14 KWIETNIA 2096: PORANEK

Kris Cardenas uśmiechnęła się do Gaety, który spał spokojnie u jej boku. Wszystko dobrze się skończyło, powtórzyła sobie w duchu po raz tysięczny. Przeleciał przez pierścienie Saturna i nic mu się nie stało. Skończył z kaskaderstwem; już nigdy nie będzie ryzykował życiem, nigdy mnie nie opuści.

Wymknęła się z łóżka i podreptała do łazienki, nadal się uśmiechając.


Zapach świeżo parzonej kawy obudził Holly. Zaprogramowała ekspres do kawy na 7:00. Działało to na nią lepiej niż budzik. Wiedziała, że nie jest to prawdziwa kawa; klimat nie był odpowiedni do uprawy kawy, nawet w okolicach przegród. Biotechnolodzy stworzyli namiastkę kawy manipulując w genach pewnej rośliny, która mogła być uprawiana na farmach. Otrzymali nawet odmianę bezkofeinową, ale Holly wolała wersję „wysokooktanową”.

Wstając z łóżka zaczęła się zastanawiać, co takiego robi teraz Raoul. Oddalamy się od siebie, uświadomiła sobie. On jest pochłonięty misją Manny’ego, zaś ona — kampanią wyborczą.

Żałuję, że się wpakowałam w te wybory, pomyślała Holly, szorując zęby. Wpatrzyła się w swoje odbicie nad umywalką. Tylko, że Malcolm się myli. Nie możemy eksploatować pierścieni, jeśli są tam jakieś żywe istoty. Musimy znaleźć sposób na dopuszczenie do rozwoju populacji, zanim kobiety zaczną samowolnie zachodzić w ciążę. Nasze społeczeństwo rozpadnie się, jeśli kobiety zdecydują się ignorować zasadę ZRP. Jeśli zostanie pogwałcona jedna zasada, po cóż ktoś miałby przestrzegać innych?

Ze znużeniem podreptała do kuchni i nalała sobie mocnej kawy. Siadając przy małym stoliku spróbowała znaleźć sposób, jak przeciwstawić się pomysłowi Malcolma o czerpaniu zysków z eksploracji pierścieni, by w ten sposób finansować rozwój populacji?

Spędziła cały poranek, roztrząsając ten problem.


Nadal leżąc w łóżku, Wanamaker rzekł do Pancho:

— Wiesz, że jesteś niesamowitym wprost pilotem? Aż do wczoraj nie zdawałem sobie z tego sprawy.

Uśmiechnęła się do niego.

— A ty niesamowitym kochankiem, Jake. Ale to już wiem od dawna.

Roześmiali się oboje. Pancho chciała wstać, ale wyciągnął rękę i dotknął jej smukłego ciała o długich nogach.

— Nie mamy niczego w kalendarzu — rzekł, przyciągając ją do siebie. — Może spędzimy ten dzień w łóżku?

— Może ty nie masz nic do roboty — rzekła Pancho, odpychając go delikatnie — ale ja muszę pędzić do siostry i pomóc jej obmyślić następny ruch.

Wanamaker skrzywił się.

— A po co? Nie jesteś jej szefem kampanii.

— W pewnym sensie jestem. A przynajmniej mogę się z nią podzielić doświadczeniem w radzeniu sobie z takimi gnidami jak Eberly.

— A kiedy ty…

— Polityka korporacyjna, nie pamiętasz? Pamiętasz Martina Humphriesa?

— On nie był gnidą — odparł Wanamaker. — Może megalomanem, ale nie gnidą.

Wstając z łóżka, Pancho rzekła:

— Cóż, tak czy inaczej, polityka to polityka, a Holly przyda się każda pomoc.

Wanamaker westchnął głęboko.

— Dobrze, idź bawić się z siostrą w politykę. Jeśli będziesz chciała czegoś ode mnie, wiesz, gdzie mnie znaleźć.

Pancho zaśmiała się.

— Dobrze, mój bohaterze.


Nadia Wunderly zmusiła się do spędzenia nocy w łóżku. Nawet udało jej się zasnąć, choć nie mogła się doczekać, żeby zacząć pracować z Negroponte nad lodowymi próbkami. We śnie dręczyły ją koszmary, choć nie pamiętała niczego konkretnego, kiedy się obudziła. Tylko niemiłe uczucie, że coś jest nie w porządku.

Eberly, uświadomiła sobie. W wiadomościach było pełno Eberlyego i jego propozycji eksploatacji pierścieni. Nie mogę mu na to pozwolić, pomyślała. Ten gnój wszystko zniszczy. Wszystko!

Wpadła do kafeterii, żeby wziąć trochę jogurtu z miodem na śniadanie, po czym pobiegła do laboratorium. Zwykle spędzała jeszcze godzinę w siłowni, ale nie dziś. Próbki czekały na zbadanie i Negroponte zaczynała pracę.

Gdy tak pędziła do pracy w porannym słońcu, znów przyszedł jej na myśl Eberly. Z przerażeniem oglądała retransmisję debaty. Patrzyła na jego uśmiechniętą, bezczelną gębę, a durny tłum wiwatował, gdy padła propozycja eksploatacji pierścieni.

On nie może tego zrobić, powtarzała sobie w duchu Wunderly. Nie pozwolę mu. Uduszę go gołymi rękami, jeśli zajdzie taka potrzeba, ale nie pozwolę mu tknąć pierścieni!

Edouard Urbain siedział z ponurą miną nad śniadaniem, a żona postawiła przed nim wędzonego łososia i cienkie tosty.

Powiedział Jean-Marie o wczorajszym ataku szału Habiba. Nie okazała takiego współczucia, jakiego oczekiwał.

Nikt mnie nie popiera, pomyślał ponuro. Jean-Marie uśmiechała się po drugiej stronie stołu. Ona się uśmiecha! Ludzie mi się buntują, Alfa zamilkła na Tytanie, a moja żona z jakiegoś powodu się uśmiecha.

— Chyba masz dziś dobry humor — zauważył kwaśno.

— Mam o dziesiątej spotkanie komitetu — odparła Jean-Marie.

Milczał. Sięgnął po tosta i położył na nim kawałek ryby. Uniósł chleb do ust, po czym odłożył go na talerz.

— Nie mam apetytu — oznajmił.

— Martwisz się swoimi pracownikami? Uniósł brwi.

— Martwię się? Bo zagrozili buntem? Oczywiście, że się martwię.

Jean-Marie przybrała współczujący wyraz twarzy.

Mon cher, czemu nie miałbyś pozwolić im robić coś pożytecznego, kiedy twoja maszyna milczy? Jak im się powiedzie, ty zbierzesz laury. W końcu jesteś ich szefem.

— Tak właśnie powiedział Habib — mruknął Urbain.

— Widzisz?

Odsunął talerz.

Muszę znaleźć jakiś sposób, żeby odzyskać kontakt z Alfą. Muszę.

— Może… — zaczęła coś mówić Jean-Marie, po czym zawahała się.

— Może co?

— Myślałam o tym Gaecie. Znowu wykonał lot przez pierścienie. Może należałoby wysłać go na Tytana, żeby sprawdził, co jest nie tak z Alfą ?

Prychnął z lekceważeniem.

— To nonsens! Ten facet jest kaskaderem, nie naukowcem. Showmanem.

— Przecież możesz nim pokierować, powiedzieć, co ma robić.

Urbain potrząsnął głową.

— To się nie uda. On na początku chciał lecieć na Tytana, chciał być pierwszym człowiekiem, który postawi tam stopę.

— A ty mu odmówiłeś.

— Oczywiście! Nie mogłem dopuścić do skażenia. Na Tytanie jest życie. Nie chcę, żeby jakiś cyrkowiec tam się włóczył.

— Ale swoją maszynę tam posłałeś.

— Została dokładnie odkażona. Bardziej dokładnie, niż można to zrobić w przypadku człowieka, nawet w takim gigantycznym skafandrze. Promieniowanie, jakim odkażaliśmy Alfę, zabiłoby go.

Jean-Marie pokiwała głową, jakby zrozumiała, po czym rzekła:

— A mimo to uważam, że jeśli wszystko inne zawiedzie, nasz kaskader to ostatnia deska ratunku.

— Nigdy! Kiedyś mu odmówiłem. A teraz chcesz, żebym poszedł do niego, mnąc kapelusz w ręce i błagał o pomoc? Nigdy!

— Rozumiem — odparła Jean-Marie. I pomyślała, że chyba naprawdę to rozumie, nawet lepiej niż jej mąż.


— Jeśli one naprawdę żyją — rzekła Yolanda Negroponte, odrywając się od ekranu, na którym widać było obraz z mikroskopu — to jest to organizm, jakiego nikt dotąd nie widział.

— A spodziewałaś się czegoś innego? — odparła cicho Wunderly zza swojego stanowiska pracy.

W laboratorium biologicznym nie było nikogo poza tymi dwoma kobietami; inne stoły były puste, panowała tam cisza. Pyłki kurzu unosiły się w świetle wpadającym przez wysokie okna. Mała, anodyzowana lodówka, zawierająca lodowe cząsteczki, stała między nimi, a obok niej było parę zdalnych manipulatorów i szare rury miniaturowego mikroskopu elektronowego.

Na twarzy Negroponte pojawił się wyraz namysłu.

— To nie są cząsteczki kurzu. Mają strukturę wewnętrzną i to widać, ale nie wydaje mi się, żeby coś działo się w środku. Żywe komórki są dynamiczne: organelle pulsują, cała komórka drży i wibruje. A to coś po prostu leży, jak rodzynki w puszce.

— Może są martwe? — spytała Wunderly. — Może kiedyś były żywe, a teraz już nie? Może je zabiliśmy, zabierając je z ich naturalnego środowiska?

Negroponte potrząsnęła głową, a długie pasmo blond włosów spadło jej na twarz. Odsunęła je i odparła:

— Nie, utrzymywaliście temperaturę i ciśnienie takie same, jak w regionie pierścieni. Nie ma śladu skażenia. Jeśli są żywe, powinny być żywe i tutaj.

Wunderly wstała z niewielkiego taboretu na kółkach, na którym siedziała, i ruszyła do termosu z kawą.

— Może cały czas się myliłam. Eberly się ucieszy.

— Kawa to dobry pomysł — rzekła Negroponte, także wstając z krzesła. — Szkoda, że nie da się zrobić porządnego espresso. Pobudza szare komórki.

— Kofeina — mruknęła Wunderly, nalewając gorący, parujący napar do kubka, który następnie podała Negroponte.

Dwie kobiety siedziały przez chwilę w milczeniu, sącząc gorący napar.

— Więc Da’ud naprawdę nakrzyczał na Urbaina? — spytała po chwili Wunderly.

— Szkoda, że tego nie widziałaś. Jak rycerz w lśniącej zbroi atakujący smoka.

— W życiu bym go o coś takiego nie podejrzewała.

— Zrobił to dla mnie — rzekła Negroponte, nadal nie mogą wyjść z podziwu nad wczorajszym przedstawieniem. — Chyba mój płacz wywołał u niego taką reakcję, poczuł się mocny i odważny.

Wunderly uniosła kubek do ust.

— Może i ja powinnam się przed nim rozpłakać — mruknęła do kawy.

— Dalej się nim interesujesz? — spytała Negroponte z zaciekawieniem.

— A ty nie?

— Jeszcze bardziej niż dotąd, Nadiu.

— W takim razie jest twój — odparła Wunderly, myśląc: nie dopuszczę, żeby Da’ud, czy jakikolwiek inny facet, stanął na drodze mojej pracy. Potrzebuję czegoś więcej.

Negroponte zmieniła temat, powracając znów do biologii. — Jaka jest temperatura wewnątrz jednostki kriogenicznej?

— Prawie minus dwieście stopni.

Postukując paznokciem o kubek, Negroponte rzekła:

— Biologia zależy od chemii, a reakcje chemiczne w niskich temperaturach zachodzą wolniej.

— Czy sądzisz…

— Wyglądają jak komórki. Mają wewnętrzną strukturę i mają środek z dobrze widocznymi membranami. Ale wyglądają na nieaktywne.

W oczach Wunderly pojawiła się nadzieja.

— Może one wcale nie są nieaktywne! Może po prostu są powolne.

— Możesz zamontować minikamerę w mikroskopie? — spytała Negroponte.

— Jasne.

W ciągu pół godziny miniaturowa kamera została zamontowana między okularem mikroskopu a kablem łączącym go z monitorem.

— Dobrze — rzekła Negroponte, gdy zakończyły montaż urządzenia i sprawdziły je.

Wunderly oderwała wzrok od ekranu, na którym nadal widać było ciemny obiekt przypominający komórkę zamkniętą w lodzie, żeby użyć określenia zadowolonego biologa.

— A teraz poczekamy, czy może coś się wydarzy?

— Teraz pójdziemy na obiad, zmarnujemy trochę czasu nad deserem, a potem wrócimy i zobaczymy, co się nagrało.

Wunderly skinęła głową na zgodę. Deser, pomyślała. Zasłużyłam na solidny deser.


Pancho spędziła cały dzień z Holly w jej mieszkaniu. Rozpaczliwie próbowały znaleźć jakiś sposób na pokonanie Eberly’ego z jego pomysłem na eksploatację pierścieni. Pancho siedziała na sofie w salonie, wyciągnąwszy na poduszkach swoje długie nogi.

— MUA do tego nie dopuści — rzekła z uporem, powtarzając to po raz dwudziesty.

Siedząc przy biurku, po drugiej stronie pokoju, Holly potrząsnęła głową.

— Urbain udzielił swojej zgody. Jeśli nawet MUA zaprotestuje, Malcom zmusi ludzi, żeby kontynuowali prace.

— A jeśli wyślą Korpus Pokoju?

— Pancho, naprawdę myślisz, że MUA wyśle tu wojsko? Sądzisz, że Ziemia zechce pakować się w wojnę z powodu eksploatacji pierścieni Saturna?

— To nie byłaby tak naprawdę wojna — odparła niepewnym tonem Pancho. — Prawda?

— To byłby rozlew krwi — rzekła Holly. — Jake ma rację: statki kosmiczne są delikatne. Nie sądzę, żeby MUA ryzykował, jeśli nasi ludzie zajmą zdecydowane stanowisko.

— Jeśli Nadia udowodni, że jest tam życie, to zaryzykuje.

— Wtedy też nie — upierała się Holly. — Malcom wymyśli jakiś cwany układ, na który MUA się zgodzi. Poczekaj, a zobaczysz.

Światło mrugnęło, raz, drugi, po czym paliło się już bez przerwy. Obie kobiety spojrzały w stronę sufitu.

— Jeśli już mówimy o delikatnych statkach kosmicznych — rzekła Pancho — to ten habitat też nie jest najbezpieczniejszym miejscem w Układzie Słonecznym.

— Timoshenko twierdzi, że chyba udało mu się wpaść na trop tego, co powoduje te awarie.

Pancho opuściła nogi z sofy.

— Może to jest coś, co będziemy mogli wykorzystać.

— Panch, te przerwy to nie wina Malcolma.

— Ale zdarzają się, gdy on tu rządzi. Więc wina spada na niego. Z tego, co słyszałam, ludzie są bardzo niezadowoleni z tego powodu. A może być coraz gorzej, prawda?

— Pewnie tak — odparła Holly. — Ale nie wydaje mi się, żeby to był problem, który skłoni ludzi do głosowania na mnie.

— Wybory wygrywa się nie dlatego, że ludzie głosują za kimś — zauważyła Pancho, celując w Holly palcem dla podkreślenia wagi swoich słów — ale dlatego, że niektórzy głosują przeciwko komuś.

— I co z tego?

— To, że możesz wykorzystać te przerwy w zasilaniu przeciwko niemu. On za to wszystko odpowiada i nie robi nic, żeby rozwiązać problem.

— Stara się.

— Chcesz wygrać te wybory, czy nie?

Holly wpatrywała się w siostrę przez długą chwilę, po czym potrząsnęła z uporem głową.

— Chciałabym mieć jakąś kontrpropozycję dla jego historii z eksploatacją pierścieni. To będzie decydujące dla wyników wyborów. Wszystko inne jest drugorzędne.

Pancho musiała przyznać jej rację.

Загрузка...