31 STYCZNIA 2096: PORANEK

— Nie mogę długo zostać. Muszę napisać przemówienie do wieczornych wiadomości — oznajmiła Holly.

Manny Gaeta potrząsnął głową.

— Wolałbym wyrywanie zęba od wygłaszania publicznie przemówień.

Wzruszyła ramionami.

— Jestem teraz politycznym kandydatem. Muszę wygłaszać mowy.

Holly, Gaeta, Kris Cardenas, Tavalera, Pancho, Jake Wanamaker i Nadia Wunderly stali przed skafandrem Gaety, który sterczał nad nimi jak mamut, jak obojętny robot, a jego pobrużdżona powierzchnia blado odbijała światło lamp. Gaeta i Tavalera wytoczyli kombinezon ze schowka do warsztatu, po czym postawili go na nogi, korzystając z małych suwnic zwisających ze stalowych belek pod sufitem.

Wunderly poczuła, jak ogarnia ją fala emocji: podniecenie, zachwyt, prawdziwa trwoga, na widok tego potężnego mechanizmu. Wejdę do środka i przelecę w nim przez pierścień B, pomyślała sobie. Słodki Jezu! Ja! Zrobię to!

Mała grupa zebrała się w tym samym warsztacie o wysokich sufitach, w którym Gaeta i jego technicy sprawdzali kombinezon parę miesięcy wcześniej, gdy kaskader sam miał wykonać lot przez pierścień. Zamiast rzędów elektronicznych konsol, przy których kiedyś zasiadał zespół techników Gaety, pod nagimi ścianami stały tylko składane stoły, na których Tavalera rozłożył parę cienkich jak tkanina komputerów: klawiatury leżały na stołach, ekrany były przyklejone do ścian.

— No i jest — rzekł Gaeta, klepiąc jedno z cermetowych ramion skafandra, po czym zwrócił się do Wunderly: — Chcesz zobaczyć, jak to wygląda od środka?

Wunderly pokiwała głową w milczeniu, ze wzrokiem utkwionym w wizjerze z grubej szkłostali, w wielkim hełmie gdzieś nad nią.

— Timoshenko przychodzi, czy nie? — spytała Pancho.

— Nie — odparła Holly. — Stanowczo odmówił, nie chce mieć nic wspólnego z tą misją. Mówi, że ma pełne ręce roboty w konserwacji i przy lustrach słonecznych.

— Ma jakiś problem z lustrami? — spytał Wanamaker.

— Nic ważnego — odparła Holly. — Pewnie to tylko wymówka, żeby się wykręcić.

— Te lustra są ważne — rzekł Wanamaker. — W ich przypadku nie ma nieważnych problemów.

— Pewnie tak — odparła Holly.

— Dalej, Nadiu — rzekł Gaeta, ujmując ją delikatnie za ramię. — Wskakuj do środka przez klapę z tyłu.

— Przed klapkę? — mruknęła Pancho. — Jak w dziecinnej piżamce?

Gaeta obrzucił ją kwaśnym spojrzeniem i obeszli potężny skafander, jak turyści spacerujący wokół wielkiego pomnika.

Gaeta nacisnął coś na pilocie trzymanym w ręce i otworzył klapę. Patrząc na jej przekrój i na pulchną figurę Wunderly, mruknął:

— Chyba będziemy potrzebowali jeszcze jednego urządzenia.

— Taboretu — rzekła Pancho. Wanamaker zaplótł dłonie.

— No, Nadiu, jazda. Hop do góry.

Wunderly, z niepewną miną, uniosła lewą stopę najwyżej, jak się dało, i oparła ją na splecionych dłoniach Wanamakera. Opierając się ręką na jego szerokim ramieniu, sięgnęła do klapy, a Wanamaker ją podrzucił. Gaeta patrzył z ponurą miną, jak Wunderly przechodzi przez klapę.

— Ciemno tu — rzekła stłumionym głosem.

— Nie mamy jeszcze zasilania. Czekaj chwilę — odparł Gaeta i podreptał w stronę komputerów.

Kuląc się we wnętrzu ciemnego skafandra Wunderly poczuła nikły zapach smaru, starego plastiku i ludzkiego potu. W świetle warsztatowych lamp, sączącym się przez otwartą klapę, widziała ciemne zagłębienia, gdzie — jak sądziła — należało włożyć nogi, a wysoko nad nią — hełm z wizjerem, jak oddalone okno albo świetlik. Wydawał się tak odległy.

Rozbłysły nagle światła i skafander ożył. Usłyszała szum wentylatorów i dostrzegła światełka wskaźników na panelach i miniaturowych ekranach.

— Słyszysz mnie, Nadiu? — głos Gaety dobiegał przez głośniki w hełmie.

— Tak — odparła. — Ale chyba jestem trochę za niska, żeby sięgnąć głową do hełmu.

Usłyszała, jak Gaeta cicho się śmieje.

— Włóż nogi w te otwory. Są tam wycięcia, jak drabinka. Ustaw się tak, żeby było ci wygodnie, a potem wyprostuj się, żeby sięgnąć głową wizjera. Za tobą jest regulowane składane krzesełko, możesz je tam ustawić.

— Mogę siedzieć?

— Jeśli chcesz.

Trwało to kilka minut, parę razy uderzyła się w głowę i w łokcie, ale w końcu Wunderly udało się włożyć głowę do hełmu. Zobaczyła Kris, Holly i pozostałych stojących na podłodze poniżej. Wyglądali jak pigmeje; ona czuła się jak olbrzymka.

— Cześć, Ziemianie — rzekła i zobaczyła, że mrugają i łapią się za uszy.

— Przycisz trochę — powiedział Gaeta. — Panel audio masz z prawej strony, świeci bladoniebiesko.

Wunderly znalazła panel i przesunęła suwak głośności wzdłuż cienkiego trójkąta, który wskazywał moc głosu.

— A teraz jak? — spytała.

— O wiele lepiej! — wrzasnęła Pancho. Jej głos tłumiła izolacja skafandra.

Przez następny kwadrans Gaeta rozmawiał z Wunderly przez system komunikacyjny skafandra, cały czas powtarzając:

— Niczego nie dotykaj. Jeszcze nie. Patrz, ale nie dotykaj.

— Dobrze, tato — rzekła w końcu po którymś z takich ostrzeżeń. Zachowuje się, jakbym była głupią smarkulą, pomyślała.

— Dobrze — odezwał się w końcu Gaeta. — Wiesz, gdzie są przyciski sterujące ramionami?

— Po jednym w każdym rękawie — wyrecytowała Wunderly — i sterowanie nadrzędne na panelu głównym na wysokości piersi.

— Dobrze. Spróbuj, czy możesz poruszyć chwytakami prawej ręki.

Wunderly dotknęła przycisków sterujących w rękawie, patrząc na wyświetlacz poniżej swego podbródka. O, jest, pomyślała, uchwyt. Na ekranie zapaliły się światełka, wszystkie zielone. Ostrożnie poruszyła palcami prawej dłoni.

— Dobrze! — zawołał Gaeta. — Dobra robota.

Nie widziała chwytaków; prawe ramię zwisało z boku skafandra. Nie pytając o pozwolenie zaczęła powoli unosić prawe ramię, żeby zobaczyć narzędzie znajdujące się na końcu.

— Hej! — wrzasnął Gaeta. — Czy wiesz, co robisz?

— Wszystko w porządku — odparła Wunderly. — Chciałam tylko trochę poruszyć ramieniem. Wiem, co robię.

Głos Gaety brzmiał jak odgłos dalekiego gromu.

— Nie rób nic, dopóki ci nie powiem! To ja odpowiadam za ten test. Wykonujesz moje polecenia albo kończymy zabawę!

Wunderly opanowała pierwszy odruch: powiedzieć mu, żeby się odwalił. Powstrzymała jednak nerwy i odparła pokornie:

— Zgoda.

Stojąc przy stołach z komputerami, gapiąc się na półtoratonową maszynę, która była zdolna miażdżyć ciała i łamać kości, Gaeta nagle uświadomił sobie, jak musiał się czuć jego własny kontroler, kiedy on wygłupiał się w skafandrze. Jezu, pomyślał Gaeta, zaczynam gadać jak Fritz.


Holly zostawiła ich pracujących przy skafandrze i poszła do swojego biura, by napisać pięciominutowe przemówienie, które miało być wyemitowane w wieczornych wiadomościach. Przez cały poranek zaledwie udało jej się naszkicować pierwszą wersję, a przez następne godziny, aż do popołudnia, wygładziła je na tyle, że była z niego połowicznie zadowolona.

Nic dziwnego, że Malcolm zawiesił wszystkie obowiązki służbowe, kiedy kandydował na głównego administratora, pomyślała. Polityka zajmuje człowiekowi cały czas.

Próbowała uporać się z codziennymi obowiązkami w ciągu tych paru godzin, jakie jej zostały, nie zjadła obiadu, by móc poświęcić ten czas na zadania, które się nagromadziły. O umówionej godzinie poszła do budynku studia sieci informacyjnej habitatu. Berkowitz stał w drzwiach studia, uśmiechając się sympatycznie.

Jaka punktualna — rzekł, prowadząc Holly do pomieszczenia nagrań.

Był to niewielki, dobrze oświetlony pokój, pusty, jeśli nie liczyć małego biurka i krzesła. Nie było tam poza nimi nikogo. Na każdej z czterech ścian studia znajdował się inteligentny ekran od podłogi do sufitu, na którym można było wyświetlać dowolne tła. Holly dostrzegła dwie minikamery, ustawione na patykowatych trójnogach, wycelowane w ścianę, na której pojawił się trójwymiarowy obraz biblioteczki.

— Trochę staroświeckie to tło — rzekła rozczarowana Holly.

— Och, to było do dzisiejszego przemówienia Eberlyego — wyjaśnił Berkowitz. — Zrobimy ci takie, jakie tylko chcesz.

— Nie chcę biblioteczki — rzekła Holly.

— Może widok Saturna? — zaproponował Berkowitz.

— Choć może za bardzo przyciągać uwagę widzów…

Holly zastanowiła się przez chwilę.

— A może widok habitatu od strony przegrody, gdzie jest park…

Berkowitz pokiwał głową.

— Dobry pomysł. Bardzo dobry pomysł.

Wyciągnął palmtopa z kieszeni bluzy i postukał na nim chwilę, aż na ekranie ściennym pojawił się zielony widoczek.

— Chcesz zrobić próbę, zanim zaczniemy nagrywać? — spytał.

— Chyba nie — odparła Holly niepewnie.

— Znasz tekst na tyle dobrze?

— Chyba tak.

— Dobrze. Mogę tekst wyświetlić na przeciwległej ścianie. Będziesz mogła zerkać, za każdym razem, jak ucieknie ci myśl.

— Super.

— Ale spróbuj patrzeć na mnie albo na kamerę, jak będziesz mówić, dobrze?

— Dobrze.

— I nie martw się, jak się pomylisz. Po prostu powtórz zdanie. Pomyłki się wytnie.

Holly usiadła za biurkiem, zastanawiając się, czy ktokolwiek zada sobie trud i obejrzy jej przemówienie. Berkowitz ustawił obie kamery jedna przy drugiej, a potem stanął obok. Holly dostrzegła na przeciwległej ścianie nad jego głową pierwsze dwa wiersze swojej mowy.

— Gotowa? — spytał.

— A nie możemy pozbyć się biurka? — ze zdziwieniem usłyszała własny głos. — Chyba wołałabym stać.

Berkowitz zrobił zaskoczoną minę, ale skinął głową i przesunął biurko na bok, poza zasięg kamery. Holly chciała mu pomóc, ale dostrzegła, że biurko bez problemu się przesuwa na dobrze nasmarowanych kółkach.

— Dobrze, stań tam. Postaraj się za bardzo nie kręcić — rzekł Berkowitz. — Gotowa?

Oblizała usta.

— Gotowa.

Pięć minut zleciało jak z bicza strzelił. Zanim rozkręciła się na dobre, już mówiła:

— Dziękuję państwu za uwagę i dobrej nocy.

— Doskonale! — zawołał Berkowitz. — Udało się w jednym ujęciu. Wypadłaś bardzo naturalnie, Holly.

Holly zauważyła, że ocieka potem, jest całkiem wyczerpana i uginają się pod nią nogi.

— Założę się, że nic nie jadłaś, prawda? — zauważył Berkowitz.

— Jeszcze nie.

— Ja stawiam — rzekł z wielkopańską miną, po czym mrugnął: — Pójdzie w koszty działu.

Idąc do domu, Holly czuła się zupełnie wyczerpana emocjonalnie. Czy tak ma wyglądać kandydowanie w wyborach, zastanawiała się? Pakowanie całej adrenaliny w błyskawiczne, pięciominutowe przemówienie? A jak sobie poradzę z przemawianiem do wielkich tłumów? Albo podczas debaty z Malcolmem?

Ekran telefonu migał. Jedna wiadomość. Od Raoula.

Całe znużenie nagłe gdzieś znikło. Wydała polecenie oddzwonienia i popędziła w stronę najwygodniejszego fotela.

Gdy na ekranie pojawiła się jego pociągła, smutna twarz, Holly wzięła głęboki oddech i spytała po prostu:

— Raoul, dzwoniłeś?

Na jego twarzy malowało się coś pomiędzy obawą a urazą.

— Tak. Oglądałem twoje przemówienie. Świetnie sobie poradziłaś.

— Och, to było proste — odparła Holly, starając się mówić lekkim tonem. — Z Berkowitzem świetnie się pracuje.

Tavalera już miał coś powiedzieć, ale tylko skinął głową. Zapadło milczenie. Po co zadzwoniłeś, myślała Holly, nie masz mi nic do powiedzenia?

W końcu, by kontynuować rozmowę, Holly spytała:

— Jak tam szkolenie Nadii w kombinezonie?

— Nienajgorzej. Manny pozwolił jej zrobić parę kroków po warsztacie. Wyglądała jak potwór Frankensteina, taka była sztywna.

— To kombinezon jest sztywny — poprawiła Holly. — Nie Nadia.

Tavalera prawie się uśmiechnął.

— Była nieźle wystraszona, Manny darł się na nią co sekundę.

— Sprawdza ją — rzekła Holly. — Musi być pewien, że uda jej się przeżyć w skafandrze.

— Tak, pewnie tak. Znów milczenie.

— A co u ciebie? — spytała Holly. — Co myślisz o tej całej akcji?

Zawahał się, potem wyrzucił z siebie:

— Czy to prawda, że twoja siostra ma być pilotem podczas tej misji?

— Tak, Pancho i Jake Wanamaker — rzekła Holly. — Oboje są doświadczonymi astronautami. Choć będą musieli spędzić trochę czasu w symulatorach, żeby sobie co nieco przypomnieć…

— Zrobiłaś to, żebym nie musiał lecieć?

Holly zawahała się, po czym skinęła wolno głową i przyznała:

— Tak, to prawda.

— Dlaczego? Skąd ten pomysł?

Bo cię kocham, ty durniu, chciała wykrzyczeć Holly. Tymczasem rzekła tylko:

— Nie chciałeś lecieć na tę misję. Jest niebezpieczna. Wiem. Nie chciałam, żebyś robił coś, czego nie chcesz robić.

Jego twarz przybrała jeszcze bardziej ponury wyraz.

— Teraz wszyscy myślą, że jestem tchórzem.

— A czy tak nie było? — warknęła Holly i od razu tego pożałowała.

Oczy mu błysnęły, ale odpowiedział tylko:

— Tak. Chyba tak. I rozłączył się.

Загрузка...