— Zakończyliśmy okrążenie! — w słuchawkach Gaety rozległ się głos Pancho. Wrzeszczała, jakby musiała krzyczeć do kogoś po drugiej stronie kanionu.
Lot do Tytana, z bardzo dużym ciągiem, i wejście na orbitę dookoła pokrytego pomarańczowym smogiem księżyca, zajęły im sześć godzin.
Gaeta przez cały czas stał wewnątrz opancerzonego skafandra; w ładowni nie było tyle miejsca, żeby wyjść i pospacerować. Nieważkość przydawała się: jego serce łatwiej pompowało nieważką krew. Przeciągał nogi, jak tylko mógł, wyjął ramiona z rękawów i zjadł skromne śniadanie, złożone z babeczek i letniej kawy. Fritz będzie się wściekał z powodu okruszków, pomyślał, niemal chichocząc. Musi mieć jakiś powód do narzekania, jak wrócę.
A teraz do roboty.
W centrum kontroli misji von Helmholtz skrzywił się na widok jedynej konsoli, jaką oddano mu do dyspozycji. Wszystkie inne były zajęte przez ludzi Urbaina; główny naukowiec opuścił centrum kontroli misji i udał się do swojego gabinetu.
Szóstka techników von Helmholtza tłoczyła się za jego plecami, a on tymczasem usiadł i włączył konsolę. To będzie podstawowa metoda łączności z Manuelem, pomyślał Fritz. Reszta jest podłączona do czujników satelitarnych i samej Alfy A ja jestem połączony z Manuelem. Ode mnie zależy jego bezpieczeństwo.
Wanamaker przepłynął przez klapę prowadzącą na mostek rakiety transferowej.
— Wszystko w porządku? Potrzebujesz czegoś?
— Wszystko gra, Jake — odparł Gaeta, próbując ustawić głośność dźwięku. — Gotów do wyjścia i do pracy.
— Dobrze. Dołączę do ciebie, jak tylko śluza zakończy cykl i będę mógł włożyć skafander.
Gaeta skinął głową w hełmie. Wanamaker wrócił na mostek.
— Masz zgodę na wyjście na zewnątrz — zawołała Pancho.
Gaeta zmniejszył głośność dźwięku jeszcze bardziej, po czym wsunął dłonie do rękawów i odparł:
— Wchodzę do śluzy.
Wszedł ostrożnie do metalowego łona śluzy i zamknął wewnętrzną klapę. Wiedział, że kiedy znajdzie się na zewnątrz, Wanamaker wejdzie do śluzy w nanoskafandrze, a następnie dołączy do niego i pomoże mu odkazić skafander nanobotami przygotowanymi przez Kris. Potem Gaeta musiał wejść do zestawu osłona — silnik.
Złowieszcze światełka na grodzi śluzy zmieniały się, od zielonego, przez pomarańczowy, do czerwonego. Gaeta czuł przez grube podeszwy butów wibracje pomp.
— Śluza gotowa — zawołała Pancho.
— Rozumiem, śluza gotowa — rzekł Gaeta. — Otwieram zewnętrzną klapę.
Oparł odzianą w rękawicę dłoń na przełączniku i zewnętrzna klapa śluzy stanęła otworem. Na początku Gaeta dostrzegł tylko nieskończoną czerń kosmosu. Potem wizjer hełmu wyregulował się i Gaeta dostrzegł gwiazdy, które odwzajemniły jego spojrzenie. Z prawej strony dostrzegł zakrzywioną powierzchnię pomarańczowych chmur na Tytanie; miały niezdrowy, prawie żółtawy wygląd. Jak w kiepski dzień w L.A., pomyślał.
Potem w polu widzenia pojawił się Saturn, potężny, lśniący, z tą niesamowitą wstęgą pierścieni pośrodku. Gaeta widział pasma chmur przesuwające się po powierzchni planety, burze pędzące po szczytach delikatnych szafranowych chmur, większe nawet od Ziemi.
— Wychodzisz? — spytała Pancho.
Gaeta skupił uwagę na metalowej framudze klapy śluzy. Złapał ją obiema rękami.
— Wychodzę — rzekł krótko.
Siedząc na laboratoryjnym taborecie Cardenas próbowała nie patrzeć na zegarek na ręce, ani na cyfrowy zegar ścienny, nad stołem roboczym Negroponte. Znała na pamięć plan misji Manny’ego. Powinien właśnie opuszczać rakietę i wchodzić do aerodynamicznej osłony termicznej.
— Coś nie tak z tymi babeczkami?
Cardenas usiłowała skoncentrować się twarzy Negroponte. Biolog miała poważną, niemal zmartwioną minę.
— Babeczki. Wszystko z nimi w porządku? — spytała ponownie Negroponte. — W kafeterii nie mieli…
— W porządku — odparła Cardenas. — Zamyśliłam się. Przepraszam.
Na prowizorycznej podkładce na stole leżały cztery małe babeczki oraz trochę okruchów z tych, które zostały już zjedzone, i plastikowe kubki z kawą. Robocze śniadanie.
— Co w takim razie chciała mi pani pokazać? — spytała Cardenas, ścierając okruchy z ust i sięgając po kawę.
Negroponte odsunęła włosy z twarzy obiema rękami.
— Te robaki, które odkryła Nadia… — zawiesiła głos.
— Robaki? — Cardenas uśmiechnęła się wbrew sobie. — Czy to jest jakiś nowy termin biologiczny?
Negroponte odparła z absolutną powagą.
— Nie wiem, jak je nazwać. Nie wiem nawet, czy tak naprawdę są żywe.
— Przecież Nadia powiedziała…
— Wiem. Pracowałam z nią. Napisałyśmy ten raport wspólnie.
— I napisałyście, że próbki pobrane z lodowych cząstek przejawiają ślady życia. Użyłyście określenia „biologicznie aktywne”, prawda?
Negroponte uśmiechnęła się lekko.
— Czytała pani?
— Oczywiście.
Negroponte nacisnęła coś na monitorze pod jej lewym łokciem. Cardenas dostrzegła pulsujące wolno ciemne plamy.
— To są próbki z pierścieni? — spytała.
— Tak — odparła Negroponte. — Film jest przyspieszony stukrotnie.
Cardenas przyjrzała się ekranowi.
— Poruszają się. Wygląda na to, że wchodzą w reakcje z otoczeniem. Zmierzyliście ich reakcje metaboliczne. Są żywe. W czym problem?
— Czy wirusy żyją? — spytała Negroponte.
— Proszę, nie powinna być pani taka skromna. Zna pani odpowiedź równie dobrze jak ja.
— A więc?
— Wirus może pozostawać w stanie uśpionym, jako spora o rozmiarach nanometra, przez wieki. A nawet tysiąclecia.
— Kiedy jednak znajdzie się w kontakcie z żywą komórką…
— Staje się aktywny. Atakuje jądro komórkowe i przejmuje jego mechanizm reprodukcyjny, żeby móc się namnażać.
— A komórka w końcu ginie.
— Kiedy już wirus zreprodukuje się jakiś milion razy. Albo więcej.
Wskazując na ekran, Cardenas spytała:
— Sądzi pani, że te organizmy są wirusami? Negroponte potrząsnęła ponuro głową.
— Czy ja mogę zadać pytanie?
— Proszę bardzo — odparła Cardenas, zaintrygowana.
— Czy nanomaszyny żyją?
Gaecie przyszło do głowy, że osłona termiczna wygląda jak płytka wanna. Była przyczepiona do kadłuba pojazdu transferowego niczym otwarty parasol; jej biała powłoka termiczna lśniła ciepło w szafranowym świetle Saturna. Pakiet zasobnika powrotnego zamocowany pod czaszą wyglądał jak gruba rączka parasola. Był tam silnik powrotny i paliwo do niego; silnik był również pokryty odporną na wysokie temperatury powłoką ceramiczną. Całość przyczepiono do osłony za pomocą trzech cienkich linek z nanorurek.
Gaeta, w swoim opancerzonym skafandrze, podpłynął do końca dyndającej w pustce kosmosu linki, którą przyczepił się do pojazdu transferowego i czekał, aż Wanamaker włoży do śluzy opróżniony zasobnik po nanomaszynach odkażających. Kosmos nie jest pusty, przypomniał sobie. Próżnię wypełnia twarde promieniowanie. Pomachał rękami i odwrócił się, aż znalazł się twarzą w twarz ze świetlistością Saturna i jego pierścieni. W okolicach bieguna planety dostrzegł jasno świecącą zorzę polarną. Gaeta wiedział, że gdyby nie był opancerzony, promieniowanie usmażyłoby go w parę sekund.
Właz śluzy otworzył się jak lśniące oko w pełnej cieni ciemności kadłuba. Wychynęła zeń samotna postać, która wyglądała, jakby nie miała na sobie niczego poza kombinezonem. Gaeta wiedział, że Wanamaker ma nanoskafander i jest chroniony równie dobrze jak on sam w niezgrabnym, staroświeckim skafandrze, ale mimo to potrząsnął głową. Nigdy mnie nie zmuszą, żebym nosił taką kosmiczną bieliznę. Wygląda jak plastikowy płaszcz przeciwdeszczowy z kapturem.
— Gotów do wejścia do wanny? — w słuchawkach zatrzeszczał głos Wanamakera.
Gaeta skinął głową, czego Wanamaker nie mógł zobaczyć, i rzekł:
— Do roboty, zanim Fritz dostanie zadyszki ze złości.
I natychmiast usłyszeli głos Fritza z centrum kontroli misji na pokładzie Goddarda; był najwyraźniej zniecierpliwiony.
— Macie trzyminutowe opóźnienie w stosunku do planu. A planu należy się trzymać!
— Wchodzę do osłony — odparł Gaeta. — Przestań się pienić.
Plan, pomyślał, wspinając się po szczeblach wbudowanych w jeden z łączników; powoli przełożył nogę przez krawędź osłony. Poruszanie się w skafandrze wymagało pewnego wysiłku, nawet w mikrograwitacji na orbicie. Serwomotory pomagały przy chodzeniu i normalnych ruchach nóg; tu trzeba było wykonać manewr przypominający wspinanie się na wysokiego konia.
Lekko denerwowało Gaetę patrzenie na Wanamakera, który kręcił się dookoła w samym skafandrze z nanowłókien.
— Jak ci jest w tym płaszczyku? — spytał, gdy położył się na dnie osłony.
— Świetnie — odpadł Wanamaker. — Można się poruszać o wiele łatwiej niż w zwykłym skafandrze. Albo takim grzmocie jak twój.
— Grzmocie? — oburzył się Gaeta. — Ten skafander uratował mi tyłek w wielu różnych dziwnych sytuacjach, chłopie.
Wanamaker przypiął zaczepy łączące do pierścieni wbudowanych w tors skafandra Gaety. W próżni nie rozległ się żaden dźwięk, ale Gaeta poczuł, że zaczepy wskakują na swoje miejsca. Leżał płasko na plecach, patrząc na zwieszający się nad nim pakiet powrotny.
Fritz znów odezwał się przez radio i prześledził z Wanamakerem listę kontrolną. Wanamaker odczepił od pasa małą kamerę i przesuwał nią nad Gaetą, dzięki czemu Fritz mógł przekonać się naocznie, że wszystkie zaczepy zamocowano prawidłowo.
— Nieźle — przyznał niechętnie Fritz. — Zaczepy są zamocowane.
Broń Boże, żeby ten fregado kiedyś powiedział, że jest z czegoś zadowolony, poskarżył się w duchu Gaeta.
— Admirale Wanamaker — zawołał Fritz. — Gratulacje. Nadrobił pan siedemdziesiąt sekund w stosunku do planu.
— Dziękuję — odparł Wanamaker.
Gaeta był tak zaskoczony, że milczał. Wanamaker postukał lekko w jego hełm.
— Powodzenia, chłopie.
Gaeta skinął głową i znów zrozumiał, że Wanamaker nie może tego widzieć.
— Dzięki, Jake.
Wanamaker znikł z pola widzenia. Gaeta widział tylko ceramiczny pakiet powrotny, sterczący nad nim jak potężny, potrójny młot, gotów zmłócić go na naleśnik. Dalej widać było tylko wpatrujące się w niego oczy gwiazd. Ciekawe, jak by to było polecieć do Alfy Centaura albo jakiejś innej gwiazdy, dookoła której krążą planety przypominające Ziemię? Czy one naprawdę wyglądają jak Ziemia? Ależ byłoby wspaniale być pierwszym, który tam doleci, zobaczyć na własne oczy obce światy.
Słyszał niewyraźnie Pancho i Fritza gadających ze sobą na tle odliczania. Fritz i jego pieprzony plan, pomyślał Gaeta. Mamy wystarczający zapas czasu, żeby zrobić wszystko nawet dwa razy.
I wtedy usłyszał Pancho:
— Na sygnał, oddzielenie po dziesięciu sekundach. Teraz! Dziewięć, osiem… liczył z nią Gaeta.
Przy zerze poczuł lekkie klepnięcie w plecy. Nie miał żadnego wrażenia ruchu, dopóki osłona nie obróciła się zgodnie z planem o czterdzieści stopni. W jego polu widzenia pojawił się Saturn, wielki i piękny.
Gaeta uświadomił sobie, że oto może widzi go po raz ostatni.