9 STYCZNIA 2096: PORANEK

Na pobrużdżonej twarzy Manuela Gaety zwykle malował się butny, bezczelny uśmiech. W końcu udało mu się wyjść cało z tylu różnych paskudnych miejsc w Układzie Słonecznym. Przecież żył właśnie z ryzykowania własnym życiem.

Teraz jednak, w towarzystwie Holly, Wunderly, Pancho, Tavalery, miał zaniepokojoną minę. Kris Cardenas, siedząca obok niego, także wyglądała na nieprzekonaną.

Był ciepły, jak zawsze, poranek w parku przy jeziorze na peryferiach Aten; siedzieli naprzeciwko siebie na ławkach, które przyciągnęli i ustawili tak, żeby było im wygodnie. Holly wybrała to miejsce zainspirowana przez Eberly’ego: nikt nie mógł ich tu podsłuchać, pomyślała, zobaczyliby każdego zbliżającego się z odległości setek metrów.

— Spróbujmy to uporządkować — rzekł wolno Gaeta, usiłując sobie poukładać wszystko w głowie. — Chcecie, żebym pożyczył Nadii skafander na spacer przez pierścienie.

— Nie spacer — odparła natychmiast Nadia. — Muszę tam polecieć i zebrać próbki.

Gaeta skinął niepewnie głową.

— Aha. I ja mam cię wyszkolić?

— I poprowadzić misję — rzekła Holly. — Jak ten Fritz, jak-mu-tam, u ciebie.

— Von Helmholtz — mruknął z roztargnieniem Gaeta.

— Chcesz tam polecieć sama, Nadiu? — wtrąciła Cardenas. — Nie chcesz o to poprosić Manny’ego?

— Nie, polecę sama — rzekła Wunderly, z całą powagą kobiety, która już podjęła decyzję. — To mój problem i załatwię to sama. Ale bez pomocy nie dam rady.

— Ja sam to trochę za mało — mruknął Gaeta. — W kontroli misji potrzebna jest więcej niż jedna osoba. Pamiętaj, że Fritz miał jeszcze sześciu pomagierów.

Wunderly zwróciła się do Holly.

— Znajdziesz mi sześciu inżynierów? Zanim Holly odpowiedziała, Gaeta wtrącił:

— Muszą mieć doświadczenie w kontroli misji badawczych.

— I będzie mi potrzebny pilot statku transferowego, który zawiezie mnie tam i z powrotem.

— Mogę pogrzebać w aktach osobowych — odparła Holly — i pewnie pół tuzina inżynierów się znajdzie. Tylko, że to będzie oznaczać oderwanie ich od obecnych prac.

— Ty jesteś szefem zasobów ludzkich — rzekła Pancho.

— Możesz pokombinować, nie?

— Ale to nie tylko o to chodzi — odparła Holly. — Muszę to zrobić bez wiedzy Eberly’ego. Jeśli zwęszy, co robimy, załatwi nas jednym pociągnięciem. O tak — pstryknęła palcami.

Pancho uśmiechnęła się z wyższością.

— Nocna rekwizycja. Parę razy sama to robiłam. I mogę to zrobić jeszcze raz, pokażę ci, jak.

Gaeta spojrzał Wunderly prosto w oczy.

— Wiesz, że masz spore szanse na to, żeby się zabić? Skinęła głową w milczeniu.

Holly wycelowała palcem w Gaetę.

— Manny, musimy dopilnować, żeby Nadia odbyła wycieczkę w rejon pierścieni i wróciła stamtąd cało. To bardzo ważne i ma zasadnicze znaczenie. Musimy to zrobić i to tak, jak trzeba.

Gaeta wzruszył ramionami.

— Nadal nie wydaje mi się, żeby to było warte takiego ryzyka.

— Posłuchaj — warknęła Holly. — Cała przyszłość tego habitatu zależy od tego, co znajduje się w pierścieniach. Jeśli nie ma tam żadnych żywych istot, możemy eksplorować lód i zarobić na tym fortunę. Za te pieniądze możemy budować nowe habitaty i dopuścić do rozwoju populacji.

— A jeśli są tam jakieś organizmy żywe? — naciskała Wunderly.

Holly rozłożyła ręce w niepewnym geście.

— Wtedy nie będziemy mieli pieniędzy na budowę nowych habitatów. Będziemy musieli nadal ograniczać rozwój populacji — a sądzę, że jeszcze długo nie będzie to możliwe.

— Lepiej późno niż później — mruknęła Pancho. Wszyscy zwrócili się w stronę Wunderly.

— Więc wszyscy chcecie, żeby mi się nie udało? — rzekła płaczliwie.

— Nie — odparła stanowczo Cardenas. — Chcemy, żebyś ustaliła prawdę i wróciła bezpiecznie.

Wszyscy inni pokiwali głowami, ale zdaniem Cardenas nie przejawiali szczególnego entuzjazmu.

Urbain dzwonił do biura Eberly’ego już po raz czwarty. Już trzykrotnie musiał oglądać nagranie z uśmiechniętą twarzą głównego administratora, który wyjaśniał, że w tej chwili jest zajęty i oddzwoni, gdy tylko będzie to możliwe. Sprawdzając zapisy rozmów telefonicznych Urbain zauważył, że Eberly nie zadał sobie trudu oddzwonienia do niego już dwadzieścia sześć razy. Zaczynał się już zastanawiać nad pójściem do biura Eberly’ego i wyważeniem kopniakiem drzwi jego gabinetu, ale wiedział, że to na nic. Eberly wyraził się jasno: zgodzi się na wystrzelenie satelitów tylko pod warunkiem wyrażenia przez Urbaina zgody na eksplorację pierścieni.

Nie mogę tego zrobić, powtarzał sobie Urbain w duchu z rozpaczą. Gdybym nawet chciał, MKU zmusi MUA do wydania rozporządzenia zakazującego eksploracji. Popadnę w jeszcze większą niełaskę niż teraz. To nie do przyjęcia.

Zamknął oczy i próbował wyobrazić sobie Tytana Alfa samotnego i porzuconego na powierzchni Tytana. Nie, nie porzuconego, powiedział sobie. Nigdy! Znajdę cię, moje dziecko, znajdę i wskrzeszę. Przysięgam!

Te buńczuczne zapewnienia przerwało pukanie do drzwi. Prawie ciesząc się z tego, że ktoś przyszedł, Urbain zawołał:

— Proszę wejść.

Do jego gabinetu wkroczyła, zamykając za sobą drzwi, młoda kobieta: technik z grupy łączności. Krępa, nerwowa; usta zacisnęła w cienką kreskę i wpatrywała się w niego, jakby od tego zależało jej życie.

— Co jest tak ważne, że przychodzi pani do mnie, zamiast zadzwonić?

Wyglądała na zdziwioną, gotowa, by uciekać w stronę drzwi. Nie uciekła jednak i rzekła:

— Wydawało mi się, że powinien pan o tym wiedzieć.

— O czym?

— O pojemności pamięci Tytana Alfy.

Urbain nie wykonał żadnego gestu zachęcającego ją do tego, by siadła; mimo to podeszła z wahaniem do jednego z krzeseł stojących przy biurku, ale nie usiadła, tylko zacisnęła ręce na oparciu.

— Zakładając, że czujniki Tytana Alfy pracują pełną parą…

— To założenie wcale nie musi być poprawne — przerwał jej Urbain.

Młoda kobieta zaczerpnęła powietrza i mówiła dalej:

— Tak, panie doktorze, wiem, że to tylko założenie, ale jeśli jest poprawne, to prowadzi do ważnych wniosków. Czy może nazwę to po imieniu: możemy mieć problem.

— Wniosków? Problem? O czym pani mówi?

— Panie doktorze, jeśli czujniki Alfy pracują zgodnie z planem, i jeśli centralny komputer rejestruje nagrywane przez nie dane, pamięć wyczerpie się za jakieś trzydzieści pięć dni. Maksymalnie czterdzieści.

Urbain gapił się na nią.

— Kiedy pamięć główna się przepełni, zgodnie z programem Alfa prześle całe zachowane dane.

— Tak, panie doktorze, ale skoro sonda w ogóle nie wysyła danych, nie ma powodu zakładać, że teraz wyśle zachowane dane.

Opadł na uginające się krzesło.

— Wtedy przejdzie w stan hibernacji.

— Dokładnie tak, panie doktorze. Jeśli Alfa nie może albo nie prześle nagromadzonych danych i nie opróżni pamięci, pojazd wyłączy wszystkie systemy. Będzie martwy.

— Nie martwy! — warknął Urbain. — W stanie hibernacji.

— Tak, ale skoro w stanie hibernacji nie będzie odpowiadać na nasze polecenia, to równie dobrze mógłby być martwy. Nie znajdziemy go i nie będziemy w stanie z nim się połączyć.

Urbain poczuł uścisk w żołądku. Cały brzuch zaczął go nieprzyjemnie pobolewać. Usiłował zachować spokój, każąc odejść swojej podwładnej. Gdy tylko drzwi gabinetu zamknęły się za nią, oparł głowę o biurko i zamknął oczy. Muszę ją znaleźć, muszę ją uratować!

Wiedział, co to oznacza. Serce mu zamarło, gdy uświadomił sobie, że będzie musiał ustąpić Eberly’emu i poprzeć jego godny potępienia plan eksploracji pierścieni Saturna.

W przeciwnym razie straci swoją cenną sondę na zawsze.

Загрузка...