4

Connie instynktownie chciała cofnąć się od poręczy, by golem jej nie zobaczył, gdy podniesie wzrok, lecz powstrzymała ten odruch. W bezdennej ciszy pauzy nawet cichutkie szurnięcie podeszwy buta o podłogę lub najmniejsze trzaśniecie deski natychmiast przyciągnęłoby uwagę olbrzyma.

Harry również powściągnął chęć ukrycia się i stał niemal tak nieruchomo jak tancerze w dole. Dzięki Bogu.

Connie złapała się na głupiej nadziei, że Tiktak zgodnie ze swoim przyrzeczeniem naprawdę tropi ich tylko za pomocą zwykłych ludzkich zmysłów. Tak jakby po jakimkolwiek psychopacie i wielokrotnym mordercy, z paranormalnymi zdolnościami czy bez, można było oczekiwać, że dotrzyma słowa! A jednak uczepiła się tej myśli. Skoro jeden człowiek mógł rzucić na cały świat tak potężny urok, jak w bajce, to może jej własne nadzieje i pragnienia również mają przynajmniej drobniutką moc?

Życie może być gorzkie jak łzy smoka. Lecz czy łzy smoka są gorzkie, czy słodkie, zależy wyłącznie od tego, jak ktoś odbiera ich smak.

Ten ktoś to ona.

Poczuła, że w jej duszy coś się budzi, zachodzi jakaś ważna zmiana, i zapragnęła żyć, żeby zobaczyć, co z tego wyniknie.

Lecz w dole czyhał golem.

Connie oddychała przez usta, wolno, jak najciszej.

Olbrzym kroczył między zastygłymi tancerzami i kręcił wielką głową w obie strony, metodycznie szukając w tłumie. Przechodził przez nieruchome smugi laserów i punktowców, stawał się czerwony, zielony, żółty, znów czerwony… Niekiedy ginął w mroku między pasmami światła. Tylko jego oczy były wciąż niebieskie, płonące, niesamowite.

Dotarł do miejsca, gdzie tancerze tłoczyli się ciaśniej. Odepchnął w bok młodego mężczyznę w dżinsach i niebieskiej sztruksowej marynarce. Tancerz zaczął wolno przewracać się do tyłu, lecz nie upadł. Zatrzymał się pod kątem czterdziestu pięciu stopni nad podłogą i wisiał w tej nieprawdopodobnej pozycji, wciąż tak samo upozowany, z tym samym wyrazem twarzy, gotów w ułamku sekundy runąć w dół, gdy czas ruszy z miejsca.

Posuwając się ku tyłowi wielkiej hali, olbrzym odpychał z drogi kolejnych tancerzy, inicjując upadki i zderzenia, które nastąpią z końcem pauzy. Wydostanie się cało z budynku będzie wtedy prawdziwą sztuką. Zaskoczeni ludzie, nieświadomi przejścia potwora, zaczną oskarżać sąsiadów o brutalne przepychanki. W mig dojdzie do bójek i wkrótce rozpęta się istne pandemonium. Zamieszanie szybko zrodzi panikę. W hali, omiatanej laserami i wstrząsanej basami muzyki techno, tłum poturbowanych i przerażonych ludzi rzuci się do drzwi i cud będzie, jeśli w tumulcie ktoś nie zostanie stratowany na śmierć.

Connie nie żywiła zbytniej sympatii do tej hałastry, dla której głównym powodem zjawienia się tutaj była chęć zagrania palcami na nosie prawu i policji. Jednak mimo tych buntowniczych i antyspołecznych zapędów byli ludzkimi istotami i do głębi wzburzyło ją okrucieństwo Tiktaka, który przepychał się przez nich, nie zważając, co się z nimi stanie, gdy życie znów potoczy się dalej.

Harry również czuł gniew. Zęby zacisnął tak mocno, że na policzkach wystąpiły mu twarde wzgórki mięśni. Byli bezsilni. Nie mogli w żaden sposób przeszkodzić temu, co działo się w dole. Przecież Tiktaka nawet kule by nie powstrzymały.

Stali więc nieruchomo, oddychając jak najciszej. Golem ani razu nie spojrzał w stronę galerii i jak dotychczas nic nie wskazywało, że posługuje się jakimś szóstym zmysłem i wie, że Connie i Harry są w magazynie.

Zatrzymał się przed kruczowłosą, dwudziestoletnią dziewczyną, która uniosła smukłe ramiona nad głowę w radosnym zapamiętaniu, porwana tańcem w takt prymitywnej, szybkiej muzyki. Stał przed nią chwilę, wielki jak góra, i przyglądał się, jakby ujęty jej urodą. Potem złapał w oba potworne łapska jej szczupłą rękę, z przerażającą gwałtownością wyłamał ją i wyrwał ze stawu. Z cichym, mlaskliwym śmiechem rzucił rękę za siebie, gdzie zawisła w powietrzu między dwójką tancerzy.

Okaleczenie było bezkrwawe, jakby oderwał rękę manekina. Cała potworność tego postępku miała się uwidocznić dopiero w chwili, gdy czas ruszy z miejsca.

Connie zacisnęła powieki. Nie była w stanie patrzeć, co on jeszcze zrobi. Oglądała wiele ofiar bestialskich zbrodni, zebrała grube tomy gazetowych doniesień o przykładach wręcz szatańskiego okrucieństwa, widziała, co ten psychopatyczny sukinsyn zrobił z Rickym Estefanem, lecz dzika brutalność jego ostatniego postępku wstrząsnęła nią jak nic dotychczas.

Może sprawiła to całkowita bezbronność ofiary, jej zupełna nieświadomość nawet po okaleczeniu. Dziewczyna nie widziała nawet zbliżającego się napastnika, nigdy go nie zobaczy ani nie dowie się, kim był, zostanie ugodzona tak nagle, jak polna mysz przeszyta szponami spadającego znienacka jastrzębia. Zastygła w ostatniej chwili czystej radości i beztroski, której już nigdy nie zazna, ze śmiechem wciąż wypisanym na twarzy, choć była już kaleką na całe życie, a może nawet skazana na śmierć. Nie mogła nawet zdać sobie sprawy ze swego nieszczęścia, odczuwać bólu ani krzyczeć, dopóki napastnik nie wróci jej zdolności reagowania.

Connie wiedziała, że wobec tego monstrualnego przeciwnika jest równie bezbronna, jak ta młoda dziewczyna na dole. Nieważne jak szybko będzie uciekać, jakich się chwyci sposobów, żaden środek obrony nie okaże się skuteczny, żadna kryjówka bezpieczna.

Chociaż nigdy nie była zbytnio religijna, nagle zrozumiała, że wierzący chrześcijanin może drżeć na myśl o Szatanie, który wyrywa się z piekła i z zemsty zsyła na ziemię klęski i zniszczenie. Zrozumiała jego straszliwą potęgę, jego twarde, bezlitosne okrucieństwo.

Poczuła mdłości i przestraszyła się, że zwymiotuje.

Grasujący na dole golem dotarł do schodów, którymi ona i Harry weszli na górę. Zawahał się, jakby niepewny, czy nie poszukać gdzie indziej.

W Connie obudziła się nieśmiała nadzieja, że ich milczenie przekonało Tiktaka, iż na pewno nie ma ich w magazynie.

Wtedy przemówił chropawym, demonicznym głosem:

– Fu fu fe fi… – Wszedł na schody. – Czuję zapach waszej krwi!

Jego śmiech był tak zimny i nieludzki, że równie dobrze mógłby wydobywać się z paszczy krokodyla – a mimo to pobrzmiewała w nim nutka absurdalnie dziecinnego podniecenia.

Opóźnienie w rozwoju.

Psychotyczne dziecko.

Przypomniała sobie opowieść Harry’ego o spaleniu mieszkania i słowa płonącego włóczęgi: “Z wami, ludźmi, jest tyle zabawy”. Ten potwór się bawił, on ustalał reguły gry, a ją i Harry’ego traktował po prostu jak swoje zabawki. Była głupia, mając nadzieję, że Tiktak dotrzyma słowa.

Łomot jego ciężkich kroków wprawiał w drżenie drewniane stopnie i całą konstrukcję. Podłoga galerii trzęsła się w ich rytm. Wchodził szybko: BUM, BUM, BUM, BUM, BUM!

Harry złapał Connie za ramię:

– Szybko, drugie schody!

Odwrócili się w tamtą stronę.

Na szczycie drugich schodów stał identyczny golem. Olbrzymi, z grzywą skudlonych włosów, rozczochraną brodą, w prochowcu jak czarna peleryna. Szczerzył zęby w szerokim uśmiechu. W jego głębokich oczodołach tańczyły błękitne płomyki.

Poznali nowy aspekt mocy Tiktaka. Umiał stworzyć przynajmniej dwa golemy naraz i nimi kierować.

Pierwszy olbrzym dotarł na górę schodów. Ruszył w stronę Harry’ego i Connie, brutalnymi kopniakami torując sobie drogę wśród splecionych kochanków na podłodze.

Z lewej zbliżał się drugi, równie bezceremonialnie tratując zatrzymanych w pauzie ludzi. Kiedy świat znów się obudzi, od krańca do krańca galerii rozlegną się krzyki i jęki.

Harry złapał Connie za ramię i szepnął rozkazująco:

– Skacz!

BUM, BUM, BUM, BUM, BUM, dudnienie bliźniaczych kroków dwóch golemów wstrząsało podłogą. BUM, BUM, BUM, BUM, BUM, łomot własnego serca huczał w uszach Connie, aż oba dźwięki zlały się w jeden.

Za przykładem Harry’ego stanęła tyłem do balustrady, podciągnęła się, usiadła na poręczy.

Golemy zbliżały się coraz szybciej, odkopując na bok ludzkie przeszkody, zagradzające im drogę do ofiar.

Przerzuciła nogi na drugą stronę, obracając się twarzą do hali. Do podłogi było przynajmniej osiem metrów. Czy można przeżyć upadek z takiej wysokości? Rozwali sobie czaszkę, czy tylko połamie nogi?

Oba golemy parły ku nim z impetem rozpędzonego czołgu. Wielkie łapy wyciągały się w ich stronę, błękitne jak gazowy płomień oczy świeciły oślepiająco niczym piekielne ognie.

Harry skoczył.

Z desperackim okrzykiem Connie odepchnęła się rękami od poręczy, rzuciła w pustkę…

…i spadła tylko jakieś dwa metry. Zatrzymała się w powietrzu obok Harry’ego. Wisząc twarzą w dół, odruchowo rozpostarła ręce i nogi, przybierając klasyczną pozycję skoczka. Pod nią był tłum zaczarowanych tancerzy, nieświadomych jej lewitacji.

Rosnące odczucie chłodu i raptowny spadek sił podczas ich ucieczki świadczyły, że poruszanie się w świecie pauzy nie było wcale łatwe, gdyż powietrze stawiało większy opór. Nie dokończony upadek to potwierdził. Mogli się poruszać, lecz ani rozpęd, ani nawet siła ciążenia nie wspomagały wysiłku ich mięśni.

Spojrzawszy przez ramię, Connie stwierdziła, że choć odepchnęła się od balustrady z całej siły, oddaliła się od niej raptem o dwa, trzy metry. Na szczęście to wystarczyło, by znalazła się poza zasięgiem golemów.

Stały przy poręczy i wychylały się, wyciągając łapy. Próbowały dosięgnąć swych ofiar, lecz łapały w garście tylko powietrze.

– Możemy się poruszać, zobacz! – krzyknął do niej Harry.

Wykonywał rękami i nogami ruchy, jakby płynął w powietrzu, kierując się w stronę podłogi. Przesuwał się w dół z niewiarygodną powolnością.

Szybko dostrzegła, że niestety nie jest w stanie nieważkości i nie wchodzą w grę żadne korzyści płynące z przebywania w próżni. Krótki eksperyment wykazał, iż nie mogła nadać sobie prędkości ani też zmieniać kierunku tak łatwo, jak astronauta orbitujący w kabinie wahadłowca.

Zaczęła naśladować Harry’ego i odkryła, że przy pewnej dozie wytrwałości może przemieszczać się miarowymi ruchami w kleistym powietrzu. Przez moment wydało się to nawet bardziej ekscytujące niż skakanie ze spadochronem, bo swobodne spadanie trwało zawsze zbyt krótko, a tempo, w jakim rosły w oczach szczegóły na ziemi, sprawiało, że nigdy nie miało się złudzenia latania. Teraz unosiła się nad głowami ludzi, co nawet w tych okolicznościach napełniło ją porywającym uczuciem swobody i beztroski, jak w tych fascynujących snach o lataniu.

Gdyby nie obecność Tiktaka w dwóch postaciach i fakt, że walczyła o życie, czerpałaby z tego doświadczenia szczerą radość. BUM, BUM, BUM, BUM, BUM! Usłyszała tupot ciężkich, pospiesznych kroków i spoglądając przez ramię, zobaczyła, że golemy kierują się ku przeciwległym kondygnacjom schodów.

Znajdowała się wciąż pięć metrów nad podłogą hali i “płynęła” na dół w irytująco wolnym tempie, mozolnie, centymetr za centymetrem, przedzierając się przez kolorowe nieruchome wiązki punktowców i laserów. Ciężko dyszała z wysiłku i robiło jej się coraz zimniej.

Gdyby w pobliżu było coś, ściana albo filar, od czego mogłaby się odepchnąć, zyskałaby większy rozpęd. Wokół było jednak tylko powietrze i jej wysiłki przypominały próbę wzniesienia się nad podłogę za pomocą ciągnięcia własnych sznurówek.

Harry był na lewo od niej, trochę niżej, ale nie rozwijał większego tempa. Tyle że wcześniej skoczył.

Wyrzut nogami. Wymach ramion. Mozolne przepychanie się przez stawiające opór powietrze.

Beztroska euforia szybko ustąpiła poczuciu zamknięcia w pułapce.

BUM, BUM, BUM, BUM, BUM! Kroki ich prześladowców rozlegały się płytkim echem w wielkiej hali.

Była jakieś cztery metry nad podłogą, opadając w wolną przestrzeń między tancerzami. Wymach nóg. Ruch ramion. Wymach nóg. Ruch ramion. Dalej, dalej. Jak zimno.

Znów obejrzała się za siebie, mimo obawy, że takie przerwy opóźnią jej ruch.

Jeden golem dotarł już do schodów i zbiegał na dół, przeskakując po dwa stopnie naraz. W obszernym prochowcu, przygarbiony, z opuszczoną głową, gnając na dół ze zręcznością małpy, przypominał jej ilustrację w dawno zapomnianej książce, obrazek złego trolla z jakiejś średniowiecznej legendy.

Wytężając się tak bardzo, że serce prawie pękało jej z wysiłku, opuściła się o dalsze pół metra. Wisiała jednak głową w dół; w tej pozycji będzie musiała dotrzeć do pierwszego stałego punktu podparcia, który pozwoli jej odzyskać równowagę i stanąć na nogi.

BUM, BUM, BUM, BUM, BUM!

Golem zbiegł na dół.

Connie była u kresu sił. Przemarzła do szpiku kości.

Usłyszała, jak Harry przeklina zimno i oporne powietrze.

Przyjemny sen o lataniu zmienił się w klasyczny koszmar, w którym człowiek ucieka tak wolno, jakby stał w miejscu, podczas gdy ścigający go potwór zbliża się ze straszliwą szybkością.

Connie patrzyła w dół, mimo to kącikiem oka zauważyła jakiś ruch i usłyszała krzyk. Golem dosięgną! Harry’ego.

Na poznaczoną plamami cienia podłogę padł nowy cień. Connie wbrew najszczerszym chęciom odwróciła głowę w prawo.

Zawieszona w powietrzu, z nogami wyżej od tułowia, niczym anioł zlatujący na ziemię, by walczyć z demonem, zobaczyła tuż przed sobą twarz drugiego golema. Niestety, w przeciwieństwie do anioła z Biblii nie miała ognistego miecza ani też nie dzierżyła w ręku błyskawic, nie znała zaklęcia, które strącało demony z powrotem w piekielne ognie i wrzącą smołę.

Tiktak z szerokim uśmiechem chwycił ją wielką łapą za gardło. Grube paluchy bez trudu objęły jej szyję.

Connie przypomniała sobie ukręconą głowę Ricky’ego Estefana i kruczowłosą dziewczynę, której golem bez najmniejszego wysiłku wyrwał rękę.

Nagły gniew stłumił w niej strach. Splunęła w wielką, przerażającą twarz.

– Puszczaj mnie, ty gnoju.

Skrzywiła się, gdy owiał ją cuchnący oddech. Poznaczony bliznami golem powiedział:

– Gratulacje, dziwko. Czas dobiegł końca.

Niebieskie, gorejące oczy na chwilę zapłonęły jaśniej, a potem zgasły w głębokich czarnych oczodołach, przez które, zda się, można było sięgnąć spojrzeniem do dna wieczności. Ohydna twarz włóczęgi nagle zmieniła się w monochromatyczną ciemnobrązową rzeźbę z ziemi lub błota. Misterna pajęczyna cienkich jak włos pęknięć pobiegła od grzbietu nosa, szybko obejmując całą twarz…

…i olbrzym znikł. Muzyka ogłuszająco ryknęła na urwanej poprzednio nucie, czas ruszył z miejsca. Connie spadła jak kamień ostatnie trzy i pół metra, twarzą prosto w wilgotną kupę ziemi, piachu, trawy, gnijących liści i robaków. Podniosła się, kaszląc i plując z obrzydzeniem.

Wszędzie wokół niej, słyszalne nawet poprzez muzykę, rozbrzmiały wrzaski bólu i przerażenia.

Загрузка...