Nadal nie mogła się przyzwyczaić do tego, że rytm, w jakim kołysze się siedzisko na grzbiecie słonia, jest tak usypiający. I nawet wycie rozhisteryzowanego tłumu, który rzucał pod nogi Maahira tysiące jedwabnych chust i szali, nie potrafiło jej rozbudzić. Westchnęła tylko i wyciągnęła się wygodniej na szerokiej leżance zamontowanej tu specjalnie dla niej. Varala nalegała, nie, Varala zażądała właśnie takiego udogodnienia dla Pani Płomieni. Raz, by podkreślić, że Deana jest w ciąży, co dodatkowo podgrzewało histerię jej czcicieli, a dwa, że kogoś w takiej właśnie, półleżącej pozycji trudniej trafić.
Groźba zamachu nadal spędzała wszystkim sen z powiek, więc Deana musiała zakładać pod luźną szatę kaftan z dwudziestu warstw surowego jedwabiu. Podobno potrafił powstrzymać strzałę. Z całą pewnością grzał jak cholera.
Chciało jej się spać, pić i sikać. Jednocześnie.
Ciąża, psiakrew.
Bruk przed słoniem zaścielała warstwa bezcennych tkanin, gruba na stopę. Niektórzy powyciągali z domów zwoje barwnych jedwabi, dywany, kobierce, a nawet zasłony okienne i pościel, byleby tylko zwierzę, które niesie na grzbiecie Płomień Agara, postawiło na nich stopę. Taka relikwia byłaby cenniejsza niż złoto.
Maahir szedł powoli, ostrożnie, otoczony przez setkę jeźdźców w żółtych jakach narzucanych na kolczugi, którzy końskimi piersiami i drzewcami włóczni bezceremonialnie torowali sobie drogę w tłumie. Ulica była wąska, ludzie wpychani w boczne alejki krzyczeli i przeklinali, ale natychmiast wypełniali ją znów, gdy tylko książęcy słoń ich minął, i zaczynali zawziętą walkę o zdeptane przez niego szale, chusty i dywany. Gdyby nie eskorta, wielu z nich rzucałoby się wprost pod nogi Maahira i ginęło, wdeptanych w ziemię. Słowiki stali się jej osobistą gwardią, wierną do szaleństwa i gotową na wszystko. No cóż, próbowali zmazać grzech zdrady, za jaką uważali ciche poparcie Obrara z Kambehii. A ona nie zamierzała wcale im tego zabraniać. Lojalni żołnierze są cenni jak woda na pustyni.
— Za chwilę wyjdziemy na plac przed świątynią, Najjaśniejsza Pani.
Samiy mówiąc te słowa, nie odwrócił głowy, ale o to nie mogła mieć pretensji, w końcu kierował ważącym piętnaście tysięcy funtów kolosem, który mógłby przez nieuwagę wdeptać w ziemię rosłego mężczyznę. Bardziej ubodła ją ta „Najjaśniejsza Pani”. Dwa słowa, w ustach tego chłopca kąśliwe niczym jadowe kły żmii.
— Możesz przestać się boczyć?
— Ja się nie boczę, pani. Jestem tylko sługą, a słudzy nie mają tego przywileju.
Westchnęła. Samiy, jej towarzysz podróży i towarzysz walki. Książęcy kornak, który razem z nią i Laweneresem uciekał przez pustynię, gdy wymknęli się bandytom, i który zdradził jej sekret Varali – nałożnicy i książęcej matki jednocześnie, sprawiając, że poczuła się jak głupia dziewucha. Po czym zniknął. Czasem prawie żałowała, że udało jej się wreszcie go odnaleźć. Przez miesiąc po wydarzeniach w Oku nie wiedziała, gdzie on jest, zapadł się pod ziemię, zupełnie jakby rozmowa, którą odbyli na plaży, była czymś, co wzniosło między nimi mur. Potem Suchi doniósł jej, że chłopak ukrywa się wśród kornaków szkolących słonie do wojny, więc wyciągnęła go stamtąd za uszy i zmusiła, by znów dosiadł Maahira. Olbrzymi słoń nie chciał słuchać nikogo poza chłopcem, a ponieważ był najbardziej majestatycznym zwierzęciem w książęcych stajniach, Deana musiała na nim jeździć, by podkreślać swój status. Możesz się obrażać i fuczeć na mnie, wywarczała odnalezionemu Samiyemu w twarz, naprawdę wściekła i rozgniewana, ale potrzebuję cię. Ja, i on też. Twój książę. Nie zostawiaj go ponownie.
To były niegodne, raniące słowa, ale najważniejsze, że wiedziała wreszcie, gdzie chłopiec jest. Lubiła go, lecz nie miała czasu na delikatność. Powstanie niewolników z każdym dniem rosło w siłę, i wyglądało na to, że nie obejdzie się bez walki. Maahir pójdzie na zbliżającą się wojnę, ale nie będzie brał bezpośredniego udziału w bitwie, strata książęcego słonia byłaby złą wróżbą. Siedząc zatem na jego karku, Samiy będzie bezpieczny.
W miarę bezpieczny.
No, ale teraz pojawił się inny problem. Od wydarzeń w świątyni Samiy zachowywał się tak, jakby uważał, że w czymś mu zawiniła, z pełną premedytacją przyjął więc postawę uniżonego, pokornego sługi, co z początku nawet ją nieco bawiło, ale teraz zaczynało irytować.
Załatwi to z nim jeszcze dzisiaj. Ale później, najpierw obowiązki.
Właśnie wjeżdżali na wielki plac przed Świątynią Ognia. Sto tysięcy gardeł wydało z siebie ryk, po którym nawet doskonale wyszkolony Maahir zastrzygł z niepokojem uszami. Deana podniosła się z leżanki, patrząc, jak tłum zachłystuje się wrzaskiem.
— Agares achi! Agares achi! Agares aaachiiii!!!
Tak. Płomień Agara to ja.
Znów ją uderzyła przeraźliwa groza tego stwierdzenia.
Płomień Agara to ja…
Machała dłonią, a wrzask tłumu pulsował ekstazą w rytm jej ruchów.
* * *
— Samiy.
— Słucham, Najjaśniejsza Pani.
Wracali do pałacu, a Słowiki pilnowały, by Pani Płomieni miała chwilę odpoczynku. Maahir przyspieszył, czując już zapach stajni, świeżej paszy i wody.
— Jesteś moim laagha i laagvara. Podróżowaliśmy i walczyliśmy razem. Możesz być na mnie obrażony, możesz nawet jaśniepanić mi w co drugim zdaniu, ale miałam nadzieję, że zasłużyłam sobie na tyle twojego szacunku, że powiesz mi, o co chodzi. Nie mogę cię przepraszać, jeśli nie wiem za co.
Chłopiec skulił się, chowając głowę w ramionach. Jego czerwony turban zakołysał się smętnie w rytm kroków słonia.
— Nie masz… za co przepraszać.
— Aha, rozumiem, więc uciekłeś, schowałeś się i zachowujesz się jak obrażona pannica, bo zrobiłam, co trzeba?
Pokręcił głową ruchem tak pełnym bezsilności, że aż zrobiło jej się go żal.
— To… trudne — wyszeptał.
Zaśmiała się cicho.
— Samiy, kocham cię jak młodszego brata, ale słowo trudne zupełnie nie oddaje m o j e j sytuacji. Do tej pory trudne sprawy załatwiałam tym — klepnęła dłonią rękojeść talhera — a teraz jestem na miejscu kogoś, kto dosiadł byka pędzącego na czele spłoszonego stada, choć miał nadzieję, że potrafi… potrafi tym stadem pokierować. A właśnie stanęłam naprzeciw stutysięcznego tłumu, wiedząc, że jestem dla tych ludzi tylko symbolem. Że jeśli popełnię jeden błąd, nie spełnię ich oczekiwań, zwrócą się przeciw mnie i rozerwą na strzępy, tak jak rozdarli ludzi Obrara.
Chłopak milczał przez chwilę. Tak długą, że nabrała przekonania, że już się więcej nie odezwie.
— Możesz uciec — powiedział cicho.
— Tak. Co noc i co dzień o tym myślę. Uciec. Zostawić księstwo, Suchiego, Varalę, Evikiata… Dom Kobiet… nawet ciebie, ty mały, uparty ośle… Wszystkich, z którymi zetknął mnie los, ludzi, których szanuję, a niektórych nawet więcej, niż szanuję.
— I jego, tak? Jego też nie chcesz zostawić.
Uśmiechnęła się pod ekchaarem. Domyślna bestia.
— Tak. Jego też. Nie zostawiłam go… was obu na pustyni, więc dlaczego sądzisz, że ucieknę teraz? Nawet jeśli mam na to ochotę.
Skulił się jeszcze bardziej, zmalał, jakby ubyło mu nagle kilka lat.
— To powinienem być ja — rzucił nagle dziko i gniewnie. — Ja powinienem…
No, znów zaczął przypominać Samiyego, którego pamiętała. Przynajmniej po głosie.
— Ja… powinienem wziąć Maahira i… i pojechać do świątyni. Stratować Bawoły, gwardię Obrara i go ocalić.
— Zabiliby cię. Poza tym powiedziałeś mi, że ci nie wolno, pamiętasz?
Odwrócił się gwałtownie w jej stronę, a w oczach miał ogień. Wyczuwając nastrój kornaka, Maahir niespokojnie zafalował uszami.
— Sądzisz, że kłamałem? Że zostawiłem Laweneresa i ciebie ze strachu? Jak inni? Którzy teraz wracają do pałacu i płaszczą się, by zwrócono im stanowiska? Gdybym mógł… gdyby mi było wolno…
Deana uniosła dłoń, przerywając mu, zanim się rozpłacze. Bo gdzieś za ogniem w jego oczach czaiła się rozpacz i bezradność, a czuła, że znienawidziłby ją, gdyby teraz zobaczyła jego łzy.
Wyprostowała się, bo pewnych rzeczy nie powinno się mówić, leżąc beztrosko, pochyliła się ku niemu i wypowiedziała dobitnie:
— Samiy, gdybym choć przez chwilę, choć przez jedno uderzenie serca podejrzewała, że stchórzyłeś, nigdy więcej nie nazwałabym cię laagvara ani nie pozwoliła dosiąść książęcego słonia. Przysięgam na wodę, którą dzieliliśmy się na pustyni. Jeśli nie mogłeś stanąć wtedy do walki, to znaczy, że jesteś związany przez siły, którym nie możesz się przeciwstawić. Wiem o tym. Tak bywa.
Dwie smugi wilgoci zabłysły na jego policzkach, ale teraz łzy były na miejscu. Te łzy mógł jej wybaczyć.
— Powinienem… — przełknął ślinę — … powinienem z tobą pójść.
— A jaką zapłaciłbyś cenę?
Jego spojrzenie stwardniało, nawet zasnute łzami.
— Warto by było. Wiesz, jak się czułem wtedy, na plaży, gdy opowiedziałem ci historię Varali i posłałem do pałacu? Byłem pewien, że zginiesz. Że skazałam cię na śmierć. I nie mogłem nic zrobić, bo musiałem… być w innym miejscu.
Nie zapytała, gdzie i co musiał zrobić. Jeśli nie powiedział o tym do tej pory, nie powie i teraz. Może kiedyś, gdy nadejdą spokojniejsze dni.
— Musiałeś?
— Tak.
— A więc wszystko jest w porządku.
Pokręcił głową.
— Nie. Nie jest.
— Dlaczego?
— Bo nie mogę… nie mogę wejść do Domu Kobiet. Próbowałem, ale te służki z bronią mnie przegoniły.
Do licha. O tym nie pomyślała. Jak się poczuł, gdy zabroniono mu wejścia do komnat, do których, jako osobisty kornak i sługa Laweneresa mógł dotychczas wchodzić bez problemu? Czy sądził, że to dlatego, iż został uznany za tchórza i zdrajcę?
— Więc dlatego się schowałeś wśród innych kornaków?
— Tak.
— Ale wiesz, że Dom Kobiet jest zamknięty dla mężczyzn?
— Tak mówiły te służące.
No, teraz mogła się odegrać za „jaśniepaniowanie”.
— Wiesz, mam pomysł — zaczęła niewinnie. — Przebierzemy cię za dziewczynkę i jakoś przemycimy.
Zaczerwienił się ślicznie.
— No nie rumień mi się tu. Masz ładną buzię, piękne rzęsy, mówiłam ci już, że zazdroszczę ci tych rzęs? No, to teraz mówię. A za takie usta… heeeej! Uważaj, bo kogoś stratujemy — zaśmiała się, łapiąc się siedziska.
A Maahir, czując, że jego kornak do reszty stracił koncentrację, popędził już całkiem swobodnie do stajni, trąbiąc przeraźliwie. Inne słonie odpowiedziały mu natychmiast i przez długą chwilę powietrze wypełniały nawoływania witających się szarych olbrzymów.
* * *
— Negocjować? — powtórzył Kregan-ber-Arlens.
— A co innego mogliśmy zrobić?
Odpowiadanie cesarzowi pytaniem na pytanie stanowiło szczyt głupoty, ale, do cholery, było mu już wszystko jedno. Jego kariera i tak najwyraźniej się skończyła, jeśli cesarz planował kolejną czystkę, to nie zacznie od samej góry, nie zwróci się najpierw przeciw Pierwszemu i Drugiemu Szczurowi.
— Co mogliśmy zrobić, Wasza Wysokość? — powtórzył Gentrell, prostując się jeszcze bardziej. — Mamy ograniczone środki. Połowa armii wciąż pilnuje wschodniej ściany, regimenty na południowym zachodzie musimy trzymać w pogotowiu, gdyby sytuacja w Ponkee-Laa znów się pogorszyła. Zresztą raportowałem o tym, że ich siły mogą nie wystarczyć i potrzebna będzie mobilizacja dodatkowych trzydziestu tysięcy żołnierzy. Na Północy Górska Straż się trzyma, ale Róg, dolina Gewenah, nadal jest wbity w Wynde’kann, a tamtejsi wyznawcy Byka wcale nie zaczęli nas nagle kochać. Przycichli tylko. Nesbordzkie długie łodzie coraz śmielej wpływają w Vannawen i Plorię, na razie głównie handlując, ale tam, gdzie dopłynie jeden statek, dopłynie i cała flota. Nie stać nas więc na wielką wojenną wyprawę przez pustynię, by wyzwolić naszych rodaków z niewoli na Dalekim Południu. Nie mamy floty, by wysłać tam armię morzem, a gdybyśmy nawet mieli, to nie mamy armii, która mogłaby nią popłynąć. Możemy tylko negocjować. Jeśli rozeszłaby się wieść, że Imperium pozwoliło wymordować tych ludzi i nic nie zrobiło, zarówno Rada Pierwszych, jak i świątynie, cechy kupieckie czy gildie magów wykorzystają to, by osłabić władzę cesarską. Nawet ci, którzy przez ostatnie lata nie kiwnęli palcem, aby wykupić swoich krewnych z niewoli, podniosą lament. Do tego dochodzi element religijny. Agar od Ognia nie ma zbyt wielu wyznawców w Imperium, ale nawet mała wojna religijna jest gorsza od kiepskiego pokoju. A teraz możemy powiedzieć: wysłaliśmy tam Genno Laskolnyka, naszego najcenniejszego generała. Zresztą, mówiłem już, że on sam nie mógł usiedzieć na miejscu. A jeśli udałoby mu się przywieźć choć kilkuset ocalonych…
Szczur nie musiał mówić nic więcej, nie tutaj, nie przed tą dwójką. Kilka setek ocalonych, których można by pokazać na ulicach miast, przeważyłoby kilkaset tysięcy trupów, których nikt nie widział.
— Ale sytuacja się zmieniła, panie. Teraz generał będzie negocjował z nową władczynią Białego Konoweryn, która ponoć nie spieszy się tak bardzo do krwawej rozprawy i jest szansa, że powstanie nie skończy się rzezią. Obiecamy jej nowe traktaty, otworzenie szlaku handlowego przez Morze Białe, złoto. Ujście Amerthy aż prosi się o port, a teraz, gdy jej wschodni brzeg jest w rękach naszych sojuszników, ta rzeka może się stać dla wschodnich prowincji tym samym, czym Elharan jest dla południowych. Mamy dla Deany d’Kllean mnóstwo argumentów, okrągłych i błyszczących, a ona może je wykorzystać, by wygasić powstanie pokojowo. Ogłosić amnestię, znieść niewolnictwo, choćby częściowo, pozwolić tym, którzy będą chcieli, na powrót do ojczyzny. Może to zrobić, wykorzystując pozycję tej, która wyszła z Oka Agara, i pieniądze, które zarobi na handlu z nami. A przy okazji generał może sprawdzić, czy siły, które pchały do rzezi na Dalekim Południu, nadal są aktywne i czy mają coś wspólnego z tymi, które działały w Ponkee-Laa.
Przez ciągnące się niczym wieczność kilka uderzeń serca Kregan-ber-Arlens wpatrywał się w kan-Owara bez słowa. Potem jego twarz zmiękła, pojawił się na niej nawet leciutki uśmieszek.
— Spocznij.
Gentrell zorientował się, że od dłuższej chwili stoi na baczność.
— Widzisz, przyjacielu, tak naprawdę liczą się intencje. Gdybyście wysłali Laskolnyka na południe bez wyraźnego powodu, ot tak, dla pokazania, jaką macie władzę, chyba bym się odrobinę zirytował. A jak Laskolnyk miałby sprawdzić te tajemnicze siły?
— Wasza Wysokość, ja… — Informacja, że pierwszy kawalerzysta Imperium ma talenty nieakceptowane przez Wielki Kodeks, była tajemnicą z grupy tych, dla których zachowania Nora uruchamiała swoich skrytobójców. Instynkt Szczura, nakazujący gromadzenie i ochronę informacji, bo są cenniejsze niż całe złoto świata, zamknął mu usta.
Cesarz westchnął i odwrócił się do niego plecami.
— Genno jest Mówcą Koni — mruknął, a Gentrell o mało nie jęknął, zdruzgotany. Przecież Suka wszystko słyszała! — Wiedziałem o tym, zanim awansowałem pewnego młodego Szczura na sekretarza Pondersa-ond-Welrus. Powiedział mi to pierwszego wieczoru, gdy wtargnął do mojej komnaty i zapytał, czy będę siedział na dupie, czy zrobimy coś, by ocalić Meekhan. Potem pokazał mi, co potrafi zrobić, z koniem, z całym stadem koni, i przedstawił swoją strategię, a ja uwierzyłem, że znalazłem odpowiedniego człowieka i że mamy szansę wygrać tamtą wojnę. Tak więc wiem o tym. Eusewenia też wie, od chwili gdy najemnicy wysłani przez Psiarnię spróbowali schwytać generała.
Hrabina opuściła wzrok i zagryzła wargi.
— Wezwałem ją wtedy na prywatną audiencję, a ona ręczyła głową, że taka sytuacja już się nie powtórzy. Przyjąłem jej porękę i nadal ją mam.
Imperator odwrócił się ku Gentrellowi.
— Genno kontaktował się ze mną przez ostatnie lata — kontynuował — ale jak to robił, to już nasz sekret. Opisał mi swoje poszukiwania ludzi o talentach, za które jeszcze sto lat temu szło się na stos. Przyjął ich do czaardanu i chronił. I jak rozumiem, razem z nimi popłynął na południe.
— Tak, Wasza Wysokość.
— Dlaczego?
Szczur zamrugał.
— Wasza Wysokość?
— Genno mógł nalegać, żądać i się wściekać, ale dlaczego najpierw nie wysłaliście tam któregoś ze zwykłych magów? A nawet kilku z nich. Macie ich dość w Norze. A u wielu innych macie długi… — Cesarz zawiesił znacząco głos.
— Panie, Białe Konoweryn jest pod wpływem Oka Agara. Nie wiemy do końca, czym jest Oko, zakładamy, że jakąś emanacją królestwa Pana Ognia, ale zwykli czarodzieje na niewiele się tam przydają. Nie mogą sięgać po własne aspekty, mają problemy z koncentracją i snem, ich czary są słabe i niepewne jak…
— Jak w pobliżu Uroczysk, prawda? Jak w pobliżu Glewwen-On, tej małej wioski, gdzie straciliśmy czterystu ludzi i kilku magów bitewnych. Czy to nie dziwne, że miejsca błogosławione przez bogów i te przez nich przeklęte tak samo wpływają na umysły żywych?
Dokąd zmierzał cesarz? Gentrell po raz pierwszy od lat czuł się jak ktoś, kogo posadzono przy stole do gry, której zasad nie zna i ma je wykoncypować na podstawie ruchów i rozmów przeciwników. I to przeciwników mówiących w obcym języku.
Pozwolił sobie na szybkie zerknięcie na Eusewenię. Suka miała taką minę, jakby cesarz rozmawiał o pogodzie.
— W Glewwen-On starliśmy się z istotami, o których istnieniu nie mieliśmy pojęcia, prawda, Szczurze? Och, mamy na nie nazwy – demony, ciemne moce, siły chaosu… To tylko słowa. Istoty te krwawiły i umierały, choć były trudne do zabicia. Może popełniliśmy błąd, zakazując w Wielkim Kodeksie badania Uroczysk? Założyliśmy tchórzliwie, że jeśli będziemy je ignorować, to same znikną. Teraz nie wiemy, co się w nich kryje. Szukamy wiedzy na ich temat poza granicami Imperium, w krajach, gdzie obserwuje się Uroczyska, poluje na stwory, które się tam pojawiają, a nawet łapie je i zaprzęga do pracy. Przynajmniej te, które mogą przeżyć poza przeklętą ziemią. Ogary nieźle się spisują, wykradając sekrety gildiom magów z Ponkee-Laa, Ar-Mittar czy szamanom koczowników, ale sekrety z drugiej, a czasem trzeciej ręki są często gówno warte. Dlatego też Nora właśnie zorganizowała grupę do badania tych fenomenów, a zwłaszcza Wenderladzkiego Bagna. Nieoficjalnie, ale z naszym pełnym poparciem.
Gentrell znów miał wrażenie, że w grze, którą musi rozgryźć, zbyt wiele dzieje się naraz. Był, na parszywy zad zasyfionej kobyły, Trzecim Szczurem Nory. Trzecim! Zajmował się najważniejszymi sekretami Imperium, pilnował ich i strzegł, a tu, jakby nigdy nic, dowiaduje się, że Suka zna tajemnicę Laskolnyka, a cesarz ignoruje Wielki Kodeks i organizuje grupę do badania Wenderladzkiego Bagna. I to z pomocą Nory!
Nagle dotarło do niego, że właśnie poznaje sekrety, które uczynią z niego albo najbardziej zaufanego człowieka imperatora, albo najgłębiej zakopanego trupa.
Na cesarski rozkaz łamany był Wielki Kodeks! Wielu ludzi w Radzie Pierwszych, wśród kapłanów, przywódców kompanii handlowych i mistrzów bractw magii oddałoby pół majątku za takie informacje. Ileż można by zyskać samą groźbą rozpowszechnienia ich wśród ludzi! Jakie przywileje i władzę! Wielki Kodeks może i był regularnie naginany na pograniczu, ale w centralnych, rdzennych prowincjach Meekhanu stanowił podstawę, opokę porządku społecznego. W powszechnej opinii oddzielał ludzi od chaosu czającego się za Mrokiem.
Ale dlaczego Bagno?
To Uroczysko, położone sto mil na północny zachód od Starego Meekhanu, było największe na terenie Imperium. Miało prawie czternaście mil obwodu, lecz, na szczęście, leżało w głębokiej dolinie u stóp Gór Krzemiennych, z dala od szlaków handlowych czy cennych ziem. Z tego co Gentrell pamiętał, władające tymi terenami Siostry Wojny, w czasach, gdy Meekhan był niczym więcej jak średniej wielkości miastem-państwem płacącym im regularny haracz, otoczyły Uroczysko wałem ziemnym i trzymały na nim straż. Ale straże znikły, a wał już dawno skarlał do niewielkiego garbu. Wenderladzkie Bagno było spokojnym Uroczyskiem. Nie wypełniało się trującymi oparami ani nie rodziło bestii żywiących się ludzkim mięsem. Było mokrą plamą na obliczu Imperium, niecką pełną mętnej wody i skarlałych drzew. Gdyby nie to, że ludzie wrażliwi na Moc miewali w jego pobliżu koszmary, a czarodzieje problem z aspektami, można by pomyśleć, że to zwykła, podmokła dolina.
— Kto… kto się tym zajmuje? Wasza Wysokość? I dlaczego Bagno?
— Salurin.
Drugi Szczur? Drugi?
— Dlaczego on? Miesiąc temu Bagno eksplodowało. Dosłownie. Woda podeszła pod linię starych wałów Sióstr Wojny, miejscami je przekroczyła. W okolicznych wioskach ludzie budzili się z krzykiem, psy wyły, a kilka kobiet poroniło. Mieszkający tam czarownicy uciekli. W samym środku Imperium nie mamy już spokojnego, uśpionego Uroczyska, tylko Uroczysko dzikie i niespokojne. Inne też się uaktywniły. Raporty z Ponkee-Laa mówią, że na Szkarłatnych Wzgórzach zginęło w ciągu ostatnich dwóch miesięcy więcej ludzi niż przez poprzednie pięć lat. Pojawiły się tam podobno bestie, których wcześniej nie widziano. Ale mało kto się tym przejął, bo w tym samym czasie w mieście matriarchiści i reagwyryści stawiali barykady i podpalali sobie domy.
Imperator podszedł do kamiennej mapy od zachodu i dotknął jej kilka cali na południe od ujścia Elharan.
— Widzisz? Tutaj są Szkarłatne Wzgórza, między Konawerami a Ponkee-Laa. — Wszedł nagle na płaskorzeźbę i kilkoma zamaszystymi krokami zbliżył się do jej centrum. — Tutaj Wenderladzkie Bagno. Nasze własne, wielkie Uroczysko.
Gentrell z otwartymi ustami wpatrywał się w najpotężniejszego człowieka Imperium depczącego jeden z jego najwspanialszych skarbów. Tymczasem Kregan-ber-Arlens przeszedł na ukos przez Wielkie Stepy i zatrzymał się za północno-wschodnim krańcem Wyżyny Lytherańskiej.
— A tu Lennetr Owerth, Upadek Owertha. Uroczysko mało znane, bo nawet se-kohlandzcy Źrebiarze niechętnie zapuszczają się w jego okolice. Ale równie wielkie jak dwa poprzednie. A może nawet większe. W tej chwili znajduje się na pograniczu ziem Sahrendey. Nie wiemy jeszcze, czy zaobserwowano w jego okolicy jakieś dziwne zdarzenia, choć — cesarz skrzywił się, jakby rozbolał go ząb — zdefiniowanie dziwnych wydarzeń w pobliżu Uroczyska może być trudne. Gentrell, zajmiesz się tym. Twój człowiek, ten cały Ekkenhard, jest już przecież na miejscu.
Obaj jednocześnie zerknęli na Sukę, ale Eusewenia skinęła tylko głową, jakby właśnie nie ograniczono jej kompetencji.
— Tutaj z kolei — trzcinka trzymana przez Imperatora ponownie stuknęła w wozacką wyżynę — na pewno działy się dziwne rzeczy. Zgromadzenie plemiennych duchów, do którego nigdy nie doszłoby na naszych ziemiach, choćby dlatego że prędzej wybilibyśmy Sahrendey do nogi, niż pozwolili im ciągnąć za sobą taką armię dusz. Klęska Yawenyra. Rzekome objawienie woli Laal Szarowłosej, o którym znów nasi kapłani nic nie wiedzą. Do tego Key’la Kalevenh, córka And‘ewersa Kalevenh, której cudowne ocalenie zmieniło układ sił na Wielkich Stepach. Chcę wiedzieć, gdzie ona jest i co robi. Albo dokładniej, w czyich znalazła się rękach i kto może ją wykorzystać do własnych celów. Bo w to, że umarła, nie wierzę.