Interludium

Zbli­ża­li się do tego dziw­ne­go stat­ku. Czuł go. Czar­ny okręt znaj­do­wał się mniej niż dzie­sięć mil przed nimi i gdy­by nie mgła, któ­ra znów snu­ła się nad fa­la­mi, pew­nie już by go wi­dzie­li. Po­dob­no taki sam tu­man mgły ota­czał sta­tek, gdy pod­cho­dzi­ła do nie­go Gór­ska Straż, jed­nak Alt­sin wo­lał my­śleć, że te bia­łe kłę­by są na­tu­ral­nym zja­wi­skiem, a nie za­po­wie­dzią ko­lej­ne­go star­cia z Pa­nią Lodu, bo w tej skó­rza­nej łu­pin­ce nie mie­li­by szans prze­żyć. Po pro­stu, po­cie­szał się, masa cie­płej wody wpły­wa­ją­ca na oce­an Pół­no­cy ro­dzi mgłę w kon­tak­cie z zim­nym po­wie­trzem.

Na ra­zie jed­nak nie czuł żad­nych za­bu­rzeń w oko­licz­nej Mocy. Naj­mniej­szych. Co, uwzględ­nia­jąc fakt, że naj­pew­niej zbli­ża­li się do jed­nej z naj­po­tęż­niej­szych istot, ja­kie kie­dy­kol­wiek pły­wa­ły po mo­rzach świa­ta, było jed­nak nie­po­ko­ją­ce.

Ale zło­dziej nie zdra­dzał swo­ich po­dej­rzeń obu żoł­nie­rzom. Jo­dła ock­nął się za­raz po wscho­dzie słoń­ca, tak jak prze­wi­dy­wał jego to­wa­rzysz – spra­gnio­ny i głod­ny. Na szczę­ście oka­zał się osob­ni­kiem ci­chym i ma­ło­mów­nym. Ubrał się, ze spo­ko­jem przy­jął krót­kie stresz­cze­nie ba­jecz­ki Alt­si­na i w kil­ku sło­wach po­dzię­ko­wał za ra­tu­nek.

To do­brze, bo głód i wy­czer­pa­nie wpę­dza­ły Alt­si­na w pa­skud­ny na­strój. Wodę mo­gli uzy­skać, to­piąc ka­wał­ki lodu, ale z je­dze­niem było go­rzej; zło­dziej już kil­ka razy przy­ła­py­wał się na tym, że za­sta­na­wia się, jak sma­ku­je rze­mien­na lina.

Ro­bił się na­praw­dę po­iry­to­wa­ny.

Obaj żoł­nie­rze przy­da­li się w zu­peł­nie nie­ocze­ki­wa­ny spo­sób. Gdy Alt­sin czuł, że znów krę­ci mu się w gło­wie, a kon­cen­tro­wa­nie się na wzmac­nia­niu wia­tru za­raz po­zba­wi go przy­tom­no­ści, Ges­sen ka­zał mu sia­dać i od­po­czy­wać, a sam z Jo­dłą się­gał po wio­sła. I wio­sło­wa­li, czer­piąc siły, bo­go­wie ra­czy­li wie­dzieć skąd. Dzię­ki temu na kil­ka go­dzin przed zmierz­chem wpły­nę­li we mgłę, a po ko­lej­nej go­dzi­nie po raz pierw­szy uj­rze­li wy­ła­nia­ją­cy się z mlecz­nej sza­ro­ści za­rys ol­brzy­mie­go ka­dłu­ba.

O Pani… Zło­dziej sie­dział na ło­dzi i pa­trzył na zbli­ża­ją­cy się po­wo­li ogrom. Jest dwa razy więk­szy, niż się spo­dzie­wa­łem.

Do tej pory są­dził, że gdy Ges­sen mó­wił o stat­ku dłu­gim na pół mili, to prze­sa­dzał. Ale rufa, któ­rej za­rys uka­zał się we mgle, mia­ła na­praw­dę sto pięć­dzie­siąt albo dwie­ście jar­dów sze­ro­ko­ści! Gdy­by Oum po­ja­wił się tu­taj w swo­jej pier­wot­nej po­sta­ci, wy­glą­dał­by jak ka­rze­łek.

Ty zdrze­wia­ły su­kin­sy­nu, po­wi­nie­neś mnie ostrzec. Co ja niby mam te­raz zro­bić?

Wcze­śniej za­kła­dał, że okręt bę­dzie wiel­ko­ści Ouma i da się w taki czy inny spo­sób wdra­pać na jego po­kład. Ale to coś? Czar­na, gład­ka i na do­da­tek po­kry­ta war­stew­ką za­mar­z­nię­tej wody bur­ta wy­glą­da­ła na prze­szko­dę nie do po­ko­na­nia. Na­wet wspo­mnie­nia Bi­tew­nej Pię­ści nie pod­po­wia­da­ły mu, jak do cho­le­ry ma wejść na górę?

Na ich oczach sta­tek wy­ko­nał ła­god­ny skręt, po­ka­zu­jąc bur­tę, któ­rej po­czą­tek zni­kał gdzieś we mgle, i za­czął się od­da­lać. Robi trzy wę­zły, po­my­ślał Alt­sin, nie wię­cej niż czte­ry. Dla­cze­go? Zmę­czył się? Cze­ka na coś?

Obaj żoł­nie­rze się­gnę­li po wio­sła, a Ges­sen spoj­rzał na zło­dzie­ja z dzi­kim uśmie­chem na ustach.

— Skup się, Żo­łądź. My bę­dzie­my wio­sło­wać, ale ty mu­sisz pil­no­wać, żeby nas nie zmiaż­dżył przy skrę­cie. Pod­pły­nie­my bli­żej i zo­ba­czy­my, co się da zro­bić.

Co się da zro­bić? Te bur­ty były wyż­sze niż mury zam­ku, do cho­le­ry. Ges­sen opo­wia­dał, że sta­tek pły­nął prze­chy­lo­ny, a tu nie­spo­dzian­ka: te­raz trze­ba by mieć za­sra­ne skrzy­dła, żeby do­stać się na po­kład.

Bez tru­du zrów­na­li się z czar­nym ko­lo­sem, a na­wet za­czę­li go po­wo­li wy­prze­dzać. Pły­nę­li le­d­wo kil­ka­dzie­siąt jar­dów od bur­ty, więc Alt­sin sku­pił całą uwa­gę na ob­ser­wo­wa­niu stat­ku. Je­śli skrę­ci w ich stro­nę, bę­dzie mu­siał użyć Mocy, by nie za­to­pi­ła ich fala wy­wo­ła­na przez taki ma­newr.

Na­gle Jo­dła na chwi­lę prze­rwał wio­sło­wa­nie i wło­żył do ust me­ta­lo­wy gwiz­dek. Prze­ni­kli­wy, ra­nią­cy uszy świst roz­darł po­wie­trze.

I tak pły­nę­li, wio­słu­jąc i gwiż­dżąc, do­pó­ki bur­ta kasz­te­lu wzno­szą­ca się nad po­kła­dem ogrom­ne­go stat­ku nie ob­ro­dzi­ła zdu­mio­ny­mi twa­rza­mi.

Загрузка...