9

Jechali na północ wzdłuż wybrzeża, zostawiwszy martwego Ricky’ego w Dana Point.

– To moja wina, że zginął – powiedział Harry.

– Akurat! – odparła Connie.

– Właśnie że tak.

– I pewnie to twoja wina, że wlazł nie w porę do tego sklepu trzy lata temu.

– Dzięki, że próbujesz poprawić mi samopoczucie, ale nie trzeba.

– Nie ma sprawy, mogę ci pogorszyć. Jak według ciebie mamy wpaść na ślad tego Tiktaka? Przecież nie możesz przewidzieć, co zrobi dalej.

– Mogę się domyślić. Zaczynam go trochę wyczuwać. Zaczynam łapać, czego się po nim spodziewać, ale jestem krok w tyle za bydlakiem. Od razu jak zobaczyłem tę klamrę od paska, wiedziałem, że on zabierze się do Ricky’ego. Tym mi między innymi groził. Tylko za późno to zrozumiałem.

– To właśnie mam na myśli. Jego w ogóle chyba nie da się wyprzedzić. Cholernie się różni od innych ludzi i myśli zupełnie inaczej niż zwykły człowiek czy zwykły bandzior. Nie pasuje do żadnych schematów. Nie można oczekiwać od ciebie ani nikogo innego, żeby przechytrzył tego skurwysyna. Zrozum, Harry, nie ponosisz tu żadnej odpowiedzialności.

– To właśnie największy problem dzisiejszych czasów! Brak odpowiedzialności! – Wybuchnął gniewem, zupełnie niesprawiedliwie, bo Connie nic tu nie zawiniła. Dobrze jeszcze, że nie zaczął jej o nic oskarżać. – Wszyscy chcą urzędowego pozwolenia na zrobienie każdej głupoty, jaka im strzeli do głowy, ale nikt nie chce za to potem płacić!

– Masz rację.

Powiedziała to z przekonaniem, nie zdawkowo, ale to było za mało, żeby go uspokoić. Wciąż wrzał oburzeniem.

– Dzisiaj jak ktoś pochrzani sobie życie, zawiedzie rodzinę i przyjaciół, to nie jego wina. Jest pijakiem? Pewnie ma wrodzone predyspozycje. Zdradza żonę, ma sto kochanek na rok? Pewnie jako dziecko nie czuł się kochany albo rodzice nie poświęcali mu dosyć uwagi. Co za cholerna bzdura!

– Właśnie – zawtórowała.

– Ktoś rozwalił głowę sklepikarzowi albo zatłukł staruszkę dla dwudziestu dolców? Ale to przecież nie znaczy, że jest zły, skądże! On ma być winny?! Winni są rodzice, nauczyciele, społeczeństwo, nasza cywilizacja, ale nie on, nigdy nie on, jak można w ogóle coś takiego sugerować, co za zacofanie, ignorancja, okrucieństwo!

– Gdybyś prowadził program radiowy, słuchałabym go co dzień.

Wymijał inne samochody, nie zważając na podwójną ciągłą linię. Nigdy tego nie robił, nawet gdy siedział w radiowozie z włączoną syreną i migającym kogutem na dachu.

Zdziwił się, co go opętało, i dalej jechał tak samo. Wyminął furgonetkę z wymalowanym na boku widokiem Gór Skalistych, która i tak przekroczyła dozwoloną prędkość.

Pienił się dalej:

– Możesz porzucić żonę i dzieci, nie płacić alimentów, kantować ludzi na grube miliony, zrobić jakiemuś gościowi marmoladę z mózgu, bo jest pedałem albo okazał ci brak szacunku…

– …wyrzucić swoje dziecko do zsypu na śmieci, bo zmieniłaś zdanie na temat rozkoszy macierzyństwa… – włączyła się Connie.

– …oszukiwać na podatkach, naciągać opiekę społeczną…

– …sprzedawać narkotyki dzieciakom z podstawówki…

– …napastować własną córkę i wciąż wolno ci utrzymywać, że to ty jesteś ofiarą. Dziś każdy czuje się prześladowany. Nie ma prześladowców. Każdy, kto popełni jakieś draństwo, domaga się współczucia, jęczy, że jest ofiarą rasizmu, rasizmu na opak, dyskryminacji wiekowej, klasowej, dyskryminacji płci, uprzedzenia do otyłych, szpetnych, głupich, sprytnych. Dlatego napadł na bank albo rozwalił tego gliniarza, że jest ofiarą, można być ofiarą z miliona powodów! Na tym tracą ci naprawdę pokrzywdzeni, bo ich głos ginie w tłumie, ale co, u diabła, każdy ma prawo do sprawiedliwości, a w ogóle to kogo obchodzą prawdziwe ofiary, to zwykłe życiowe niedojdy!

Przed nimi niemrawo się toczył jakiś Cadillac.

Lewy pas blokował jadący w ślimaczym tempie terenowy jeep z nalepkami na tylnej szybie “Podróżuję z Chrystusem” i “Plaża, bikini i piwo”.

Harry nie mógł przekroczyć podwójnej linii, bo z naprzeciwka jechał sznur samochodów, oślepiając go reflektorami.

Chciał nacisnąć klakson, pogonić ospałe wozy przed nim, ale szkoda mu było czasu.

Wjechał na pobocze, wyjątkowo szerokie w tym miejscu, i przyspieszył, mijając cadillaca z prawej strony. Nawet w trakcie manewru nie mógł uwierzyć, że naprawdę to robi. Spojrzał w lewo. Zaskoczony kierowca cadillaca wytrzeszczył na niego oczy. Był to śmieszny mały facet z cienką linią wąsika i nie dopasowanym tupecikiem. Osypujące się zbocze, porośnięte trawą i dzikim bluszczem, otarło się prawie o bok hondy. Nawet tam, gdzie było szerzej, dzieliło je od drzwiczek samochodu jakieś dziesięć centymetrów… a teraz pobocze się zwężało. Cadillac zaczął hamować, próbując zejść Harry’emu z drogi. Harry przyspieszył i nagle wyrósł przed nim znak Departamentu Dróg w Kalifornii ZAKAZ ZATRZYMYWANIA, na którym omal nie zatrzymał się na zawsze. W ostatniej chwili skręcił raptownie na asfalt, wmanewrowując się przed cadillaca, wyrównał kierownicę i jechał dalej na północ, po lewej stronie mając ogromny Pacyfik, równie czarny jak jego humor.

– Ale dajesz! – skomentowała Connie.

Nie wiedział, czy to wyraz sarkazmu, czy aprobaty. Przy jej upodobaniu do szybkości i ryzykanctwa w grę wchodziły obie możliwości.

– Nie chcę być taki jak ci ludzie, którzy zawsze wytykają palcem kogoś innego – ciągnął, nie pozwalając, by jego gniew ostygł. – Kiedy jestem za coś odpowiedzialny, wolę, żeby mi ta odpowiedzialność nawet stanęła kością w gardle.

– Rozumiem.

– Jestem odpowiedzialny za to, co stało się z Rickym.

– Jak uważasz.

– Gdybym wcześniej ruszył głową, żyłby do tej pory.

– Jak wola.

– Dlatego ta sprawa ciąży mi na sumieniu.

– Proszę bardzo.

– To wszystko moja wina.

– I będziesz się za to długo smażył w piekle.

Nie mógł się powstrzymać i wybuchnął nerwowym śmiechem, który brzmiał tak, jakby zaraz miał się przerodzić w płacz. Connie w porę temu zapobiegła.

– Albo we własnej kuchence mikrofalowej, jeśli twoim zdaniem na to zasługujesz – mówiła dalej.

Harry poczuł, że jego furia przygasła. Zaśmiał się serdeczniej, a Connie ciągnęła:

– Taki wredny sukinsyn jak ty pewnie będzie musiał rumienić się w tłuszczu przez jakieś tysiąc lat…

– Nie znoszę tłuszczu, jest niezdrowy…

Ona też się śmiała.

– …Na początek szatany zrobią ci potężną lewatywę ze smoły…

– …a w jej trakcie będę musiał obejrzeć dziesięć tysięcy razy film “Hudson Hawk”…

– No nie, nawet w piekle muszą być jakieś granice!

Oboje ryczeli teraz ze śmiechu.

Kiedy wreszcie odreagowali napięcie i zapadła cisza, Connie spytała:

– Lepiej?

– Czuję się podle.

– Ale lepiej?

– Trochę.

– Dojdziesz do siebie.

– Mam nadzieję.

– Jasne, że tak. Wszystkie rany, również duchowe, w końcu się goją. Może to właśnie największa tragedia. Ciągniemy jakoś dalej. Nic nie boli wiecznie, choć czasem wydaje się, że powinno.

Wciąż jechali na północ. Ocean po lewej stronie. Ciemne, usiane światłami domów wzgórza po prawej.

Znów byli w Laguna Beach. Harry nie wiedział, co teraz robić. Najchętniej jechałby przed siebie w górę wybrzeża przez Santa Barbara, przez Złote Wrota, Oregon, Waszyngton, Kanadę, hen, na Alaskę, by ujrzeć śnieg i poczuć smagnięcia arktycznego wichru, patrzeć, jak światło księżyca lśni na lodowcach, a potem pokonać Cieśninę Beringa – samochód będzie się unosił na wodzie z magiczną łatwością wehikułów z bajek – wylądować na mroźnym wybrzeżu Czukotki, stamtąd dotrzeć do Chin, wpaść na obiad do jakiejś dobrej syczuańskiej knajpy…

– Gulliver?

– No?

– Lubię cię.

– Kto by nie lubił?

– Naprawdę.

– Cóż, ja też cię lubię, Lyon.

– Po prostu chciałem ci to powiedzieć.

– Cieszę się.

– To nie znaczy, że musimy od razu ze sobą chodzić czy coś takiego.

– Dobrze. – Uśmiechnęła się. – A jeśli już o tym mowa, to dokąd teraz jedziemy?

Już miał na końcu języka, że na kaczkę po pekińsku.

– Do domu Ordegarda. Zapamiętałaś przypadkiem adres?

– Byłam tam.

To go zaskoczyło.

– Kiedy?

– Po wyjściu z restauracji, zanim wróciłam do biura, wtedy gdy ty pisałeś raporty. Dom jak dom. Może przyprawić o ciarki, ale nie sądzę, żebyśmy tam coś znaleźli.

– Za pierwszym razem, kiedy tam byłaś, nie wiedziałaś o Tiktaku. Teraz spojrzysz na wszystko inaczej.

– Możliwe. Druga przecznica w prawo.

Skręcił zgodnie z poleceniem i wjechał w spadziste, kręte uliczki ocienione palmami i dużymi eukaliptusami. Biała sowa, której rozpięte skrzydła musiały mieć ponad metr, oderwała się od komina i przefrunęła na spadzisty dach sąsiedniego domu, płynąc w nocnych ciemnościach jak zbłąkana dusza. Matowe, bezgwiezdne niebo zwisało tak nisko, że Harry niemal słyszał, jak ociera się o wierzchołki wzgórz na wschodzie. 170

Загрузка...