Yatech stał w oknie i patrzył, jak szary pył zasnuwa miasto. Zewsząd słychać było bicie dzwonów, walenie w gongi i dęcie w trąby, zależnie od tego, jak w danej świątyni wzywano na pomoc własnego boga.
Bogowie tu nie pomogą, pomyślał.
Przypomniał sobie te fragmenty legend Issaram, które mówiły o końcu świata opłakanym szarymi łzami.
Ponkee-Laa wrzało od samego rana, gdy na południowym horyzoncie ukazała się chmura pyłu. Szkarłatne Wzgórza – odmieniano tę nazwę we wszystkich językach używanych w mieście – Szkarłatne Wzgórza wybuchły. A wraz z nimi zginęli zapewne wszyscy żyjący tam poszukiwacze tajemnic i łowcy potworów.
Nie dbał o to.
Jakiś czas później wiatr z południa przygnał nad metropolię dym i miasto oszalało ze strachu.
O to też nie dbał.
Ubrał się spokojnie, bez pośpiechu. Koniec świata końcem świata, ale to jeszcze nie powód, by biegać w rozpiętych spodniach.
Założył pas z mieczami i wyszedł z pokoju, po czym skierował się do sąsiedniego budynku. Była to speluna rządzona przez podejrzaną bandę należącą ponoć do potężnej Ligi Czapki. Żyjąc w tym mieście od tak długiego czasu, natykał się na tę nazwę tu i tam. W spelunie tej, za odpowiednią opłatą, można było palić, żuć, pić lub jeść rzeczy, które zabierały człowieka w bardzo daleką podróż.
Stróżujący przy drzwiach zbir poznał go z daleka i lekko się kłaniając, wpuścił do środka. Odkąd Yatech przyciął mu jedno ucho, nie dyskutował już nad jego prawem do odwiedzania tej nory.
Wojownik zszedł do piwnicy, jak każdego dnia starając się nie wdepnąć w plamy rzygowin i szczyn. I jak co dnia kopniakiem otworzył ostatnie drzwi.
Iavva powitała go jasnookim spojrzeniem. Od chwili, gdy okaleczyła kilku bandziorów, którzy zbyt intensywnie przystawiali się do Kanayoness, dziewczyny miały spokój. Yatech odwiedzał je co dnia, przynosząc kolejne flaszki gorzałki i sprawdzając, czy wszystko w porządku. Odkąd Mała Kana wróciła ze Świątyni Reagwyra, nie wychodziła z tej nory.
Pochylił się i sprawdził, czy oddycha. Cuchnęła paskudnie. A potem zrobił coś, na co Iavva pozwoliłaby tylko jemu: podniósł leżącą bez ruchu Kanayoness ze śmierdzącego siennika i zarzucił sobie na ramię.
— Idziesz? — zwrócił się do blondynki. — Nie możemy pozwolić jej przespać końca świata.