Maahir uniósł łeb, rozłożył uszy i wydał z siebie przeciągłe, wyzywające trąbienie. Samiy poklepał go czule po głowie i powiedział:
— Nadal jest zły, bo nie może maszerować z innymi słoniami.
Deana poprawiła się na leżance, przeciągnęła, aż coś trzasnęło jej w ramionach.
— To on nie wie, jaki zaszczyt go spotyka, że może nosić na grzbiecie Płomień Agara?
Chłopak odwrócił się i puścił jej oczko.
— Słonie szczają na zaszczyty. Prawdę powiedziawszy, są tak wielkie, że szczają na wszystko. Ale lepiej, że nie maszeruje z resztą, bo jest tam kilka młodych samców, które chętnie rzuciłyby mu wyzwanie, i mielibyśmy nieustanne kłopoty. Samice lepiej kontrolują stado.
— Mi to mówisz?
Kornak uśmiechnął się na moment, ale zaraz spoważniał.
— Wiele z nich nie wróci do domu.
— Idziemy na wojnę, Samiy. Nie chciałam jej, ale nie mam wyboru. I dobrze wiem, jak wiele słoni może zostać zabitych albo rannych. Tak jak wiem, że jeszcze więcej ludzi spotka ten sam los. Jak sobie radzi Brimgorn? — Dziwnie było prosić dziesięciolatka, by oceniał mężczyznę, który mógłby być jego dziadkiem, ale Deana ufała opiniom chłopca.
Samiy wzruszył ramionami. Za takie gesty go kochała, kornak był jedyną osobą w całym obozie, która ośmielała się zachowywać w ten sposób w jej towarzystwie. Jakby miała przy sobie odmłodzoną wersję truciciela z jego złośliwościami i bezczelnością.
— Jest mądry. Zna się na słoniach jak niewielu innych. I wie, jak wykorzystać je w trakcie bitwy, a nuawachi mu ufają.
— To dobrze. — Deana uniosła się z półleżącej pozycji i rozejrzała wokół.
Maahir wędrował pośrodku kolumny Bawołów. Oddziały ciężkiej piechoty, liczące po stu dwudziestu ludzi, maszerowały karnie przed nim, za nim i wokół niego. Wczoraj postanowiono, że armia porzuci na jeden dzień drogę, która choć utwardzona, była kręta i tak wąska, że wojska Konoweryn musiałyby rozciągnąć się na niej w długiego na dziesięć mil węża. Idealna sytuacja na zasadzkę. Zamiast tego weszli na szeroką równinę, wysuszoną i twardą, po której wozy mogły poruszać się niewiele wolniej niż po drodze, a trzydzieści pięć tysięcy ludzi mogło przyjąć szyk znacznie lepszy do obrony i ataku. Bawoły pośrodku, Słowiki na obu skrzydłach i w dalekiej awangardzie, słonie i oddziały najemników z tyłu. Krępa, zwarta formacja, która umożliwiała szybkie rozbijanie i zwijanie obozów i dzięki której mogliby szybko stanąć do bitwy.
A bitwa zbliżała się nieuchronnie. Pod wieczór powinni dotrzeć do miejsca, gdzie Tos meandrowała wściekle, tworząc dwa wielkie zakręty, nazywane powszechnie „tyłkiem”. Tam napoją zwierzęta i ludzi, odpoczną i jeśli uda im się utrzymać tempo wędrówki, za trzy dni znajdą się pod Pomwe.
Deana pozdrowiła machnięciem ręki kilku towarzyszących jej Słowików. Konie żołnierzy nadal boczyły się i parskały, niezadowolone z towarzystwa słonia, ale jeźdźcy panowali nad nimi bez problemów. Reszta jej przybocznych jechała kilkadziesiąt kroków za Maahirem, od czasu do czasu przekrzykując się i wymieniając obelgi z pieszymi. Nasłuchiwała tych „dyskusji” uważnie, ciężkie słowa i złośliwe gesty latały tam i z powrotem, przerywane regularnymi salwami śmiechu. Morale armii stało wysoko, a tradycyjna rywalizacja między Rodami Wojny ustępowała poczuciu pewnego braterstwa. I Bawoły, i Słowiki wywodzili się z żołnierzy-niewolników, a ich wróg był teraz gdzie indziej.
To bardzo dobrze.
Od dwóch dni w czasie każdej narady próbowano ustalić jakąś strategię na nadchodzącą bitwę, kłopot jednak polegał na tym, że poza ogólną liczebnością buntowników nie wiedzieli zbyt wiele. Ile i jaką piechotę miał Krwawy Kahelle? Ilu strzelców i konnych? Czy podciągnął pod miasto tabor, jak zrobił to w czasie poprzedniej bitwy, czy też nie?
Ostatnie raporty z Pomwe mówiły, że oddziały Uawari Nahs, które brały udział w masakrowaniu geghijskiej armii na razie nie pojawiły się pod miastem. Gdzie są teraz? Co robią? Ilu ich jest? Czy porzuciły meekhańskich sprzymierzeńców i powędrowały na ojczyste równiny, czy też przeciwnie, zbierają siły na nadchodzącą bitwę? Deana dobrze pamiętała Demenayę – Królową Niewolników, i jeśli mężczyźni z jej ludu naprawdę byli tak samo wielcy jak ona, należało liczyć się z ich siłą.
Kłótnie i dyskusje trwały cały czas. Deana podziwiała zawziętość, z jaką obaj af’gemidzi i część wyższych oficerów biorących udział w naradach przerzucali się wojskową terminologią, swobodę, z jaką kreślili na mapach śmiałe manewry i zaskakujące kontrataki. Szybko zauważyła, że w czasie tych papierowych starć armia buntowników zawsze zachowywała się tak, jak życzyli sobie tego konowerscy dowódcy, oddziały niewolników ulegały unicestwieniu albo uciekały w panice wtedy, gdy było to jej oficerom na rękę, i nigdy nie próbowały kontratakować ani zastawiać pułapek.
Wojna na mapie zawsze jest pełna łatwych zwycięstw.
Nie wtrącała się w te kłótnie. Czuła, że wszyscy ci mężczyźni potrzebują ich, że w jakiś sposób pomaga im to rozładować napięcie. W czasie prawdziwej bitwy nie będzie czasu na próżne rozważania, zostaną tylko ból i krew.
Od czoła rozciągniętej na milę armii galopował jeździec, wymachując czerwoną szmatą. Posłaniec z ważnymi wieściami.
— Pani!
Konny spiął wierzchowca kilka kroków od Maahira tak gwałtownie, aż zwierzę zarżało niezadowolone i prawie przysiadło na zadzie. Po czym zawrócił w miejscu i zrównał się ze słoniem.
— Pani. Znaleźliśmy ich.
— Kogo? — Wizja armii niewolników, która wyszła z lasu, by wydać im bitwę, zmroziła jej krew w żyłach.
— Meekhańczyków. Generała Laskolnyka i resztę. To znaczy — posłaniec wydawał się zakłopotany — oni…
— Czekali na was?
— Tak, pani. Czekali. I proszą o zgodę na audiencję.
Zastanowiła się. Do rozbicia wieczornego obozowiska mieli jeszcze co najmniej dwie godziny. List z meekhańskiej ambasady, który miała wręczyć sławnemu dowódcy, jechał gdzieś na wozach wraz z namiotem i resztą jej rzeczy. Nie zatrzyma marszu całej armii, by go znaleźć.
— Przekaż, że spotkam się z nim wieczorem, jak już rozbijemy obóz. Z nim i z jego ludźmi. Zapraszam ich na kolację. Nie muszą zakładać uroczystych strojów.
* * *
— Gotowa? Wszyscy czekają.
Daghena wsadziła głowę do namiotu i zmierzyła ją krytycznym spojrzeniem. Kailean spojrzała na nią wrogo. Ta cholera już zdążyła się wyszykować?
— Jedno słowo, Dag — wycedziła przez zęby. — Jedno słowo, a przysięgam, że cię walnę i pójdziesz na tę całą ucztę z podbitym okiem. I nie rób mi tu przeciągu, bo wszyscy zaraz zaczną się gapić.
Kailean próbowała właśnie założyć najczystszą koszulę, jaką miała, gdy w wejściu do namiotu ukazała się też twarz Lei. Dziewczyna zdążyła już się umyć, wpleść we włosy garść kolorowych paciorków i maznąć oczy kredką. Kredką! Bogowie, w tych swoich jukach ona naprawdę wozi wszystko.
— Albo cycki ci zmalały, albo robisz się coraz młodsza — stwierdziła Lea poważnie. — Powinnaś chyba więcej jeść.
— Zamknij się, bo nie ręczę za siebie. — Kailean wygrała wreszcie walkę z opornymi guzikami, sięgnęła po gorset i zaczęła kolejną bitwę, z tasiemką, która za cholerę nie chciała dać się przepleść przez haftki. — Reszta już gotowa?
— Oczywiście. Wiesz, jak to jest z chłopami, założą czyste onuce, wyczeszą resztki ostatniego obiadu z wąsów i już są gotowi. — Daghena zaprezentowała olśniewający uśmiech. — A jeśli mowa o czesaniu, pożyczyć ci zgrzebło?
Kailean zawiązała zgrabną kokardkę pod biustem, konstatując z pewnym niepokojem, że Lea chyba ma rację – przez ostatni miesiąc zdecydowanie zrobiła się jakby młodsza.
— Nie, nie trzeba. Jestem gotowa.
— Pójdziesz z tym warkoczem?
— Tak. I zamknijcie się obie. Wychodzimy.
Czaardan stał już w komplecie na zewnątrz. Wszyscy założyli najmniej znoszone ubrania, Kocimiętka chyba naprawdę przyciął i przyczesał wąsy. Poza tym wyglądali trochę dziwnie bez pancerzy i hełmów. Laskolnyk skinął jej tylko głową i wskazał na kilku żołnierzy w żółtych jakach.
— Nasza eskorta. I zostaw szablę, córuchna, mamy iść bez broni.
Odpięła pas i wrzuciła go do namiotu. Bez broni. Psiakrew.
Ruszyli całą ósemką, prowadzeni przez zbrojnych. Obóz był rozległy, a im wyznaczono miejsce na nocleg na jego samym skraju. Najwyraźniej imię Genno Laskolnyka miało tu mniejsze znaczenie niż w Imperium.
Lea trąciła ją w bok.
— Teraz się przekonamy.
— O czym?
— Czy naprawdę rządzi nimi issarska dzikuska. Matka mi o nich opowiadała. Zasłaniają twarze, żeby nie było widać, jak wielkie mają zęby, i żywią się ciałami zabitych wrogów.
— Lea — Laskolnyk mruknął pod nosem, nawet nie odwracając głowy.
— Tak, kha-dar?
— Nie odzywasz się bez potrzeby, a jeśli zostaniesz o coś zapytana, odpowiadasz prosto i grzecznie. Wiem, jakie przesądy mają plemiona Małych Stepów, i nie życzę sobie, żebyś coś palnęła.
— To nie przesądy. Matka mówiła mi…
— To rozkaz.
— Tak jest, kha-dar.
Mijali kolejne rzędy namiotów, wielkie kotły zwieszające się nad ogniskami, pawęże i długą broń na stojakach. Większość czekających na posiłek żołnierzy wciąż miała na sobie łuskowe pancerze, nagolenniki i wysokie hełmy. W migotliwym świetle ogni i pochodni konowerska ciężka piechota sprawiała wrażenie ożywionych granitowych posągów, które tylko czekają, by ruszyć i zmiażdżyć wroga.
— Wyglądają na twardych sukinsynów, prawda, kha-dar?
— I tacy są, Sarden. Czytałem raporty Kciuka.
— Będzie trudno, co? Znaczy… naszym pod miastem.
— Zobaczymy. A teraz cisza. Zbliżamy się.
Zbliżali. Kailean zerknęła zza pleców Jannego i musiała przyznać, że najwyraźniej władczyni Konoweryn wiedziała, co dobre. Jej namiot miał wielkość sporego zajazdu i zapewne podobną liczbę „pokoi” wewnątrz. Otaczał go pierścień pochodni i kordon żołnierzy podobnych do tych, którzy im towarzyszyli.
A jeden z nich bez żadnych ceregieli odchylił klapę namiotu i powiedział do nich bezbłędnym meekhem:
— Deana d’Kllean, Pani Oka, Płomień Agara czeka. Wejdźcie.
W środku płonęły lampy oliwne, przykryte szklanymi kloszami i rozsiewające korzenne zapachy. Młoda służąca ukłoniła się w milczeniu i poprowadziła ich do głównego pomieszczenia, gdzie czekał stół zastawiony srebrem i otoczony tuzinem krzeseł.
Gdy weszli, wysoka kobieta ubrana w luźną suknię w odcieniu bladego różu wstała i skinęła im głową na powitanie. Nie, Kailean poprawiła się zaraz, nie im, tylko Laskolnykowi, choć trudno było stwierdzić, gdzie ona patrzy, bo twarz kryła za matową zasłoną, zza której ledwo błyskały oczy. W postawie tej kobiety – w dwóch krótkich szablach, których pasy opinały jej talię, w sposobie, w jaki stała – było coś dzikiego i groźnego. Plotki o tym, że potrafi władać bronią i nie stroni od sięgania po żelazo, musiały zawierać ziarno prawdy.
— Czuję się zaszczycona, mogąc gościć sławnego generała Genno Laskolnyka, pogromcę wschodnich barbarzyńców — powiedziała gospodyni.
Kailean drgnęła zaskoczona. Nie tym, że władczyni Konoweryn posługuje się mową Imperium, lecz tym, że mówi nią tak doskonale. Przecież nawet Kailean, gdyby znalazła się w centralnych prowincjach, od razu zostałaby rozpoznana po akcencie jako dzikuska ze Wschodu. Ta kobieta mówiła bezbłędnie. Jak urodzona w sercu Meekhanu szlachcianka.
Kha-dar ukłonił się uprzejmie i dokonał krótkiej prezentacji czaardanu. Zakryta tkaniną twarz Pani Oka obracała się ku każdemu z jego członków i obdarowywała go lekkim skinieniem.
— Miło mi — rzuciła na koniec. — Siadajcie, proszę.
Zajęli miejsca i przez chwilę patrzyli tylko na puste talerze i kielichy. Na Wschodzie gości zapraszało się do stołu, który już uginał się od jadła. Deana d’Kllean musiała dobrze odczytać ich miny, bo odezwała się z wyraźnym zakłopotaniem w głosie:
— Jesteście zdrożeni i spragnieni. Tutaj posiłki zaczyna się od podania gościom wody i wina… — Zaklaskała w dłonie i wokół stołu zakręciły się służące z karafkami i dzbankami.
Trzy kielichy stojące przed Kailean zostały napełnione z wdziękiem, który świadczył o znakomitym wyszkoleniu służby. Woda, wino jasne jak miód i ciemne niczym krew. Do wyboru, do koloru.
— Wybaczcie, że nie dotrzymam wam towarzystwa przy posiłku — powiedziała gospodyni. — Zwyczaje mojego ludu zabraniają mi odkrywania twarzy.
Na te słowa Laskolnyk wstał i przykładając rękę do serca, skłonił się nisko.
— Zwyczaje Issaram nie są mi obce, pani. Dlatego nie musisz nas przepraszać. Pozwolę sobie jednak wznieść pierwszy toast. Za Panią Oka, tę, która została wybrana przez Agara od Ognia, władczynię klejnotu Dalekiego Południa, Białego Konoweryn.
Uniósł kielich wypełniony złotym trunkiem. Kailean wstała tak jak reszta i upiła łyk z kryształowego kielicha. Delikatny, lekko kwaskowaty posmak kwiatów i owoców podrażnił jej język. To wino było lekkie jak chmurka. Trzeba będzie z nim uważać.
— Dziękuję. — Deana d’Kllean nieznacznym machnięciem ręki podziękowała za toast. — Muszę przyznać, że słusznie mnie przed tobą ostrzegano, generale.
— Ostrzegano?
— Owszem. Mówiono, że pod maską twardego żołnierza kryje się zręczny dworzanin i polityk.
Władczyni Konoweryn zaklaskała ponownie i na stół zaczęto wnosić parujące półmiski. Koronne miejsce zajęło jagnię pieczone w całości, lecz wokół niego już wkrótce rozsiadły się naczynia z drobiem, wieprzowiną, rybami i pasztetami. Oraz kaszą, ryżem, soczewicą podawaną na przynajmniej pięć sposobów i jakimś tuzinem sosów. Kailean westchnęła i zrozumiała, że zabranie Berdetha ze sobą było błędem; teraz miała wrażenie, że każda kolejna potrawa rozsadzi jej nos iście boskim aromatem, i ledwo nadążała z przełykaniem śliny.
Zacisnęła zęby i wypchnęła psa na zewnątrz. Trudno, dziś nie będzie miał zabawy.
— Muszę przyznać, że pochlebiasz mi, pani. — Kha-dar zerknął wymownie na służącą, która najwyraźniej miała zamiar napełnić jego talerz, i sam wrzucił na niego porcję kaszy i pieczonego gołębia, po czym polał wszystko obficie sosem. — Kręciłem się trochę przy cesarzu, więc i nabrałem nieco ogłady, daleko mi jednak do prawdziwego dworaka. Moim ludziom też. Czy pozwolisz, by sami korzystali z tych wspaniałości? Nie przywykli, by ktoś im usługiwał.
Gospodyni skinęła głową, wykonała krótki gest, a służące szybciutko opuściły salę. I natychmiast zabrzęczała zastawa, gdy wszyscy rzucili się na jedzenie. Kailean nałożyła sobie kawał wieprzowej pieczeni, jagnięce podudzie i tłustego kapłona. Łowiąc spojrzenie Lei, wzruszyła tylko ramionami. No co, sama mówiłaś, że chudnę.
— Interesujący sposób przedstawienia prośby, byśmy zostali sami — głos Deany pobrzmiewał lekkim rozbawieniem. — Nadal jednak zostanę przy swoim zdaniu. Nosisz maskę, za którą ukrywasz umysł bystry jak górski strumień i ostry niczym yphir. Nic dziwnego, że Imperium wyraża taką troskę o twój los.
Kha-dar przełknął, przepłukał usta winem, a jego twarz przybrała wyraz uprzejmego zainteresowania.
— Wyraża? To dziwne.
— Dziwne? — Deana d’Kllean idealnie skopiowała ton Laskolnyka. — Och nie, to całkowicie zrozumiałe. Gdybym była meekhańską cesarzową i gdyby mój najlepszy dowódca konnicy wędrował tysiące mil od domu, w samym środku wojennej zawieruchy, wierz mi, też wyrażałabym troskę głośno i wyraźnie. Oraz kazała mu natychmiast wracać.
— To może być trudne, zważywszy, że znajdujemy się właśnie w samym środku wojennej zawieruchy. Poza tym zapewne słyszałaś, pani, że nie jestem pokornym wałachem. Nie daję się prowadzić w uprzęży.
— Słyszałam. Ale sądzę, że dla każdego konia znajdzie się lonża wystarczająco długa, by go kontrolować. Na razie jednak jedzcie, pijcie. I opowiadajcie. Co u Krwawego Kahelle?
Kailean omal się nie zakrztusiła. Skąd wiedziała? Kha-dar jednak zareagował tak, jakby czekał na to pytanie.
— Ma się dobrze, pani. I jest wściekły na ojczyznę. Za to, że nie robiła nic, by poprawić los niewolników w twoim pięknym kraju. Doprowadzanych do śmierci pracą, batem, głodem i chorobami. — Laskolnyk wstał i dołożył sobie kolejnego gołębia. — Wypluwających płuca w kopalniach, umierających od ukąszeń owadów w czasie karczowania lasów i osuszania bagien, latami zginających grzbiety na plantacjach i wrzucanych do rzeki z kamieniem u stóp, gdy byli już za starzy, żeby pracować. Zmuszanych do walk na śmierć i życie dla rozrywki gawiedzi, gwałconych, mordowanych i torturowanych. Zapewniam cię, Pani Ognia, władczyni Białego Konoweryn, że Kahel-saw-Kirhu był wściekły na Meekhan, że nie zrobił nic, by poprawić ich los. I rzucił mi te wszystkie oskarżenia w twarz, a ja nie wiedziałem, gdzie podziać oczy.
— Tak. — Palce issarskiej wojowniczki zatańczyły na poręczy krzesła. — Wina Imperium wydaje się bezsporna. Zastanawiam się, jak czuliście się na Północy, wiedząc, że każdy łokieć jedwabiu, każde ziarnko pieprzu i każda uncja szafranu, które od nas sprowadzacie, skąpane są we łzach i krwi waszych pobratymców? Jak czujecie się teraz, w czasie powstania, gdy imperialna ambasada milczy całymi miesiącami, a gdy wreszcie się odzywa, chodzi jej tylko o ocalenie życia jednego generała? Nawet nie jego ludzi… Jakby porzucanie własnych obywateli, żołnierzy, którzy przelewali krew za Imperium, stało się ostatnio sednem meekhańskiej polityki.
Wymienili szybkie spojrzenia, Faylen, Niiar, Kocimiętka, Daghena, Lea, Janne Newaryw i Kailean. Czy to prawda? Kha-dar miał ich tu zostawić?
Ale Laskolnyk powiódł po nich wzrokiem z taką miną, jakby usłyszał kiepski dowcip i nie wiedział, czy ma się skrzywić, czy przez uprzejmość uśmiechnąć. Uspokoiła się od razu. Kha-dar nigdy nie porzuciłby czaardanu.
Nie ma mowy.
Ich dowódca spojrzał na siedzącą u szczytu stołu kobietę i z uznaniem skinął głową.
— Świetna przemowa, Pani Oka. Wręcz doskonała. Myślałem, że spotkam tu zahukaną dziewczynę z barbarzyńskiego plemienia, którą do władzy wyniósł kaprys ognistego bożka i która nie zmieni sama sukni, jeśli ktoś z pociągających za sznurki doradców jej tego nie każe. Szczerze mówiąc, spodziewałem się zastać przy tym stole jeszcze kilka osób. Może Varalę, byłą nałożnicę księcia, rządzącą teraz w pałacu, może jego truciciela albo Wielkiego Kohira, który jakimś cudem wiedział, kiedy ukazać światu niewzruszoną lojalność, tuż przed tym, jak wyprułaś flaki Obrara z Kambehii. I gubię się w domysłach, czy rozmowa ze mną jest tak nieistotna, czy wręcz przeciwnie, aż tak ważna.
— Przede wszystkim, chodzi o twoje bezpieczeństwo, generale.
Wydawało się, że Laskolnyk tym razem zdziwił się naprawdę.
— Bezpieczeństwo?
— Zapewniam, że tak. Gdybyś nazwał Agara ognistym bożkiem przy jednym z żołnierzy Rodów Wojny, mógłbyś stracić głowę, zanim zdążyłabym go powstrzymać. A wracając do tematu, generale, jeśli odwiedziliście obóz niewolników, to może braliście też udział w walce z Geghijczykami?
Kailean oderwała udko kapłona i zatopiła w nim zęby, obserwując ten pojedynek na słowa. To było nieuczciwe starcie, bo rozmówczyni Laskolnyka kryła twarz za zasłoną, a jej mowa ciała była oszczędna i skromna jak u mniszki. Głos też niczego nie zdradzał. Trudno się toczy dyskusję, gdy nie wiadomo, czy twoje argumenty docierają do rozmówcy, albo czy twoje obelgi go ranią. Jednak kha-dar zdawał się znów całkiem zadowolony i spokojny.
— Skąd ten pomysł? — zapytał, unosząc kielich do ust.
— Twoi ludzie noszą ślady niedawnej walki, on — szczupły palec wskazał na Kocimiętkę — jest cały podrapany, ten potężnie zbudowany młody człowiek ma usztywnioną nogę, a ta mała dziewczyna z plenienia Harundynów krzywi się, gdy sięga po coś lewą ręką. Zakładam, że ma obite żebra. Gdybyście potrzebowali pomocy, mamy w obozie niezłych lekarzy.
Na chwilę wokół stołu zapadła taka cisza, że słychać było skwierczenie knotów w lampach.
— Jak widzicie, noszenie ekchaaru ma swoje zalety. Nikt nie wie, że akurat na niego patrzę.
Kolejny kęs mięsa urósł Kailean w gardle. Sięgnęła szybko po wino.
Lea zerknęła na ich gospodynię wyzywająco.
— Skąd wiesz, że jestem z Harundynów?
— Poznaję plemienne paciorki. Choć nie wszystkie. Ale tylko twoi pobratymcy używają tych barw i noszą je w taki sposób. Pochodzę z d’yahirrów, których ziemie graniczą z Małymi Stepami. Moje plemię wysoko ceni waszych wojowników, to świetni łucznicy i doskonali jeźdźcy. Zaszczytem jest skrzyżować z nimi broń.
Chyba po raz pierwszy w życiu Kailean widziała, jak Lei zabrakło słów.
— Dziękuję — wydusiła wreszcie.
— Nie ma za co. A więc, generale, gdybyście ścięli się z jakimiś bandytami, zapewne poinformowałbyś mnie o tym natychmiast? Choćby po to, by wzbudzić u mnie współczucie lub zakłopotanie. Mam rację?
Laskolnyk odłożył kryształ na stół, rozparł się wygodniej na krześle i uśmiechnął wyzywająco.
— A jeśli zdarzyłoby nam się pokąsać odrobinę Geghijczyków?
Deana d’Kllean wzruszyła ramionami.
— To obca armia na terenie Białego Konoweryn, a intencje jej dowódcy wcale nie były czyste. Więc w takim przypadku pogratulowałabym wam i odwagi, i sprawności w boju. Bo jak widzę, wciąż masz tylu ludzi, z iloma wyruszyłeś ze stolicy. Jaki błąd zrobił Sehrawin? Oczywiście oprócz niedoceniania wroga.
Laskolnyk posłał jej jeden z tych uśmiechów, którym zawdzięczał nadany mu przez koczowników przydomek Szarego Wilka. W tym momencie jego uśmiech znaczył „nic ci nie powiem i nie traktuj mnie jak głupca, bo zacznę gryźć”.
— Sama mi radziłaś, bym uważał na słowa. Mam więc przyznać się oficjalnie, że jako przedstawiciel Meekhanu walczyłem u boku zbuntowanych niewolników? Ja, Genno Laskolnyk? Prawa ręka cesarza? Oj, czuję, że po czymś takim Kregan kazałby drzeć pasy nawet ze mnie… Zresztą, sądzę, że masz już relację z tamtej bitwy. Co mówią twoi stratedzy, pani? Jakie wnioski wyciągnęli z opowieści niedobitków?
Gospodyni pochyliła się do przodu i złożyła dłonie w piramidkę. Kailean postawiłaby każdą sumę, że kobieta się uśmiecha.
— Hantar Sehrawin zlekceważył wroga. Wydał mu bitwę między wzgórzami porośniętymi lasem oraz oparł cały atak na magach. I gdy doszło do bezpośredniej walki, a czarownicy przestali być skuteczni, okazało się, że zbyt rozciągnął siły i nie da rady ani wycofać rozproszonych oddziałów, ani ich przegrupować. Można powiedzieć, że jak w przypadku większości tego typu klęsk, przyczyną jego zguby była pycha. No, ale w swoim księstwie prawie całkowicie zdławił powstanie, więc zapewne sądził, że tu też pójdzie mu gładko.
Laskolnyk przestał się uśmiechać.
— A pycha nie jest twoją wadą, prawda, pani?
Siedząca u szczytu stołu kobieta roześmiała się dźwięcznie. A potem – Kailean aż otworzyła usta ze zdumienia – niespodziewanie wstała, podeszła do stołu i osobiście napełniła kielich ich dowódcy.
— Pycha? Zapewne odrobinę jest. Wierzę na przykład, że potrafię na tyle dobrze posługiwać się talherami, iż bez kłopotów pokonałabym każdego z twoich ludzi. Nawet w walce dwóch lub trzech na jednego, choć przecież nie widziałam, jak sobie radzicie z bronią. To pycha, prawda?
Ruszyła wokół stołu, nalewając wina reszcie czaardanu.
— Jesteście moimi gośćmi, jedzcie, pijcie. I nie przejmujcie się też moimi przechwałkami. Ciąża sprawia, że czasem zachowuję się dziwnie.
Ciąża? Chyba kha-dar kiedyś o tym wspomniał. Na razie jednak po Pani Oka nic nie było widać. Gdy Deana d’Kllean pochyliła się, by napełnić kielich stojący przed Kailean, dziewczyna odniosła wrażenie, że przypatruje się jej nieco dłużej niż reszcie. Po chwili Issarka wróciła na swoje miejsce.
— Ale wierzę też — kontynuowała — że Krwawy Kahelle jest dobrym dowódcą i stworzył już z tej hordy zbuntowanych niewolników prawdziwą armię. Z oficerami stojącymi na czele zwartych kompanii i wszystkim, czego armia potrzebuje: warsztatami, szpitalami i rzemieślnikami produkującymi broń i pancerze. Nigdy jeszcze w historii Dalekiego Południa żadne powstanie niewolników tak nie wyglądało. Mylę się? Nie, nie odpowiadaj. Dwadzieścia tysięcy geghijskich trupów gnijących w lesie jest tego najlepszym dowodem.
Laskolnyk sięgnął po kielich, ale nie uniósł go do ust.
— Do czego zmierzasz, pani? Bo mogę cię tylko zapewnić, że nawet jeśli pokonasz Kahela-saw-Kirhu, to sto albo dwieście tysięcy meekhańskich trupów nie wpłynie dobrze na twoje relacje z Imperium.
— Jak na razie Imperium milczy, generale. I bardziej patrzy na Wschód niż Południe. Dlatego też tak im zależy na twoim powrocie. Chyba za wcześnie porzuciłeś Wielkie Stepy, a teraz nagle robi się tam gorąco. Natomiast prawda wygląda tak, że poza umiejętnością walki szablami nie mam wielu zalet i robak pychy nie zżera mnie od wewnątrz. Dlatego też nie lekceważę niewolników i nie dam się wciągnąć w walkę na ich warunkach. — Nagle pochyliła się do przodu i rzuciła szybko — i przysięgam na Łzy Wielkiej Matki, że gdyby nie oblegli Pomwe, nie ruszyłabym na nich swojej armii. Nie dali mi wyboru! Ale jeśli wracasz z obozu Kahelle, to zapewne przynosisz mi od niego wieści. No więc jak? Prosił cię, byś przemówił w jego imieniu? Co dla mnie masz?
Laskolnyk westchnął, zakręcił winem w krysztale i uniósł je do ust, ale w pół ruchu zrezygnował. Jego spojrzenie spoczęło na zasłoniętej twarzy Deany d’Kllean.
— Oczywiście, pani. Kahela-saw-Kirhu nie chce wojny. Pragnie tylko wolności dla siebie i dla każdego niewolnika, który zechce zdjąć obrożę.
— A uważasz, że są tacy, którzy tego nie chcą?
Kailean dużo by dała, by ujrzeć teraz oblicze ich gospodyni. Bo ton, jakim zadano to pytanie, był… przerażająco obojętny. Kha-dar jednak kontynuował spokojnie:
— Ludzie bywają dziwni, pani. Wszak do tej pory większość buntowników stanowią, jak ich tu nazywacie, „brudni”. Spora liczba „popielnych” i „domowych” nie próbuje uciekać ani dołączać się do buntu. Kahel-saw-Kirhu nie pragnie uwalniać tych, którzy wolności nie potrzebują. Ale reszta… Krwawy Kahelle prosi tylko, byś wyzwoliła oraz zgodziła się na powrót do domu tych niewolników, którzy tego zapragną. Oraz byś pozwoliła mu dokończyć sprawę z Hantarem Sehrawinem. Pragnie zemsty za atak na swój obóz i ogień, który pochłonął setki istnień. Gdy skończy z Geghijczykami, będzie chciał negocjować osobiście z tobą.
Władczyni Białego Konoweryn niespodziewanie odchyliła się do tyłu i wybuchła śmiechem. W sali zapanowała konsternacja. Nie takiej reakcji się spodziewali po swoim poselstwie.
A gdy skończyła się śmiać, jej kolejne słowa były niczym zatrute groty strzał wbijające się w serce.
— Generale… och, generale. Pewnie odkąd opuściliście obóz niewolników, poruszaliście się tylko bocznymi drogami i nie dochodziły do was żadne wieści, prawda? I pomyśleć, że liczyłam na to, że przyniesiesz choć cień szansy na pokój, że Kahel-saw-Kirhu wysłał cię chociaż z ofertą rozejmu albo przynajmniej prośbą, byśmy zasiedli do rozmów. Ale on od wielu dni oblega Pomwe. I tak, wiem, ma po temu dobry powód, ale zapewniam cię, że interesuje go tylko miasto, z jego zapasami żywności i broni. Nawet nie uderzył na obóz Geghijczyków. Zrobił z ciebie głupca, drogi generale, wysyłając z poselstwem, które nie ma sensu. Może też liczył, że gdy przedstawisz mi jego — Deana wykonała lekceważący gest — „ofertę”, to przestanę się spieszyć i będzie miał czas w spokoju zdobyć Pomwe? A może na to, że gdy on złupi miasto, a ty przybędziesz tu z tą głupiutką propozycją, to w złości każę cię zabić? W końcu jestem barbarzyńską dzikuską. Hę? Sam nie miał odwagi tego zrobić, ale gdyby to Białe Konoweryn ubrudziło sobie ręce krwią Genno Laskolnyka, Imperium nigdy by nam tego nie wybaczyło.
Pani Oka wstała gwałtownie i oparła dłonie na blacie stołu.
— Sądzisz, generale, że nie wejrzałam w duszę Krwawego Kahelle? On wie, że gdy pokona moją armię, nic i nikt na Południu mu się nie oprze. Geghijczycy są rozbici, Kambehia w chaosie, a trzy pozostałe księstewka padną przed nim na kolana, ledwo tupnie nogą.
Oderwała się od stołu i ruszyła wokół mebla, wyrzucając z siebie słowa tak szybko, że czasem ledwo dało się ją zrozumieć.
— Jego ambicje rosły z każdym zwycięstwem. I jeśli zapoznał się z historią Dalekiego Południa, to wie, że już raz zdarzyło się, że zbuntowani niewolnicy zmietli stary porządek i ustanowili nowy. Mówię o Rodach Wojny. O żołnierzach-niewolnikach, którzy tysiąc lat temu wspólnie z kapłanami Agara osadzili na tronie marionetkowego władcę i rozpoczęli całą tę histerię z czystością krwi i wchodzeniem w Oko. A przecież wcześniej czczono tu Baelta’Mathran. Więc może by tak powrócić do korzeni? Zniszczyć stare i odbudować jeszcze starsze. Podbić całe Południe, przenieść jego stolicę z dala od Oka, a Agara, zgodnie z meekhańską tradycją, wepchnąć z powrotem pomiędzy boskie Rodzeństwo. A potem koronować się na cesarza nowego imperium. Albo chociaż króla, by nie drażnić ambicjami starego kraju. Czy Meekhan sprzeciwiłby się temu? Czy też wsparłby nowego władcę, pieniędzmi, magią i doradcami? Może nawet wojskiem. Jak myślisz, generale?
Skończyła, a Kailean przypomniała sobie ostatnią naradę w sztabie powstańców, ich plany zabicia Hantara Sehrawina, ponownego rozniecenia powstania w Geghii Północnym oraz zajęcia Geghii Południowego. Czy słowa te kryły w sobie głębsze znaczenie? Kahel-saw-Kirhu wiedział, że jeśli ruszy na Białe Konoweryn, gdzie znajduje się Oko Agara, to będzie musiał walczyć z całym Dalekim Południem. Jeśli jednak wciągnąłby konowerskie wojska w bitwę daleko od stolicy i na dodatek je zmiażdżył, mógłby potem podbić wszystkie księstwa jedno po drugim. A dalej? Czy młoda władczyni dobrze zgadywała, jakie ambicje rodzą się w sercu wodza powstańczej armii?
Jednak w następnej chwili dziewczyna skrzywiła się lekceważąco, stwierdzając, że wcale jej to nie przeszkadza. Te zakuwające ludzi w łańcuchy sukinsyny od lat ciężko pracowały, by zebrać takie właśnie plony.
Deana d’Kllean, Pani Oka, chyba wiedziała, jakimi ścieżkami podążają jej myśli.
— Dalekie Południe ma na swoim sumieniu wiele grzechów. Pychę, bezwzględne okrucieństwo, chciwość i obłąkane przekonanie o własnej wyjątkowości. Ale nie zasługuje na utopienie we krwi i zamianę w meekhański protektorat, do czego najwyraźniej i ty, generale Laskolnyk, próbujesz przyłożyć ręki! — prawie wykrzyczała na koniec.
Ostatnie zdanie było podszyte taką ilością złośliwej pogardy, że słowa zdawały się wisieć jeszcze chwilę w powietrzu, sycząc i rozsiewając paskudny odór. Zrobiło się naprawdę nieprzyjemnie.
Laskolnyk poderwał się na nogi, a jego twarz wykrzywił nieładny grymas.
— Tutaj grają inne siły, dziewczynko, niż tylko ambicje jednego żołnierza i nienawiść tysięcy niewolników. Nie widzisz tego? Twoje wejście do Oka, to, co się dzieje w różnych miejscach na świecie, religijne zamieszki, bogowie wpychający paluchy, gdzie się da, i kopiący w drzwi do naszego świata. Może zresztą nie tylko oni. Nie bądź głupia, tu nie chodzi o jakieś tam powstanie i zmianę porządku władzy między śmiertelnikami. Ktoś gra tobą, mną, Imperium, Dalekim Południem, Ojcem Wojny na Stepach, a nawet, cholera jasna, mam wrażenie, że ktoś pogrywa fałszywymi kośćmi z samymi bogami. Twoje zwycięstwo lub klęska mogą zaważyć na losach świata, ale na Litość Wielkiej Matki i Grzywę Laal, nie daj się prowadzić niczym dziecko z zawiązanymi oczyma!
Wszyscy zastygli w bezruchu. Poprzednia cisza wydawała się wrzaskiem przy tej, która zapanowała teraz.
I nagle złamał ją śmiech. Dźwięczny i szczery. I bynajmniej nie złośliwy. Deana d’Kllean śmiała się niezbyt głośno, ale tak, że Kailean mimowolnie poczuła do niej czystą sympatię.
Ta kobieta, nie, właściwie dziewczyna, musiała tańczyć na krawędzi przepaści i radzić sobie z rzeczami, o których zapewne jeszcze kilka miesięcy temu jej się nie śniło. A teraz na dodatek najwyraźniej zrobiła coś, czego nikomu z czaardanu nigdy nie udało się dokonać – pociągnęła Genno Laskolnyka za język.
— Moja ciotka miała rację. Daj mężczyźnie wypić kilka kielichów, a potem go zdenerwuj i obraź jednocześnie. Wywrzeszczy ci w twarz więcej, niż powiedziałby w łóżku.
Pani Oka demonstracyjnie powachlowała się dłońmi, niczym dama przeżywająca nadmierną ekscytację.
— Dziękuję, generale. Za szczerość i potwierdzenie, że wszyscy, nawet potężny Meekhan ze swoją armią szpiegów, czują się równie zagubieni jak ja. Jeszcze wina?
Przez chwilę patrzyli w milczeniu, jak napełnia ich kielichy.
— Wybaczcie taką bezpośredniość — powiedziała, siadając na swoim miejscu. — Wśród Issaram to gospodarz dba, by naczynia gości zawsze były pełne. Chciałam po prostu przez chwilę poczuć się… zwyczajnie. Ale możesz mi wierzyć, generale Laskolnyk, że nie tylko podejrzewam, ale i wiem, że gra toczy się na różnych płaszczyznach. Kilka miesięcy temu mój martwy brat, którego nigdy nie miałam, wybaczcie, to skomplikowana historia, ocalił życie mnie i księciu Laweneresowi. A gdy weszłam w Oko… poczułam smutek, ból i niepokój Pana Ognia. Najpotężniejszy z tutejszych bogów lękał się czegoś. Nadal się lęka, z dnia na dzień coraz bardziej. Wiem to, bo Oko przemawia do mnie w dziwaczny sposób. Hm… czy taka ilość tajemnic będzie odpowiednią zapłatą za sekrety, które ci wykradłam? Twój cesarz powinien być zadowolony, gdy mu je przekażesz.
Kailean zerknęła na uśmiech Laskolnyka. Widać było, że wściekłość miesza się w nim z ponurym rozbawieniem.
— Podeszłaś mnie, pani. Zrobiłem dokładnie to samo, co Hantar Sehrawin, zlekceważyłem przeciwnika. Ale cesarz będzie musiał poczekać na mój raport.
— Nie jesteśmy przeciwnikami, generale — poprawiła go stanowczo. — I nie ośmieliłabym się kazać twojemu panu czekać. Nigdy.
Zaklaskała szybko i młoda służąca pojawiła się przy wejściu, trzymając srebrną tacę z listem.
— Pismo od Kregana-ber-Arlensa, cesarza Imperium Meekhańskiego. Skierowane osobiście do ciebie, generale.
Dziewczyna podała list Laskolnykowi i bezszelestnie znikła. Kha-dar przez chwilę podejrzliwie obracał papier w ręku.
— Nie ma pieczęci — zauważył.
— List nie został zapieczętowany, choć zapewniono mnie, że rozpoznasz jego autentyczność. Upoważniono mnie też do zapoznania się z jego treścią, więc go przeczytałam. W skrócie, cesarz rozkazuje ci natychmiast wrócić do Białego Konoweryn, skąd zostaniesz przetransportowany do ojczyzny. Twoi ludzie popłyną na północ statkiem.
Laskolnyk bez dalszych ceregieli rozłożył list i zaczął czytać. Z każdą chwilą jego twarz wzbierała szkarłatem. Skończył, sięgnął po kielich i opróżnił go trzema łykami.
Kocimiętka pierwszy ośmielił się odezwać.
— Czy to prawda, kha-dar? Wracamy do domu?
— Tak. Odwołują nas, i to natychmiast. Wyruszamy jutro o świcie.
— Albo za kilka dni, jak już wyjaśnimy sprawy z armią niewolników — odezwała się Deana d’Kllean, a jej głos ociekał wprost uprzejmością. — Wtedy odeślę cię do stolicy, generale, wraz z należytą eskortą, lub też, jeśli los będzie dla nas niełaskawy, będziesz uciekał w jej kierunku razem z niedobitkami tej armii.
Kailean patrzyła, jak ich kha-dar wstaje i jak jednocześnie Kocimiętka i Janne spinają się, by nie pozwolić mu na żadne głupstwo. Ale, o dziwo, Laskolnyk nie wydawał się wściekły, tylko lekko rozbawiony.
— Cesarz rozkazuje mi natychmiast wrócić do kraju, pani. A jego „natychmiast” znaczy: „z miejsca, w którym stoisz, siedzisz lub srasz”.
Ich gospodyni nie wydawała się urażona tym koszarowym językiem.
— Ściśle mówiąc, cesarz nakazuje ci powrócić, najszybciej jak to możliwe. A ja nie dam ci teraz Słowików do ochrony, bo potrzebuję każdego z nich tutaj. Jeśli więc wyruszycie jutro rano sami, czeka was długa droga przez kraj ogarnięty chaosem, bez przewodników i znajomości terenu. Będziecie błądzić, szukając dróg, a może nawet walczyć o życie z jakimiś rozbójnikami. Jeśli jednak zaczekacie, to po bitwie poślę z tobą setkę zbrojnych, każę przygotować konie na zmianę, a gdy dotrzecie do Nowego Nurotu, będziecie mogli wsiąść na statek i w jeden dzień dopłyniecie do stolicy. Tak właśnie będzie najszybciej, jak to możliwe. Wolałabym, byś wybrał mądrze. Nie zatrzymam cię siłą, ale mam nadzieję, że uda mi się przekonać cię rozsądkiem.
Generał zmrużył oczy, przygryzł wargę.
— Po co to robisz, pani?
Deana d’Kllean wykonała zawiły gest oboma dłońmi, a w jej głosie znów dało się wyczuć rozbawienie.
— Przyznam, że początkowo chciałam cię odesłać zaraz po naszym spotkaniu. Ale gdy to przemyślałam, zmieniłam zdanie. Może chcę cię mieć na oku, choć przez chwilę. Jesteś Genno Laskolnykiem, ponoć najlepszym dowódcą jazdy na świecie, wolałabym wiedzieć, gdzie jesteś i co porabiasz. I niewykluczone też, że dzięki temu uda mi się zagrać na nosie twojemu cesarzowi i pokazać mu, że wysyłanie tutaj szpiegów, którzy bez mojej wiedzy kontaktują się z buntownikami, to raczej nie najlepszy pomysł. A może pragnę, byś został — zaszeptała teatralnie — bo mam wrażenie, że sam sobie tego życzysz. Bo chcesz zobaczyć, co się stanie. Oczywiście nie liczę na takie szczęście, byś nagle zapragnął walczyć po naszej stronie, ale to nieważne. Będę zaszczycona, gdy zechcesz zostać moim gościem.