3

Po godzinach odwiedzin w recepcji nikogo nie było. Harry spojrzał przez oszkloną górną połowę drzwi i zobaczył słabo oświetloną, pustą poczekalnię.

Kiedy zadzwonił, usłyszał w interkomie kobiecy głos. Przedstawił się jako oficer policji, który ma sprawę służbową, nie cierpiącą zwłoki. Sądząc po głosie, rozmówczyni przejęła się jego słowami i była chętna do pomocy.

Zdążył trzy razy spojrzeć na zegarek, zanim zjawiła się w poczekalni. Nie ociągała się z tym wprawdzie; Harry po prostu nie mógł zapomnieć o Rickym Estefanie, dziewczynie, która straciła ramię w zatłoczonej hali, i o tym, że każde mrugnięcie czerwonego światełka na zegarku odliczało czas do jego śmierci.

Nadeszła drobna Filipinka, która przedstawiła się jako przełożona nocnej zmiany. Mimo kruchego wyglądu budziła respekt swoim rzeczowym, chłodnym zachowaniem. Kiedy zobaczyła Harry’ego, okazała mniej serdeczności niż przez interkom. Nie chciała mu otworzyć, i już.

Po pierwsze, nie wierzyła, że ma do czynienia z oficerem policji. Nie mógł jej winić za tę podejrzliwość, zważywszy, że po przejściach ostatnich dwunastu czy czternastu godzin wyglądał, jakby mieszkał pod mostem. Cóż, może nie aż tak źle jak Sammy Shamroe, lecz bez wątpienia przypominał mieszkańca przytułków z wielkim moralnym długiem wobec Armii Zbawienia.

Pielęgniarka nie zdejmując grubego łańcucha, otworzyła drzwi, tak ciężkie, że musiał być to model używany w silosach rakiet z głowicami atomowymi. Na jej żądanie Harry podał przez szparę swoją.legitymację ze zdjęciem na tyle niepochlebnym, że był do niego podobny nawet w obecnym stanie. Pielęgniarka jednak nadal nie była przekonana o jego przynależności do stróżów prawa i porządku.

Marszcząc śliczny nosek powiedziała:

– Co jeszcze pan ma przy sobie?

Kusiło go, żeby wyciągnąć rewolwer i zagrozić Filipince, że wybije jej tym zęby. Opanował się, bo przełożona nocnej zmiany miała pod czterdziestkę i zachodziła obawa, że przed emigracją do Stanów żyła w ojczystym kraju w czasach reżimu Marcosa, więc mogła roześmiać mu się w nos, wsadzić palec do lufy i powiedzieć, by poszedł do diabła.

Wobec tego włączył do akcji Connie, która tym razem wyjątkowo prezentowała się lepiej od niego. Posłała miniaturowej cerberce przez szparę w drzwiach szeroki uśmiech, wdała się w uprzejmą rozmowę i na życzenie podała własne dokumenty. Myślałby kto, że próbowali się wedrzeć do głównego skarbca w Fort Knox, a nie do prywatnego sanatorium dla bogatych pryków.

Spojrzał na zegarek. Trzy minuty po drugiej.

Z dotychczasowych doświadczeń wydedukował, że Tiktak potrzebował co najmniej godziny, a nawet półtorej, żeby zregenerować swoją nadprzyrodzoną energię, czyli mniej więcej tyle samo czasu, ile zajmowało magikowi estradowemu schowanie do rękawów jedwabnych chustek i białych gołębi przed kolejnym występem. Wynikało z tego, że są bezpieczni przynajmniej do drugiej trzydzieści, a możliwe, że aż do trzeciej rano.

Została niecała godzina.

Harry tak się zapatrzył w mrugające czerwone światełko na zegarku, że stracił wątek rozmowy Connie z pielęgniarką. Albo zdołała oczarować tyrankę, albo posłużyła się jakąś wyjątkowo skuteczną groźbą, bo łańcuch zabezpieczający został zdjęty, legitymacje zwrócone z uśmiechem i “Pacific View” rozwarł przed nimi swe podwoje.

Kiedy przełożona nocnej zmiany zobaczyła Janet i Danny’ego, którzy stali poza zasięgiem jej wzroku w dole schodków, znów nabrała wątpliwości. Na widok psa wątpliwości te jeszcze się wzmogły, chociaż Woofer machał ogonem i gorliwie starał się zrobić dobre wrażenie. Kiedy zaś zobaczyła – i poczuła – Sammy’ego, mało brakowało, by znów stała się nieugięta.

Dla policjantów, tak jak dla domokrążnych sprzedawców, najtrudniejszym zadaniem jest wejść do środka. Gdy raz już się tam znajdą, pozbyć się ich równie trudno, jak wyprosić za drzwi sprzedawcę odkurzaczy, który rozsypuje po dywanie najrozmaitsze próbki brudu, by móc zademonstrować niezwykłą siłę ssania swego towaru.

Kiedy do Filipinki dotarło, że lepiej przychylić się do ich prośby, niż zakłócić spokój pacjentów, powiedziała w rodzimym języku kilka melodyjnych słów, w których – jak domyślał się Harry – przeklęła ich przodków oraz potomstwo do siódmego pokolenia, i poprowadziła całą piątkę korytarzem do pokoju pacjentki.

Wśród pacjentów “Pacific View” była tylko jedna bezoka kobieta z powiekami zrośniętymi na pustych oczodołach. Nazywała się Jennifer Drackman.

Po drodze wyjawiono im poufnym szeptem, że “przystojny, lecz wyniosły” syn pani Drackman płaci za trzy zmiany najlepszych pielęgniarek, cały tydzień na okrągło, do opieki nad matką, cierpiącą na “ataki amnezji”. Była jedyną pacjentką otaczaną takimi “przesadnymi” względami, gdyż zakład w zakresie swoich podstawowych usług zapewniał “luksusową opiekę”. W ten sposób przełożona nocnej zmiany, nie uchybiając w niczym względom uprzejmości, dała jasno do zrozumienia, że nie przepada za panem Drackmanem, uważa wynajmowanie prywatnych pielęgniarek za zbyteczną ekstrawagancję i obelgę dla tutejszego personelu, a pacjentka budzi w niej lęk.

Prywatną pielęgniarką na cmentarnej zmianie była czarnoskóra kobieta o egzotycznej urodzie, Tania Delaney. Wątpiła, czy to rozsądne i właściwe pozwolić intruzom zakłócać spokój pacjentki, nawet jeśli dwoje z nich podawało się za oficerów policji, i przez chwilę zdawała się stanowić większą przeszkodę w ich przedsięwzięciu niż przełożona nocnej zmiany.

Wynędzniała, śmiertelnie blada, koścista kobieta na łóżku wyglądała upiornie, lecz Harry nie mógł oderwać od niej wzroku. Nawet w obecnym okropnym stanie dawał się zauważyć nikły, lecz wyraźny ślad dawnej urody, jak duch, który kołatał się w wyniszczonym ciele i swoją uporczywą obecnością podkreślał spustoszenie, dokonane przez czas i chorobę.

– Śpi – powiedziała Tania Delaney. Prowadzili rozmowę szeptem. Stała między nimi i łóżkiem, dając do zrozumienia, że poważnie traktuje swój zawód. – Pacjentce rzadko zdarza się spać spokojnie, więc nie chciałabym, żebyście ją obudzili.

Na nocnym stoliku, widocznym za stertą poduszek i głową chorej, obok korkowej tacy z karafką wody z lodem stała oprawiona w prostą czarną ramkę fotografia przystojnego młodzieńca. Orli nos. Gęste czarne włosy. Jasne oczy na czarno-białej fotografii miały szary kolor i z pewnością były takie w rzeczywistości, dokładnie w odcieniu lekko poczerniałego srebra. To był chłopak w niebieskich dżinsach i koszulce z reklamą piwa, chłopak, który oblizywał różowym językiem wargi na widok zbroczonych krwią ofiar Ordegarda. Harry przypomniał sobie pełen nienawiści wzrok, kiedy wypchnął chłopaka za żółtą taśmę i upokorzył na oczach tłumu.

– To on – rzekł cicho, jakby w zadumie.

Tania Delaney powiodła wzrokiem za jego spojrzeniem.

– Bryan. Syn pani Drackman.

Odwracając się do Connie, Harry powtórzył:

– To on.

– Nie przypomina człekoszczura – orzekł Sammy. Cofnął się w sam kąt, jak najdalej od łóżka, zapewne przypomniawszy sobie, że niewidomi mają lepiej niż większość ludzi rozwinięty słuch i węch.

Pies cicho zaskowyczał i zaraz umilkł.

Janet Marco mocniej przygarnęła zaspanego synka i patrzyła ze strachem na fotografię.

– Trochę podobny do Vince’a… włosy… oczy… To dlatego myślałam, że Vince wrócił.

Harry’ego zaciekawiło, kim jest Vince, lecz doszedł do wniosku, że są ważniejsze sprawy, i powiedział do Connie:

– Jeśli syn płaci wszystkie rachunki…

– O tak, to on je płaci – przyświadczyła pielęgniarka. – Bardzo dba o matkę.

– …w księgowości będą mieli jego adres – dokończyła Connie.

Harry potrząsnął głową.

– Ta przełożona raczej padnie trupem, niż pozwoli nam zajrzeć do archiwum bez nakazu rewizji. Nie ma nawet co próbować.

– Naprawdę sądzę, że powinniście państwo sobie pójść, zanim ją obudzicie – oznajmiła pielęgniarka.

– Nie śpię – odezwała się blada zjawa na łóżku. Jej na zawsze zamknięte powieki nawet nie drgnęły, leżały luźno, z upływem lat zaniknęły w nich mięśnie. – I nie chcę jego fotografii. Zmusza mnie, żebym ją tu trzymała.

– Pani Drackman… – zaczął Harry.

– Panno. Tytułują mnie “panią”, ale nie jestem mężatką. Nigdy nie byłam. – Jej głos był cichy, lecz nie słaby. Oschły. Zimny. – Czego od niego chcecie?

– Panno Drackman – podjął Harry – jesteśmy z policji. Musimy zadać kilka pytań na temat pani syna.

Był zdania, że skoro mają okazję, powinni dowiedzieć się o Tiktaku jak najwięcej. Matka może wyjawić im jakiś słaby punkt niezwykłego syna, nawet jeśli nie miała pojęcia o jego prawdziwej naturze.

Przez chwilę milczała, przygryzając dolną wargę. Usta miała pomarszczone, bezkrwiste, niemal szare.

Harry spojrzał na zegarek.

Osiem minut po drugiej.

Wyniszczona kobieta wyciągnęła rękę i oplotła dłonią, suchą i drapieżną jak ptasie szpony, poręcz łóżka.

– Tania, bądź tak uprzejma i zostaw nas samych.

Na łagodny sprzeciw powtórzyła prośbę ostrzejszym tonem, jak rozkaz.

Gdy tylko pielęgniarka zamknęła za sobą drzwi, Jennifer Drackman zapytała:

– Ilu was tutaj jest?

– Pięcioro – odparła Connie, nie wspominając o psie.

– Nie jesteście wszyscy z policji i nie sprowadziły was tutaj tylko sprawy służbowe – stwierdziła Jennifer Drackman. Skąd wiedziała? Może przez długie lata niewidzenia wykształciła w sobie niezwykłą przenikliwość, rekompensującą utratę wzroku.

Jakaś dziwna nadzieja w głosie niewidomej skłoniła Harry’ego do szczerej odpowiedzi:

– Nie. Nie jesteśmy wszyscy glinami i nie przybyliśmy tutaj tylko jako gliny.

– Co on wam zrobił?

Zrobił im tyle, że nie wiedzieli, jak to zwięźle sformułować.

Jennifer Drackman właściwie zinterpretowała przedłużającą się ciszę.

– Wiecie, czym on jest? – To niezwykłe pytanie świadczyło, że uświadamiała sobie, przynajmniej do pewnego stopnia, odmienność swego syna.

– Tak – odparł Harry. – Wiemy.

– Wszyscy myślą, że jest ślicznym, miłym chłopcem. Nie chcą słuchać. Naiwni głupcy. Nikt mi nie wierzył. Przez te wszystkie lata… nikt nie wierzył.

– My chcemy słuchać – zapewnił Harry – i już wierzymy.

Przez jej twarz przemknął wyraz nadziei, lecz był do tego stopnia obcy rym rysom, że nie mógł przetrwać długo. Uniosła głowę z poduszek, a przy tym niewielkim ruchu ścięgna napięły się mocno pod obwisłą skórą szyi.

– Nienawidzicie go?

Po chwili milczenia Connie powiedziała:

– Tak. Nienawidzę go.

– Ja też – odezwała się Janet Marco.

– Ja nienawidzę go niemal tak samo jak siebie – oświadczyła Jennifer Drackman. Jej głos był teraz przepojony goryczą. Cień dawnej urody zniknął z pomarszczonej twarzy. Wyglądała jak ucieleśnienie brzydoty, szpetna wiedźma.

– Zabijecie go?

Harry nie był pewny, co odpowiedzieć.

Matki Bryana Drackmana nie trapiły takie wątpliwości.

– Zabiłabym go sama, własnymi rękami… ale jestem taka słaba… taka słaba. Zabijecie go?

– Tak – rzekł Harry.

– To nie będzie łatwe – ostrzegła.

– Wiemy o tym. – Znów spojrzał na zegarek. – I nie zostało nam dużo czasu.

Загрузка...