Dla Randalla Lawrence'a Waterhouse'a reszta to niemal historia. Wie, że ściśle mówiąc, jest to teraźniejszość, a wszystko, co naprawdę istotne, to przyszłość. Ale co ważne dla niego, już jest skończone i przyklepane. Chciałby zająć się teraz własnym życiem, skoro już je ma.
Zanoszą Amy do szpitala w misji, tamtejszy lekarz opatruje jej nogę. Nie mogą jednak pojechać do szpitala w Manili, Wing bowiem zablokował im drogę. Powinno to brzmieć groźnie, ale przyzwyczajają się do tego szybko i uznają posunięcie raczej za głupie i upierdliwe. Ludzie, który wykonują rozkazy Winga, to chińscy komunistyczni gerontoaparatczycy popierani przez paru lizodupów w miejscowych władzach — nikt z nich w najmniejszym stopniu nie docenia wynalazków w rodzaju szyfrowanej transmisji radiowej o rozproszonym widmie. A Randy i Doug właśnie w ten sposób komunikują się ze światem zewnętrznym, mogąc dokładnie wyjaśnić, o co w tym wszystkim chodzi. Randy ma tę samą grupę krwi co Amy, pozwala zatem lekarzowi wyssać się niemal do sucha. Niedobór krwi na parę dni obniża mu IQ o połowę, ale mimo to, kiedy Douglas MacArthur Shaftoe sporządza listę niezbędnego sprzętu i ludzi, jest na tyle przytomny by powiedzieć: skreśl to wszystko. Daruj sobie ciężarówki, młoty pneumatyczne, koparki i tarcze do wiercenia tuneli. Daj mi tylko świder, parę pomp i paręnaście tysięcy litrów oleju napędowego. Doug pojmuje wszystko w okamgnieniu, i nic dziwnego, w końcu to on, opowiadając Randy'emu wojenne legendy o swym ojcu, podsunął mu ten pomysł.
Wing blokuje ich w obozie przez tydzień; ziemią wciąż wstrząsają podziemne wybuchy; u Amy wdaje się zakażenie i lekarz już-już ma ratować jej życie, amputując nogę. Enoch Root spędza z nią sporo czasu sam na sam, po czym gwałtownie się jej polepsza. Enoch wyjaśnia, że zastosował ludowe lekarstwo tubylców. Amy zaś nie mówi o tym ani słowa.
Tymczasem reszta grupy zabija czas, oczyszczając okolice Golgoty z min i próbując zlokalizować owe wybuchy. Stwierdzają, że Wing musi przebić się jeszcze prawie przez kilometr twardej skały, a posuwa się zaledwie kilkadziesiąt metrów dziennie.
Wiedzą, że w wielkim świecie musiała rozpętać się niezła zadyma, bo nad obozem latają roje wojskowych i telewizyjnych śmigłowców. A któregoś dnia przybywa helikopter z logo Goto Engineering. Ma sprzęt sonarowy do prześwietlania ziemi, a co ważniejsze, przywozi także antybiotyki, które mają niemal czarodziejski wpływ na owady w ranie Amy. Nigdy w życiu nie spotkały penicyliny, nie mówiąc już o tym supernowoczesnym leku, przy którym penicylina to rosołek z kurczaka. Gorączka ustępuje po paru godzinach, a po dniu Amy zaczyna kuśtykać. Droga dojazdowa robi się przejezdna i nagle problemem staje się nadmiar ludzi — tłoczą się na niej dziennikarze, polujący na okazję poszukiwacze złota i komputerowcy. Wszyscy najwyraźniej myślą, że są świadkami jakiegoś radykalnego przełomu społecznego, jakby społeczeństwo globalne tak się popieprzyło, że pozostało tylko je zamknąć i zrestartować.
Randy widzi ludzi z transparentami, na których widnieje jego imię. Próbuje nie myśleć, co z tego wynika. Ciężarówki ze sprzętem ledwo przedostają się przez ten korek, po czym następuje kolejny męczący tydzień, w ciągu którego taszczą cały ten ciężki złom przez dżunglę. Randy większość czasu spędza z technikami od sonaru do prześwietlania ziemi; mają ten supersprzęt, którego Goto Engineering używa do robienia tomografii komputerowej miejsc, gdzie mają zamiar kopać. Zanim całe ciężkie żelastwo dotarło na miejsce, Randy zdążył zrobić tomografię całej Golgoty z rozdzielczością około metra. Gdyby mu się chciało, mógłby polatać po niej w wirtualnej rzeczywistości. Musi jednak tylko zdecydować, gdzie wywiercić trzy dziury: dwie z góry, wprost do głównego skarbca, i jedną z boku, idącą niemal poziomo od wysokiego brzegu, choć lekko pod górę, tak by trafiła tam, gdzie mu się wydaje, że jest najniższy punkt skarbca. Otwór odpływowy.
Ktoś z zewnętrznego świata dociera do nich i przekonuje Randy'ego, że znalazł się jednocześnie na okładce „Time'a” i „Newsweeka”. Randy nie poczytuje tego za dobrą wiadomość. Wie, że ma nowe życie. Już wyobraził sobie dokładnie jak to będzie: żonaty z Amy zajmuje się swoimi sprawami, a potem umiera ze starości. Nie uwzględnił w swych kalkulacjach ani własnej twarzy na okładkach szmatławców, ani ludzi trzymających transparenty z jego nazwiskiem. Nie sądzi, by to w jakikolwiek sposób opisywało jego życie. A teraz chciałby zostać na zawsze w dżungli.
Pompy to potężne machiny, każda wielkości domu; muszą być takie, zważywszy na fakt, jakie mają utrzymać ciśnienie. Młodzi inżynierowie od Goto Denga podłączają je do otworów dwóch pionowych szybów: jeden będzie tłoczył sprężone powietrze, drugi — olej napędowy pod ciśnieniem. Doug Shaftoe też chciałby w tym uczestniczyć, wie jednak, że zadanie przerasta go technicznie; poza tym ma co innego do roboty — ochronę strefy granicznej przed poszukiwaczami złota i innymi podejrzanymi typami, których mógłby wysłać tu Wing, by narozrabiali albo coś zepsuli. Doug rozesłał jednak wici, ściągając z całego świata mnóstwo kolegów, bardzo interesujących obieżyświatów. Obozują teraz w wykopanych w dżungli ziemiankach, pilnując granicy usianej ostrymi metalowymi nićmi i innymi rzeczami, o których Randy nawet nie chce wiedzieć. Doug po prostu każe mu trzymać się z daleka od granicy terenu, a Randy go słucha. Wyczuwa jednak jego zainteresowanie głównym przedsięwzięciem, postanawia więc, że kiedy nadejdzie wielki dzień, to Doug naciśnie guzik.
Najpierw odbywają się sążniste modły: Avi ściągnął z Izraela jakiegoś rabina, Enoch Root — arcybiskupa Manili, Goto Dengo paru szintoistycznych kapłanów, do akcji włączyło się także kilka innych krajów Azji Południowo-Wschodniej. Wszyscy modlą się lub śpiewają pieśni za swych zmarłych, zagłuszane przez terkot śmigłowców. Wielu ludzi jest przeciwnych rozkopywaniu Golgoty; Randy sądzi, że właściwie mają rację. Ale on postarał się zrobić skany tunelu Winga, sięgającej po złoto podziemnej powietrznej macki, i udostępnił mediom trójwymiarowe mapy tego wszystkiego, czym uzasadnił — sądzi, iż całkiem sensownie — że lepiej zrobić coś konstruktywnego, niż pozwolić zrabować złoto facetom pokroju Winga. Niektórych ludzi przeciągnął na swoją stronę, innych nie; ale z tej drugiej grupy nikt nie dostał się na okładkę „Time'a” i „Newsweeka”.
Doug Shaftoe wkracza na scenę ostatni. Zdejmuje z głowy bejsbolówkę, przyciska ją do piersi i opowiada o swym ojcu, którego ledwie pamięta, a łzy ciekną mu strumieniami po twarzy. Mówi o bitwie o Manilę, o tym, jak pierwszy raz spotkał swego ojca w ruinach kościoła San Agustin, jak ojciec wniósł go i zniósł po kamiennych schodach, a potem zniknął, by dać Nippończykom popalić. Mówi o przebaczeniu i paru innych pojęciach abstrakcyjnych, a helikoptery sieką i rozmazują wszystkie słowa; Randy uważa, że to nawet dodaje im znaczenia, skoro to i tak jest tylko parę posiekanych i rozmazanych wspomnień w pamięci Douga. Ten dochodzi wreszcie do jakiegoś postanowienia, czystego i klarownego w sercu i myśli, lecz źle wypowiedzianego, po czym naciska wyłącznik.
Pompy przez kilka minut napełniają Golgotę silnie łatwopalną mieszanką paliwa i powietrza pod wysokim ciśnieniem. Potem Doug wciska kolejny przycisk, detonujący tam w dole niewielki ładunek. Z otworu odpływowego wytryskuje struga rozżarzonych do białości gazów, wbijając się w rzekę bardzo blisko miejsca, gdzie spoczął Andrew Loeb. Wznieca chmurę pary, zmuszającą wszystkie helikoptery do nabrania wysokości. Randy wczołguje się pod tę chmurę, wyczuwając, że to ostatnia w życiu okazja do zaznania świętego spokoju i przysiada nad brzegiem rzeki, by popatrzeć. Po półgodzinie do strugi gorącego gazu dołącza strumyczek żarzącej się cieczy, spadający na dno rzeki w oparach gwałtownie wrzącej wody. Dłuższy czas nie widać nic poza parą; lecz kiedy Golgota pali się już od godziny czy dwóch, wokół kamienia, gdzie siedzi Randy, po dnie rzeki rozlewa się gruba, jaskrawa warstwa płynnego złota.