3

Pomimo szumiących wentylatorów w pokoju pachniało krwią, żółcią, gazami jelitowymi i silnym środkiem dezynfekcyjnym, który aż szczypał w oczy.

Harry psiknął sobie na lewą dłoń trochę dezodorantu do ust. Osłonił ręką nos, żeby miętowy aromat przynajmniej częściowo zagłuszył woń śmierci.

Podał Connie dezodorant. Wzięła po chwili wahania.

Martwa kobieta, naga, z wytrzeszczonymi oczami, leżała na pochyłym stole sekcyjnym z nierdzewnej stali. Patolog zrobił na jej brzuchu wielkie nacięcie w kształcie litery Y i ostrożnie wyjął większość organów wewnętrznych.

Była jedną z ofiar Ordegarda. Nazywała się Laura Kincade. Miała trzydzieści lat. Była ładna, gdy wstawała dziś rano z łóżka. Teraz wyglądała jak upiorna maszkara z tunelu strachów w lunaparku.

W blasku świetlówek jej oczy miały nieco mleczny połysk. Widniały w nich bliźniacze odbicia zawieszonego nad głową mikrofonu na metalowym, dającym się wyginać przewodzie. Usta kobiety były rozchylone, jakby zaraz miała usiąść, przemówić do mikrofonu i dodać parę uwag do urzędowego raportu na temat własnej sekcji.

Okręgowy patolog i jego dwaj pomocnicy wyglądali na wyczerpanych zarówno fizycznie, jak i duchowo. Zostali po godzinach, chcąc skończyć oględziny ciała Ordegarda i jego dwóch ofiar.

W ciągu długich lat pracy w policji Connie nigdy nie spotkała patologa podobnego do twardych, cynicznych typków, pokazywanych na filmach, którzy krajali ciało rzucając niewybredne dowcipy i zajadając pizzę, obojętni na tragedie innych. Stały kontakt z ofiarami zbrodni zawsze w jakiś sposób odciskał na nich swoje piętno, chociaż ten zawód wymagał profesjonalnej obojętności.

Teel Bonner, okręgowy patolog, miał pięćdziesiąt lat, lecz wyglądał na więcej. Niemiłosierny blask świetlówek podkreślał jego ziemistą cerę i wielkie wory pod oczami.

Przerwał na chwilę swoje zajęcie, by powiedzieć im, że taśma z opisem autopsji Ordegarda została już przepisana. Maszynopis leży w teczce u niego na biurku, w oszklonym biurze z boku sali sekcyjnej.

– Nie napisałem jeszcze podsumowania, ale są tam wszystkie fakty.

Connie z ulgą weszła do biura i zamknęła drzwi. Również i tu zamontowano wentylator, dzięki czemu dało się oddychać.

W małym pomieszczeniu stało odrapane metalowe biurko i kręcony fotel obity spękaną, poplamioną dermą.

Nie przypominało to wielkomiejskiej kostnicy z kilkoma salami sekcyjnymi i urządzonym przez fachowego dekoratora biurem do przyjmowania reporterów i polityków. W małych miastach gwałtowna śmierć nie stała się jeszcze sensacyjnym widowiskiem.

Harry usiadł i zaczął czytać opis post mortem, podczas gdy Connie stojąc przy szybie, obserwowała pochylonych nad zwłokami ludzi.

Przyczyną śmierci Jamesa Ordegarda były trzy rany postrzałowe – o czym Connie i Harry dobrze wiedzieli, bo wszystkie trzy strzały padły z rewolweru Harry’ego. Obrażenia obejmowały przebicie i zapadnięcie się lewego płuca, rozległe uszkodzenie jelita grubego, uszkodzenia organów i naczyń krwionośnych w jamie brzusznej, perforację żołądka oraz wątroby przez pocisk i odłamki kości, a także rozdarcie mięśnia sercowego, które spowodowało natychmiastowe zatrzymanie akcji serca.

– Znalazłeś coś dziwnego? – spytała, odwrócona tyłem do niego.

– Na przykład co?

– Mnie nie pytaj. To ty uważasz, że opętanie powinno zostawić jakiś ślad.

Trzej patolodzy robiący sekcję Laury Kincade w paradoksalny sposób przypominali lekarzy schylonych nad łożem pacjenta, któremu starają się uratować życie. Brak jednak było znamion pośpiechu. Mogli już tylko ustalić, jak zginęła Laura, określić z możliwie największą precyzją zniszczenia dokonane przez jedną kulę w kruchym ludzkim ciele. Nie potrafili odpowiedzieć na ważniejsze pytanie: dlaczego? James Ordegard też by nie odpowiedział: stanowił tylko część jak. Dlaczego było domeną kapłanów i filozofów, którzy od dawien dawna bez powodzenia usiłowali dociec sensu śmierci.

– Otworzyli mu czaszkę – odezwał się Harry ze skrzypiącego fotela koronera.

– I?

– Brak widocznych krwiaków na powierzchni mózgu. Brak nadmiaru płynu mózgowo-rdzeniowego, nic nie wskazuje na jego nadmierne ciśnienie.

– Zrobili sekcję mózgu? – spytała.

– Na pewno. – Przewertował kartki maszynopisu. – Tak, tu jest opis.

– Guz na mózgu? Ropień? Uszkodzenia?

Milczał przez dłuższą chwilę, przesuwając wzrokiem po raporcie.

– Nie, nic takiego.

– Krwotok?

– Nie stwierdzono.

– Zator?

– Nie zaobserwowano.

– Przemieszczenie szyszynki?

Czasami szyszynka może się przesunąć, a wtedy uciskanie jej przez otaczającą tkankę mózgową wywołuje niezwykle wyraźne halucynacje, często paranoję i napady szału. Lecz taki przypadek nie zachodził u Ordegarda.

Patrząc na sekcję, Connie pomyślała o swojej siostrze, Colleen, zmarłej przed pięciu laty w połogu. Śmierć Colleen była tak samo bezsensowna jak śmierć Laury Kincade, która popełniła błąd, wchodząc do niewłaściwej restauracji na lunch.

Z drugiej strony, żadna śmierć nie miała sensu. Siłą napędzającą wszechświat był obłęd i chaos. Wszystko rodziło się, by umrzeć. Jaki w tym sens i logika?

– Nic – stwierdził Harry, rzucając raport na biurko. Wstał przy akompaniamencie brzęku sprężyn fotela. – Żadnych dziwnych śladów na ciele, żadnych niewyjaśnionych zjawisk fizjologicznych. Jeśli Tiktak kierował Ordegardem, nic w wyglądzie zwłok na to nie wskazuje.

Connie odwróciła się od szyby.

– I co teraz?


Teel Bonner otworzył szufladę.

Leżały w niej nagie zwłoki Jamesa Ordegarda. Biała skóra przybrała miejscami niebieskawy odcień. Długie cięcia sekcyjne zostały zaszyte czarną nicią.

Księżycowe blada twarz. Zamknięte oczy. Stężenie pośmiertne ściągnęło rysy w krzywy uśmiech.

– Co chcieliście zobaczyć? – spytał Bonner.

– Czy tu jest – odpowiedział Harry.

Patolog spojrzał na Connie.

– A gdzie miałby być?

Загрузка...