Waterhouse spogląda na centrum Brisbane przez zakurzone okienko przekreślone paskami taśmy klejącej. Centrum niespecjalnie kipi życiem. Po ulicy toczy się z wysiłkiem taksówka. Potem skręca na podjazd hotelu Canberra, zamieszkanego w większości przez oficerów średniej rangi. Taksówka dymi i śmierdzi — napędza ją piec na węgiel drzewny w bagażniku. Słychać też marszowy tupot butów. Ale nie ciężkie żołnierskie „dup, dup”, lecz „stuk, stuk” wygodnych butów noszonych przez rozsądne kobiety — miejscowe ochotniczki. Waterhouse instynktownie przysuwa się do szyby, by mieć lepszy widok, ale to nie ma sensu. Można by odziać w takie mundury pułk dziewczyn z okładek, przepuścić je przez wszystkie kajuty i schodnie pełnego marynarzy pancernika, a nikt nawet nie zagwizdałby, nie chwycił żadnej za tyłeczek ani nie rzuciłby sprośnej propozycji.
Z bocznej uliczki wytacza się samochód dostawczy. Kiedy próbuje przyspieszyć i włączyć się do ruchu, przeraźliwie strzela z tłumika. Brisbane wciąż boi się nalotu i nikt tu nie przepada za niespodziewanymi głośnymi odgłosami. Furgon wygląda, jakby zaatakowała go ameba — z tyłu ma wydęty balon z gumowanej tkaniny, pełny gazu ziemnego.
Waterhouse siedzi na drugim piętrze biurowca tak bezpłciowego, że najbardziej interesujące spostrzeżenie, jakie się nasuwa, dotyczy tego, iż jest on trzypiętrowy. Na parterze znajduje się trafika. Cała reszta musiała być opuszczona, dopóki Generał (zbity przez Nipów jak pies) nie przyjechał tutaj z Corregidoru i nie uczynił tego miasta stolicą Frontu Południowo-Zachodniego Pacyfiku. Zanim się tu pojawił, mieli pewnie od cholery wolnych biurowców do wynajęcia, ponieważ większość mieszkańców uciekła w obawie przed inwazją.
Waterhouse miał mnóstwo czasu na zapoznanie się z Brisbane i okolicami. Siedzi tu od czterech tygodni i nie ma nic do roboty. A w Anglii ledwo nadążali z wożeniem go z jednego miejsca pracy w drugie. Każde zadanie wykonywał niestrudzenie, dopóki nie otrzymał kolejnego, ściśle tajnego, priorytetowego rozkazu, polecającego mu udać się, wszelkimi dostępnymi środkami transportu, na nowe miejsce pobytu.
Potem przywieźli go tutaj. Marynarka przerzuciła go przez ocean, w skokach od jednej wyspy do drugiej, różnymi łodziami latającymi i transportowcami. Tego samego dnia przeciął równik i linię zmiany daty. Ale po pokonaniu granicy między Frontem Pacyficznym Nimitza a Frontem Południowo-Zachodniego Pacyfiku Generała poczuł się, jakby wpadł na kamienny mur. Ledwo udało mu się wcisnąć na wojskowy transportowiec do Nowej Zelandii, a potem do Fremantle. Warunki na transportowcach były niewyobrażalne: stalowe piece wypchane żołnierzami, podgrzewane przez słońce; nikomu nie wolno wyjść na pokład z obawy, że nippoński okręt podwodny wypatrzy go i zatopi cały statek. Nawet w nocy nie można było przewietrzyć — wszystkie otwory były zaciemnione zasłonami. Waterhouse nie mógł jednak narzekać, niektórzy podróżowali w tych warunkach aż ze wschodniego wybrzeża Stanów.
Istotne jest jednak, że zgodnie z rozkazami dotarł do Brisbane i zameldował się właściwemu oficerowi, który kazał mu oczekiwać na dalsze rozkazy. Właśnie to robił aż do dzisiaj rano, kiedy powiedziano mu, by pojawił się w tym biurze nad sklepem z tytoniem. Sala jest pełna żołnierzy z poboru, który wypełniają formularze, wożą je tam i z powrotem w drucianych wózkach i wtykają do szafek na akta. Waterhouse wie ze swoich wojskowych doświadczeń, że to nie jest dobry znak, kiedy każą ci się zameldować w takim miejscu.
Wreszcie dopuszczają go przed oblicze majora armii, który jednocześnie prowadzi parę innych rozmów i kilka robót papierkowych. No dobra, nie trzeba być aż kryptoana-litykiem, by odczytać wyraźny i jasny komunikat: wcale cię tutaj nie chcemy.
— Marshall wysłał pana tutaj, ponieważ uważa, że Generał niewłaściwie obchodzi się z informacją Ultra — mówi major.
Waterhouse aż wzdryga się, słysząc to słowo wypowiedziane na głos w biurze, po którym pęta się mnóstwo żołnierzy z poboru. To prawie tak, jakby major powiedział, że Generał istotnie nie dba o informacje Ultra i, dzięki Bogu, bardzo mu z tym dobrze.
— Marshall obawia się, że Nipy w końcu nas przejrzą i zmienią kody. To wszystko przez Churchilla. — Major odnosi się do generała George C. Marshalla oraz sir Winstona Churchilla, jakby byli rezerwowymi zawodnikami wiejskiej drużyny baseballowej. Przerywa i zapala papierosa. — Ultra to dziecko Churchilla. Taak, Winnie po prostu uwieeelbia swe Ultra. Myśli, że zdradzimy jego sekret i wszystko mu zepsujemy, ponieważ ma nas za idiotów. — Bierze potężny haust dymu, rozpiera się w fotelu i puszcza kilka starannych kółek. — Zawsze pili Marshalla, żeby zadbał o bezpieczeństwo, a Marshall rzuca mu ochłap od czasu do czasu, tak dla równowagi. — Major po raz pierwszy patrzy Waterhouse'owi prosto w oczy. — Tak się składa, że pan jest ostatnim ochłapem, i tyle.
Zapada długa cisza, jakby teraz Waterhouse miał coś powiedzieć. Odchrząka. Nikt jeszcze nie stanął przed sądem wojennym za przestrzeganie rozkazów.
— Moje rozkazy mówią, że…
— Chuj z pana rozkazami, kapitanie Waterhouse — mówi major.
Długie milczenie. Major wraca do jednego czy dwóch przerwanych zadań. Potem przez chwilę patrzy w okno, próbując zebrać myśli. Wreszcie się odzywa:
— Proszę sobie to dobrze wbić do głowy. Nie jesteśmy kretynami. Generał nie jest kretynem. Generał ceni Ultra tak samo jak Winston Churchill. Generał korzysta z Ultra równie dobrze, jak każdy inny dowódca.
— Ale Ultra jest na nic, jeśli dowiedzą się o nim Japończycy.
— Jak zapewne pan się domyślił, Generał nie ma czasu, by osobiście się z panem spotkać. Jego personel tak samo. Nie będzie miał pan więc okazji poinstruować go, jak zachować Ultra w tajemnicy — mówi major. Parę razy zerka na kartkę papieru pod bibułą; i rzeczywiście, mówi, jakby odczytywał przygotowane oświadczenie. — Odkąd dowiedzieliśmy się, że wysyłają pana do nas, kilka razy wspominaliśmy o tym Generałowi. W tych nielicznych chwilach, kiedy nie jest zajęty bardziej istotnymi problemami, zdarzało mu się poczynić zwięzłe komentarze dotyczące pana, pańskiej misji i tych geniuszy, co pana tutaj wysłali.
— Nie wątpię — odpowiada Waterhouse.
— Generał jest zdania, że osoba niezorientowana w wyjątkowych cechach Frontu Południowo-Zachodniego Pacyfiku zapewne nie jest na tyle kompetentna, by oceniać jego strategię — dodaje major. — Generał sądzi także, że Nipy nigdy nie dowiedzą się o Ultra. Dlaczego? Dlatego że nie są w stanie pojąć, co się z nimi teraz dzieje. Generał stwierdził raz, że równie dobrze mógłby pan jutro usiąść do radiostacji i nadać oświadczenie mówiące, że złamaliśmy wszystkie nippońskie kody i odczytujemy wszystkie ich wiadomości, a i tak nic by się nie stało. Sformułował to mniej więcej w ten sposób: Nipy nigdy nie uświadomią sobie, że są robieni w chuja do kwadratu, bo u nich jest tak: jeśli dajesz się, kurwa, robić w chuja, to twoja wina — widocznie jesteś pierdolonym cieniasem.
— Rozumiem.
— Jednakże Generał wyraził to wszystko znacznie dobitniej i nie użył przy tym ani jednego wulgarnego wyrazu, ponieważ tak właśnie wysławia się Generał.
— Dziękuję za podsumowanie.
— Widział pan te białe opaski, które Nipy wiążą sobie na czołach? Z czerwonym kotletem i drukowanymi nippońskimi krzaczkami?
— Widziałem na zdjęciach.
— Ja widziałem je na żywo, zawiązane na głowach pilotów nippońskich myśliwców, którzy lecieli piętnaście metrów ode mnie i walili do mnie i moich ludzi z karabinów maszynowych.
— Ach, rzeczywiście! Ja też je widziałem! W Pearl Harbor — mówi Waterhouse. — Zapomniałem.
To chyba jedno z najbardziej obraźliwych zdań wypowiedzianych dziś przez Waterhouse'a. Major z trudem się opanowuje.
— Ta opaska nazywa się hachimaki.
— Aha.
— Proszę sobie wyobrazić coś takiego. Cesarz spotyka się ze swoją generalicją. Wszyscy najważniejsi generałowie i admirałowie Nipponu wmaszerowują do sali w pełnym galowym umundurowaniu i kłaniają się w pas cesarzowi. Przyszli tu zameldować o sytuacji na frontach. Każdy z nich nosi na czole nowiutkie hachimaki. Na nich zaś mają napisy w rodzaju: „Jestem kompletnym durniem” albo „Przez własną głupotę zabiłem dwa tysiące własnych ludzi” albo „Na srebrnej tacy podałem Nimitzowi plany ataku na Midway”.
Major urywa i podnosi słuchawkę telefonu, by Waterhouse mógł napawać się dłużej tym obrazem. Potem odkłada ją, zapala kolejnego papierosa i ciągnie:
— Tak wyglądałoby u Nipów przyznanie się w tym momencie do faktu, że mamy Ultra.
Znów puszcza kółka. Waterhouse nie ma nic do dodania. Major kontynuuje:
— Rozumie pan, w tej wojnie osiągnęliśmy już dział wód, odtąd mamy z górki. Wygraliśmy batalię o Midway. W Afryce Północnej. Pod Stalingradem. Na Atlantyku. Po przejściu tego punktu wszystko jest inaczej. Wszystkie rzeki płyną w drugą stronę. Tak jakby siła grawitacji zmieniła kierunek i zaczęła nam pomagać. My już wzięliśmy to pod uwagę. Marshall, Churchill i inni wciąż trwają przy starym punkcie widzenia. Są obrońcami. Generał natomiast nie jest obrońcą. Tak między nami mówiąc, w zasadzie Generał jest kiepski w obronie. Widać to było na Filipinach. Generał jest zdobywcą.
— No cóż — odzywa się Waterhouse. — Co mam ze sobą zrobić w Brisbane?
— Kusi mnie, by powiedzieć, że powinien pan dogadać się z resztą ekspertów od Ultra wysłanych przed panem i razem zasiąść do brydżyka.
— Nie gram w brydża — grzecznie stwierdza Waterhouse.
— Jest pan pewnie jakimś wybitnym łamaczem kodów, nieprawdaż?
— Prawdaż.
— No to niech pan pójdzie do Centralnego Biura. Nipy mają sto milionów różnych kodów. Nie wszystkie jeszcze złamaliśmy.
— Moja misja jest inna.
— Niech pan nie przejmuje się, kurwa, swoją misją — mówi major. — Ja się postaram, żeby Marshall był pewien, że wykonuje pan ją jak należy. W przeciwnym wypadku dalej będzie się nam naprzykrzał. To znaczy, że z dowództwem — załatwione.
— Dziękuję.
— Pana misja jest zatem zakończona — mówi major. — Gratuluję panu.
— Dziękuję.
— A moja misja to stłuc pierdolonych Nipów na kwaśne jabłko. Ta misja nie jest jeszcze zakończona, dlatego mam inne rzeczy na głowie — znacząco rzuca major.
— To znaczy, mam odmaszerować? — pyta Waterhouse.