.
Wiedział, że jego lęki nie są wcale takie bezpodstawne. Nanomaszyny w przeszłości były używane do zabijania ludzi. Kiedy doktor Cardenas przybyła na pokład habitatu, a profesor Wilmot nadal stał na czele tymczasowego rządu, starszy pan upierał się przy stosowaniu wszelkich możliwych zabezpieczeń przy tworzeniu laboratorium. Już samo wejście do środka było niełatwym zadaniem: trzeba było przejść przez podwójne, ciężkie drzwi, jak w śluzie powietrznej. Cardenas musiała utrzymywać w laboratorium ciśnienie powietrza niższe niż w pozostałej części habitatu, by upewnić się, że żadna z maszynek o rozmiarach wirusa nie wydostanie się na zewnątrz z prądem powietrza.
Urbain też miał niepewną minę. Musi być naprawdę zdesperowany, pomyślał Eberly, skoro rozważa użycie nanomaszyn do naprawienia sondy na Tytanie.
Jeśli nawet Kris Cardenas wyczuwała ich niepokój, nie dała tego po sobie poznać. Przysiadła na wysokim taborecie, z jednym łokciem opartym o laboratoryjną ladę. Miała na sobie lekki, wygodny sweterek z krótkim rękawem i dżinsy. Urbain, jak zwykłe, włożył marynarkę i starannie zaprasowane w kant spodnie. Nie miał krawata, ale rozpiął koszulę i zawiązał wokół szyi apaszkę. Sam Eberly włożył luźną bluzę wyłożoną na spodnie, zgodnie z propagowanymi przez niego zasadami dotyczącymi ubioru. Których zresztą nie przestrzegał praktycznie nikt poza pracownikami administracyjnymi habitatu.
— Opracowaliśmy nanomaszyny do samodzielnej naprawy i konserwacji — zwróciła się Cardenas do Urbaina. — O takie pan prosił.
— Tak, rozumiem — odparł Urbain. — Ale teraz pojawił się nowy problem.
Eberly nie był zaproszony na to spotkanie, ale kiedy dowiedział się, że Urbain udaje się po pomoc do Cardenas, uznał, że powinien przysłuchiwać się tej rozmowie. Ponieważ zaś Urbain był wręcz przesadnie uprzejmy — nie potrafił powiedzieć głównemu administratorowi habitatu, żeby nie wtykał nosa w sprawy związane z nauką. Eberly siedział więc na jednym ze składanych krzesełek, które podetknęła im Cardenas, zaś Urbain i specjalistka od nanotechnologii wymieniali się informacje o problemach. Po drugiej stronie laboratorium, samotny asystent Cardenas miotał się wśród połyskujących urządzeń laboratoryjnych, nadstawiając uszu. Jak on ma na imię, zastanowił się Eberly. Tavalera, przypomniał sobie. To ten facet, którego uratowaliśmy w wypadku podczas pobierania paliwa.
— O ile rozumiem — rzekła Cardenas — sonda nie przesyła panu żadnych danych.
Urbain dotknął wąsów zanim odpowiedział.
— Tytan Alfa nie przesyła danych z czujników, to prawda. Przypuszczamy, że same czujniki pracują i zbierają dane. Alfa po prostu nie wysyła nam informacji.
— Dziwne — mruknęła Cardenas.
— Frustrujące — warknął Urbain. — Otrzymujemy dane telemetryczne z programu serwisowego Alfy. Wygląda na to, że wszystkie układy działają normalnie — z wyjątkiem łącza danych czujników.
Cardenas wyprostowała się na taborecie, założyła nogę na nogę, spojrzała na swojego asystenta i wzruszyła ramionami.
— Nie mam pojęcia, jak mogę panu pomóc, doktorze Urbain. To…
— Proszę mówić mi po imieniu. Znamy się już tak długo, że możemy chyba przejść na „ty”.
— Edouardzie — poprawiła się Cardenas, pochylając lekko podbródek. — Obawiam się, że nie mam pojęcia, jak nanoboty mogłyby ci pomóc, jeśli nie zlokalizujesz przyczyny awarii.
Urbain westchnął głośno.
— I na tym polega problem. Nie wiemy, co jest przyczyną milczenia. Nikt nie wie. Moi ludzie od trzech dni przegrzewają sobie mózgi. Pozwolę sobie dodać, że ja także. Sprawdzamy wszystkie programy, linia po linii. To ogłupiające.
— Do czego więc mogą się przydać nanoboty? Urbain potrząsnął głową.
— Miałem nadzieję, że jest jakiś sposób przerzucenia nanobotów na Alfę i zbudowania przez nie nowej anteny nadawczej.
— Dodatkowej w stosunku do istniejącej?
— Albo zamiennej — odparł Urbain.
On jest naprawdę zdesperowany, pomyślał Eberly. Chwyta się brzytwy.
Cardenas zeszła z taboretu.
— Edouardzie, zastanowię się nad tym. To może być możliwe, ale nie będzie łatwe… — zawiesiła głos.
Urbain wstał.
— Będę bardzo wdzięczny, gdybyś spróbowała. Cardenas odprowadziła go do drzwi laboratorium. Eberly szedł krok za nimi.
— Informuj mnie na bieżąco, jeśli coś wymyślicie — zwróciła się do Urbaina. — Nigdy nie wiadomo, czasem coś pozornie banalnego otwiera nowe możliwości.
— Oczywiście — odparł Urbain. Z jego ponurego tonu widać było, że jest załamany. — Dzięki.
Kiedy tylko zatrzasnęły się za nimi drzwi laboratorium, Eberly szybko pożegnał się z Urbainem i wybiegł z laboratorium, prosto w promienie słońca, i pognał łagodnie pnącą się pod górę ścieżką do centrum administracji i własnego biura. Opadł na krzesło i wydał telefonowi polecenie zlokalizowania Ilyi Timoshenko i poproszenia go, by przyszedł natychmiast do biura głównego administratora.
Timoshenko konkurował ze mną w wyborach, pomyślał Eberly. Urbain też. Jeśli będą na tyle sprytni, żeby połączyć elektorat, mogą pokonać mnie w czerwcu. Muszę zrobić coś, żeby ze sobą walczyli. Dziel i rządź, oto reguła.
Timoshenko nie przebywał akurat w centrum nawigacji, które było jego stałym miejscem pracy. Z prostego powodu: Goddard znajdował się na orbicie, więc nie było tam nic do roboty. Nic poza myśleniem i rozpamiętywaniem życia, które zostawił na Ziemi. Myśleniem o kobiecie, którą opuścił. Swojej żonie, złotowłosej Katrinie, o słodkim uśmiechu i delikatnych dłoniach. Kiedy coś mówiła, miał wrażenie, że w jego sercu grają srebrne dzwonki.
Nie tylko w ten sposób tylko wywoływał wyrzuty sumienia. Wściekłość tak potężną, że miał wrażenie, że znalazł się w centrum czarnej burzy. Timoshenko walczył wściekłością, bo wiedział, że to on jest w samym centrum, pośród czerwonej jak krew wściekłości, że ta świadomość, że sam ściągnął na siebie wygnanie. Za dużo pił, za dużo gadał, za bardzo się przejmował. Więc go wygnali do tego luksusowego więzienia, ponad miliard kilometrów od Katriny.
Timoshenko pracował w centrum kontroli misji Tytana Alfa gdy dotarła od niego wiadomość od Eberlyego. Teraz sonda była na Tytanie, więc centrum kontroli misji pracowało dwadzieścia cztery godziny na dobę : wszystkie stanowiska były przez cały czas obsadzone. Timoshenko zgłosił się do pomocy, bo centrum kontroli misji potrzebowało ludzi. Zajęcie nie było tak naprawdę pracą; po prostu pilnowali konsoli. Nudna rutyna, nic więcej. Dane telemetryczne napływały zgodnie z planem i stanowiły dowód na to, że głupia maszyna funkcjonuje tak, jak powinna. Tylko, że jakoś nie chce przesyłać danych z czujników Urbainowi i jego miotającym się naukowcom. Timoshenko o mało się nie roześmiał. Duma i radość Urbama tkwiła teraz na klifie z brudnego lodu.
I co z tego, pomyślał. Czemu Urbain nie miałby się rozstać ze swoimi marzeniami? Witamy w klubie.
W słuchawce rozległ się zsyntetyzowany głos, przemawiający monotonnie:
— Główny administrator zaprasza do swojego biura, jak najszybciej. Proszę o potwierdzenie.
Walcząc z chęcią powiedzenia głównemu administratorowi, żeby się wypchał, Timoshenko zaczerpnął powietrza i odparł:
— Mam dyżur w centrum kontroli misji i nie mogę opuścić stanowiska. Moja zmiana kończy się o siedemnastej. Zgłoszę się do biura o siedemnastej dwadzieścia, chyba że otrzymam inne polecenie od naszego czcigodnego i niezrównanego głównego administratora.
Doskonale, pomyślał Timoshenko. To powinno go zadowolić na parę godzin.
Cardenas spotkała się z Nadią Wunderly w kafeterii w samo południe. Razem niosły tace wzdłuż lad chłodniczych z jedzeniem i Cardenas zauważyła z wewnętrznym zadowoleniem, że Nadia wzięła tylko zieloną sałatę i butelkę wody mineralnej. Nie chcąc podtykać przyjaciółce pod nos pokusy, Cardenas także ograniczyła się do sałatki cesarskiej, wzbogaconej pieczonym sztucznym kurczakiem i wysokiej szklanki soku pomidorowego.
Gdy postawiły tace na pustym stole i usiadły, Cardenas odezwała się:
— Doskonale wyglądasz, Nadio.
— I dobrze się czuję — odparła.
Cardenas pokiwała głową i zagłębiła widelec w sałatce.
— Chciałam powiedzieć — mówiła dalej Wunderly — że prawie czuję, jak nanoboty pożerają mój tłuszcz. Już zgubiłam pięć kilo!
— To cudownie — uśmiechnęła się do siebie Cardenas. Miesiąc wcześniej Wunderly przyszła do niej, bliska łez, błagając o pomoc.
— Zaraz będą święta — prosiła — a spójrz tylko na mnie! Jestem tłusta jak wieprz!
Cardenas próbowała uspokoić przyjaciółkę, ale wiedziała, jak to się skończy, i tego się właśnie obawiała.
Wunderly w końcu powiedziała, o co jej chodzi.
— Nie możesz dać mi jakichś nanobotów, tylko odrobinę,; żeby jakoś spaliły ten mój tłuszcz? Nikt mnie nie zaprosi na sylwestra, jeśli będę tak wyglądać!
Wunderly była pulchna. Miała grubokościstą budowę ciała. Nigdy nie będzie wyglądać jak zwiewna nimfa, chyba że przejdzie całkowitą przebudowę ciała, a to trwałoby miesiące.
— Nadio, musiałabym zastosować pożeracze — powiedziała jej delikatnie Cardenas. — To jest nielegalne, są zakazane prawie wszędzie. Mogłyby cię zabić; ludzie już ginęli w ten sposób.
— Nie obchodzi mnie to! — krzyknęła Nadia. — Muszę zaryzykować.
Cardenas tego jednak nie chciała. Ale nie pozostawiłaby przyjaciółki samej, pogrążonej w rozpaczy.
— Przyjdź do mojego laboratorium jutro wieczorem, koło ósmej — rzekła ponuro.
Wunderly zjawiła się w laboratorium szczęśliwa jak mały szczeniak. Cardenas podała jej koktajl owocowy, w którym nie było nanomaszyn, ale solidny środek hamujący apetyt i działający moczopędnie. Tak naprawdę placebo. Udzieliła Wunderly szczegółowych instrukcji, co do diety i ćwiczeń.
— Musisz ich przestrzegać, bo w przeciwnym razie nanoboty nie zaatakują komórek tłuszczowych — ostrzegła ją Cardenas, w myślach trzymając kciuki, żeby się udało. — I to mogłoby być niebezpieczne dla zdrowia.
Co dwa dni Wunderly pojawiała się w laboratorium Cardenas po kolejną dawkę. Była przekonana, że dostaje nanomaszyny, które magicznie pomogą jej spalić tłuszcz. Była zachwycona, kiedy zaczęła chudnąć. Oczywiście był to skutek diety i ćwiczeń, ale nigdy w życiu nie wzięłaby się za siebie, gdyby nie wizja pracujących w jej ciele nanomaszyn.
Zadziałało. Nadia już wygląda lepiej, pomyślała Cardenas, i uśmiecha się, zamiast paplać w kółko o swojej wadze.
Do ich stolika podszedł Manny Gaeta, niosąc wyładowaną tacę: zupa, kanapka z McGlutem i kawałek ciasta z brzoskwiniami. Cardenas oczywiście zwierzyła mu się ze swojej przebiegłej sztuczki. Teraz musiała trzy razy nadepnąć mu na nogę pod stołem, zanim zrozumiał, co ma na myśli.
— Hej, Nadio, wyglądasz niesamowicie — rzekł, uśmiechając się do Wunderly. — Ćwiczysz albo coś?
— Coś — odparła Wunderly, mrugając do Cardenas.