18 LUTEGO 2096: WIECZÓR

Mimo zapewnień Berkowitza, Holly czuła się strasznie spięta, gdy znów stanęła przed kamerami. W studiu nie było poza nią nikogo. Zdecydowała, że wygłosi swoje pierwsze przemówienie z centrum łączności, sama, bez publiczności i bez klakierów klaszczących po każdym zdaniu. Nie mam zwolenników, pomyślała. W przeciwieństwie do Malcolma. Jeszcze nie.

Pancho, Wanamaker, Wunderly i kilku innych przyjaciół chciało z nią przyjść, ale Holly powiedziała, że będzie się tylko bardziej denerwować. W rzeczywistości bardzo chciała, żeby Raoul był z nią, ale od awarii zasilania w laboratorium nie wypowiedział do niej więcej niż sześć słów.

Teraz stała zdenerwowana przed trzema kamerami, Berkowitz uśmiechał się do niej zza nich. W studiu było kilku techników, gdy Holly weszła, ale teraz gdzieś znikli.

— Wstęp jest już nagrany. Odtworzę go, a potem będzie pięciosekundowe odliczanie — wyjaśniał Berkowitz. — Kiedy wskażę na ciebie — wycelował w nią krótki palec wskazujący — zaczynasz.

— Dobrze — odparła. — Łapię.

Za kamerą, po jej prawej stronie, był monitor. Holly pomyślała, że wygląda okropnie: spięta, zdenerwowana, gapiąca się jak wychudzone, bezdomne dziecko. Z lewej strony stał monitor, na którym wyświetlano tekst jej przemówienia, wielkimi literami.

Sekundy mijały, aż Berkowitz zaczął:

— Pięć… cztery… trzy… dwa… — i wycelował w nią palec dramatycznym gestem.

Holly próbowała się uśmiechnąć, gdy zaczęła mówić.

— Dobry wieczór. Jestem Holly Lane. Kandyduję na stanowisko głównego administratora habitatu. Do wczoraj pracowałam jako dyrektor działu zasobów ludzkich, ale zostałam wyrzucona z pracy, bo facetowi, który teraz jest głównym administratorem, pewnie nie spodobało się, że z nim konkuruję.

Wzięła głęboki oddech, dostrzegła na monitorze następny akapit i spojrzała na Berkowitza, który kiwał się na palcach, uśmiechał i wykonywał zachęcające gesty zza środkowej kamery.

— Chcę wam powiedzieć, dlaczego podjęłam decyzję o wzięciu udziału w wyborach i konkurowaniu z moim byłym szefem. Stało się tak z powodu pewnego małżeństwa, które przyszło do mnie ubiegać się o zgodę na urodzenie dziecka. Dzięki nim uświadomiłam sobie, że w tym habitacie musi być mnóstwo kobiet, które chcą mieć dzieci.

— Wiem, że żyjemy w zamkniętym środowisku o ograniczonych zasobach. Wiem, że wszyscy podpisaliśmy zobowiązanie do przestrzegania zasady ZRP, kiedy wkraczaliśmy na pokład Goddarda. Mam jednak wrażenie, że nadszedł czas, by przyjrzeć się tej zasadzie bliżej i zastanowić się, czy nie ma jakiegoś sposobu dopuszczenia do rozwoju populacji — oczywiście w granicach naszych zasobów. Ponad połowa habitatu jest pusta, niezaludniona, nieużywana. Uważam, że — zachowując środki ostrożności — możemy zezwolić na niewielki rozwój populacji. Sądzę, że mamy zarówno wiedzę, jak i odwagę, by dopuścić do kontrolowanego rozwoju. Ten habitat nie powinien pozostawać jałowy, pozbawiony dzieci.

Berkowitz nadal kiwał głową i uśmiechał się do niej. Na monitorze pojawił się ostatni, zamykający akapit. Holly zignorowała go jednak i rzuciła:

— Uważam także, że nie istnieje żadna akceptowalna przyczyna przerwy w zasilaniu, jaką zaobserwowaliśmy dziś rano. To niedopuszczalne. Musimy poświęcić więcej uwagi sprzętowi, którzy utrzymuje nas przy życiu. To wszystko, co mam do powiedzenia. Na razie. Więcej informacji następnym razem. Dziękuję.

Holly wydało się, że słyszy ryk wściekłości Eberlyego niosący się przez całą wioskę.

Загрузка...