Najwięcej papierosów

Do: #mailto:randy@epiphyte.com

Od: #mailto:cantrell@epiphyte.com

Temat: Przekształcenie Pontifex — wstępny werdykt

Cześć.

Jak tylko przyszedł od ciebie Pontifex, zaraz przesłałem go na listę Miłośników Tajemnic, tak więc pałęta się po niej już od dobrych paru tygodni. Paru niezłych bystrzaków analizowało go i szukało słabych stron. Nic oczywistego nie znaleźli. Wszyscy zgadzają się, że kroki tego przekształcenia są trochę dziwaczne, i zastanawiają się, kto je wymyślił i jak — ale tak to bywa z dobrymi kryptosystemami.

Czyli wyrok na razie brzmi: #mailto:root@eruditorum.org zna się na rzeczy, mimo dziwnego hopla na punkcie liczby 54.

Cantrell


— Andrew Loeb — odzywa się Avi.

Idą z Randym szybkim marszem po plaży w Pacifica. Randy nie bardzo wie dlaczego. Avi nie przestaje go zadziwiać swą energią. Wygląda, jakby wyniszczała go jakaś nieznana choroba, wymyślona przez scenarzystę jako zwrot akcji. Jego szczupłe ciało jest wątłym łącznikiem między olbrzymimi stopami a wielką głową; ma sylwetkę bryłki żelu, rozciągniętej tak, że pośrodku powstała długa macka. Ale wali po plaży jak komandos. W końcu jest styczeń; ale według telewizyjnych prognoz gdzieś pomiędzy Nipponem a Nową Gwineą, wśród burzy powstał wielki strumień pary wodnej, który teraz leci przez cały ocean i wykonuje ostry skręt w lewo niedaleko od nich.

Fale rozbijające się nieopodal o plażę są tak wielkie, że Randy musi unosić wzrok, by spojrzeć na ich czubki.

Cały czas opowiadał Aviemu o Chesterze; a dla Aviego (według Randy'ego) opowieść ta była doskonałym przejściem do wspomnień z dawnych czasów z Seattle. U niego to dość niespotykane, przeważnie stara się, by rozmowa była albo o interesach, albo prywatna, ale nigdy nie miesza tych dwóch rzeczy.

— Nigdy nie zapomnę — opowiada Randy — jak szedłem z Andym na dach, gadałem z nim o programie, myślałem sobie „kurde, to nawet dość zabawne” i przyglądałem się, jak na moich oczach dostaje pierdolca. Prawie można było uwierzyć w opętanie przez demony.

— Wiesz, jego ojciec chyba w to wierzył — wtrąca Avi. — Bo to był jego ojciec, nie?

— Dawno temu. Ale tak, jego matka chyba była hipiską, wychowywała go w jakiejś komunie, a ojciec potem porwał go stamtąd siłą — zatrudnił do tego paramilitarne brygady z północnego Idaho, a oni dosłownie i w przenośni wynieśli go stamtąd w torbie — a potem wysłał go na wszystkie możliwe terapie, żeby przypomniał sobie wyparte wspomnienia. Aby udowodnić, że był rytualnie zgwałcony przez satanistów.

To ożywia Aviego.

— Myślisz, że jego stary działał w tych wszystkich milicjach?

— Spotkałem go tylko raz, podczas procesu. Odebrał ode mnie zeznania. Był normalnym, prawicowym adwokatem z okrętu Orange, prowadzącym sprawy i Azjatom, i Żydom, i Ormianom. Przyjąłem więc, że użył tych gości z Aryjskiego Narodu, ponieważ się nadawali i byli akurat do wynajęcia.

Avi kiwa głową; jemu też hipoteza wydaje się do przyjęcia.

— To pewnie nie był faszystą. A wierzył w te satanistyczne rytualne gwałty?

— Wątpię — mówi Randy. — Chociaż jak spędziłem z Andym trochę czasu, zaczęło mi się to wydawać prawdopodobne… Musimy o tym gadać? Wzdrygam się na samo wspomnienie. Dołuje mnie to.

— Niedawno się dowiedziałem, co się z nim porobiło — mówi Avi.

— Jakiś czas temu widziałem jego stronę webową.

— Mówię o dość świeżych zmianach.

— No, niech zgadnę. Zabił się?

— Pudło.

— Seryjne morderstwo?

— Pudło.

— Poszedł do pierdla za śledzenie kogoś?

— Żyje i jest na wolności — przeczy Avi.

— Hmm. Ma to coś wspólnego z jego umysłem zbiorowym?

— Nie. Wiedziałeś, że poszedł na studia prawnicze?

— Pewnie. Ma to coś wspólnego z karierą prawniczą?

— Ma.

— No cóż, jeśli Andrew Loeb zajmuje się prawem, musi być to jakaś bardzo wkurzająca i destruktywna społecznie działalność. Pewnie coś w stylu pozywania ludzi do sądu pod błahym pretekstem.

— Świetnie, coraz cieplej.

— No dobra, nie mów mi, niech się zastanowię — mówi Randy. — Ma praktykę w Kalifornii?

— Tak.

— Ach, no to już wiem.

— Wiesz?

— Tak. Andrew Loeb będzie jednym z tych gości, co wnoszą pozwy mniejszościowych akcjonariuszy przeciwko firmom informatycznym.

Avi uśmiecha się z zaciśniętymi wargami i kiwa głową.

— W tym byłby świetny — ciągnie Randy — ponieważ naprawdę by w to wszystko wierzył. Nie myślałby, że jest tylko upierdliwym dupkiem. Szczerze wierzyłby, że jest pełnomocnikiem grupy akcjonariuszy rytualnie zgwałconych przez satanistów prowadzących owe firmy. Pracowałby trzydzieści sześć godzin na dobę i wydobywał z nich wszystkie brudy. Poddane wyparciu wspomnienia z pracy. Szlachetny cel uświęcałby wszystkie środki. Spałby i jadł tylko na wyraźne polecenie lekarza.

— Widzę, że znasz go niesamowicie dokładnie.

— Kurczę! A kogo teraz skarży?

— Nas — odpowiada Avi.

Następuje pięciominutowa przerwa w spacerze, rozmowie, zapewne także w niektórych procesach neurologicznych Randy'ego. Psuje mu się barwne widzenie: wszystko jest w wyblakłych odcieniach żółci i bieli. Jakby ktoś zacisnął mu na szyi lepkie paluchy, tamując przepływ krwi w tętnicach szyjnych, tak by do mózgu przedostawało się tylko minimum niezbędne do podtrzymania życia. Kiedy wreszcie wraca do przytomności, najpierw patrzy na buty; miał wrażenie, że zapadł się po kolana w piasek. Lecz piasek jest tak ubity, że ledwo widać na nim ślady.

Wielki bałwan przewala się w obłoku piany, wlewa się na plażę i rozdziela wokół jego stóp.

— Gollum{Gollum — postać z „Władcy Pierścieni” J.R.R. Tolkiena. Gollum miał obsesję na punkcie Pierścienia, którą przypłacił życiem, ginąc w wulkanie Orodruina z Pierścieniem na palcu (przyp. tłum.).} — mówi Randy.

— To słowo czy objaw jakiejś fizjologicznej zmiany stanu?

— Gollum. Andrew to Gollum.

— No to pozywa nas Gollum.

— Nas, ciebie i mnie? — pyta Randy. Dopiero po minucie udaje mu się wyjąkać ciąg dalszy. — Skarży nas o tę firmę od gier?

Avi śmieje się.

— No co, to możliwe! — dodaje Randy. — Chester powiedział mi, że ta firma jest teraz mniej więcej wielkości Microsoftu.

— Andrew Loeb złożył skargę w imieniu udziałowców mniejszościowych przeciwko zarządowi firmy Epiphyte(2) — oznajmia Avi.

Organizm Randy'ego właśnie zdążył zorganizować pełną reakcję „walcz albo uciekaj” — to część dziedzictwa genetycznego zabójczej kreatury. Miało to sens, kiedy tygrysy szablozębne próbowały wedrzeć się do grot jego przodków, ale w obecnych okolicznościach nie zdaje się na nic.

— W imieniu kogo?

— Oj, Randy, rusz głową. Nie ma aż tak wielu kandydatów.

— Springboard Capital?

— Sam mi powiedziałeś, że ojciec Andrew to anglosaski, protestancki adwokat z okręgu Orange. A teraz powiedz mi, gdzie taki gość, archetypicznie, składałby na swoją emeryturę?

— O cholera.

— Masz rację. Bob Loeb, ojciec Andrew, bardzo dawno zaczął inwestować w AVCLA. Od jakichś dwunastu lat wysyłają sobie z Dentystą kartki na Boże Narodzenie. Kiedy więc jego syn-kretyn skończył prawo, Bob Loeb, dobrze wiedząc, że Andrew jest zbyt ciężkim przypadkiem, by dostać pracę gdziekolwiek indziej, zadzwonił do Huberta Keplera. I odtąd Andrew pracuje u niego.

— Kurwa. Kurwa żeż mać! — mówi Randy. — Przez tyle lat! Nie posunąłem się nawet o krok!

— Że co?

— Wtedy, gdy toczył się proces w Seattle. To był jakiś pieprzony koszmar. Wyszedłem z tego oskubany do ostatniego centa, bez domu, bez niczego, oprócz dziewczyny i znajomości Uniksa.

— No, to już coś — wtrąca Avi. — Przeważnie te dwie rzeczy się wykluczają.

— Zamknij się, Avi — mówi Randy. — Będę rozpaczał.

— Dla mnie rozpaczanie jest tak żałosne, że aż prawie śmieszne — odpowiada Avi. — No ale dawaj.

— A teraz, po tylu latach, naharowawszy się jak dziki osioł, znów jestem w punkcie wyjścia. Zasoby finansowe równe zero. Tylko że teraz na dodatek właściwie nie mam dziewczyny.

— No, szczerze mówiąc, sądzę, że lepiej starać się o Amy, niż mieć Charlene.

— Och, ostro to zabrzmiało.

— Czasem lepiej „chcieć”, niż „mieć”.

— A to jest dobra wiadomość — Randy rozpogadza się — bo…

— Popatrz tylko na Chestera. Co, zamieniłbyś się z nim?

— No dobra, daj spokój.

— Poza tym masz jeszcze spore udziały w firmie Epiphyte. Jestem przekonany, że nadal są coś warte.

— To chyba zależy od wyroku w tym procesie, nie? — mówi Randy. — Właściwie to widziałeś jakieś dokumenty?

— Jasne, że widziałem. Jestem, kurwa, prezesem i dyrektorem zarządzającym tej pieprzonej spółki.

— A o co konkretnie chodzi? To znaczy, jaki jest pretekst do złożenia pozwu?

— Najwyraźniej Dentysta uważa, że Semper Marine podczas wykonywania zleconych przez nas zadań natrafiła na potężną ilość zatopionego złota z II wojny światowej.

— Wie to czy tylko podejrzewa?

— Hmm. Czytając między wierszami, zdaje się, że tylko podejrzewa. A czemu pytasz?

— Na razie nieważne — a do Semper Marine też się wziął?

— Nie. To zepsułoby cały proces przeciwko nam.

— Co masz na myśli?

— On chce wykazać, że gdyby firma Epiphyte była kompetentnie zarządzana — gdybyśmy wykazali należyte starania — zawarlibyśmy z Semper Marine znacznie bardziej szczegółowy kontrakt.

— Mamy kontrakt z Semper Marine.

— Tak, ale Andrew Loeb mówi o nim z pogardą, że jest tylko trochę lepszy od uścisku dłoni. Dowodzi, że powinniśmy zlecić negocjacje poważnej firmie prawniczej specjalizującej się w prawie morskim i wydobywczym. Ponieważ taka firma przewidziałaby ewentualność, że na wykresach sonarowych wykonanych przez Semper Marine przed kładzeniem kabla można wypatrzyć na przykład zatopiony wrak.

— Jezus Maria!

Avi przybiera maskę wymuszonej cierpliwości.

— Andrew na poparcie swoich słów wyciągnął autentyczne egzemplarze podobnych umów zawieranych przez inne firmy. Twierdzi, że to są praktycznie gotowce.

— Innymi słowy, nieumieszczenie takich klauzul w naszym kontrakcie z Semper jest rażącym niedbalstwem.

— Otóż to. Słuchaj: proces nie ma sensu, jeśli ktoś nie poniósł szkód. Zgadnij, jakie w tym wypadku są szkody.

— Gdybyśmy zawarli lepszą umowę, firma Epiphyte miałaby udział we wszystkim, co Semper Marine wydobędzie z łodzi podwodnej. A w obecnej sytuacji my, akcjonariusze, nie dostajemy nic. Co jest oczywistą szkodą.

— Sam Andrew Loeb lepiej by tego nie ujął.

— No a czego się od nas spodziewają? Przecież nasza firma nie siedzi na forsie. Nie możemy zawrzeć ugody i wypłacić odszkodowania.

— Oj, Randy, nie o to chodzi. Dentysta wcale nie zapragnął naszej świnki pełnej drobniaków. Chodzi o władzę.

— Chce mieć większościowe udziały w Epiphyte.

— Tak. To bardzo dobrze.

Randy odrzuca głowę w tył i zanosi się śmiechem.

— Dentysta może mieć każdą firmę, jaka mu się spodoba — ciągnie Avi — ale chce nas. Dlaczego? Bo jesteśmy niesamowici. Randy, mamy kontrakt na Kryptę. Mamy zdolnych ludzi. Perspektywa uruchomienia pierwszej prawdziwej przechowalni danych na świecie i wyemitowania pierwszej porządnej cyfrowej waluty jest wręcz ekscytująca.

— No, dla mnie na przykład tak.

— Cały czas musisz pamiętać, jaką mamy mocną pozycję. Jesteśmy jak najseksowniejsza laska na świecie. Wszystkie te wredne posunięcia Dentysty mają na celu pokazanie, że chce się z nami związać.

— I kontrolować nas.

— Tak. Z pewnością kazał Andrew doprowadzić do orzeczenia uznającego nas za winnych niedbalstwa i odpowiedzialnych za straty. Sąd sprawdzi naszą księgowość i stwierdzi, że nie stać nas na spłacenie szkód. A wtedy Dentysta wielkodusznie zgodzi się na odszkodowanie w formie udziałów.

— Co publiczności wyda się aktem niemal poetyckiej sprawiedliwości, ponieważ pozwoli mu także na objęciu władzy nad firmą i zadbanie o to, by odtąd była kompetentnie zarządzana.

Avi potakuje.

— Dlatego właśnie nie pozwał Semper Marine. Jeśli udałoby mu się coś od nich wydobyć, traci pretekst do skarżenia nas.

— Racja. Ale później, jak już wyciągnie od nas, co chce, może zabrać się do nich.

— Czyli… rany boskie! To czysta perwersja — mówi Randy. — Każdy wartościowy przedmiot wyciągnięty przez Shaftoe'ów z wraku tylko pogarsza naszą sytuację.

— Każdy cent zarobiony przez Shaftoe'ów to cent tracony przez naszych udziałowców.

— Ciekaw jestem, czy udałoby się nam przekonać ich, by zawiesili operację wydobycia.

— Andrew Loeb nic przeciwko nam nie ma, o ile nie uda mu się udowodnić, że wrak zawiera coś cennego. Jeśli Shaftoe'owie dalej będą coś wyciągać, sprawa jest prosta. A jeśli przestaną — Andrew będzie musiał ustalić wartość wraku jakimś innym sposobem.

Randy szczerzy zęby.

— To będzie dość trudne, Avi. I Shaftoe'owie nie wiedzą, co dokładnie tam jest. Andrew pewnie nie zna nawet pozycji wraku.

— Długość i szerokość geograficzna jest podana w pozwie.

— O kurwa! Z iloma miejscami po przecinku?

— Nie pamiętam. Ale nie była to jakaś uderzająca dokładność.

— A skąd, u licha, Dentysta dowiedział się o wraku? Doug starał się trzymać to w tajemnicy. A gość zna się trochę na dochowaniu tajemnicy.

— Sam mi powiedziałeś — mówi Avi — że Shaftoe'owie sprowadzili tam niemieckiego producenta telewizyjnego. To mi nie wygląda na dochowywanie tajemnicy.

— Ale skąd. Kazali tej babie przyjechać do Manili, wsadzili na „Glory IV”. Pozwolili jej wziąć tylko minimalny bagaż. Przeszukali go jeszcze, żeby sprawdzić, czy nie ma GPS-a. Potem wypłynęli na Morze Południowochińskie i przez jakiś czas kręcili się w kółko, żeby nie mogła nawet obliczyć pozycji. Dopiero później zabrali ją na miejsce.

— Byłem na „Glory”. Tam wszędzie jest pełno GPS-ów.

— Nie pozwolili, by zobaczyła choć jeden. Co ty, taki gość jak Doug Shaftoe na pewno by tego nie spieprzył.

— Cóż, ci Niemcy i tak nie są najbardziej prawdopodobnym źródłem przecieku. Pamiętasz Bolobolo?

— Filipińska mafia, dla której kurwifa się Victoria Vigo, żona Dentysty. Podobno to oni wyreżyserowali jej związek z Dentystą. Dlatego podejrzewamy, że wciąż mają na niego duży wpływ.

— Ująłbym to trochę inaczej. Powiedziałbym, że mają długoterminowe porozumienie z Dentystą, które jest obustronnie korzystne. Myślę, że to oni jakoś wywęszyli operację na wraku. Może jakiś ważny Bolobolo podsłuchał coś w hotelu tej producentki z Niemiec. A może jakiś mniej ważny miał Shaftoe'a na oku i zauważył, że ktoś dostarcza mu specjalny sprzęt.

Randy kiwa głową.

— To się trzyma kupy. Załóżmy, że Bolobolo trzęsą lotniskiem NAIA. Wtedy zauważyliby, że do Shaftoe'ów przyszedł przesyłką ekspresową zdalnie sterowany podwodny robot.

— Jasne.

— Ale nie dowiedzieliby się o długości i szerokości.

— Założę się o połowę moich akcji Epiphyte, że użyli do tego SPOT-a.

— SPOT-a. Coś mi to mówi. To ten francuski satelita, co robi zdjęcia?

— No. Można kupić jego czas za bardzo rozsądne pieniądze. Ma wystarczającą rozdzielczość, żeby odróżnić „Glory IV” od, dajmy na to, kontenerowca albo tankowca. Musieliby tylko czekać, aż ich agenci w porcie zawiadomią ich, że „Glory” wyszła w morze wyposażona w sprzęt do podwodnego wydobycia i wtedy użyć SPOT-a do zlokalizowania jej.

— A jaką ten SPOT ma dokładność, jeśli chodzi o długość i szerokość?

— To dobre pytanie. Poproszę, żeby ktoś się wywiedział — odpowiada Avi.

— Jeśli rzędu setek metrów, Andrew może znaleźć wrak, po prostu wysyłając tam paru ludzi. Jeśli więcej, będzie musiał sam trochę popracować sonarem.

— Chyba że wezwie nas do ujawnienia tej informacji przed sądem — dorzuca Avi.

— Chciałbym zobaczyć, jak Andrew Loeb mierzy się z filipińskim prawem.

— Uważaj, Randy, nie jesteś na Filipinach!

Randy przełyka ślinę, co znów brzmi jak „gollum”.

— Masz w swoim laptopie jakieś informacje o wraku?

— Jeśli nawet, to są zaszyfrowane.

— Więc wezwie cię do ujawnienia klucza.

— A gdybym tak go zapomniał?

— To będzie kolejnym dowodem na twoją niekompetencję jako menedżera.

— Ale to i tak lepiej niż…

— A e-mail? Wysyłałeś kiedykolwiek pozycję wraku pocztą? Albo zapisywałeś w pliku?

— Pewnie tak. Ale to też wszystko jest zaszyfrowane.

Napięcie na twarzy Aviego nie ustępuje jednak.

— Czemu pytasz?

— Bo ni z tego, ni z owego — Avi wskazuje brodą w stronę centrum Los Altos — przypomniał mi się Nagrobek.

— Przez niego przechodzi cała nasza poczta — mówi Randy.

— A na twardych dyskach trzymamy wszystkie nasze pliki.

— I mieści się w stanie Kalifornia, w zasięgu wezwania sądowego.

— Załóżmy, że jak wysyłałeś e-mail, wpisałeś cc: do nas wszystkich — mówi Avi. — Oprogramowanie Cantrella zrobi kilka kopii twojego listu i zaszyfruje każdą z osobna kluczem publicznym odpowiedniego adresata. To pójdzie dalej do adresatów. Większość trzyma archiwum ze starymi e-mailami właśnie na Nagrobku.

Randy potakuje.

— Gdyby więc Andrew wezwał do ujawnienia Nagrobka, mógłby znaleźć wszystkie te kopie i nakazać, żebyś ty, Beryl, Tom, John i Eb dostarczyli sądowi swoje klucze. A jeśli wszyscy oświadczycie, że je zapomnieliście, to znaczy, że bezczelnie kłamiecie.

— Cała banda wisi za obrazę sądu — dodaje Avi.

— Najwięcej papierosów — mówi Randy. To skrót od zdania „Wszyscy wylądujemy w więzieniu i będziemy robić za panienkę gościa, który ma najwięcej papierosów”, ukutego przez Aviego podczas ich poprzednich sądowych tarapatów związanych z Andrew i powtórzonego odtąd tyle razy, że z czasem skurczył się do owego dwuwyrazowego zwrotu. Słysząc te słowa, wychodzące z własnych ust, Randy cofa się pamięcią o kilka lat i czuje bojową nostalgię. Aczkolwiek czułby się bardziej bojowo, gdyby faktycznie wygrali tamten proces.

— Próbuję dojść, czy Andrew może wiedzieć o Nagrobku — mówi Avi.

Kierują się teraz po własnych śladach w stronę domu Aviego. Randy zauważa, że krok mu się wydłużył.

— To możliwe. Audytorzy Dentysty siedzą nam na dupie, odkąd daliśmy mu udziały.

— Wyczuwam jakąś gorycz w twoim głosie, Randy.

— Ależ skąd.

— Może nie zgadzasz się z moją decyzją dotyczącą poprzedniej sprawy, tego naruszenia umowy, kiedy to daliśmy Dentyście nasze udziały.

— Ten dzień nie należał do najprzyjemniejszych, lecz nie było innego wyjścia.

— No dobra.

— Gdybym miał mieć do ciebie o to żal, ty powinieneś mieć do mnie żal, że nie zawarłem z Semper Marine lepszego kontraktu.

— No tak, ale przecież zawarłeś lepszy kontrakt! Ustną umowę. Dziesięć procent. Racja?

— Racja. Wróćmy do Nagrobka.

— Nagrobek stoi w szafce, którą wynajmujemy od firmy Novus Ordo Seclorum Systems — mówi Avi. — Wiem, że kontrolerzy od należytych starań nigdy nie byli w Ordo.

— To znaczy, że musimy im płacić jakiś czynsz. Znajdą faktury.

— Jakaś drobna suma. Za wynajem przestrzeni magazynowej.

— Komputer chodzi pod Finuksem. Darmowy kawał złomu z zainstalowanym darmowym oprogramowaniem. Na to nie ma żadnych papierowych śladów. A Tl — nasza dzierżawiona linia?

— Muszą wiedzieć o linii Tl. Ona jest znacznie droższa niż przestrzeń magazynowa, no i bardziej rzuca się w oczy. A ślad w dokumentach robi na kilometr.

— Ale będą wiedzieć, dokąd biegnie?

— Wystarczy, że pójdą do firmy telekomunikacyjnej i zapytają.

— I co im to da? Ulicę i numer domu w Los Altos, gdzie stoi jakiś nieduży biurowiec. Jest w nim ile, z pięć biur?

— Ale jak wykażą trochę bystrości — a obawiam się, że Andrew jest obdarzony tym szczególnym darem — skojarzą, że jedno z tych biur wynajmuje firma Novus Ordo Seclorum Systems — dość charakterystyczna nazwa, która przypadkiem pojawia się też na fakturach za wynajem.

— I natychmiast poleci do nich wezwanie — uzupełnia Randy. — A tak a propos, kiedy dowiedziałeś się o procesie?

— Z rana, jak tylko wstałem, od razu był telefon. Jeszcze spałeś. Nie mogę uwierzyć, że przyjechałeś z Seattle za jednym zamachem. To chyba z półtora tysiąca kilometrów.

— Próbowałem naśladować kuzynów Amy.

— Mówiłeś, że to nastolatki.

— Nie wydaje mi się, że nastolatki są takie, jakie są, z uwagi na wiek. Raczej dlatego, że nie mają nic do stracenia. Jednocześnie mają mnóstwo czasu do dyspozycji i są zachłanni na życie.

— Dokładnie tak jak ty teraz?

— Właśnie w takim stanie jestem.

— I napalony też jesteś.

— No tak. Ale na to są sposoby.

— Nie patrz na mnie w ten sposób — rzuca Avi. — Ja się nie masturbuję.

— Nigdy?

— Nigdy. Formalnie skończyłem z tym. Przysiągłem sobie.

— Nawet jak jesteś przez miesiąc w podróży?

— Nawet.

— Kurde, Avi, a czemu podjąłeś taką decyzję?

— To wzmacnia moją więź z Devorah. Sprawia, że bardziej się pożądamy. Daje mi bodziec do powrotu do domu.

— To bardzo wzruszające — mówi Randy — a może i niegłupie.

— Pewnie, że tak.

— Ale ja w tej chwili nie zniósłbym takiej dawki masochizmu.

— Czemu? Obawiasz się, że zacząłbyś zachowywać się…

— Irracjonalnie? No pewnie.

— I rozumiesz przez to — dodaje Avi — że naprawdę zaangażowałbyś się w związek z Amy.

— Chyba myślisz, że tym stwierdzeniem przykopałeś mi retorycznie w jaja. To nieprawda. Gotów jestem zaangażować się w każdej chwili. Ale na miłość boską, nie wiem nawet, czy ona na pewno jest heteroseksualna. Byłoby szaleństwem uzależnić się od lesbijki w kwestii zaspokojenia seksualnego.

— Gdyby była wyłącznie lesbijką, miałaby chyba na tyle przyzwoitości, że już by ci o tym powiedziała. Mnie wydaje się, że Amy idzie za głosem przeczucia. W tej chwili przeczuwa, że zwyczajnie nie masz w sobie tyle namiętności, by kobieta w jej typie mogła się zaangażować w związek z tobą.

— Ale gdybym przestał się masturbować, stałbym się tak obłąkanym maniakiem, że mogłaby mi w tej kwestii zaufać.

— Właśnie tak rozumują kobiety.

— Czy ty nie miałeś czasem jakiejś zasady, że nie wolno mieszać rozmów prywatnych ze służbowymi?

— To jest ewidentnie rozmowa służbowa, ponieważ dotyczy stanu twojego umysłu, stopnia twojego zdesperowania i otwierających się przed tobą nowych perspektyw.

Przez pięć minut idą w milczeniu. Wreszcie odzywa się Randy:

— Mam wrażenie, że zaraz zaczniemy gadać o manipulowaniu dowodami.

— To ciekawe, że akurat ty przywołujesz tę sprawę. Jak się na to zapatrujesz?

— W zasadzie jestem przeciwny. Ale wszystko bym zrobił, żeby załatwić Andrew Loeba.

— Najwięcej papierosów — przypomina Avi.

— Najpierw musimy ustalić, czy to jest konieczne. Jeżeli Andrew już zna pozycję wraku, nie ma sensu się w to bawić.

— Jasne. Ale jeśli zna ją tylko z grubsza, wtedy Nagrobek może stać się nagle bardzo ważny — jeżeli znajduje się na nim ta informacja.

— Jest tam niemal na pewno — mówi Randy. — Bo ja w podpisie do e-mailu miałem współrzędne z GPS-a. A wiem, że co najmniej jedną wiadomość wysłałem, kiedy „Glory” kotwiczyła bezpośrednio nad wrakiem. Będzie tam długość i szerokość jak wół.

— Skoro tak, rzeczywiście to może być ważne — odzywa się Avi. — Posłuchaj, jeśli Andrew pozna dokładne współrzędne wraku, będzie mógł wysłać nurków, żeby przeprowadzili inwentaryzację i wykorzystać w procesie faktyczną wartość skarbu. W tej sytuacji może to zrobić bardzo szybko. A jeżeli ta suma przekroczy połowę wartości firmy Epiphyte, wszyscy staniemy się związanymi umową sługusami Dentysty.

— Avi, na nim jest od cholery sztab złota!

— Poważnie?

— Tak. Amy mi powiedziała.

Teraz czas na Aviego, zatrzymuje się i głośno przełyka ślinę.

— Przepraszam, że nie wspomniałem o tym wcześniej, ale dotąd nie wydawało mi się to istotne.

— Skąd Amy się o tym dowiedziała?

— Przedwczoraj wieczorem, zanim wsiadła do samolotu na SeaTac, pomogłem jej sprawdzić pocztę. Miała list od ojca. Napisał, że na łodzi podwodnej znaleźli pewną liczbę nienaruszonych zastaw obiadowych Kriegsmarine. To był umówiony kod na sztaby złota.

— Powiedziałeś „od cholery”. Możesz przełożyć to na jakąś faktyczną wartość, na przykład na dolary?

— Avi, co za różnica? Możemy się chyba zgodzić, że jeśli dowie się o tym Andrew Loeb, jesteśmy skończeni.

— Kurde! — mówi Avi. — Czyli w zaistniałej sytuacji hipotetyczna osoba, która mogłaby zniżyć się do manipulowania dowodami, miałaby rzeczywiście silny motyw, żeby to zrobić.

— Wóz albo przewóz — potwierdza Randy.

Na chwilę przerywają rozmowę, ponieważ muszą prześliznąć się między samochodami przez autostradę Pacific Coast — rozumie się samo przez się, że uniknięcie potrącenia przez pędzące auta wymaga pełnej uwagi. W końcu biegną przez kilka ostatnich pasów, żeby wykorzystać szczęśliwą lukę w ruchu w kierunku północnym. Potem niespecjalnie chce im się zwalniać, biegną więc przez parking pod sklepem spożywczym i przez zarośniętą dolinkę strumienia, w której stoi dom Aviego. Wpadają wprost do domu; Avi pokazuje znacząco na sufit, co ma sugerować, że dom pewnie jest na podsłuchu. Podchodzi do automatycznej sekretarki, która mruga światełkiem, i wyciąga z niej kasetę. Wtyka ją do kieszeni i krąży po salonie, nie zwracając uwagi na lodowate spojrzenia izraelskiej niańki, która nie lubi, jak chodzi po domu w butach. Wreszcie podnosi z podłogi kolorowe plastikowe pudełko. Ma uchwyt, zaokrąglone rogi, wielkie jaskrawe guziki i mikrofon na długim spiralnym kablu. Nie przystając, idzie na wprost, przez drzwi do ogrodu; mikrofon podskakuje na sprężynce kabla. Randy goni go przez wypalony słońcem trawnik. Wchodzą do cyprysowego zagajnika i zatrzymują się w małej dolince osłaniającej ich od ulicy. Avi przysiada, wyciąga z magnetofonu kasetę z bajkami, wtyka tę z sekretarki, przewija ją i wciska odtwarzanie.

— Cześć Avi? Tu Dave z Novus Ordo Seclorum Systems. No wiesz, jestem tym, eee, prezesem, nie? Słuchaj, w naszej szafce z okablowaniem stoi ta wasza maszyna, nie? No właśnie, mamy tu gości. Rozumiesz, gości w garniturach? Powiedzieli, że chcą obejrzeć ten komputer? I jak rozumiesz, oddamy go od razu, to będzie super, nie? Ale jak nie oddamy, to wrócą z nakazem i z gliniarzami i narobią burdelu, i wtedy dopiero go zabiorą, nie? To co, na razie rżniemy głupa? Oddzwoń do mnie.

— Sekretarka pokazywała, że są dwie wiadomości — mówi Avi.

— Cześć Avi? Jeszcze raz Dave. Nie dało się rżnąć głupa i kazaliśmy im wypierdalać. Główny garnitur trochę się wściekł. Wywołał mnie na ulicę. Poszliśmy do McDonalda i naprawdę ostro sobie podyskutowaliśmy. Powiedział, że jestem głupi. Że jak przyjdą i wywrócą wszystko do góry nogami przy szukaniu Nagrobka, w firmie Ordo pierdyknie cała działalność biznesowa. Nasi udziałowcy poniosą poważne straty. Powiedział, że pewnie będzie to podstawą do pozwania nas do sądu przez mniejszościowych udziałowców i że on z przyjemnością napisze taką skargę. Nie wyjaśniałem mu, że Ordo ma tylko pięciu udziałowców i wszyscy to pracownicy. Kierownik McDonalda wyprosił nas, bo przeszkadzaliśmy dzieciom jeść Happy Meal. Udałem przestraszonego i powiedziałem, że pójdę, obejrzę ten komputer i zobaczę, co trzeba będzie zrobić, żeby go stamtąd wymontować. No i dzwonię do ciebie. Hal, Rick i Carrie właśnie przeładowują wszystkie nasze dane gdzieś daleko, żebyśmy nic nie stracili, jak przyjdą gliniarze i wszystko rozpieprzą. Zadzwoń. Na razie.

— Kurczę. Paskudnie się czuję, że zwaliłem to wszystko na Dave'a i jego ludzi — mówi Randy.

— To będzie dla nich świetna reklama — zaprzecza Avi. — Dave już na pewno ściągnął pod tego McDonalda z dziesięć ekip telewizyjnych. Już się tam podkręcają półlitrowymi kubasami z kawą.

— Hmm… a co my powinniśmy zrobić? Według ciebie?

— Jedyne rozsądne wyjście to, żebym ja tam pojechał — mówi Avi.

— No wiesz, możemy się po prostu przyznać. Powiedzieć Dentyście o tej ustnej umowie na dziesięć procent.

— Randy, wbij to sobie raz na zawsze do głowy. Dentystę gówno obchodzi okręt podwodny. Dentystę gówno obchodzi okręt podwodny.

— Dentystę gówno obchodzi okręt podwodny — powtarza Randy.

— Muszę wymienić tę kasetę — Avi wyciąga ją z magnetofonu — wsiąść do samochodu i gaz do dechy.

— Cóż, a ja zrobię to, co nakazuje mi sumienie.

— Najwięcej papierosów — przypomina Avi.

— Ale nie będę robić tego stąd. Zrobię to z Sułtanatu Kinakuty.

Загрузка...