Teraz już wiedzą.
Dobry pies, dobry pies, dobry.
Są teraz razem. Kobieta i chłopiec, śmierdzący człowiek, mężczyzna, który tak nie śmierdzi, i kobieta bez chłopca. Wszyscy noszą na sobie zapach czegoś, co, zabija. Po tym pies poznał, że powinni być razem.
Oni też to wiedzą. Stoją przed miejscem z jedzeniem i mówią do siebie, mówią szybko, chwilami wszyscy naraz, przy czym kobiety, chłopiec i ten drugi mężczyzna starannie trzymają się pod wiatr od śmierdzącego człowieka.
Ciągle się pochylają, głaszczą psa, drapią za uszami i mówią mu, że pies jest dobry, dobry, mówią też o nim inne miłe rzeczy, których nie rozumie. To jest wspaniałe. Jak dobrze być głaskanym przez ludzi, którzy na pewno nie podpalą mu futra i którzy w ogóle nie pachną kotem, ani odrobinę.
Kiedyś, długo po tym, jak był u małej dziewczynki, która nazywała go Prince, wzięli go do siebie pewni ludzie. Byli mili, karmili go i nazywali Maks. Niestety, mieli kota. Dużego kota. Złośliwego. Kot miał na imię Puszek. Maks nigdy nie gonił Puszka. Wtedy nigdy nie gonił kotów. No, prawie nigdy. Niektóre nawet lubił. Ale Puszek nie lubił Maksa i chciał go wypędzić z domu miłych ludzi, więc podkradał mu jedzenie, a czasem sikał do miski z wodą. W ciągu dnia, gdy mili ludzie wychodzili, Maks i Puszek zostawali sami. Puszek miauczał, parskał z furią, straszył Maksa i ganiał go z kąta w kąt. Albo skakał na niego z wysoka. Duży kot. Złośliwy. Nieprzyjazny. Maks zrozumiał, że to miejsce Puszka, nie jego i Puszka, lecz tylko Puszka. Odszedł od miłych ludzi i znów był nazywany “Piesku”.
Od tamtej pory bał się, że kiedy spotka miłych ludzi, którzy zechcą wziąć go do siebie i karmić, poczuje od nich zapach kota. Gdy pójdzie z nimi do ich domu, będzie tam Puszek. Duży. Parskający złością.
Na szczęście żadne z tych ludzi ani trochę nie pachnie kotem. Jeśli jedno z nich go weźmie, nie będzie musiał się bać, że ktoś mu nasika do miski.
Po jakimś czasie zajęci rozmową nie poświęcają mu już tyle uwagi, więc zaczyna się nudzić. Ziewa. Kładzie się. Ma chęć zasnąć. Jest zmęczony. Pracowicie spędził dzień.
Potem jednak widzi ludzi w miejscu z jedzeniem, wyglądających przez okna. Ciekawe. Są w oknach i patrzą na zewnątrz. Patrzą na niego.
Może myślą, że jest ładny.
Może chcą dać mu jedzenie.
Ostatecznie dlaczego nie?
Podnosi się więc i zbliża do miejsca z jedzeniem. Przebiera wdzięcznie łapami. Merda ogonem. Ludzie to lubią.
Czeka pod wejściem. Nikt nie otwiera. Opiera łapę o drzwi. Czeka. Nikogo. Drapie. Nikogo.
Wraca tam, skąd mogą go widzieć ludzie w oknach. Merda ogonem, przekrzywia głowę, stawia jedno ucho. Widzą go. Wie, że go widzą.
Znów podchodzi pod drzwi. Czeka. Czeka.
Czeka.
Drapie. Nikt nie otwiera.
Może nie wiedzą, że on chce jeść. Albo może się go boją, myślą, że jest złym psem. Czyż nie wiedzą, kiedy się bać, a kiedy nie? On nigdy nie skakałby na nich z wysoka ani nie sikałby do ich miski z wodą. Głupi ludzie. Głupi.
Wreszcie dochodzi do wniosku, że nie dostanie żadnego jedzenia, więc wraca do miłych ludzi, którzy dzięki niemu są razem. Trzyma łeb w górze, lekko tańczy, merda ogonem, tylko żeby pokazać tym w oknie, ile stracili.
Kiedy wraca do kobiet, chłopca, śmierdzącego człowieka i tego drugiego mężczyzny, coś jest nie tak. Czuje to instynktem i węchem.
Boją się. To nic nowego. Każde z nich się bało, odkąd pierwszy raz ich zwęszył. To jednak jest inny strach. Gorszy.
I wszyscy pachną lekko czymś, co zaraz legnie i umrze. Zwierzęta pachną tak czasem, gdy są stare, bardzo zmęczone i chore. Ludzie nie tak często. Chociaż zna miejsce, gdzie ludzie tak pachną. Był tam wcześniej z kobietą i chłopcem.
Niedobrze. Bardzo niedobrze.
Martwi go nawet ta odrobina zapachu czegoś, co zaraz legnie i umrze. Dlaczego ci mili ludzie tak pachną? Nie są chorzy. Może śmierdzący człowiek trochę, ale reszta nie. Nie są starzy.
Ich głosy też się zmieniły. Są mniej ożywione. Trochę zmęczone. Trochę smutne. Trochę jakieś… Jakie? Jakieś. Co to jest? Co?
Węszy wokół ich stóp, wokół każdego z osobna, nawet śmierdzącego człowieka, wącha, wącha, wącha i wprost nie może uwierzyć.
Jest zdumiony. Zdumiony.
Wszyscy wydzielają ten specjalny zapach, który mówi: czy ja to gonię, czy to mnie goni? walczyć, czy uciekać? wykopać coś z tej dziury, czy poczekać, aż ludzie mi coś dadzą? To zapach niezdecydowania, które jest czasem odmianą strachu. Jak teraz. Boją się czegoś, co zabija, lecz boją się również dlatego, że nie wiedzą, co dalej robić.
Pies jest zdumiony, gdyż o n wie, co dalej robić, choć jest tylko psem. Jednak czasami ludzie potrafią być niepojętni.
Szczeka, a oni patrzą na niego, bo nie robi tego często. Nie jest jakimś jazgotliwym terierem.
Szczeka znowu, potem mija ich, biegnie kawałek w dół ulicy, staje, ogląda się i znów szczeka.
Wytrzeszczają tylko na niego oczy. Jest zdumiony.
Podbiega do nich z powrotem, szczeka, odwraca się, biegnie spadzistą ulicą, biegnie, biegnie, staje, ogląda się, szczeka.
Rozmawiają. Patrzą na niego i rozmawiają. Chyba zaczynają rozumieć.
Więc biegnie trochę szybciej, odwraca się, ogląda, szczeka.
Są podnieceni. Rozumieją. Zdumiewające.