Bundok

— To miejsce nazywa się Bundok{Gra słów: ang. słowo boondocks oznacza „zadupie”, lecz istotnie pochodzi od tagalskiego słowa bundok — góra (przyp. tłum.).} — mówi pewnym tonem kapitan Noda. — Starannie je dobraliśmy. W namiocie poza nim są tylko Goto Dengo i porucznik Mori, ale kapitan i tak mówi, jakby zwracał się do batalionu na defiladzie.

Goto Dengo siedział na Filipinach wystarczająco długo, by wiedzieć, że w miejscowym języku bundok oznacza dowolny górzysty teren, ale domyśla się, że kapitan Noda nie należy do tych, co lubią, jak poucza ich podwładny. Skoro kapitan Noda mówi, że to Bundok, to ma to być Bundok i zawsze będzie Bundok.

Kapitan to nieszczególnie wysoki stopień, ale Noda nosi się co najmniej jak generał. Musi mieć gdzieś niezłe układy. Ma bladą cerę, jakby spędził zimę w Tokio. Buty jeszcze nie zaczęły mu butwieć na nogach.

Na stole leży aktówka z twardej skóry. Noda otwiera ją z jednej strony i wyciąga duży, złożony kawał białej tkaniny. Obaj podbiegają, by pomóc mu rozłożyć to coś na stole. Goto Dengo jest zaskoczony miękkością tkaniny. W całym życiu tylko opuszkami palców będzie miał okazję dotknąć tak luksusowej pościeli. Wzdłuż obrębu widzi nadruk: HOTEL MANILA.

Na prześcieradle naszkicowano plan. Niebiesko-czarne kreski rozlewające się w miejscach, gdzie ręka się zawahała, obrysowują poprzednią, ołówkową warstwę. Ktoś bardzo ważny (pewnie ostatnia osoba śpiąca na tym prześcieradle) wtrącił się i grubym, czarnym pastelem przerysował całość według własnego uznania, znacząc ją zamaszystymi krechami i pospiesznymi uwagami przypominającymi fragmenty rozwiniętych damskich warkoczyków. To z kolei grzecznie opisał jakiś precyzyjny inżynier, prawdopodobnie sam Noda. Użył tuszu i cienkiego pędzelka.

Ważniak z pastelem podpisał całość: BUNDOK.

Porucznicy Mori i Goto przyczepiają prześcieradło do tkaniny namiotu kilkoma zawleczkami. Triumfalnie przynosi je szeregowiec w popękanej porcelanowej filiżance. Kapitan Noda przygląda się ze spokojem. Pali papierosa.

— Ostrożnie, panowie — żartuje. — Na tym prześcieradle spał MacArthur.

Porucznik Mori służbiście wybucha śmiechem. Goto Dengo stoi na palcach, przytrzymuje górny róg płótna i przygląda się niewyraźnym kreskom. Widzi parę krzyżyków; ponieważ za długo siedział na Filipinach, sądzi najpierw, że to kościoły. W jednym miejscu są trzy obok siebie. Wyobraża sobie Kalwarię.

Nieopodal zaznaczono wykopy. Myśli o Golgocie — Górze Czaszek.

Świruje! Musi trochę uporządkować myśli. Mori z cichutkimi pyknięciami wbija zawleczki w płótno. Goto Dengo odsuwa się, zwrócony plecami do kapitana, zamyka oczy i bierze się w garść. Jest Nippończykiem. Znajduje się w Południowej Strefie Wydobycia Wielkiego Nipponu. Krzyżyki to szczyty gór, a wykopy to roboty ziemne, przy których ma odegrać jakąś ważną rolę.

Kreski nabazgrane wiecznym piórem to rzeki. Pięć z nich spływa z potrójnego szczytu Bundok. Dwa południowe strumienie niebawem zlewają się w jeden większy. Trzeci płynie mniej więcej równolegle do tamtego. Lecz facet z czarnym pastelem narysował w poprzek niego grubą krechę z taką siłą, że na prześcieradle wciąż widać przyczepione okruchy wosku. Wieczne pióro dorysowało bąbel poniżej krechy. Najwyraźniej chcą spiętrzyć rzekę i zrobić zalew, jezioro lub staw; trudno ocenić wielkość. Podpis mówi: JEZIORO YAMAMOTA.

Wpatrując się uważniej, widzi, że większa rzeka — złożona z dwóch dopływów — też ma być przegrodzona tamą, ale o wiele dalej na południe. Nazwali ją RZEKA TOJA. Nie ma jednak JEZIORA TOJA. Wygląda, że zapora ma poszerzyć i pogłębić Rzekę Toja, ale nie tworzyć zalewu. Goto Dengo domyśla się zatem, że dolina Rzeki Toja musi mieć strome brzegi.

Ta sama prawidłowość powtarza się wszędzie. Tłusty pastel chce być zabezpieczony ze wszystkich stron. Tłusty pastel chce, by do środka prowadziła jedna droga. Tłusty pastel chce mieć tu dwa skupiska baraków — większe i mniejsze. Szczegóły dopracowali mniej ważni ludzie, umiejący lepiej rysować.

— Kwatery robotników — wyjaśnia kapitan Noda, wskazując trzcinką większe skupisko baraków. — Koszary. — Wskazuje na mniejsze.

Nachylając się ku mapie, Goto zauważa, że kwatery robotników otacza nieregularny wielokąt drutu kolczastego. A w zasadzie, dwa wielokąty ze strefą zakazaną pomiędzy nimi. Wierzchołki wielokąta są opisane typami broni: nambu, nambu, moździerz wz. 89.

Wzdłuż Rzeki Toja, w górę, prowadzi droga lub ścieżka. Mija tamę i kończy się na miejscu projektowanych robót ziemnych.

Goto Dengo nachyla się nad płótnem i przygląda. Cały obszar z Jeziorem Yamamota i robotami ziemnymi okala równiutki kwadrat, zakreślony pędzelkiem i tuszem kapitana Nody i podpisany „Specjalna Strefa Bezpieczeństwa”.

Odskakuje, kiedy kapitan wtyka mu trzcinkę między nos a płótno i kilka razy stuka w Specjalną Strefę Bezpieczeństwa. Po prześcieradle rozchodzą się koncentryczne zmarszczki, jak fala uderzeniowa po wybuchu.

— Za ten obszar pan będzie odpowiedzialny, poruczniku Goto. — Przesuwa wskazówkę na południe i stuka w obszar w dole Rzeki Toja, z kwaterami robotników i koszarami. — A za ten — porucznik Mori. — Teraz zakreśla trzcinką całość, obwodząc strefę bezpieczeństwa i drogę. — Całością dowodzę ja. Podlegam bezpośrednio dowództwu w Manili. Widzicie więc, że jak na tak duży obszar, hierarchia dowodzenia jest wyjątkowo płaska. Najważniejszą sprawą jest tajemnica. Wasz pierwszy i najważniejszy rozkaz: za wszelką cenę zachować tajemnicę!

Porucznicy Mori i Goto krzyczą:

Hai! — kłaniają się.

Kapitan Noda ciągnie, zwracając się do Moriego:

— Cały obszar będzie wyglądał na obóz więzienny, dla specjalnych więźniów. Możliwe, że dowiedzą się o nim jacyś ludzie z zewnątrz — w końcu będą widzieć kursujące tam i z powrotem ciężarówki i się domyślą. — Teraz mówi do Goto Denga: — Jednakże świat nie będzie miał pojęcia o istnieniu Specjalnej Strefy Bezpieczeństwa. Pana prace będą odbywać się pod osłoną dżungli, która jest tu wyjątkowo gęsta. Będą niewidoczne dla wrogich samolotów zwiadowczych.

Porucznik Mori wzdryga się, jakby owad wpadł mu do oka. Wizja latających nad Luzonem wrogich samolotów jest dla niego całkiem dziwaczna. Nigdzie w pobliżu nie ma przecież MacArthura.

Natomiast Goto Dengo był na Nowej Gwinei. Wie, co dzieje się z nippońskimi jednostkami usiłującymi bić się z MacArthurem w dżungli. Wie, że MacArthur nadciąga, najwyraźniej wie to także kapitan Noda. Co ważniejsze, wiedzą o tym również ludzie w Tokio, którzy wysłali go tutaj z zadaniem — cokolwiek to za zadanie.

Wiedzą o tym. Wszyscy wiedzą, że przegrywamy wojnę.

To znaczy, wszyscy ważni.

— Poruczniku Goto, nie wolno panu rozmawiać z porucznikiem Morim o żadnych szczegółach swych prac z wyjątkiem kwestii czysto logistycznych: budowania dróg, ustalania zajęć robotników i tak dalej — Noda zwraca się do obu żołnierzy: oczywisty wniosek, że jeśli Goto rozgada się za bardzo, Mori powinien na niego donieść. — Poruczniku Mori, odmaszerować!

Mori wykrzykuje kolejne „Hai!” i znika. Porucznik Goto gnie się w ukłonie.

— Panie kapitanie, proszę pozwolić mi powiedzieć, że czuję się zaszczycony, że właśnie mnie wybrano do budowy tych fortyfikacji.

Stoicki wyraz twarzy Nody na moment znika. Kapitan odwraca się, przez chwilę chodzi tam i z powrotem po namiocie i myśli. Wreszcie znów patrzy na niego.

— To nie są fortyfikacje.

Goto Dengo, osłupiały, wytrzeszcza oczy. Ach, kopalnia złota! Musieli odkryć tutaj olbrzymie pokłady złota. A może diamentów?

— Nie wolno panu myśleć o tym, jak o fortyfikacji — stanowczo dodaje Noda.

— Kopalnia? — pyta Goto Dengo, ale niezdecydowanie. Już zrozumiał, że to nie miałoby sensu. W obecnej fazie wojny wkładanie takiego wysiłku w wydobycie złota czy diamentów byłoby szaleństwem. Nippon potrzebuje stali, gumy i ropy naftowej, a nie biżuterii.

Może to jakaś nowa superbroń? Serce dygoce mu z podniecenia. Lecz wzrok kapitana Nody jest równie bezbarwny jak gruba lufa thompsona.

— To centrum długoterminowego magazynowania rezerw wojennych o strategicznym znaczeniu — odzywa się wreszcie.

Zaczyna ogólnikowo wyjaśniać budowę owego centrum. Będzie to sieć przecinających się chodników, wywierconych w twardej, wulkanicznej skale. Jej rozmiary są zaskakująco małe jak na skalę prac niezbędnych, by ją zbudować. Niewiele da się tu zmagazynować — amunicję dla jednego pułku, może na tydzień, zakładając, że będą jak najmniej korzystać z ciężkiej broni i żywić się tym, co znajdą. Ale te zapasy będą za to niemal niewyobrażalnie dobrze zabezpieczone.

Tej nocy Goto Dengo śpi pod moskitierą w hamaku rozpiętym między dwoma drzewami. Dżungla niesamowicie jazgocze.

Projekty kapitana Nody coś mu przypominały. Próbuje dociec, co takiego. Zasypiając, przypomina sobie przekroje egipskich piramid z książki, którą pokazywał mu ojciec. Widać było na nich konstrukcję grobowców faraonów.

Wtedy wpada mu do głowy straszna myśl: będzie budował grobowiec dla cesarza. Kiedy MacArthur zdobędzie Nippon, Hirohito wykona rytualne seppuku. Jego ciało wywiozą z Nipponu, zawiozą na Bundok i złożą w wybudowanym grobowcu. Ma koszmar: pochowali go żywcem w ciemnej krypcie, szara twarz cesarza rozpływa się w ciemności, w miarę jak wmurowują ostatnie cegły.

Siedzi w kompletnej ciemności, wiedząc, że jest z nim Hirohito. Boi się choćby drgnąć.

Jest małym chłopcem w opuszczonym chodniku kopalnianym — nagim i przemoczonym lodowatą wodą. Bateria w latarce się wyczerpała. Zanim zamigotała i zgasła, wydało mu się, że widzi twarz demona. Teraz słyszy tylko kapanie wody na rząp. Może zostać tu i umrzeć albo zanurkować jeszcze raz i wrócić.

Kiedy się budzi, pada deszcz, a słońce już wspięło się nad horyzont. Wyskakuje z hamaka i wychodzi nago na ciepły deszcz, żeby się umyć. Goto Dengo ma robotę do wykonania.

Загрузка...