EPPL

Do: #mailto:root@eruditorum.org

Od: #mailto:krasnolud@trzejbracia.net

Temat: Re(8) Dlaczego?

Podsumuję wszystko, czego się dotąd dowiedziałem: mówisz, że pytanie „dlaczego” należy do twoich obowiązków zawodowych; nie jesteś naukowcem; masz coś wspólnego z branżą wywiadowczą. Trudno mi stworzyć z tego jakiś wyraźny obraz.

— PODPIS CYFROWY ORDO (itd.)

— KONIEC PODPISU CYFROWEGO ORDO


Do: #mailto:krasnolud@trzejbracia.net

Od: #mailto:root@eruditorum.org

Temat: Re(9) Dlaczego?

Nigdy nie twierdziłem, że ja, osobiście, pracuję w branży wywiadowczej. Ale znam takich ludzi. Dawniej w służbie państwowej, teraz w prywatnej. Utrzymujemy kontakty. Poczta pantoflowa i tak dalej. Dzisiaj moje zaangażowanie w takie sprawy ogranicza się do zabawy nowymi systemami szyfrowania, w ramach hobby.

Wróćmy jednak do głównego wątku naszej dyskusji. Zgadywałeś, że jestem naukowcem. To było szczere czy też zwyczajnie chciałeś mnie „przyłapać”?

Pytam dlatego, że naprawdę jestem duchownym, uważam więc, że częścią mojej stużby jest zadawanie pytania „dlaczego?”. Sądziłem, że będzie to dla ciebie oczywiste. Powinienem był jednak wziąć pod uwagę, że może nie jesteś specjalnie pobożnym osobnikiem. Mój błąd.

W dzisiejszych czasach zwyczajowo myśli się o duchownych jako fachowcach od odprawiania pogrzebów i ślubów. Nawet ludzie chodzący regularnie do kościoła (albo synagogi i tym podobnych) przesypiają kazania. To dlatego, że nastały ciężkie czasy dla sztuki retorycznej i oratorskiej, kazania są więc przeważnie niezbyt ciekawe.

Były jednak czasy, kiedy miejsca w rodzaju Oksford i Cambridge niemal wszystko zawdzięczały kapłanom, a oni zajmowali się nie tylko pogrzebami i ślubami, ale starali się także parę razy w tygodniu powiedzieć dużej grupie wiernych coś dającego do myślenia. Byli takim detalicznym ogniwem dystrybucji filozofii.

Ja nadal uważam, że jest to najwyższe powołanie księdza, a przynajmniej najbardziej interesujące — stąd moje pytanie do ciebie, które, nie omieszkam przypomnieć, nadal pozostaje bez odpowiedzi.

— PODPIS CYFROWY ORDO (itd.)

— KONIEC PODPISU CYFROWEGO ORDO


— Randy, jaka jest najgorsza rzecz, która się wydarzyła?

Kiedy przebywasz w towarzystwie Aviego, nie masz trudności z odpowiedzią.

— Holocaust — posłusznie odpowiada Randy.

A gdyby nawet go nie znał, odpowiedź podsunęłoby mu otoczenie. Reszta załogi Epiphyte wróciła do Foote Mansion, by przygotować się na wrogie posunięcia Dentysty. Ale Randy i Avi siedzą na czarnej obsydianowej ławce na wierzchołku masowego grobu tysięcy Nippończyków w centrum miasta Kinakuta. Przyglądają się przyjeżdżającym autokarom.

Avi wyciąga z teczki mały odbiornik GPS, włącza go i kładzie na głazie, tak by miał dobry widok na niebo.

— Właśnie! A jaki jest najwznioślejszy, najszlachetniejszy cel, któremu możemy poświęcić dane nam życie?

— Hmm… przyczynić się do wzrostu zysków naszych udziałowców?

— Bardzo śmieszne. — Avi się wkurzył. Odsłania swą duszę — rzadko to robi. Jest także w trakcie katalogowania kolejnego miejsca holocaustu przez małe „h”. — Z miesiąc temu byłem w Meksyku — ciągnie.

— Szukałeś miejsca, gdzie Hiszpanie zabili kupę Azteków? — pyta Randy.

— Właśnie takie myślenie zwalczam! — odpowiada Avi jeszcze bardziej zirytowany. — Nie, nie szukałem miejsca, gdzie zmasakrowano kupę Azteków. Chuj z Aztekami, Randy! Powtórz za mną: chuj z Aztekami.

— Chuj z Aztekami — pogodnie powtarza Randy, ściągając zakłopotane spojrzenie nadchodzącego Nippończyka, przewodnika wycieczki.

— Po pierwsze, byłem kilkaset kilometrów od Mexico, byłej azteckiej stolicy. Pojechałem na rubieże kraju Azteków. — Avi zdejmuje GPS z kamienia i wciska klawisze, mówiąc mu, by zapamiętał długość i szerokość geograficzną. — Szukałem śladów miasta Nahuatl, na które Aztekowie napadli setki lat przed pojawieniem się Hiszpanów. Wiesz, Randy, co ci jebani Aztekowie zrobili?

Randy dłońmi zdejmuje z twarzy warstwę potu.

— Coś niewymownie przerażającego?

— Nie cierpię tego słowa „niewymownie”. Musimy o tym mówić.

— No to mów.

— Aztekowie wzięli w niewolę dwadzieścia pięć tysięcy mieszkańców Nahuatl, zapędzili ich do Tenochtitlanu i w parę dni wszystkich wymordowali.

— Dlaczego?

— Coś w rodzaju festynu. Taki Super Bowl czy coś takiego. Nie wiem. Ale, rozumiesz, oni cały czas robili takie rzeczy. Ale kiedy mówię o holocauście w Meksyku, odpowiadasz tymi bzdetami o złych, okrutnych Hiszpanach. Dlaczego? Dlatego że historia jest zakłamana.

— Nie mów mi tylko, że teraz będziesz brał stronę Hiszpanów.

— Jako potomek ludzi, których wygnała z Hiszpanii Święta Inkwizycja, nie mam złudzeń co do nich. Ale nawet najgorsi byli milion razy lepsi od Azteków. O co mi chodzi; to naprawdę daje do myślenia, jak okrutni byli Aztekowie; kiedy zjechali tam Hiszpanie i wszystko splądrowali, warunki tak naprawdę się poprawiły.

— Avi?

— No?

— Siedzimy sobie w Sułtanacie Kinakuty. Próbujemy zbudować przechowalnię danych. Jednocześnie bronimy się przed wrogim przejęciem w wykonaniu złego chirurga szczękowego. Dlaczego wobec tego gadamy o Aztekach?

— Zapodaję gadkę motywacyjną — wyjaśnia Avi. — Nudzisz się. Niebezpiecznie się nudzisz. Ten biznes z pinogramami był przez chwilę ciekawy, lecz teraz już działa równo, nie ma w tym nic nowego.

— To prawda.

— Ale Krypta jest zajebista jak nie wiadomo co. Tom, John i Eb dostają dosłownie świra, a wszyscy Miłośnicy Tajemnic z całego świata zalewają mnie swoimi zgłoszeniami. Dokładnie coś takiego chciałbyś teraz robić.

— I to prawda.

— Ale nawet gdybyś pracował nad Kryptą, gryzłyby cię pytania natury filozoficznej — związane z typami ludzi, którzy się w to angażują; ludzi, którzy być może będą naszymi pierwszymi klientami.

— Nie zaprzeczam, że nurtują mnie kwestie filozoficzne. — Randy'ego nagle olśniła nowa hipoteza; to Avi jest naprawdę #mailto:root@eruditorum.org.

— A tymczasem kładziesz kabel na Filipinach. Po zmianach, które uświadomiliśmy sobie wczoraj, ta praca jest w zasadzie nieistotna. Jest jednak naszym zaległym zobowiązaniem. Gdybyśmy oddelegowali do niego kogokolwiek niższego rangą, Dentysta przekonałby każdego, nawet najgłupszego sędziego z Kalifornii z mózgiem wypchanym tofu, że symulujemy prace.

— Dzięki, że tak jasno wytłumaczyłeś mi, dlaczego powinienem być nieszczęśliwy — odpowiada zrezygnowany Randy.

— Toteż chciałbym ci oznajmić, że to, co robisz, to niekoniecznie tłoczenie tablic rejestracyjnych. Co więcej, Krypta nie jest moralnie wątpliwym przedsięwzięciem. W istocie bierzesz udział w najważniejszej rzeczy na świecie.

— Wcześniej pytałeś, jaki jest najbardziej wzniosły cel, któremu można poświęcić życie. Oczywiście, jest to „zapobieżenie następnym holocaustom”.

Avi śmieje się ponuro.

— Cieszę się, przyjacielu, że dla ciebie to takie oczywiste. Zaczynałem już podejrzewać, że jestem zupełnie sam.

— Co takiego?! Avi, puknij się w głowę. Ludzie cały czas rozpamiętują Holocaust.

— Rozpamiętywanie Holocaustu to nie to samo, nie nie nie nie nie to samo co zapobieganie kolejnym holocaustom. Większość tych rozpamiętywaczy to zwyczajne beksy. Myślą, że jeśli wszyscy zasmucą się nad Holocaustem, ludzka natura magicznie się przemieni i w przyszłości nikt nie będzie chciał popełniać ludobójstwa.

— Ale ty, Avi, tak nie uważasz, prawda?

— A Bośnia? — Avi prycha kpiąco. — Randy, ludzka natura się nie zmienia. Nauczanie to beznadziejna sprawa. Najlepiej wykształceni ludzie na świecie mogą zmienić się w faszystów czy Azteków, ot tak. — Pstryka palcami.

— To co, nie ma żadnej nadziei?

— Jest; zamiast wychowywać potencjalnych sprawców holocaustu, spróbujmy wychowywać potencjalne ofiary. Przynajmniej będą, kurwa, uważać.

— W jaki sposób je wychowywać?

Avi zamyka oczy i kręci głową.

— Cholera, Randy, o tym mógłbym gadać godzinami — opracowałem cały plan zajęć.

— No dobra, to później.

— Pewnie, że później. A teraz uwaga: o wszystkim decyduje istnienie Krypty. Mogę wziąć wszystkie moje pomysły i zrobić z nich jeden pakiet informacji, ale prawie wszystkie rządy na świecie nie pozwolą go u siebie rozpowszechniać. Żeby swobodnie rozprowadzać EPPL, niezbędna jest Krypta.

— EPPL?

— Edukacyjny Pakiet Przeciwdziałania Ludobójstwom.

— O rany!

— To jest prawdziwy cel twojej pracy. Dlatego nalegam — nie trać serca. Kiedy tylko dopadnie cię nuda, pomyśl o EPPL. Pomyśl o tym, co mogliby osadnicy z Nahuatl zrobić z pieprzonymi Aztekami, gdyby mieli podręcznik przeciwdziałania ludobójstwu — na przykład książkę o taktyce wojny partyzanckiej.

Randy zamyśla się na chwilę.

— Musimy kupić trochę wody. Tylko siedząc tutaj, wypociłem parę litrów — oznajmia wreszcie.

— Możemy iść prosto do hotelu — mówi Avi. — W zasadzie skończyłem.

— To ty skończyłeś. Ja nawet nie zacząłem.

— Czego nie zacząłeś?

— Opowiadać ci, dlaczego nie ma możliwości, żebym się nudził na Filipinach.

Avi mruga.

— Poznałeś dziewczynę?

— Nie — mówi Randy ze złością, co oczywiście znaczy „tak”. — No chodź, idziemy.

Idą do pobliskiego sklepu 24 Jam i kupują niebieskawe plastikowe butle wielkości pustaków. Potem wędrują uliczkami zapchanymi wózkami z jedzeniem, wydzielającymi niewiarygodnie ponętne aromaty, i popijają wodę.

— Parę dni temu dostałem e-mail od Douga Shaftoe'a — ciągnie Randy. — Prosto z łodzi, przez telefon satelitarny.

— Jawnym tekstem?

— Tak. Ciągle męczę go, żeby ściągnął sobie Ordo i szyfrował pocztę, ale on nie chce.

— To strasznie nieprofesjonalne — skarży się Avi. — Powinien być bardziej paranoiczny.

— On jest tak paranoiczny, że nie ma zaufania nawet do Ordo.

Avi rozluźnia się.

— W takim razie w porządku.

— Przysłał mi głupawy kawał o Imeldzie Marcos.

— Zaprowadziłeś mnie tutaj, żeby opowiedzieć mi kawał?!

— Nie, no skąd — wyjaśnia Randy. — To taki umówiony sygnał. Doug miał mi wysłać e-mailem żart o Imeldzie, gdyby zdarzyła się pewna rzecz.

— Jaka rzecz?

Randy przełyka potężny łyk wody, nabiera powietrza i uspokaja sam siebie.

— Ponad rok temu rozmawiałem z Dougiem. Podczas tego bankietu u Dentysty, na pokładzie „Rui Faleiro”. Chciał, żebyśmy do wszystkich badań dna przy następnych kablach wynajmowali jego firmę, Semper Marinę Services. W zamian zaoferował, że odpali nam procent z każdego zatopionego skarbu, jaki znajdzie podczas tych badań.

Avi staje jak wryty i ściska dłońmi butlę, jakby miał ją upuścić.

— Zatopiony skarb, coś jak, tego, jo-ho-ho i butelka rumu? I sześć reali w srebrze? Takie rzeczy?

— Osiem reali w srebrze. Ale chodzi o to samo. Shaftoe'owie to poszukiwacze skarbów. Doug ma obsesję na punkcie ogromnych pokładów skarbów na Filipinach i wokół nich.

— Niby skąd? Z hiszpańskich galeonów.

— Nie. A właściwie tak. Ale nie to go interesuje. — Obaj ruszyli z miejsca. — Większość jest albo sporo starsza — na przykład porcelana z zatopionych chińskich dżonek — albo znacznie nowsza — japońskie złoto z okresu wojny.

Tak jak się spodziewał, słowa „japońskie złoto” potężnie Avim wstrząsnęły. Kontynuuje:

— Podobno na tym obszarze Nippończycy zostawili sporo złota. Marcos rzekomo wydobył olbrzymią ilość z jakiegoś tunelu — stąd całe jego bogactwo. Większość ludzi ocenia go na mniej więcej pięć, sześć miliardów dolarów, na Filipinach jednak sądzi się, że wydobył ponad sześćdziesiąt miliardów.

— Sześćdziesiąt miliardów! — Avi sztywnieje. — Niemożliwe!

— Posłuchaj, możesz w te plotki wierzyć albo nie. Wszystko mi jedno. Ale skoro wygląda, że skarbnik Marcosa będzie jednym z głównych depozytariuszy w Krypcie, to chyba powinieneś wiedzieć takie rzeczy.

— No, mów, mów… — Avi nagle zapragnął więcej danych.

— Okay. Po wojnie kupa ludzi kopała na Filipinach doły i sondowała dno morza, próbując znaleźć legendarne nippońskie złoto. Doug Shaftoe też do nich należy. Problem polega na tym, że dokładny skan dna całego akwenu jest bardzo drogi — nie można strzelić go ot tak sobie. Kiedy pojawiliśmy się tutaj, zwęszył okazję.

— Rozumiem. Bardzo sprytne — dodaje Avi z aprobatą. — Zrobiłby badanie dna, które i tak było nam potrzebne, żeby położyć kable.

— Może trochę dokładniejsze, niż trzeba, skoro już tam był.

— Jasne. Teraz przypominam sobie taki złowrogi list od Dentysty, a raczej tych jego harpii od „należytych starań”. Wkurzyli się, że badanie dna trwa zbyt długo i za dużo kosztuje. Wydawało im się, że można wynająć inną firmę, która osiągnie te same wyniki szybciej i taniej.

— Pewnie i mieli rację — przyznaje Randy. — W każdym razie Doug chciał zawrzeć układ dający nam dziesięć procent od wszystkiego, co ewentualnie znajdzie. A jeszcze więcej, jeśli zgodzimy się sfinansować operację wydobycia.

Avi ni stąd, ni zowąd wybałusza oczy i gwałtownie łapie powietrze.

— O, cholera! On chciał to wszystko utrzymać w tajemnicy przed Dentystą!

— Otóż to. Bo Dentysta i tak wszystko by zabrał. A z uwagi na dość szczególną sytuację rodzinną Dentysty, wszystko wiedzieliby także Bolobolo. A oni nie zawahaliby się przed morderstwem, żeby tylko zdobyć to złoto.

— Kurde! — wykrzykuje Avi, potrząsając głową. — Wiesz co, nie lubię zachowywać się jak ci stereotypowi Żydzi z przedwojennych filmów. Ale w takich chwilach mogę powiedzieć tylko: Uj, gewalt!

— Avi, nigdy ci o tym nie wspomniałem z dwóch powodów. Po pierwsze, z zasady nie chlapię ozorem. Po drugie, postanowiliśmy wynająć Semper Marine Services z uwagi na jej zalety — a więc propozycja Douga Shaftoe'a była bez znaczenia.

Avi rozmyśla nad tym.

— Poprawka. Była bez znaczenia, o ile Doug nie znalazłby żadnego zatopionego skarbu.

— Tak. A ja założyłem, że nie znajdzie.

— Założyłeś źle.

— Założyłem źle — przyznaje Randy. — Shaftoe znalazł szczątki nippońskiego okrętu podwodnego.

— Skąd wiesz?

— Gdyby znalazł chińską dżonkę, przysłałby mi kawał o Ferdynandzie Marcosie. Gdyby znalazł coś z II wojny, miała to być Imelda. Gdyby był to statek nawodny, kawał dotyczyłby jej butów. Gdyby podwodny — spraw męsko-damskich. Przysłał mi kawał o seksualnych zwyczajach Imeldy.

— Słuchaj, czy kiedykolwiek formalnie odpowiedziałeś na propozycję Douga?

— Nie. Jak wspomniałem, to było bez znaczenia, bo i tak planowaliśmy go zatrudnić. Ale potem, kiedy już wszystko podpisaliśmy i ustalaliśmy harmonogram badań, powiedział mi o tym szyfrze z dowcipami o Marcosach. Zrozumiałem, że zatrudniając go, w domyśle zgodziliśmy się na jego propozycję.

— Ciekawy sposób załatwiania interesów. — Avi się krzywi. — Człowiek sądzi, że powiedzą mu coś wprost.

— To taki gość, który zawiera umowy, ściskając ci dłoń. Potem to dla niego honorowe zobowiązanie — mówi Randy. — Jak raz coś zaproponuje, już się nie wycofa.

— Z takimi honorowymi facetami jest jeden problem. Oni spodziewają się, że wszyscy inni będą tak samo honorowi.

— To prawda.

— Teraz więc uważa, że jesteśmy wspólnikami planującymi ukryć istnienie zatopionego skarbu przed Dentystą i Bolobolo — mówi Avi.

— Chyba że natychmiast ich o tym powiadomimy.

— W tym wypadku jednak zdradzamy Douga.

— Tchórzliwie wbijamy nóż w plecy byłemu komandosowi, który sześć lat służył w Wietnamie i ma groźnych, dobrze ustosunkowanych przyjaciół na całym świecie — dodaje Randy.

— Cholera, Randy! Myślałem, że podkręcę cię tym EPPL-em…

— No i podkręciłeś.

— A potem ty wyskakujesz z czymś takim!

— Zycie jest pomysłowym scenarzystą. I tak dalej.

Avi zastanawia się minutę.

— Hmm, to chyba sprowadza się do kwestii, kogo wolelibyśmy mieć po naszej stronie podczas rozróby w knajpie.

— Jedyna odpowiedź brzmi: Douglasa MacArthura Shaftoe'a — odpowiada Randy. — Ale to wcale nie znaczy, że wyjdziemy żywi z tej knajpy.

Загрузка...