6

Dotarcie do magazynu na skraju kanionu zabrało im co najmniej połowę pauzy, lecz powrót do “Green House” trwał o wiele krócej. Według zegarka Connie dojechali tam w niecałe pięć minut. Wracali najkrótszą trasą, a w dodatku Harry jechał na złamanie karku.

Kiedy zatrzymali się przed “Green House”, była godzina pierwsza trzydzieści siedem. Od początku i końca pauzy upłynęło nieco ponad osiem minut, a więc wydostanie się z zatłoczonego magazynu i porwanie samochodu zabrało im trzy minuty, choć niewątpliwie były to najdłuższe minuty w ich życiu.

Ciężarówka i volvo nie stały już na autostradzie. Kiedy czas ruszył z miejsca, odjechały, a ich kierowcy byli całkiem nieświadomi tego, że wydarzyło się coś niezwykłego. Na szosie panował umiarkowany ruch.

Connie z ulgą ujrzała na chodniku przed “Green House” Sammy’ego, który dziko gestykulując, kłócił się z wymuskanym kierownikiem sali. Jeden z kelnerów stał w drzwiach, wyraźnie gotów ruszyć szefowi na pomoc, gdyby przyszło do rękoczynów.

Connie i Harry wysiedli z furgonetki. Restaurator zobaczył ich i odwrócił się od Sammy’ego.

– Wy?! Mój Boże, to wy! – Ruszył ku nim stanowczo, prawie gniewnie, jakby uciekli bez zapłacenia rachunku.

Goście i obsługa tkwili w oknach baru, obserwując całą scenę. Connie rozpoznała kilka osób, które patrzyły poprzednio na ich kłótnię z Sammym i zastygły z utkwionym przed siebie wzrokiem, gdy nastała pauza. Teraz gapie nie byli już nieruchomi, lecz wciąż przypatrywali się z żywym zainteresowaniem.

– Co tu się dzieje? – W głosie kierownika sali brzmiała nuta histerii. – Jak to się stało, gdzieście się podzieli? Co to za… za… skąd ten wóz?!

Connie uświadomiła sobie przebieg wydarzeń. Facet widział ich znikających, jak mu się wydawało, w ułamku sekundy. Pies zaskowyczał i skoczył w krzaki, “Sammy pognał w głąb uliczki, a oni dwoje zostali na chodniku, doskonale widoczni z okien baru. Podczas pauzy uciekli; gdy czas znów ruszył, dla postronnych widzów musiało to wyglądać tak, jakby rozpłynęli się w powietrzu. Osiem minut później wrócili w białej furgonetce, udekorowanej sznurami białych i czerwonych lampek choinkowych.

Oszołomienie i złość restauratora były w pełni zrozumiałe.

Gdyby nie groźba wisząca nad ich głowami, całe zajście mogło się wydawać komiczne. Do licha, naprawdę było komiczne, lecz niestety, nie śmieszyło jej i Harry’ego. Może będą się śmiać później. O ile przeżyją.

– Co się stało, co tu jest grane?! – natarł na nich kierownik sali. – Ten wasz wariat bredzi coś od rzeczy!

Miał na myśli Sammy’ego.

– To nie nasz wariat! – zaprotestował Harry.

– Właśnie że tak – przypomniała mu Connie. – Lepiej z nim porozmawiaj. Ja się zajmę resztą.

Bała się trochę, że Harry, zdenerwowany zwłoką, wyciągnie rewolwer i sterroryzuje kierownika sali. Nie miała nic przeciwko ostrym metodom, ale nie w tej chwili.

Harry posłusznie odszedł.

Connie objęła restauratora ramieniem i odprowadziła go do drzwi baru, mówiąc cicho, lecz stanowczo, że ona i detektyw Lyon są w trakcie niesłychanie ważnego dochodzenia, oraz z niezłomną szczerością zapewniając, że wróci, by wszystko wyjaśnić, nawet rzeczy na pozór niezrozumiałe, “gdy tylko sytuacja się wyklaruje”.

Zważywszy, iż na ogół uspokajanie ludzi było domeną Harry’ego, a jej – prowokowanie, odniosła pełny sukces. Nie miała najmniejszego zamiaru wracać, by cokolwiek wyjaśniać, i nie pojmowała, jak zdaniem eleganta można było sensownie wytłumaczyć fakt, że ktoś rozpłynął się w powietrzu. Uspokoiła go jednak i namówiła, by wrócił do sali wraz z kelnerem, który stał w drzwiach.

Zajrzała w krzaki, lecz tak jak się obawiała, psa już tam nie było.

Podeszła do Harry’ego i Sammy’ego w porę, by usłyszeć, jak włóczęga mówi:

– Skąd mam wiedzieć, gdzie mieszka? Jest daleko od własnej planety, musi mieć tu gdzieś ukryty statek, którym przyleciał.

Harry wykazywał nieludzką wręcz cierpliwość.

– Sammy, zapomnij o tych bzdurach, on nie jest kosmitą. On…

Nagle wszyscy podskoczyli, słysząc szczekanie psa.

Connie odwróciła się i zobaczyła kundla na szczycie wzniesienia, właśnie wybiegał zza rogu. Za nim podążała kobieta i mniej więcej pięcioletni chłopiec.

Pies, gdy tylko zobaczył, że zwrócił ich uwagę, chwycił chłopca za nogawkę i pociągnął niecierpliwie za sobą. Po kilku krokach puścił go, wybiegł naprzód, szczeknął na Connie, szczeknął na kobietę i chłopca, ponownie szczeknął na Connie, a potem usiadł, rozglądając się na obie strony, jakby chciał powiedzieć: “No, czyż nie dosyć zrobiłem?”

Kobieta i chłopiec wyglądali na zaciekawionych i przestraszonych. Matka była na swój sposób ładna, a jej synek śliczny, schludnie i przyzwoicie ubrany, lecz oboje mieli czujny i płochliwy wyraz twarzy ludzi, którzy aż za dobrze znają życie ulicy.

Connie podeszła do nich wolno. Pies podniósł się i biegł u jej boku, dysząc i uśmiechając się psim uśmiechem.

Nastrój był podniosły i tajemniczy. Connie wiedziała, że w tej chwili waży się życie lub śmierć jej i Harry’ego, a możliwe, że ich wszystkich.

Nie miała pojęcia, co powie kobiecie i chłopcu, dopóki do nich nie podeszła.

– Czy wy… czy was też spotkało ostatnio coś dziwnego?

Kobieta spojrzała na nią zdziwiona.

– Coś dziwnego? O, tak. Mój Boże, tak.

Загрузка...