6

W dni powszednie Tania Delaney pracowała jako prywatna pielęgniarka na “cmentarnej zmianie”, od północy do ósmej rano. Czasami naprawdę wolałaby pracować na cmentarzu. Jej zdaniem Jennifer Drackman mogła napędzić większego stracha niż jakikolwiek nieboszczyk.

Tania siedziała w fotelu przysuniętym do łóżka niewidomej i czytała powieść Mary Higgins Clark. Lubiła czytać i z natury należała do nocnych marków, więc czuwanie o tej porze jej nie męczyło. Kiedy Jennifer spała spokojnie, Tania potrafiła w noc przeczytać całą książkę i zacząć następną.

Czasem Jennifer nie mogła zasnąć i bełkotała nieskładnie, ogarnięta przeraźliwym strachem. Niepokój pacjentki był tak wielki, że udzielał się pielęgniarce, choć Tania wiedziała, że to irracjonalne i nie ma powodów do lęku. A jednak czuła, że dostaje gęsiej skórki, swędział ją kark, patrzyła z obawą w ciemność za oknem, jakby coś tam się czaiło, i podskakiwała na każdy niespodziewany hałas.

W środę godzin przed nadejściem świtu nie wypełniały krzyki cierpienia i potoki słów bełkotliwych jak bredzenie członka sekty religijnej, przemawiającego w niezrozumiałym języku. Jennifer spała, lecz nawiedzały ją złe sny. Od czasu do czasu, nie budząc się, wydawała jęk, chwytała sprawną ręką za poręcz łóżka i bezskutecznie próbowała się podciągnąć do pozycji siedzącej. Z białymi kościstymi palcami zaciśniętymi na poręczy, wychudłymi ramionami, których mięśnie uległy atrofii i ledwie się rysowały pod skórą, zapadniętą bladą twarzą, zszytymi powiekami zaklęśniętymi na pustych oczodołach wyglądała jak trup próbujący unieść się w trumnie. Mówiąc przez sen nie krzyczała, lecz prawie szeptała, z niezwykłym naciskiem; jej głos zdawał się w niesamowity sposób dochodzić znikąd i roznosić po pokoju jak głos ducha na seansie spirytystycznym:

– On nas zabije… zabije… wszystkich nas zabije…

Tania zadrżała i starała się skupić na powieści sensacyjnej, chociaż miała poczucie winy z powodu zaniedbywania pacjentki. Powinna zdjąć kościstą dłoń z poręczy, dotknąć czoła Jennifer, żeby sprawdzić, czy nie ma gorączki, spróbować ją uspokoić i wyprowadzić z burzliwej toni koszmaru na spokojne wody głębokiego snu. Była dobrą pielęgniarką i w zwyczajnych warunkach pospieszyłaby z pomocą pacjentowi, którego prześladują senne majaki. Została jednak w fotelu z książką, bo nie chciała ryzykować, że Jennifer się obudzi. Wróciwszy ze świata koszmaru do świata jawy, mogła dostać ataku pozbawionego łez szlochu, zawodzenia i nieartykułowanych krzyków, od czego Tani krzepła krew w żyłach.

Znów rozległ się upiorny głos.

– …Cały świat płonie… potoki krwi… ogień i krew… jestem matką diabła… Boże, zmiłuj się nade mną, jestem matką diabła…

Tania chciała nastawić termostat na wyższą temperaturę, lecz wiedziała, że w pokoju już jest nieco zbyt ciepło. Chłód, który czuła, był wewnątrz, nie wokół niej.

– …zimny umysł… martwe serce… bijące, lecz martwe…

Tania zastanawiała się, jakie okropne przeżycia doprowadziły biedaczkę do tak tragicznego stanu. Czego doświadczyła? Co przecierpiała? Jakie wspomnienia ją prześladowały?

Загрузка...