Rozdział trzeci
l

Pojechali trasą nadbrzeżną, ponieważ na skrzyżowaniu dróg wiodących do Costa Mesa i San Diego przewróciła się cysterna z ładunkiem płynnego azotu, tamując ruch. Harry wyduszał z hondy wszystkie siły, co chwila zmieniał pas, przejeżdżał na żółtych światłach, albo i czerwonych, gdy nie widział samochodów z boku, jednym słowem jechał raczej jak wkurzona Connie.

Tajemnicza klątwa krążyła nad nim jak sęp i rzucała cień na jego myśli. W kuchni Connie mówił z zadufaniem o słabych stronach Tiktaka. Jakież jednak słabe strony może mieć ktoś, kogo nie ima się ani ogień, ani kule?

– Dzięki za to, że nie zachowujesz się jak filmowi bohaterzy, co widzą wielkie nietoperze na tle księżyca w pełni, trupy, z których wyssano krew, ale wciąż twierdzą, że to nie dzieje się naprawdę, bo wampirów nie ma – powiedział do Connie.

– Albo jak pastor widzący dziewczynkę, której głowa obraca się o trzysta sześćdziesiąt stopni i która lewituje razem z łóżkiem, ale mimo to nie może uwierzyć, że jest opętana przez diabła, i wertuje książki o psychologii, żeby zdiagnozować jej przypadek.

– Jak myślisz, pod jaką literą szuka w indeksie?

– Pod G, hasło “gówno prawda”.

Przejechali most nad tylną odnogą Newport Harbor. Światła domów i łodzi odbijały się w czarnej wodzie.

– Śmieszne – podjął Harry. – Człowiek żyje sobie w przekonaniu, że ludzie wierzący w takie bzdury to patentowani durnie, a gdy tylko sam się spotka z czymś niewyjaśnionym, jest w stanie zaakceptować najbardziej fantastyczne teorie. W głębi duszy wszyscy wciąż jesteśmy dzikusami, którzy czczą księżyc.

– Hola, jeszcze nie zaakceptowałam twojej teorii o psychicznym supermenie.

Spojrzał na Connie. W świetle tablicy rozdzielczej jej twarz przypominała wykonaną w brązie rzeźbę greckiej bogini, pokrytą zielonkawym nalotem patyny.

– Zaproponujesz inną?

Zamiast odpowiedzieć na pytanie, stwierdziła:

– Jeśli masz zamiar prowadzić jak ja, patrz lepiej na drogę.

Rada przyszła w samą porę. Przed nimi sunął w żółwim tempie wiekowy mercedes, prowadzony przez staruszkę, która mogła być rodzoną babką Matuzalema, i pyszniący się przylepioną na zderzaku nalepką “Licencja na zabijanie”. Harry omal nie wjechał w tył wielkiego wehikułu. Zahamował, w ostatniej chwili unikając zmienienia hondy w półtoratonową kupę żelastwa. Z piskiem opon wyminął mercedesa. Sędziwa dama za kierownicą łypnęła na nich wilkiem i wymownie uniosła palec w obelżywym geście.

– Nawet babcie nie są już takie jak kiedyś – westchnęła Connie.

– Mówisz, że nie zgadzasz się z moją teorią. Więc co w takim razie o tym myślisz? – nalegał Harry.

– Nic nie myślę. Wiem jedno – lepiej za dużo nie zgadywać, bo można się na tym fatalnie przejechać.

Prowadził przez jakiś czas w milczeniu.

Po ich lewej stronie hotele i wieżowce Newport Center przepływały mimo, jakby to one się poruszały, a nie wóz – wielkie, rzęsiście oświetlone statki, udające się nocą w tajemniczej misji. Nienaturalnie zielone trawniki i rzędy palm przypominały olbrzymią dekorację teatralną. Wszystko wyglądało inaczej niż zwykle, jakby niedawna burza nadeszła z innego wymiaru i zalała świat mrocznym czarem, zmieniając go w niesamowite, obce miejsce.

– Co z twoimi rodzicami? – spytała Connie. – Ten facet powiedział, że zanim zabierze się do ciebie, najpierw wykończy twoich bliskich.

– Mieszkają tysiąc kilometrów stąd. Nic im nie grozi.

– Nie wiemy, jak daleko sięga jego moc.

– Jeśli ma aż taki zasięg, to on naprawdę jest Bogiem. Pamiętasz, mówiłem ci, że może umie w niewidzialny sposób oznaczyć ludzi, tak jak przyrodnik przyczepia jeleniowi czy niedźwiedziowi elektroniczny nadajnik, żeby śledzić ich wędrówki. To całkiem możliwe. W takim razie on wie o mnie tyle, ile zobaczył od chwili, gdy namierzył mnie dziś po południu. Nie znajdzie moich rodziców, dopóki go do nich nie zaprowadzę.

– Więc przyszedłeś najpierw do mnie, bo… – urwała.

Bo cię kocham? – zastanowił się w duchu. Nie odezwał się jednak.

Na szczęście wybawiła go z kłopotu i dokończyła:

– …bo razem wykończyliśmy Ordegarda. Jeśli ten facet kierował Ordegardem, musi być na mnie równie wściekły, jak na ciebie.

– Dlatego chciałem cię ostrzec – podjął z ulgą Harry. – Siedzimy w tym razem.

Widział kątem oka, że Connie bacznie go obserwuje. Po dłuższej chwili powiedziała:

– Sądzisz, że ten Tiktak jakby wchodzi na odpowiednią częstotliwość i kiedy tylko zechce, może nas widzieć i słyszeć, co mówimy? Na przykład teraz?

– Nie wiem.

– Nie jest chyba wszechwiedzący. Bardziej prawdopodobne, że jesteśmy mrugającymi światełkami na tablicy sygnalizacyjnej, jaką ma w mózgu, a widzi nas i słyszy, kiedy my widzimy i słyszymy jego.

– Możliwe. Skąd mam wiedzieć?

– Mam nadzieję, że tak jest. Bo jeśli przypadkiem podsłuchuje nas bez przerwy, mamy mniej więcej tyle szans, żeby go załatwić, co komar na przeżycie burzy śnieżnej. Kiedy tylko się zbliżymy, zetrze nas na miazgę tak łatwo, jak spalił twoje mieszkanie.

Jechali przez pełną sklepów główną ulicę Corona Del Mar i pogrążone w mroku Newport Coast. Na wzgórzach nad oceanem wyrównywano ziemię pod nowe osiedle. Wielkie koparki tkwiły nieruchomo na zboczach jak pogrążone we śnie prehistoryczne bestie. Kiedy zjeżdżali nadbrzeżną autostradą do Laguna Beach, Harry poczuł swędzenie karku. Czuł się jak mysz, którą obserwuje zaczajony kocur.

Miasto Laguna, kolonia artystów i turystyczna Mekka, wciąż słynęło ze swej urody, chociaż najlepsze dni miało za sobą. Położone było na stromych, usianych światłami zielonych wzgórzach, malowniczo schodzących ku brzegowi Pacyfiku. Dziś jednak w ich pięknie kryło się coś złowieszczego.

Загрузка...