5

Honda Harry’ego stała zaparkowana pod latarnią, niedaleko wyjścia ze szpitala miejskiego.

Wiosenne ćmy, spłoszone deszczem, podlatywały do światła. Ich olbrzymie, zniekształcone cienie ślizgały się po samochodzie.

– Jeszcze raz to samo pytanie: i co teraz? – odezwała się Connie.

– Chcę pojechać do domu Ordegarda i tam się rozejrzeć.

– Po co?

– Nie mam pojęcia. Ale to jedyna rzecz, jaka mi przychodzi do głowy. Chyba że ty masz jakiś pomysł?

– Nie mam, choć bardzo bym chciała.

Gdy zbliżyli się do samochodu, dostrzegła za cieniami na szybie jakiś błyszczący przedmiot przy wstecznym lusterku. O ile pamiętała, poprzednio nic przy nim nie wisiało, żadna ozdoba ani odświeżacz powietrza.

Wsiadła do wozu i przyjrzała się z bliska tej rzeczy, zanim zrobił to Harry. Srebrny, prostokątny drobiazg na czerwonej wstążeczce. Connie wzięła go do ręki, odwróciła pod światło i zobaczyła, że jest to ręcznej roboty klamra do paska, rzeźbiona w indiańskie motywy.

Harry siadł za kierownicą, trzasnął drzwiczkami i dopiero wtedy zobaczył, co Connie trzyma w ręku.

– Jezu! – powiedział. – Jezu, Ricky!

Загрузка...