20 MARCA 2096: WIECZÓR

— Gdzie byłaś przez całe popołudnie? Dzwoniłem ze szpitala i nie było cię w domu — zwrócił się Yańez do żony przy kolacji.

— Byłam na wiecu politycznym — odparła Estela.

Uniósł brwi w zdziwieniu.

— Ty? Na wiecu?

— Dlaczego nie?

— Nie wiedziałem, że Eberly dziś po południu organizował jakiś wiec.

— To nie Eberly — odparła Estela.

Yanez odłożył łyżkę do zupy na podkładkę.

— To kto?

— Holly Lane — odparła spokojnie. — Chodzi o protokół ZRP.

Skrzywił się, uniósł łyżkę i przełknął trochę zupy.

— Napisała petycję o zniesienie zasady ZRP. Podpisałam ją.

— Jak mogłaś?

— Mnóstwo kobiet też podpisało.

— Zupełny nonsens — mruknął w swoją zupę.

Jeśli nawet usłyszała, nie dała tego po sobie poznać. Skończyli lekką kolację nie kłócąc się dalej, po czym Yańez poszedł do salonu obejrzeć wiadomości, a Estela sprzątnęła ze stołu i włożyła naczynia do zmywarki. Usłyszała głos Holly Lane i uniosła wzrok: Oswaldo oglądał wieczorne wiadomości. Szybko jednak przełączył na kanał rozrywkowy.

Kiedy kuchnia była posprzątana, Estela podeszła do swego biurka, stojącego przy drzwiach do spiżarni i wyjęła petycję w sprawie ZRP z górnej szuflady. Poszła do salonu i położyła petycję na kolanach męża.

Uniósł wzrok.

— Co to jest?

— Petycja.

Przejrzał pismo, po czym oddał je żonie.

— Bardzo zgrabnie napisane.

— Podpisz to — rzekła.

— Co?

— Podpisz. Potrzeba nam sześciu tysięcy siedmiuset podpisów. Proszę, podpisz.

— Estelo!

Rzuciła mu znów petycję na kolana.

— Nie! — odparł.

Estela nie zamierzała się kłócić. Po prostu zabrała leżącą na kolanach męża kartkę i usiadła przy nim, by spędzić resztę wieczoru oglądając programy rozrywkowe przesyłane z Ziemi i Selene.

Poszli do sypialni. Gdy zgasło światło, Yańez położył dłoń na nagim udzie żony i zaczął je pieścić.

— Nie — odezwała się. — Nie?

— Podpisz petycję.

— Estelo! Przerażasz mnie! To… to nie fair!

— Podpisz petycję!

— Mam chyba jakieś prawa jako mąż?

— Jak podpiszesz petycję, porozmawiamy o twoich prawach. Nie wcześniej.

Spojrzał na nią w ciemnościach z niechęcią. Odwróciła się do niego plecami. Wściekły, zrobił to samo. W tej pozycji zasnęli.


Urbain spędził wieczór kursując między swoim gabinetem a centrum kontroli misji. Inżynierowie i technicy próbowali wyśledzić niewidzialne ślady kolein, pozostawione przez Alfę na zamarzniętym gruncie Tytana, a Urbain przewodniczył spotkaniu ośmiu biologów pracujących w jego zespole. Tłoczyli się w jego biurze świergocząc podekscytowani o swoich odkryciach dotyczących niewidzialnych śladów Alfy.

— Stworzyłam schemat czasowy — mówiła Negroponte. Widać było wyraźnie, że to ona jest liderem grupy. — Koleiny są zacierane w ciągu paru godzin.

— Ilu dokładnie?

— Trudno powiedzieć — odparła, odsuwając na bok niesforny lok opadający jej na czoło. — Między cztery a dziesięć godzin, to jest najlepsze przybliżenie, jakie możemy uzyskać.

— To musi być coś biologicznego — rzekł drugi z biologów. — Niemożliwe, żeby to było coś innego.

Wszyscy patrzyli na niego: siedział za swoim biurkiem jak pan i władca, a oni tłoczyli się po drugiej stronie jak petenci.

— Nie widzę jednak również powodu — kontynuował Urbain — by nie postawić hipotezy, że obserwujemy proces biologiczny. Do chwili uzyskania dalszych danych.

Dobrze, pomyślał. To powinno im wystarczyć. Wstał z fotela i ruszył do centrum kontroli misji, by sprawdzić, czy odnotowano jakieś postępy. Naukowcy nie przerywali dyskusji na temat swoich danych, przerzucając się pomysłami i teoriami jak fajerwerkami w dzień św. Jana Baptysty, a Negroponte siedziała i zagrzewała ich do walki.


Holly była śmiertelnie zmęczona, emocjonalnie wyczerpana po popołudniowym przemówieniu, ale spędziła cały wieczór na długich, monotonnych dyskusjach z sześcioma innymi mieszkańcami habitatu — w tym profesorem Wilmotem — przed kamerami w centrum łączności. Grupa rozmawiała o problemie ZRP i oświadczeniu Holly o zamiarze złożenia petycji dotyczącej zniesienia zasady ZRP.

Holly wydawało się, że w ciągu pierwszej godziny problem został omówiony dość gruntownie, ale członkowie grupy drążyli dalej, przerabiając problem w nieskończoność.

Uwielbiają słuchać dźwięku swego głosu, pomyślała Holly Wszyscy z wyjątkiem Wilmota: był moderatorem całej dyskusji i zachowywał swoje opinie dla siebie, czasem uśmiechnął się kpiarsko albo lekko unosił siwe brwi.

Obywatele dzwonili z pytaniami i komentarzami:

— Nie sądzi chyba pan, że mężczyźni podpiszą tę petycję, prawda? — zapytała jakaś kobieta. — Oni nie chcą dzieci. Interesuje ich tylko seks bez zobowiązań.

— Jeśli zniesiecie ZRP — powiedział jakiś mężczyzna — za parę lat habitat będzie wyglądał jak Kalkuta przed wojnami biologicznymi.

— Przylecieliśmy tu, żeby uwolnić się od religijnych świrów i przepisów wymyślonych przez ludzi bardziej papieskich niż sam papież. Po co nam ta cała zasada ZRP? Czy nie możemy sami decydować o swoich sprawach?

— Kontrola urodzeń to osobista sprawa. Rząd nie powinien wtykać nosa ludziom do sypialni.

— Na litość boską, żyjemy w ograniczonym środowisku! Jak wykarmimy populację dwu-, trzy — albo pięciokrotnie większą?

Wilmot pozwolił każdemu z uczestników dyskusji rozmawiać z dzwoniącymi. Holly zauważyła, że jej odpowiedzi są coraz krótsze.

— Jesteśmy na tyle inteligentni, żeby zrozumieć, co oznacza odpowiedzialny rozwój populacji — powtarzała. — Nie rozwój nieograniczony. Ale też nie zerowy.

Wilmot wreszcie przemówił.

— Tak, ale kto podejmie decyzje dotyczące wielkości rozwoju populacji? Macie zamiar powołać jakąś radę, która zadecyduje, kto może mieć dziecko, a kto nie?

Holly spojrzała na niego, intensywnie myśląc. W końcu usłyszała własny głos:

— Szczerze mówiąc, nie znam odpowiedzi na to pytanie. Jeszcze nie. Mam nadzieję, że stworzymy grupę ludzi, która podsunie jakieś sugestie. Potem ogół populacji będzie mógł głosować nad dalszym postępowaniem.

Stwierdzenie to wywołało lawinę telefonów, a uczestnicy dyskusji także zaczęli z ożywieniem wygłaszać swoje opinie. Holly miała wrażenie, że minęło następne kilka godzin, zanim wreszcie Wilmot uciszył całe towarzystwo i rzekł:

— Obawiam się, że nasz czas antenowy minął. Dziękuję uczestnikom dyskusji i wszystkim telewidzom za ich skłaniające do refleksji pytania.

Zanim ktokolwiek z uczestników uniósł się z miejsca, profesor dodał:

— Sądzę, że na ten temat powinno porozmawiać dwóch kandydatów na fotel głównego administratora. Zamierzam zorganizować taką debatę w najbliższej przyszłości.

Czerwone światełka kamer zgasły, a Holly westchnęła ze znużeniem.

— Bardzo dobry program — rzekł Wilmot jowialnie, wstając i przeciągając się. — Kapitalny!

Holly opadła z powrotem na krzesło.

— Jak dobrze, że to już koniec.

Pozostali uczestnicy dyskusji najwyraźniej podzielali jej uczucia i ze znużeniem sunęli w kierunku głównych drzwi studia.

Berkowitz uśmiechał się radośnie.

— Fantastyczna reakcja widzów — zwrócił się do Holly. — Z liczby telefonów wynika, że oglądała nas połowa populacji. Fantastycznie!

Holly była zbyt zmęczona, by ją to cokolwiek obchodziło. Wstała, gdy Berkowitz i Wilmot oddalili się pogrążeni w przyjaznej rozmowie. Prysznic i dużo snu, powiedziała sobie w duchu. Tego mi trzeba.

Zdziwiła się widząc Raoula Tavalerę w drzwiach studia. Miał niepewną minę.

— Raoul! — zawołała Holly. — Co ty tu robisz? Od jak dawna…

— Zacząłem cię oglądać — zaczął nieśmiałym tonem Tavalera — i pomyślałem, że może byś się wybrała na drinka albo coś takiego, jak skończycie, więc przyszedłem.

— Czekałeś na mnie na zewnątrz przez cały czas? Rzucił szybkie spojrzenie na swoje buty.

— Wśliznąłem się i oglądałem z tyłu studia. Chyba mnie nie widziałaś.

— Nie, nie widziałam.

— Masz ochotę na drinka? Może coś do jedzenia? Sięgnęła po jego rękę, czując, jak znużenie ją opuszcza.

— Umieram z głodu.

Tavalera uśmiechnął się i ruszył korytarzem.

— Kafeteria jest zamknięta, ale bistro powinno być jeszcze czynne.

— Super!

— A poza tym — rzekł Tavalera, nagle poważniejąc — chcę podpisać tę twoją petycję.

— Naprawdę? Skinął głową.

— Kiedyś chciałbym mieć dzieci. Holly poczuła, jak ogarnia ją euforia.

Загрузка...