Piwnica

W tym punkcie historii (kwiecień 1945) osobę, która siedzi i wykonuje obliczenia, rachmistrza, określa się angielskim słowem „computer”. Waterhouse właśnie znalazł salę pełną martwych komputerów. Każdy przy zdrowych zmysłach — każdy, oprócz Waterhouse'a i jego kolegów dziwaków z Bletchley Park, na przykład Turinga — spojrzałby tylko na nich i założył, że był to dział księgowości albo coś takiego i że każdy z tych gości niezależnie sumował jakieś cyferki. Waterhouse również powinien być otwarty na taką możliwość — ponieważ jest tak oczywista. Od początku jednak miał własną hipotezę, znacznie ciekawszą i oryginalniejszą. Mianowicie, że ci niewolnicy byli trybikami wielkiej maszyny liczącej: każdy wykonywał drobny ułamek całości obliczeń — otrzymywał liczby od jednego rachmistrza, coś liczył, wyniki zaś przekazywał kolejnemu rachmistrzowi.

Centralne Biuro zidentyfikowało pięciu z martwych niewolników. Pochodzą na przykład z Sajgonu, Singapuru i Manili, ale mają jedną wspólną cechę — są Chińczykami i wszyscy byli sklepikarzami. Najwyraźniej Nippończycy zarzucili wielką sieć na doświadczonych użytkowników abaka i sprowadzili ich z całej Strefy Dobrobytu na tę wysepkę w Zatoce Manilskiej.

Lawrence Waterhouse wyszukuje dla siebie rachmistrza w ruinach Manili. Nazywa się pan Gu; jego firma eksportowa-importowa padła wskutek wojny (ciężko prowadzi się taką firmę, kiedy jest się na wyspie, a Amerykanie topią każdy wypływający i przypływający statek). Waterhouse pokazuje panu Gu zdjęcia abaków pozostawionych przez rachmistrzów. Pan Gu wyjaśnia, jakie zakodowano na nich liczby, a także udziela mu kilkudniowego kursu podstawowych technik obliczeniowych. Naprawdę istotną nauką nie jest jednak umiejętność posługiwania się abakusem, lecz nadzwyczajna szybkość i dokładność, z jaką rachmistrz taki jak pan Gu potrafi mleć liczby.

W tej chwili Waterhouse sprowadził już problem do czystych danych. Mniej więcej połowę z nich ma w pamięci, połowę zaś rozrzuconą po biurku. Wliczają się do niej wszystkie zapiski pozostawione przez rachmistrzów. Dopasowanie liczb na karteczkach do liczb przedstawionych na abakusach, czyli skompilowanie migawkowego obrazu obliczeń, jakie wykonywano w tym lochu, zanim wydarzyła się apokalipsa, nie jest już takie trudne, przynajmniej jak na wojenne normy trudności — kiedy wylądowanie na odległej wyspie z tysiącem ludzi oraz wieloma tonami sprzętu i odbicie jej uzbrojonym po zęby Nipom o skłonnościach samobójczych, przy stracie ledwie kilkudziesięciu żołnierzy, uważa się za łatwe.

Z tego natomiast można (choć to już jest trochę trudne) wyprowadzić uogólnienie, to znaczy ustalić matematyczny algorytm, który wygenerował liczby pojawiające się na abakusach. Waterhouse zapoznaje się z charakterem pisma niektórych rachmistrzów i ma dowód, że te świstki papieru krążyły pomiędzy nimi. Niektórzy z rachmistrzów mieli na pulpitach tablice logarytmów, co jest bardzo pomocną wskazówką. Po dalszej analizie może już naszkicować plan sali. Każdy pulpit rachmistrza jest opatrzony numerem, a sieć łączących je strzałek obrazuje przepływ papieru i danych. Pozwala mu to zwizualizować ów kolektywny mechanizm obliczeniowy i zrekonstruować to, co się naprawdę działo tam pod ziemią.

Przez wiele tygodni posuwa się małymi kroczkami. Nagle, pewnego wieczoru, w jego umyśle przeskakuje jakiś przełącznik: już wie, w pewien przedświadomy sposób, że to musi się udać. Pracuje dwadzieścia cztery godziny. Zebrał już mnóstwo dowodów potwierdzających i żadnego obalającego hipotezę, iż to obliczenie to pewien wariant funkcji dzeta. Kładzie się na sześć godzin, wstaje i pracuje przez kolejne trzydzieści. Już ustalił, że to na pewno rodzaj funkcji dzeta, a także niektóre jej stałe i składowe. Jest tuż-tuż. Śpi dwanaście godzin, wstaje, spaceruje po Manili, żeby uporządkować myśli, wraca do pracy i zasuwa trzydzieści sześć godzin. Teraz to sama przyjemność, kiedy wielkie kawały układanki, mozolnie poskładane z elementów, zaczynają nagle do siebie pasować, a całość zaczyna nabierać sensu.

Wszystko sprowadza się do równania zapisanego na jednej kartce papieru. Od samego patrzenia na nie ogarnia go dziwna nostalgia — dokładnie nad takim typem równania pracowali z Alanem i Rudim w Princeton.

Teraz kolejna przerwa na sen. Podczas ostatniego zadania musi być przytomny.

Ostatnie zadanie wygląda tak: Waterhouse idzie do piwnicy pewnego budynku w Manili. Armia USA ulokowała w nim kwaterę główną wywiadu radiowego. Jest jednym z garstki osób na ziemi, które mogą wejść do tego pomieszczenia. Zajmuje ono nieco więcej niż jedną czwartą powierzchni podziemia, bo jest tu jeszcze parę innych pokoi, niektóre większe, służące za gabinety dla wojskowych wyższych stopniem niż Waterhouse. Pokój Waterhouse'a ma jednak kilka osobliwości:

1. W każdej chwili stoi przed jego drzwiami nie mniej niż trzech żołnierzy piechoty morskiej uzbrojonych w strzelby gładkolufowe i inną broń zoptymalizowaną do dziurawienia miecha z bliska.

2. Do środka prowadzi mnóstwo kabli zasilających; pokój ma nawet własną skrzynkę z bezpiecznikami, oddzieloną od sieci elektrycznej reszty budynku.

3. Emituje stłumione, choć i tak ogłuszające quasimuzyczne dźwięki.

4. Mówi się o nim „Piwnica”, choć stanowi tylko część piwnicy. Pisze się to dużą literą. A kiedy ktoś (powiedzmy podpułkownik Earl Comstock) wypowiada tę nazwę, robi pauzę w środku zdania, tak że wszystkie poprzedzające słowa wpadają jedno na drugie, jak wagony pociągu podczas kraksy. Właściwie to nawet obramowuje to słowo dwoma sekundowymi cezurami. Podczas pierwszej unosi brwi i sznuruje usta, zmieniając stosunek wysokości twarzy do szerokości, tak że rozciąga się ona w kierunku pionowym. Oczy skaczą na boki, na wypadek gdyby jakiś nippoński szpieg cudem uniknął apokalipsy i znalazł kryjówkę gdzieś na skraju pola widzenia. Potem mówi „Piwnica”, wydłużając „w” i mocno akcentując „n”. I następna pauza — teraz nachyla głowę ku rozmówcy i mierzy go bystrym, badawczym spojrzeniem, jakby żądał potwierdzenia, słowem czy gestem, że to naprawdę jest niesamowicie ważna informacja. Dopiero później kontynuuje zdanie.

Waterhouse kiwa głową dwóm marines, jeden z nich otwiera mu drzwi. Bardzo śmieszna rzecz zdarzyła się zaraz na początku urządzania Piwnicy, kiedy leżało tam tylko parę drewnianych skrzyń i pryzma dziesięciometrowych rur kanalizacyjnych, a elektrycy dopiero podłączali prąd; podpułkownik Earl Comstock próbował wejść do Piwnicy na kontrolę. Lecz wskutek błędu urzędnika jego nazwisko nie znalazło się na liście. Nastąpiła różnica zdań, która skończyła się tym, że jeden z marines wyciągnął colta.45, odbezpieczył go, zarepetował i przystawił Comstockowi do prawego uda, jednocześnie wspominając niektóre widowiskowe postrzały z roztrzaskaną kością udową, które widział na Tarawie czy gdzieś tam — ogólnie próbując przedstawić Comstockowi, jak będzie mu się żyło, teraz i później, kiedy spory kawał ołowiu przeleci mu przez środek wspomnianej ważnej kości. Ku zaskoczeniu wszystkich Comstock był całym incydentem zachwycony, niemal oczarowany i do tej pory o nim gada. Obecnie naturalnie już jest na liście.

Piwnicę wypełniają czytniki i dziurkarki kart ETC oraz kilka statywów ze sprzętem bez znaków firmowych, przeważnie dlatego, że w Brisbane zaprojektował go i skonstruował Lawrence Pritchard Waterhouse. Kiedy wszystko to połączy się ze sobą w odpowiedni sposób, powstaje Komputer Cyfrowy. Komputer, podobnie jak organy, jest nie tyle maszyną, ile metamaszyną, którą można przeobrazić w dowolną liczbę innych maszyn, zmieniając tylko konfigurację wewnętrzną. W tej chwili Lawrence Pritchard Waterhouse jest jedyną osobą na świecie, która zna się na tym wystarczająco, by umieć to zrobić. Chociaż zaczął już tego uczyć paru ludzi Comstocka. Dzisiaj przeobraża Komputer w maszynę do obliczania funkcji dzeta, na której, jak podejrzewa, oparty jest kryptosystem zwany Lazur lub Kolcobrzuch.

Funkcja potrzebuje kilku parametrów wejściowych. Jeden z nich to data. Lazur generuje klucze jednorazowe zmieniające się każdego dnia, a poszlaki zebrane w sali martwych rachmistrzów z abakusami mówią mu, że przed śmiercią pracowali nad kluczem jednorazowym na dzień 6 sierpnia 1945, to jest za cztery miesiące. Waterhouse zapisuje tę datę na sposób europejski (najpierw dzień, potem miesiąc{Amerykanie, zapisując datę cyframi, przeważnie piszą najpierw miesiąc, później dzień, później rok, np. 12/31/2000 (przyp. tłum.).}), jako 06081945, ucina zero z przodu, co daje 6 081 945 — czystą wartość całkowitą, nieskażoną żadnym przecinkiem dziesiętnym, zaokrągleniem i innymi kompromisami, tak obrzydliwymi dla specjalistów od teorii liczb. To będzie jeden z parametrów funkcji dzeta. Potrzeba jeszcze kilku innych — osoba projektująca kryptosystem (przypuszczalnie Rudi) mogła je sobie wybrać dowolnie.

Przez ostatni tydzień jego myśli zaprzątał niemal wyłącznie problem odgadnięcia tych parametrów. A teraz wprowadza liczby, których się domyślił. Musi zamienić je na postać binarną i zakodować te zera i jedynki na równiutkim szeregu przełączników: zero — wajcha w dół, jedynka — w górę.

W końcu nakłada ochronne artyleryjskie nauszniki i pozwala Komputerowi Cyfrowemu przemleć obliczenia. W pomieszczeniu robi się dużo, dużo cieplej. Przepala się lampa, potem druga. Waterhouse wymienia je. Nie ma problemu, ponieważ podpułkownik Comstock zapewnia mu lampy w praktycznie nieograniczonej liczbie — podczas wojny to niezłe osiągnięcie. Włókna lamp żarzą się czerwono i promieniują odczuwalnym ciepłem na cały pokój. Ze szczelin w maszynach do kart ETC wydobywa się zapach gorącego smaru. Stosik pustych kart w podajniku wejściowym zmniejsza się tajemniczo, gdy maszyna połyka karty, które zaraz wyskakują do skrzynki wyjściowej. Waterhouse wyciąga je stamtąd i ogląda. Serce wali mu mocno.

Zapada cisza. Na kartach są liczby, nic więcej. Tak się składa, że te same liczby zostały zamrożone na pewnych abakusach w sali pełnej rachmistrzów niewolników.

Lawrence Pritchard Waterhouse właśnie rozwalił kolejny szyfr: Lazur/Kolcobrzuch można zawiesić na ścianie Piwnicy jako kolejne trofeum łowieckie. I rzeczywiście, spoglądając na te liczby, czuje to samo rozczarowanie, jakie musi być udziałem myśliwego polującego na grubą zwierzynę, który ścigał jakąś legendarną bestię przez pół Afryki, w końcu przeszył jej serce kulą, podszedł do cielska i odkrył, że to tylko wielka kupa ścierwa, brudna i rojąca się od much. I to już wszystko? Dlaczego nie zrobił tego wcześniej? Można teraz złamać wszystkie szyfrogramy Lazur/Kolcobrzuch. Będzie musiał je przeczytać; okaże się, że to tylko drętwa gadka gigantycznych biurokracji usiłujących opanować świat. Już go to wcale nie obchodzi. Chciałby wydostać się stąd czym prędzej, ożenić się, grać na organach, programować Komputer Cyfrowy i jeszcze żeby ktoś płacił mu pensję za którąś z tych dwóch rzeczy. Lecz Mary siedzi w Brisbane, a wojna jeszcze się nie skończyła; Jezus, jeszcze nawet nie doszło do szturmu na Nippon. Zdobycie tego kraju zajmie całe wieki — z tymi wszystkimi dziarskimi kobietami i dzieciakami ćwiczącymi na boiskach z zaostrzonymi bambusowymi tyczkami — pewnie kiedy wypuszczą go z wojska, będzie rok 1955 albo coś koło tego. Wojna się jeszcze nie skończyła, a dopóki trwa, będzie potrzebny w Piwnicy do następnych robót w rodzaju tej, którą właśnie skończył.

Aretuza. Nadal jej nie złamał. To jest dopiero kryptosystem!

Ale jest zbyt zmęczony. Nie może się natychmiast zabrać do Aretuzy.

Naprawdę zaś potrzebuje z kimś pogadać. Niekoniecznie na jakiś ustalony temat — po prostu pogadać. Lecz na świecie jest zaledwie sześć osób, z którymi naprawdę mógłby porozmawiać. Żadnej z nich nie ma teraz na Filipinach. Na szczęście po dnie oceanu biegną długie miedziane druty, dzięki którym położenie geograficzne nie stanowi problemu, jeśli ma się odpowiednie uprawnienia. Waterhouse je ma. Wstaje, wychodzi z Piwnicy i idzie pogawędzić z przyjacielem — Alanem.

Загрузка...