Rozdział 20

Coś jak­by roz­pa­lo­ny do bia­ło­ści że­la­zny pręt po­ła­sko­tał go w kark. Gen­trell uniósł wzrok. Eu­se­we­nia Wam­lesch. Ubra­na w skrom­ny błę­kit, ma­cha­ją­ca dys­tyn­go­wa­nie wa­chla­rzem, pew­na swo­je­go jak śmierć pod szu­bie­ni­cą. Pro­mie­nia­ła ta­kim trium­fem, że dziw­ne, iż nie za­pa­li­ła się na niej suk­nia.

Suka.

— Dwa puł­ki Gór­skiej Stra­ży, Szó­sty z Be­len­den i Ósmy z Lagh, idą te­raz na tę prze­łęcz szyb­kim mar­szem. Za dwa dni do­trze do nich Dru­gi Pie­szy. Mo­że­my się tyl­ko mo­dlić, by zdą­ży­li za­mknąć ahe­rom dro­gę na po­łu­dnie. Mają się też roz­glą­dać za Szó­stą Kom­pa­nią. Je­śli rze­czy­wi­ście ci żoł­nie­rze prze­bi­ja­ją się bez­dro­ża­mi w na­szą stro­nę, może na­praw­dę są z nimi Szczu­ry i ich to­wa­rzysz­ka.

Gen­trell do­pie­ro te­raz do­strzegł, że na ka­mien­nej ma­pie kil­ku oło­wia­nych żoł­nie­rzy zbli­ża­ło się do pla­my czer­ni. Wy­glą­da­li ża­ło­śnie na tle gór.

— Ale je­śli nie… je­śli z po­wo­du głu­po­ty pod­szy­tej nie­fra­so­bli­wo­ścią i po­czu­ciem wła­dzy stra­ci­my tak cen­ne­go jeń­ca… i tych żoł­nie­rzy… Luwo ma od wczo­raj areszt do­mo­wy. Na­dal jest do­wód­cą Nory, ale nie wol­no mu opusz­czać tego zam­ku. Ma tu zresz­tą kil­ka swo­ich oso­bi­stych kom­nat, więc po­wi­nien być szczę­śli­wy. Jego przy­szłość za­le­ży od tego, jak roz­wią­że się spra­wa znik­nię­cia Szó­stej i resz­ty. Na wszel­ki wy­pa­dek wy­sła­łem też roz­ka­zy do wszyst­kich pół­noc­nych jed­no­stek, że na­tych­miast po na­wią­za­niu kon­tak­tu na­le­ży ich ode­słać do sto­li­cy. A je­śli ci żoł­nie­rze po­ja­wią się sto mil od Be­len­den, na­le­ży ich trak­to­wać jak de­zer­te­rów. Roz­bro­ić, aresz­to­wać i też wy­słać do Me­ekha­nu. Ra­zem ze wszyst­ki­mi to­wa­rzy­szą­cy­mi im oso­ba­mi. Ro­zu­miesz?

— Tak, Wa­sza Wy­so­kość.

— Py­tam, czy ro­zu­miesz, bo od dziś ty zaj­mu­jesz się tymi żoł­nie­rza­mi.

Było na­praw­dę cho­ler­nie źle, je­śli ce­sarz ofi­cjal­nie od­bie­rał tę spra­wę Pierw­sze­mu i prze­ka­zy­wał ją Gen­trel­lo­wi.

— Nie będę za­wra­cał gło­wy Dru­gie­mu, jest wy­star­cza­ją­co za­ję­ty przy Ba­gnie. Więc od te­raz to two­ja oso­bi­sta od­po­wie­dzial­ność, Trze­ci. Nie będę to­le­ro­wał nie­po­wo­dze­nia. W tej chwi­li, na mój roz­kaz, two­rzy­my na te­re­nie Me­ekha­nu sieć ma­gicz­nej łącz­no­ści, wspar­tej goń­ca­mi, żeby na bie­żą­co ak­tu­ali­zo­wać to. — Ce­sarz wska­zał na pła­sko­rzeź­bę. — In­for­ma­cja jest dla nas klu­czo­wa, za dużo się dzie­je, że­bym o nie­przy­ja­ciel­skiej ar­mii do­wia­dy­wał się do­pie­ro wte­dy, gdy na ho­ry­zon­cie zo­ba­czę dymy z pło­ną­cych wio­sek. Nora, Psiar­nia, kor­pus dy­plo­ma­tycz­ny, gil­die cza­row­ni­ków. Wszy­scy ra­do­śnie i z en­tu­zja­zmem przy­łą­cza­ją się do na­szych dzia­łań. — Gdy­by sar­kazm dało się sprze­da­wać, Kre­gan-ber-Ar­lens za­pew­ne zo­stał­by jego pierw­szym do­staw­cą w Im­pe­rium. — Na ra­zie sys­tem dzia­ła. Jak ktoś spy­ta, po co to wszyst­ko, od­po­wia­da­my, że po to, by trzy­mać rękę na pul­sie i za­po­biec woj­nie na Wscho­dzie. Je­śli za­py­ta, ile to kosz­tu­je, mó­wi­my, że mniej niż utra­ta jed­ne­go mia­sta. Wy­ja­śniam ci to, bo do­sta­niesz od­po­wied­nie pre­ro­ga­ty­wy do ko­rzy­sta­nia z tej sie­ci. Oso­bi­sta od­po­wie­dzial­ność musi być wspie­ra­na od­po­wied­ni­mi na­rzę­dzia­mi. Ro­zu­miesz?

— Tak, Wa­sza Wy­so­kość.

— Nora ma kil­ku, po­noć ośmiu, je­śli do­brze pa­mię­tam, lu­dzi, któ­rzy – jak One­lia Um­bra – po­cho­dzą zza Mro­ku. — Su­kin­syn, pa­mię­tał każ­de sło­wo z ich na­ra­dy sprzed kil­ku dni. Ja­kimż był­by szpie­giem, gdy­by go do­brze wy­szko­lić? — Prze­ka­że­cie ich Psiar­ni. Wszyst­kich. Ca­łych i zdro­wych. Tym rów­nież się zaj­miesz. Jak wspo­mnia­łem, Luwo zo­sta­je tu­taj, więc nie ma sen­su ob­cią­żać go po­nad mia­rę. I, w pew­nym sen­sie, jego los spo­czy­wa w two­im ręku, praw­da? Bo je­śli ci żoł­nie­rze i na­sza fał­szy­wa hra­bian­ka się nie znaj­dą, jego gło­wa po­to­czy się po zie­mi. Za­raz po two­jej.

Poza wszyst­kim zło­że­nie losu Pierw­sze­go w ręce jed­ne­go z jego za­stęp­ców było cu­dow­nie zło­śli­we. Dziel i rządź.

— Ro­zu­miem, Wa­sza Wy­so­kość.

— Do­sko­na­le. A te­raz ko­lej­na spra­wa. Gen­no La­skol­nyk ma się zna­leźć w tym pa­ła­cu naj­szyb­ciej jak się da. To też two­ja od­po­wie­dzial­ność, Szczu­rze. Bez wzglę­du na to, co robi i gdzie jest, ma rzu­cić wszyst­ko i wra­cać. Na­pi­sa­łem już zresz­tą od­po­wied­nie roz­ka­zy, żeby nie ka­zał wam się od­pie­przyć. Czy ta two­ja dro­ga te­le­por­ta­cyj­na jest już go­to­wa?

— Jesz­cze nie. Przy­naj­mniej je­śli cho­dzi o zdu­blo­wa­nie tra­sy w naj­bar­dziej wraż­li­wych miej­scach. Ale pod­cią­gnie­my ją do koń­ca w cią­gu ośm… trzech dni.

Uśmiech ce­sa­rza był oszczęd­ny i chłod­ny.

— Do­brze. Bar­dzo do­brze. Chcę wie­dzieć, kie­dy ją skoń­czy­cie, i kie­dy spro­wa­dzi­cie tu La­skol­ny­ka. Jego lu­dzie mogą wra­cać stat­kiem albo ka­ra­wa­ną.

De­li­kat­ne chrząk­nię­cie i rów­nie de­li­kat­ny ruch po­wie­trza wy­wo­ła­ny trzep­nię­ciem je­dwab­ne­go skrzy­dła wa­chla­rza przy­cią­gnę­ły uwa­gę obu męż­czyzn. Eu­se­we­nia Wam­lesch, Pierw­szy Ogar Im­pe­rium, sta­ła trzy kro­ki od ce­sa­rza ze skrom­nie opusz­czo­ny­mi oczy­ma. I choć na­wet su­ge­stia uśmie­chu nie krzy­wi­ła jej warg, pro­mie­nia­ła. A ra­czej cała była uśmie­chem.

Na ten wi­dok czo­ło, kark i szy­ja kan-Owa­ra znów po­kry­ły się po­tem. Bo­go­wie! Co jesz­cze?

— Wa­sza Wy­so­kość, jak wspo­mnia­łam tuż przed przyj­ściem Gen­trel­la, dziś rano ode­bra­łam ra­port od na­szej siat­ki w Bia­łym Ko­no­we­ryn.

— Mó­wi­łaś. Ka­za­łem z tym za­cze­kać.

— Ow­szem, ale to może do­ty­czyć Gen­no La­skol­ny­ka.

Oba ko­la­na, to zdro­we i to cho­re, ugię­ły się pod Trze­cim Szczu­rem. W skro­niach za­hu­czał mu wi­cher, pole wi­dze­nia prze­sło­ni­ła czer­wo­na mgieł­ka.

Nie. Tyl­ko nie to. Nie La­skol­nyk. Tę gór­ską kom­pa­nię i dziew­kę ce­sarz może by i nam da­ro­wał, ale je­śli Gen­no La­skol­nyk zgi­nął, cała pierw­sza piąt­ka Nory tra­fi jesz­cze dziś na sza­fot.

Ba­lu­stra­da za­skrzy­pia­ła, gdy dło­nie Kre­ga­na-ber-Ar­len­sa, bia­łe te­raz jak po­są­go­wy mar­mur, za­ci­snę­ły się na drew­nie. W ci­szy, jaka za­pa­dła, roz­brzmiał je­den roz­kaz:

— Wszy­scy wyjść. Zo­sta­ją tyl­ko Szczu­ry i hra­bi­na.

Słu­żą­cy bły­ska­wicz­nie opu­ści­li kom­na­tę, ostat­ni za­mknął za sobą drzwi.

— Spraw­dzi pani, hra­bi­no, któ­rzy to lu­dzie i umie­ści ich w bez­piecz­nym miej­scu — głos im­pe­ra­to­ra był ci­chy i spo­koj­ny. — Usły­sze­li dość, by po­szła plot­ka, że Gen­no La­skol­nyk zgi­nął.

— Ro­zu­miem, pa­nie.

— A zgi­nął?

Gen­trell wle­pił wzrok w Sukę. No, da­waj. Za­łóż nam pę­tle na szy­je.

— Nie wie­my, pa­nie. Nasz głów­ny agent, Kciuk, prze­ka­zał wia­do­mość ka­na­łem alar­mo­wym ja­kąś go­dzi­nę temu. Przed trze­ma dnia­mi za­ata­ko­wa­no głów­ny obóz nie­wol­ni­czej ar­mii. Ten sam, do któ­re­go miał się udać ge­ne­rał. Nie wia­do­mo jesz­cze, kto to zro­bił, ale atak był po­tęż­ny, z uży­ciem ma­gii kla­sy bi­tew­nej i ty­się­cy żoł­nie­rzy. Wie­ści do­pie­ro wczo­raj do­tar­ły do Ko­no­we­ryn, co świad­czy o wiel­kim cha­osie, jaki za­pa­no­wał w za­chod­niej czę­ści księ­stwa. Kciuk za­kła­da, że to nie był ruch Pani Pło­mie­nia, tej dzi­ku­ski, któ­ra rzą­dzi Bia­łym Ko­no­we­ryn, bo cała ko­no­wer­ska ar­mia wciąż stoi pod mia­stem. Z tego, co usta­lił, atak roz­po­czę­to wie­czo­rem, a bi­twa trwa­ła całą noc i za­koń­czy­ła się wy­par­ciem więk­szo­ści nie­wol­ni­czej ar­mii ze wzgórz. Po­noć stra­ty bun­tow­ni­ków są znacz­ne. Mimo prób nie uda­ło mu się na­wią­zać kon­tak­tu z ludź­mi przy­dzie­lo­ny­mi ge­ne­ra­ło­wi, a mie­li oni od­po­wied­nie ar­te­fak­ty, by prze­ka­zać wie­ści. Więc naj­pew­niej nie żyją. Los Gen­no La­skol­ny­ka po­zo­sta­je nie­zna­ny.

Każ­de sło­wo Suki było jak ude­rze­nie mło­ta zbi­ja­ją­ce­go szu­bie­ni­cę dla eli­ty Szczu­rów. Czyż­by to już? Tu i te­raz za­koń­czy się wo­jen­ka mię­dzy wy­wia­da­mi, a Psiar­nia przej­mie i wchło­nie reszt­ki Nory?

Pal­ce ce­sa­rza za­bęb­ni­ły o ba­lu­stra­dę. My­ślał.

— Gen­trell…

— Tak, Wa­sza Wy­so­kość.

Trze­ci Szczur nie pa­mię­tał, żeby kie­dy­kol­wiek w ży­ciu te trzy sło­wa kosz­to­wa­ły go wię­cej.

— Masz dwa dni na do­koń­cze­nie dro­gi przez pu­sty­nię. I ko­lej­ne dwa, by ją wzmoc­nić. Je­śli trze­ba bę­dzie po­słać na po­łu­dnie sto dru­żyn bo­jo­wych, to mają się tam zna­leźć w mgnie­niu oka, choć­by po­ło­wie cza­row­ni­ków za­go­to­wa­ły się mó­zgi.

— Tak jest!

— Hra­bi­no.

Suk­nia za­sze­le­ści­ła, gdy Suka gię­ła się w głę­bo­kim ukło­nie.

— Pa­nie. Słu­żę i cze­kam na roz­ka­zy.

— Po­ślesz na Da­le­kie Po­łu­dnie swo­ich naj­lep­szych lu­dzi. Mo­żesz też wy­brać so­bie jed­ne­go z dy­plo­ma­tów pierw­sze­go stop­nia i wy­słać go z od­po­wied­ni­mi upraw­nie­nia­mi do tej is­sar­skiej dzi­ku­ski. Kor­pus dy­plo­ma­tycz­ny w spra­wie Gen­no La­skol­ny­ka pod­le­ga Psiar­ni, pod­pi­szę ci od­po­wied­ni do­ku­ment.

Kor­pus dy­plo­ma­tycz­ny? Dy­plo­ma­ta pierw­sze­go stop­nia? Taki, któ­ry może wy­po­wie­dzieć bez kon­sul­ta­cji ze sto­li­cą czy ce­sa­rzem woj­nę do­wol­ne­mu kró­le­stwu na świe­cie? To jak­by od­dać Suce po­ło­wę ce­sar­stwa i im­pe­ra­to­ra za męża.

— Ma­cie go zna­leźć i spro­wa­dzić do domu. Ma­cie też od­szu­kać tych cho­ler­nych gó­ra­li i tę prze­klę­tą dziew­kę. I tę małą wo­zacz­kę też, niech ją szlag tra­fi.

No tak, słu­żą­cy wy­szli. Kre­gan-ber-Ar­lens kon­ty­nu­ował:

— A po­tem ma­cie się do­wie­dzieć, kto i w ja­kim celu pró­bu­je pod­pa­lić na­sze Im­pe­rium. Wraz z resz­tą świa­ta. Ja zaj­mę się dzia­ła­nia­mi bar­dziej przy­ziem­ny­mi — ce­sarz wska­zał na mapę — a wy za­dba­cie o to, że­bym wie­dział, gdy przyj­dzie już co do cze­go, gdzie i w kogo ude­rzyć. Nie­waż­ne: bóg, de­mon, awen­de­ri, ema­na­cja spo­za Mro­ku. Nie bę­dzie­my — dło­nie wład­cy za­ci­snę­ły się w pię­ści — pion­ka­mi, oło­wia­ny­mi żoł­nie­rzy­ka­mi pa­da­ją­cy­mi w cu­dzej gier­ce. Zro­zu­mia­no?

— Tak, Wa­sza Wy­so­kość.

Chy­ba po raz pierw­szy w ży­ciu cała trój­ka po­wie­dzia­ła coś jed­nym gło­sem.

— Do­sko­na­le. Ro­zejść się.

* * *

— Nie za ostro?

Ce­sarz mil­czał, wpa­tru­jąc się w su­fit. Na­chy­li­ła się i po­ła­sko­ta­ła go wło­sa­mi po szyi, pier­si, brzu­chu.

— My­śla­łem, że tak lu­bisz.

Uśmiech­nę­ła się i przez chwi­lę wo­dzi­ła ję­zy­kiem wzdłuż jego cia­ła. Ni­żej, co­raz ni­żej. Zła­pał ją za wło­sy, pod­cią­gnął w górę, po­ca­ło­wał. Gwał­tow­nie i moc­no.

— Ufff — sap­nę­ła. — Lu­bię. Cza­sem bar­dzo. Ale nie o to py­ta­łam. Czy nie za ostro po­trak­to­wa­łeś Szczu­ry? Luwo w aresz­cie? Dru­gi tak na­praw­dę na wy­gna­niu, a Trze­ci do­stał tyle ro­bo­ty, że nie bę­dzie spał przez na­stęp­ne dzie­sięć dni.

Kre­gan-ber-Ar­lens uniósł się lek­ko, po­pra­wia­jąc po­dusz­ki pod ple­ca­mi.

— Nora zbyt­nio się roz­pu­ści­ła ostat­ni­mi laty. To moja wina. By­łem za­ję­ty… czym in­nym…

— Prze­cież wiem. — Trą­ci­ła go bio­drem. — Pa­mię­tam.

Uśmiech­nął się oszczęd­nie.

— Aspek­ty się sy­pią. Na ca­łym świe­cie, nie tyl­ko u nas. Wiesz o tym. Po­ja­wia się co­raz wię­cej źró­deł, ale co­raz mniej z nich na­da­je się do sen­sow­ne­go użyt­ku. Kult Odźwier­nych ro­śnie w siłę i nie wiem, czy to za­mie­rzo­ne dzia­ła­nie, czy też lu­dzie ja­kimś in­stynk­tem wy­czu­wa­ją, że Odźwier­ni są po­trzeb­ni. Tyl­ko w ostat­nim roku po­wsta­ło sie­dem wi­ze­run­ków, a więk­szość świą­tyń żąda, że­bym wy­jął ten kult spod pra­wa. Ta dziew­ka, Ka­nay­oness… Za­gad­ka. Ale szu­ka­my jej, bo wie­my, że inni też to ro­bią. Wy­znaw­cy Byka, Re­agwy­ra, Bliź­niąt. Ofi­cjal­nie nie przy­zna­ją się do tego, ale szu­ka­ją.

— Wiem o tym… sama…

— Ciii… nic nie mów. Ta dziew­ka po­ka­za­ła dość, by­śmy ści­ga­li ją na­wet bez wie­dzy, że ści­ga­ją ją inni. I ana’bóg… A Nora? Szczu­rom po­trzeb­ny jest bat. Wy­ko­na­li mnó­stwo ru­chów bez mo­jej zgo­dy, ale Psiar­nia zresz­tą też. Ta pró­ba po­rwa­nia La­skol­ny­ka…

— To nie był mój po­mysł.

— Ale two­ja od­po­wie­dzial­ność. Trze­ci ma li­czy­dło w gło­wie, całą set­kę li­czy­deł, da so­bie radę. Dru­gi świet­nie spraw­dza się w polu, a to, co dzie­je się na Uro­czy­skach, bar­dzo mnie mar­twi. Pod wie­lo­ma wzglę­da­mi Luwo to cho­ler­ny ge­niusz, wiesz? Naj­więk­szy, jaki słu­żył w No­rze, ale ma umysł dziec­ka, roz­pra­sza się, ła­two zmie­nia za­in­te­re­so­wa­nia, klu­czy. Ostat­nio po­ka­zał mi ry­su­nek ma­chi­ny la­ta­ją­cej swo­je­go po­my­słu i po­pro­sił o zgo­dę na wy­ko­rzy­sta­nie więź­niów do prób. Od­mó­wi­łem. Luwo po­trze­bu­je mo­ty­wa­cji. I kon­kret­nych pro­ble­mów do roz­wią­za­nia. Pa­mię­tasz, co Gen­trell wspo­mniał o Sah­ren­dey?

— Że wal­czą na po­łu­dniu z Yawe­ny­rem?

— Nie.

Zmru­ży­ła oczy.

— Że… że stra­ci­li swo­je ple­mien­ne du­chy?

— Wła­śnie. Luwo twier­dzi, że naj­pew­niej ta mała, Key’la, je ma. Jej du­sza za­czę­ła się otwie­rać, du­chy po­pę­dzi­ły do cia­ła, a tu na­gle ciach. — Dło­nie ce­sa­rza kla­snę­ły w po­wie­trzu. — Drzwi się za­trza­sku­ją, a du­chy nie mogą albo nie chcą się uwol­nić. Żywe cia­ło jest dla nich atrak­cyj­niej­sze niż drew­nia­ny słup, do któ­re­go przy­wią­za­li je sza­ma­ni. Więc ta mała po­cią­gnę­ła je za sobą w Mrok. Set­ki, może ty­sią­ce. Nie po­łą­czy­ła się z nimi, ra­czej trzy­ma je na łań­cu­chu, może na­wet sama o tym nie wie. Jesz­cze. Bo jak się do­wie… Wiel­ki Ko­deks miał za­po­bie­gać ta­kim wy­da­rze­niom, ale te­raz Luwo…

Chrząk­nę­ła.

— Luwo to, Luwo tam­to… Może jego za­proś do łóż­ka.

— Ma­rzy ci się trój­kąt? Nie, nie mów. Le­piej nie. Luwo po­ka­zał mi nie­daw­no za­pi­ski Nory z ostat­nich stu lat. Tyl­ko w po­łu­dnio­wych pro­win­cjach licz­ba opę­tań w tym cza­sie zwięk­szy­ła się pię­cio­krot­nie. Na ra­zie Nora i świą­tyn­ni eg­zor­cy­ści ra­dzą so­bie z nimi, ale to i tak zna­czy, że co­raz mniej du­chów tra­fia do Domu Snu. I jak wspo­mnia­łem licz­ba aspek­tów wzro­sła trzy­krot­nie, lecz każ­dy nowy jest słab­szy od po­przed­nie­go. Sto lat temu mo­gli­śmy prze­bie­rać w cza­row­ni­kach z bo­jo­wy­mi ta­len­ta­mi, nie było puł­ku, któ­ry nie miał­by trzech bi­tew­nych ma­gów i kil­ku­na­stu zwy­kłych na do­kład­kę. Te­raz jak słu­ży je­den po­rząd­ny cza­ro­dziej z do­brym bo­jo­wym aspek­tem, to mamy szczę­ście. Jed­no­cze­śnie ro­śnie siła sza­ma­nów, ła­twiej im się­gać po du­chy, ła­twiej znaj­do­wać chęt­ne do po­mo­cy. My­ślisz, że dla­cze­go Se-koh­land­czy­cy tak nas ma­sa­kro­wa­li? Sto, dwie­ście lat temu ża­den ple­mien­ny sza­man nie mógł się rów­nać z bi­tew­nym ma­giem Im­pe­rium. Trze­ba było pię­ciu, dzie­się­ciu na jed­ne­go. A te­raz Źre­bia­rzy uwa­ża­my za rów­nych na­szym cza­ro­dzie­jom. Mil­czysz?

— Tego nie wie­dzia­łam. Czy to zna­czy, że klę­ski w ostat­niej woj­nie z ko­czow­ni­ka­mi to nie była na­sza wina?

— To była wa­sza wina, bo nie ostrze­gli­ście przed tą woj­ną. Psiar­nia mia­ła wę­szyć w polu.

Eu­se­we­nia Wam­lesch zwa­na Suką, choć ni­g­dy twa­rzą w twarz, wes­tchnę­ła.

— By­łam wte­dy le­d­wo mło­dym szcze­nię­ciem.

— Ale z ostry­mi zę­ba­mi. Do­brze pa­mię­tam. Luwo twier­dzi, że zmie­nia się sama na­tu­ra ma­gii. Ta aspek­to­wa­na słab­nie, ro­śnie rola sza­mań­skiej, za­ka­za­nej przez Ko­deks. Twier­dzi, że co­raz wię­cej du­chów bę­dzie po­tra­fi­ło uni­kać Domu Snu, więc wzro­śnie licz­ba swo­bod­nie się szwen­da­ją­cych. A to zna­czy, że jesz­cze zwięk­szy się licz­ba opę­tań oraz wzro­śnie za­gro­że­nie na po­ja­wie­nie się ko­lej­ne­go ana’boga. Na­wet nasi Nie­śmier­tel­ni się tego oba­wia­ją. Po­wró­ci­my do cza­sów bar­ba­rzyń­stwa.

— Nie­któ­rzy by po­wie­dzie­li, że już w nich ży­je­my.

— Nie cy­tuj mi tu do­mo­ro­słych fi­lo­zo­fów. Ko­lej­ny ana’bóg to kon­kret­ny pro­blem, a ob­lę­że­nia, rze­zie, pola bi­tew, każ­de to miej­sce może wy­pluć z sie­bie taką isto­tę, więc po­wi­nie­nem zro­bić wszyst­ko, by wo­jen uni­kać. A tak­że schwy­tać i zneu­tra­li­zo­wać Key’lę Ka­le­venh. Bo jest zbyt nie­bez­piecz­na. W tym celu po­wi­nie­nem zna­leźć tych cho­ler­nych gó­ra­li z tą prze­klę­tą One­lią Um­brą. Czy­ta­łem ra­por­ty z jej prze­słu­chań… Ty pew­nie też. I…

Za­ciął się. Ko­bie­ta wes­tchnę­ła jesz­cze raz. Cięż­ko.

— Co cię wła­ści­wie gry­zie?

Kre­gan-ber-Ar­lens mil­czał tak dłu­go, aż hra­bi­na po­my­śla­ła, że za­snął.

— Bez­sil­ność. Po­czu­cie, że nie wiem, z kim wal­czę. Roz­sta­wi­łem swo­je pio­ny na tar­czy, woj­ska, cza­row­ni­ków, a na­dal nie wiem, z kim i o co to­czy się gra.

Przy­tu­li­ła się. Moc­no.

— Mimo wszyst­ko cie­szę się, że to aku­rat cie­bie te­raz mamy. Na tro­nie. Od­wie­dzisz nas w La­wen­hor­wen? Dzie­ci tę­sk­nią.

— Wiesz, że te­raz nic z tego?

— Wiem. Ale mu­sia­łam za­py­tać. Kie­dy?

— Jak wszyst­ko wró­ci do nor­my — obie­cał. — Jak już wszyst­ko bę­dzie w po­rząd­ku. Albo cho­ciaż jak już uda nam się od­na­leźć i wy­cią­gnąć La­skol­ny­ka z tego po­łu­dnio­we­go ko­tła i za­ło­żyć mu wę­dzi­dło. Bo nie wie­rzę, żeby ten su­kin­syn dał się za­bić. Wte­dy przy­ja­dę. Na dzień albo dwa.

Загрузка...