Connie w drodze do domu kupiła pizzę z grzybami i pepperoni. Zjadła ją przy stole w kuchni, popijając piwem z puszki.
Od siedmiu lat wynajmowała małe mieszkanie w Costa Mesa. W sypialni stało tylko łóżko, stolik nocny i lampa; garderoba Connie była tak skromna, że wszystkie ubrania i buty mieściły się z łatwością w jednej wąskiej szafie. W pokoju dziennym znajdowała się czarna skórzana sofa, duży fotel do czytania, a przy nim z jednej strony lampa, z drugiej mały stolik. Naprzeciwko sofy na specjalnym stoliku na kółkach stał telewizor i magnetowid. W kuchni był kwadratowy składany stolik i cztery składane krzesła z wyściełanymi siedzeniami. Szafki zawierały tylko niezbędne naczynia i przybory kuchenne do przyrządzania szybkich posiłków, kilka miseczek, cztery duże talerze, cztery małe, cztery filiżanki ze spodkami, cztery szklanki – wszystkiego po cztery, ponieważ tyle sztuk liczyły najmniejsze zestawy, jakie były w sprzedaży – i puszki z jedzeniem. Nigdy nie przyjmowała gości.
Nie pociągało jej gromadzenie rzeczy. Wyrosła bez nich, przenosząc się z jednej rodziny zastępczej czy domu dziecka do kolejnych z jedną jedyną odrapaną walizką.
Nadmiar rzeczy ją przytłaczał, krępował, sprawiał, że czuła się jak w pułapce. Nie miała żadnych obrazów czy bibelotów. Jedyną dekoracją w mieszkaniu był wiszący w kuchni plakat ze zdjęciem zrobionym przez skoczka spadochronowego z wysokości przeszło tysiąca metrów – zielone pola, faliste wzgórza, suche łożysko rzeki, tu i ówdzie drzewa, dwie drogi z asfaltową nawierzchnią i dwa piaszczyste trakty – cienkie nitki, krzyżujące się ze sobą jak linie na abstrakcyjnym obrazie. Czytała zachłannie książki, ale wszystkie pochodziły z wypożyczalni, podobnie jak kasety wideo.
Miała wprawdzie samochód, lecz tylko dlatego, że umożliwiał swobodę ruchów.
Wolność była jedyną rzeczą, którą ceniła, w miejsce biżuterii, ubrań, antyków i dzieł sztuki, lecz czasami trudniej było ją zdobyć niż autentycznego rembrandta. Wolność była w drugim, cudownym locie przed otwarciem spadochronu. Jazda pustą autostradą na potężnym motocyklu też dawała uczucie wyzwolenia, a jeszcze lepszy był rower górski na pustynnych bezdrożach, pośród piaszczystych wydm, nagich skał, gdzie pod błękitnym niebem jak wzrokiem sięgnąć rozpościerały się suche karłowate krzaki.
Jedząc pizzę i popijając piwo, wyjęła z żółtej koperty zdjęcia i zaczęła je przeglądać. Jej zmarła siostra, tak podobna do niej samej.
Pomyślała o Ellie, mieszkającej z Ladbrookami niedaleko, w Santa Barbara. Nie było jej na żadnym ze zdjęć, ale pewnie jest tak samo podobna do Connie, jak była Colleen. Próbowała sprecyzować własne uczucia wobec faktu, że ma siostrzenicę. Słusznie powiedział Mickey Chan, wspaniale było mieć kogoś bliskiego po tylu latach samotności, że nie mogła ich spamiętać. Czuła radość na myśl o Ellie, ale radość tę ostudziła refleksja, że siostrzenica może być obciążeniem dużo większym niż wszystkie dobra materialne tego świata.
A jeśli pozna Ellie i ją polubi?
Nie. Nie chodziło jej o zwykłą sympatię. Z tym już miała do czynienia. Miłość. To było źródło jej niepokoju.
Miłość to wielki dar, ale może również stać się ciężarem. W jakim stopniu traci się wolność kochając kogoś – lub będąc przez kogoś kochaną? Nie wiedziała, gdyż nigdy nikogo nie kochała ani nikt jej nie kochał. Mogła sobie tylko wyobrazić to uczucie na podstawie lektury niezliczonych książek. Czytała, że miłość może być pułapką, więzieniem i może złamać serce.
Już tak długo była sama.
Wygodnie jej było z tą samotnością.
Zmiana wiązała się z ogromnym ryzykiem.
Patrzyła na uśmiechniętą twarz siostry w łudząco prawdziwych kolorach filmu Kodak, oddzieloną od niej tylko cienką warstewką lśniącej emulsji fotograficznej – i pięcioma długimi latami, które minęły od jej śmierci.
Przypomniał jej się fragment wiersza:
Ze wszystkich słów, które zna mowa
lub pióro na papierze znaczy
najwięcej smutku w tych się chowa:
“Ach, gdybyż mogło być inaczej!”
Nigdy nie pozna swojej siostry. Może jednak poznać jej córkę. Musi tylko zdobyć się na odwagę.
Wyjęła z lodówki następne piwo, wróciła do stołu, żeby poprzyglądać się jeszcze przez chwilę twarzy Colleen – i ujrzała leżącą na fotografiach gazetę. Ostatni numer “Register”. Jej wzrok przyciągnął tytuł: STRZELANINA W RESTAURACJI W LAGUNA BEACH… DWIE OSOBY ZABITE, DZIESIĘĆ RANNYCH.
Długo patrzyła na tytuł. Jeszcze przed chwilą gazety tu nie było, nie było jej w ogóle w domu, bo Connie nie kupowała dzisiaj prasy.
Idąc po piwo do lodówki, ani na sekundę nie odwróciła się zupełnie od stołu. Wiedziała bez cienia wątpliwości, że w mieszkaniu nie ma nikogo poza nią. Nawet gdyby ktoś się tu zakradł, nie przeoczyłaby jego wejścia do kuchni.
Sięgnęła po gazetę. Papier był prawdziwy, lecz przejęło ją takie zimno, jakby dotknęła lodu.
Wzięła dziennik do ręki.
Śmierdział dymem. Krawędzie przeciętych stron były brązowe, papier zżółkł po brzegach, jakby ktoś wyciągnął gazetę z pożaru, ratując przed spaleniem.