21 MARCA 2096: WIECZÓR

Przy kolacji już kilka razy Gaeta próbował powiedzieć Kris Cardenas, że zdecydował się sam polecieć na tę misję. Kiedy jedli przy małym składanym stole w kuchni, próbował się zmusić do wypowiedzenia tych paru słów i za każdym razem nie wiedział, od czego zacząć. Cardenas coś tam opowiadała o dniu spędzonym w laboratorium.

Ciekawe, czy Tavalera jej powiedział, zastanawiał się. Stłukę mu tyłek, jeśli wypaplał. Cardenas gadała jednak, jakby nic się nie stało. Gaeta jadł odruchowo, z głową pochyloną nad talerzem.

Mogę surfować w obłokach Jowisza, rozmyślał, ale nie potrafię powiedzieć kobiecie, że zamierzam zrobić coś, czego ona nie chce. Odwaga bywa czasem zabawnie opakowana.

— Niech zgadnę — odezwała się wreszcie Cardenas. Spojrzał na nią.

— Co? Spoważniała.

— Lecisz z nimi, prawda?

— Chciałem ci powiedzieć — odparł. — Tylko nie wiedziałem, jak.

— Domyśliłam się.

— Raoul ci powiedział? Cardenas potrząsnęła głową.

— Był jakiś bardziej radosny niż zwykle, jak wrócił z lunchu, ale na temat misji nic nie wspomniał.

— Domyśliłaś się, co się stało.

— Nie trzeba Sherlocka Holmesa, żeby się domyślić, po tym, jak się naradzaliście przy obiedzie.

— Nie da się inaczej — rzekł.

— Ależ da się — błękitne oczy Cardenas celowały w niego jak sztylety. — Możesz powiedzieć Nadii, że odwołujecie całą misję. Nikt nie podejmuje ryzyka, nikomu nic się nie dzieje.

— Z wyjątkiem Nadii.

— Jakoś to przeżyje.

— A jeśli rzeczywiście tam żyją jakieś istoty? — spytał Gaeta. — Jeśli zaczniemy eksploatować pierścienie, zabijemy je, zniszczymy.

— A przyszło ci do głowy, że jeśli zaczniemy eksploatować pierścienie, Nadia i tak dostanie swoje próbki? A jeśli znajdzie jakieś organizmy w lodzie, podniesie raban i wstrzyma się eksploatację.

Gaeta siedział przez kilka chwil przetrawiając ten pomysł.

— Sądzisz, że Eberly wstrzyma eksploatację, kiedy już raz ją zacznie? Sądzisz, że ludzie w tej puszce zgodzą się na zakręcenie kurka z gotówką, tylko dlatego, że możemy zrobić krzywdę jakimś mikroskopijnym stworzeniom?

— Będą musieli — odparła Cardenas. — MUA ich zmusi.

— Nie obędzie się bez walki. A walka może być naprawdę paskudna, Kris. Goddard przeciwko MUA. Szczury skalne staną po naszej stronie. Może także Selene. I wszyscy podejmą walkę z Ziemią.

Spojrzała na niego.

— Masz na myśli prawdziwą walkę? Wojnę? Rozlew krwi?

— Tak.

Cardenas zamilkła na kilka sekund. Gaeta dostrzegł na jej twarzy sprzeczne emocje.

— Lepiej tam polecieć i sprawdzić to, zanim zacznie się eksploracja — rzekł.

Cardenas nadal milczała, intensywnie się nad czymś zastanawiając.

— W przeciwnym razie dojdzie do wojny. Mogą zginąć ludzie — mówił dalej Gaeta.

Podniosła wzrok.

— I dlatego chcesz ryzykować życiem? Uśmiechnął się do niej.

— Po to żyję. Nie pamiętasz?

— Jesteś na emeryturze.

— Ale wracam do zawodu — chciał to powiedzieć lekkim tonem, chciał, żeby zabrzmiało to śmiesznie, ale Cardenas nie odwzajemniła uśmiechu.

— Chcesz tam lecieć, prawda? Zawahał się.

— Nie, nie chcę. Nie jestem jakimś durnym macho. Boję się. Naprawdę. Ale muszę. Nikt inny tego nie zrobi: ani Pancho, ani Jake, ani Raoul, ani sama Wunderly. To ja jestem tym, który to zrobi. Jedynym. Kocham cię, guapa, ale muszę to zrobić.

— Ja też cię kocham — odparła cicho Cardenas, po czym dodała jeszcze ciszej — Choć teraz tego żałuję.

Ten nocy kochali się szaleńczo, jakby to był ich ostatni raz.

Potem leżeli obok siebie i wpatrywali się w mrok sypialni. Dureń, myślał Gaeta, pieprzony piojoso idiota. Ryzykować wszystkim: kobietą, którą kocham, życiem, które mi dano. Po co? Dlaczego? Znał odpowiedź: bo nikt inny tego nie zrobi. Ja przynajmniej mam szansę ujść z życiem. Zabiłbym Pancho i Jake’a, gdybym pozwolił im spróbować. A tak, zginę najwyżej tylko ja.

Leżąc przy nim, Cardenas pomyślała: jeśli Manny zginie na tej przeklętej misji, zabiję Nadię. Rozerwę ją na strzępy gołymi rękami.

Wanamaker powiedział Pancho, a Pancho oczywiście powiedziała siostrze. Holly siedziała w mieszkaniu pisząc przemówienie, kiedy Pancho zadzwoniła. Holly miała za sobą męczący dzień, który zakończył się spotkaniem z komitetem założonym przez Estellę Yańez, zbierającym podpisy pod petycją o zniesienie zasady ZRP. Pani Yańez z dumą zademonstrowała wszystkim podpis swego męża.

Nieco rozdrażniona, że się jej przeszkadza, Holly już miała włączyć wiadomość z automatyczną odpowiedzią, ale zobaczyła, że to jej siostra.

— Mam dla ciebie nowinę — rzekła Pancho z miną kota, który właśnie połknął kanarka.

— Mam nadzieję, że dobrą — odparła Holly, powstrzymując ziewnięcie.

— Manny leci na misję. Ja polecę statkiem z Jake’m, jako drugim pilotem.

Holly zamrugała, raz i drugi.

— Chłopcy próbowali namówić Tavalerę, ale już nie muszą.

— Och — odparła Holly. — Nie wiedziałam, że chcą w to wciągnąć Raoula.

— On zajmie się kontrolą misji.

— Och — powtórzyła Holly, czując się jakoś niewyraźnie. Uśmiech Pancho stał się jeszcze szerszy.

— Gdybym była tobą, mała, zadzwoniłabym do swojego chłoptasia i pogratulowała mu. Kontrola misji to ważne zadanie.

Holly potrząsnęła głową.

— Przejrzy mnie, Panch.

— I co z tego?

— Nie mogłabym, byłoby jeszcze gorzej. Pancho udała, że się krzywi.

— Posłuchaj, maleńka. Zsiadasz z tego wysokiego konia i dzwonisz do faceta. Chcesz z nim być, czy nie? To mu to powiedz!

— Dzięki za radę, Panch.

Siostra zrozumiała, że powinna już zakończyć rozmowę.

— Udzielanie rad jest łatwe. Trudniej z nich skorzystać. Ekran zgasł.

Holly wróciła do swojego przemówienia. Rany, pomyślała, gdybym wiedziała, że polityka jest taka trudna, nigdy bym tego nie zrobiła. Poprosiła Zekea Berkowitza o pomoc przy pisaniu przemówienia, ale ten odmówił z całym wdziękiem, na jaki go było stać:

— To ja odpowiadam za wiadomości w tym habitacie, Holly. Muszę być bezstronny.

Holly postanowiła przejrzeć akta personelu by sprawdzić, czy nie ma tam jakichś pisarzy albo dziennikarzy, którzy mogliby jej pomóc, ale nazwiska zaczęły już rozmywać jej się przed oczami. Powinnam iść spać, pomyślała Holly, bo zasnę przy biurku. I wtedy telefon zaćwierkał jeszcze raz.

Raoul Tavalera, głosił napis na ekranie. Poczuła nagle, że nie jest wcale znużona ani zmęczona.

— Raoul! — krzyknęła, gdy na ekranie pojawiła się jego ponura twarz.

— Cześć — odparł. — Co takiego chciałaś mi powiedzieć?

— Przecież to ty do mnie zadzwoniłeś — odparła zdziwiona Holly.

— Tak. Twoja siostra powiedziała, że chcesz rozmawiać ze mną o czymś ważnym.

Znowu Pancho! Pierwszą reakcją Holly była złość. Kiedy jednak spojrzała na przyglądającego jej się Raoula, na jego ciemne oczy, przestała się złościć. Pancho mu powiedziała, żeby zadzwonił i zrobił to, choć jest tak późno.

Odzyskując panowanie nad sobą, Holly rzekła obojętnym tonem:

— Chciałam ci pogratulować zadania związanego z kontrolą misji. To bardzo ważne.

Tavalera niemal się uśmiechnął.

— Gaeta tam poleci. Twoja siostra i jej facet będą pilotować statek.

Holly pokiwała głową.

— Tak, Pancho mi mówiła.

Milczeli przez kilka sekund, po czym Tavalera spytał:

— I właśnie to chciałaś mi powiedzieć?

Już chciała przytaknąć, ale powstrzymała się.

— Nie, Raoul. Jest coś jeszcze.

Holly zebrała całą odwagę, wyprostowała się i rzekła:

— Raoul, przykro mi, że sądziłeś, iż utrzymuję z tobą kontakty tylko po to, byś poleciał na tę misję. Zakochałam się w tobie na długo przed tą całą historią z misją.

Powiedziałam to, pomyślała. Użyłam tego słowa. Wstrzymała oddech, czekając na jego reakcję.

Ponury wyraz twarzy Tavalery znikł. Oczy mu jaśniały.

— Jezu, Holly, przecież ja też cię kocham. Miała ochotę wstać i zacząć tańczyć.

— Przyjdź tu. I przynieś butelkę wina.

— Szampana! — odparł, prezentując uśmiech szeroki na milę.

Загрузка...