55 W głębinę

Służący tłoczyli się pod ścianami, kiedy Nynaeve biegła obok nich, i wykrzykiwali pytania oszalałym ze strachu głosem. Mogli nie być zdolni do wyczuwania przenoszenia, z pewnością jednak potrafili wyczuć, jak pałac był rozrywany na strzępy. Przepychała się między nimi, w ich oczach wyglądała zapewne jak po prostu jeszcze jedna ogarnięta paniką służąca.

Poświata saidara zgasła wokół niej w pewnym momencie, kiedy tak pędziła po korytarzach, przecinając od czasu do czasu dziedzińce. Podsycanie w sobie gniewu było trudne, gdy przepełniała ją rosnąca troska o Elayne. Jeżeli znalazły ją Czarne siostry... Któż może wiedzieć, co jeszcze miały oprócz tego ter’angreala wytwarzającego ogień stosu? Lista, którą otrzymały, nie podawała sposobów wykorzystania wszystkich przedmiotów.

Raz spostrzegła warkoczyki w kolorze miodu, należące bez wątpienia do Liandrin, oraz Rianę; z tym siwym pasmem w czarnych włosach; zbiegały na dół po szerokich marmurowych schodach. Nie udało jej się zobaczyć, czy otacza je poświata saidara, jednak z okrzyków służących i ze sposobu, w jaki umykali im z drogi, wywnioskowała, że tamte torują sobie przejście Mocą. Zadowolona była, że sama nie spróbowała pochwycić Źródła, w jednej chwili, widząc poświatę, dostrzegłyby ją w tej ciżbie, a dopóki trochę nie odpocznie, nie miała ochoty mierzyć się z żadną z nich, a co dopiero z oboma. Miała to, po co przyszła. Tamte musiały zaczekać.

Tłum przerzedzał się, a zanim dotarła do wąskiego korytarza w zachodnim skrzydle pałacu, który był wyznaczonym miejscem spotkania, zupełnie zniknął. Pozostałe czekały na nią obok małych, wysadzanych brązem drzwiczek zamkniętych na wielki żelazny zamek. Była z nim Amathera; stała sztywno wyprostowana, w jasnym lnianym płaszczu z nasuniętym na głowę kapturem. Biała sukienka Panarch mogła uchodzić za strof służby, pod warunkiem że nikt nie przyjrzy jej się z bliska, wówczas bowiem łatwo zobaczyłby, iż uszyto ją z jedwabiu; woalka, którą nie zasłoniła twarzy, była z lnu, który nosiły służące. Zza drzwi dobiegał stłumiony odgłos okrzyków. Najwidoczniej zamieszki wciąż trwały. Żeby tylko również mężczyźni wypełnili swoją część zadania.

Ignorując Egeanin, Nynaeve objęła ramionami Elayne. Uścisnęła ją pośpiesznie.

— Tak się martwiłam. Miałyście jakieś kłopoty?

— Żadnych — odrzekła Elayne. Egeanin lekko drgnęła, a młodsza kobieta rzuciła jej znaczące spojrzenie, potem zaś dodała: — Amathera sprawiła nam ich trochę, ale dałyśmy sobie z nią radę.

Nynaeve zmarszczyła czoło.

— Kłopoty? Dlaczego ona właśnie miałaby sprawiać kłopoty? Dlaczego sprawiałaś kłopoty?

To ostatnie skierowane było do Panarch, która trzymała wysoko uniesioną głowę, odmawiając spoglądania na którąkolwiek z nich. Elayne zdawała się równie niechętna do udzielenia odpowiedzi.

Dopiero Seanchanka się odezwała.

— Próbowała uciec i zmobilizować swoich żołnierzy, by wykurzyli stąd Sprzymierzeńców Ciemności. Mimo że ją wcześniej ostrzegano.

Nynaeve nawet nie spojrzała na Seanchankę.

— Nie chmurz się tak, Nynaeve — powiedziała Elayne. — Szybko ją dogoniłam i porozmawiałyśmy sobie trochę. Sądzę, że teraz panuje już między nami doskonała zgoda.

Policzek Panarch zadygotał.

— Oczywiście, Aes Sedai — potwierdziła pośpiesznie. — Zrobię dokładnie to, co każesz, i dostarczę ci dokumenty, dzięki którym przejdziesz spokojnie nawet między buntownikami. Nie ma potrzeby żadnych dalszych... rozmów.

Elayne pokiwała głową, jakby rozumiała, o co tamtej chodzi, i gestem dała jej znak, że ma zamilknąć. Na co Panarch posłusznie ucichła. Robiła wrażenie odrobinę nadąsanej, ale być może należało to przypisać wykrojowi jej ust. Bez najmniejszych wątpliwości działy się tu jakieś dziwne rzeczy i Nynaeve miała zamiar zgłębić je dokładniej. Później. Wąski korytarz wciąż był zupełnie pusty, ale paniczne krzyki rozlegały się nadal echem po pałacu. Zza małych drzwiczek dobiegał je basowy pomruk tłumu.

— Ale co się z tobą działo? — spytała Elayne, marszcząc brwi. — Miałaś być tutaj już pół godziny temu. Czy to ty jesteś powodem całego zamieszania? Czułam dwie kobiety, przenoszące dość Mocy, by zrównać ten pałac z ziemią, a chwilę później ktoś rzeczywiście próbował tego dokonać. Sądzę, że to musiałaś być ty. Musiałam powstrzymywać Egeanin przed udaniem się na poszukiwanie ciebie.

Egeanin? Nynaeve zawahała się, potem zmusiła się, by dotknąć lekko ramienia Seanchanki.

— Dziękuję.

Egeanin miała taką minę, jakby nie do końca rozumiała, cóż niby takiego zrobiła, ale krótko skinęła głową.

— Moghedien znalazła mnie, a ponieważ zmarudziłam zbyt długo, zastanawiając się, jak ją doprowadzić pod sąd do Wieży, Jeaine Caide omal nie spaliła mi głowy ogniem stosu.

W tym momencie Elayne cicho pisnęła, Nynaeve szybko ciągnęła dalej, aby ją uspokoić.

— Tak naprawdę wcale nie trafiła szczególnie blisko.

— Schwytałaś Moghedien? Złapałaś Przeklętą?

— Tak, ale mi potem uciekła.

A jednak. Teraz będzie musiała się już do wszystkiego przyznać. Świadoma spojrzeń spoczywających na niej, poruszyła się nerwowo. Nie lubiła nie mieć racji. W szczególności, kiedy to ona była tą, która jako pierwsza wskazała, że takie postępowanie jest złe.

— Elayne, pamiętam to, co powiedziałam o zachowaniu ostrożności, ale kiedy miałam ją już w rękach, to, jak się zdaje, potrafiłam myśleć tylko o doprowadzeniu jej pod sąd.

Wziąwszy głęboki wdech, Nynaeve postarała się nadać swemu głosowi przepraszające brzmienie. Nienawidziła tego. Gdzie są ci głupi mężczyźni?

— Zaryzykowałam wszystko, ponieważ nie potrafiłam skoncentrować się tylko na tym, co miałyśmy zrobić, ale proszę cię, nie miej do mnie pretensji.

— Nie mam — twardo odrzekła Elayne. — Dopóki będziesz pamiętać, żeby na przyszłość być bardziej ostrożną.

Egeanin odkaszlnęła.

— Ach, tak — pośpiesznie dodała Elayne. Oczekiwanie stanowiło dla niej najwidoczniej trudną próbę, na jej policzkach wykwitły czerwone plamy. — Czy znalazłaś obrożę i pieczęć?

— Mam je. — Poklepała sakwę. Krzyki na zewnątrz jakby narastały. Ale echa wrzasków w korytarzach również stawały się głośniejsze. Liandrin musiała przewracać pałac do góry nogami, chcąc odkryć, co się stało. — Co zatrzymuje tych mężczyzn?

— Mój Legion — zaczęła Amathera.

Elayne spojrzała na nią i tamta zaraz urwała. Jakąkolwiek rozmowę odbyły ze sobą, nie było to byle co. Panarch wydęła wargi niczym dziecko, które się boi, że poślą je do łóżka bez kolacji.

Nynaeve spojrzała na Egeanin. Seanchanka z napięciem obserwowała drzwi. Miała ochotę pójść w jej ślady. „Dlaczego ona nie pozwala mi się nienawidzić? Czy jestem aż tak od niej różna?”

Nagle drzwi otworzyły się. Juilin wyciągnął z zamka dwa cienkie metalowe druty i powstał z przysiadu. Po policzku spływała mu krew.

— Spieszcie się. Musimy wydostać się stąd, zanim wszystko wymknie się z rąk.

Patrząc na obraz rozciągający się za jego plecami, Nynaeve zastanawiała się, cóż w jego mniemaniu może się wymknąć z rąk. Żeglarze Bayle’a Domona, w liczbie przynajmniej trzystu, tworzyli półkole wokół drzwi. Sam Domon wymachiwał maczugą i wywrzaskiwał słowa otuchy. Musiał przekrzykiwać wycie tłumu, który wypełniał ciasno ulice. Ludzie tłoczyli się, rozpychali i wrzeszczeli w zbitej masie, którą ledwie powstrzymywały pałki i maczugi żeglarzy. Nie chodziło o to, żeby rzeczywiście chcieli im coś złego uczynić. Rozproszone wśród tłumu małe grupki Białych Płaszczy opędzały się mieczami przed nacierającymi na nie mężczyznami, uzbrojonymi w widły, klepki wyrwane z beczek i gołe dłonie. Obsypywał ich deszcz kamieni, czasami któryś uderzał o hełm, ale stukot ginął’ w panującej wrzawie. Koń jednego z Synów zarżał nagle przeraźliwie, stanął dęba, a potem przewalił się na grzbiet; podniósł się wkrótce, jednak już bez jeźdźca na grzbiecie. Pozostałe pozbawione jeźdźców zwierzęta bezradnie tłoczyły się w ludzkiej masie. Czy to wszystko zostało wywołane tylko po to, by zamaskować ich akcję? Chciała sobie przypomnieć dlaczego — położyła dłoń na sakwie zawierającej cuendillar oraz obrożę i bransolety — ale nie było to łatwe. Z pewnością tam ginęli ludzie.

— Czy wy, kobiety, ruszycie się wreszcie? — zawołał Thom, machając na nie ręką, by wyszły. Nad jednym z łuków brwiowych miał krwawiącą ranę, przypuszczalnie od uderzenia kamieniem, a brązowy płaszcz nie nadawał się obecnie nawet na szmaty. — Jeżeli Legion Panarcha kiedyś wreszcie przestanie uciekać, zrobi się tutaj potworny bałagan.

Amathera wydała odgłos znamionujący zaskoczenie, ale w tym samym momencie Elayne wypchnęła ją za drzwi. Nynaeve oraz Egeanin ruszyły ich śladem, a gdy wszystkie cztery znalazły się na zewnątrz, żeglarze otoczyli je ścisłym pierścieniem, który zaczął oddalać się od pałacu. Wszystko, co Nynaeve musiała teraz robić, to dotrzymać kroku, otoczona mężczyznami, którzy starali się ją chronić. Kiedy Egeanin poślizgnęła się i omal nie upadła, Nynaeve podtrzymała ją i pomogła się wyprostować, za co otrzymała wdzięczny uśmiech.

„Nie jesteśmy aż takie różne — pomyślała. — Nie takie same, ale nie zupełnie różne”.

Teraz już nie musiała się zmuszać, by uśmiechnąć się zachęcająco do Seanchanki.

Przewalająca się wokół ludzka masa zajmowała kilka ulic w pobliżu pałacu, dalej jednak wąskie uliczki okazały się nieomal zupełnie opustoszałe. Ci, którzy nie brali aktywnego udziału w zamieszkach, byli na tyle mądrzy, żeby trzymać się z daleka. Żeglarze rozluźnili nieco szyk, dając kobietom więcej wolnego miejsca, Lecz każdy maruder, spoglądający w ich stronę, napotykał twardy wzrok. Ulice Tanchico były wciąż ulicami Tanchico. Nie wiedzieć czemu, zaskoczyło to Nynaeve. Miała wrażenie, jakby całe tygodnie spędziła wewnątrz pałacu. Z pewnością miasto też powinno się było zmienić.

Kiedy za nimi cichły wycia tłumu, zmieniając się w niewyraźny pomruk, idący obok Thom pozwolił sobie skłonić się elegancko Amatherze.

— To zaszczyt dla mnie, Panarch — zaczął. — Jeżeli mogę ci czymś służyć, wystarczy, byś tylko powiedziała.

Amathera, najwyraźniej wstrząśnięta, spojrzała na Elayne, skrzywiła się lekko i odrzekła:

— Mylisz mnie z kimś, dobry panie. Jestem tylko biedną uciekinierką z prowincji, uratowaną przez te dobre kobiety.

Thom wymienił zaskoczone spojrzenia z Juilinem i Domonem, ale kiedy już otwierał usta, Elayne wtrąciła:

— Czy możemy zostawić sobie wymianę grzeczności do czasu, aż dojdziemy do gospody, Thom? To miejsce niezbyt sprzyja konwersacji.

Kiedy doszli do „Dworca Trzech Śliw”, nie mniej zaskakujące było, kiedy Elayne przedstawiła Panarch Rendrze, mówiąc, że ona ma na imię Thera i jest uciekinierką bez grosza przy duszy, która potrzebuje siennika i być może jakiejś pracy, aby zarobić na posiłek. Gospodyni wzruszyła z rezygnacją ramionami, ale kiedy prowadziła „Therę” do kuchni, już zapewniała ją, że ma piękne włosy i że ślicznie wyglądałaby w stosownych sukniach.

Nynaeve zaczekała, aż wszyscy zgromadzą się w Komnacie Opadającego Kwiecia, a kiedy już zamknięto drzwi, powiedziała:

— „Thera”? I ona się na to zgodziła! Elayne, Rendra każe tej kobiecie usługiwać przy stołach we wspólnej sali!

Elayne nie wydawała się w najmniejszej mierze zaskoczona.

— Tak, to bardzo możliwe. — Opadła na krzesło z westchnieniem, kopnięciami zrzuciła z nóg pantofle i zaczęła żywo masować stopy. — Nie było trudno przekonać Amatherę, że przez kilka dni powinna pozostać w ukryciu. Naprawdę niewiele dzieli „Panarch nie żyje!” od „Śmierć Panarch!” Myślę, że widok zamieszek również pomógł. Ona nie chce, aby przywrócenie jej na tron zależało od Andrica; chce, by dokonali tego jej żołnierze, nawet jeśli miałoby to oznaczać ukrywanie się do czasu, aż nawiąże kontakt z Lordem Kapitanem Legionu. Wierzę, że Andric może się z jej strony spodziewać niespodzianki. Szkoda jednak, że to on jej nie zaskoczy. Zasługuje na to.

Domon i Juilin wymienili spojrzenia, niczego nie pojmując. Egeanin natomiast pokiwała głową, jakby wreszcie wszystko zrozumiała i, co więcej, pochwalała to.

— Ale dlaczego? — dopytywała się Nynaeve. — Mogłaś się zdenerwować, ponieważ chciała ci uciec, ale coś takiego? Zresztą w jaki sposób mogło jej się udać, skoro obie ją obserwowałyście?

Spojrzenie Egeanin pomknęło ku Elayne, ale tak szybko, że Nynaeve nie była pewna, czy jej się tylko nie zdawało.

Elayne zaczęła pocierać podeszwę stopy. Musiało ją boleć, na policzkach wciąż kwitły jej czerwone plamy.

— Nynaeve, ta kobieta nie ma najmniejszego pojęcia, jak żyją zwykli ludzie. — Jakby ona sama miała! — Wydaje się, że przenika ją szczera troska o sprawiedliwość... tak przynajmniej sądzę... jednak nie martwi jej zupełnie, że w pałacu jest żywności na rok. Wspomniałam o darmowych kuchniach, a ona nie wiedziała nawet, o czym mówię! Kilka dni pracy, podczas których będzie musiała zarabiać na swoje kolacje, na pewno wyjdzie jej na dobre.

Wyciągnęła nogi pod stołem i zaczęła przebierać nagimi palcami.

— Och, dopiero teraz dobrze się czuję. Niestety, jak przypuszczam, tych dni nie będzie wiele. Musi przecież zebrać Legion Panarcha i wykurzyć Liandrin oraz pozostałe z pałacu. Szkoda, ale tak to już jest.

— Cóż, rzeczywiście musi — zdecydowanie odrzekła jej Nynaeve. Dobrze było wreszcie usiąść, choć nie potrafiła zrozumieć, dlaczego ta dziewczyna tak się troszczy o swe stopy. Przecież niewiele dzisiaj chodziła. — A im wcześniej, tym lepiej. Potrzebujemy Panarch, i to nie w kuchni Rendry.

Nie sądziła, by istniały powody, dla których należało się obawiać Moghedien. Ta kobieta, po tym, jak się uwolniła, korzystała z wszelkich okazji, by się ujawnić. Tamto wciąż stanowiło dla niej zagadkę, musiała nieuważnie spleść tarczę. Ale jeżeli Moghedien nie chciała z nią już więcej walczyć, mimo iż wiedziała, że Nynaeve zupełnie niemal wyczerpała swe siły, nie należało się spodziewać, że nadal będzie je ścigać. Nie dla czegoś, o czym najwyraźniej sądziła, że nie jest wiele warte. Ta konkluzja jednak nie stosowała się do Liandrin. Jeżeli Liandrin odkryje choćby połowę z tego, co się zdarzyło, na pewno nie da im spokoju.

— Sprawiedliwość Dziedziczki Tronu — wymruczał Thom — może jeszcze wyrugować sprawiedliwość Panarch. Kiedy stamtąd odchodziliśmy, ludzie wdzierali się do środka, a sądzę, że inni zdążyli się dostać już od frontu. Widziałem dym dobywający się z kilku okien. Po tej nocy z pałacu zapewne pozostaną tylko popioły i zgliszcza. Nie ma więc potrzeby wysyłać żołnierzy, by ścigali Czarne Ajah, a tym samym „Thera” będzie miała tych kilka dni na pobranie lekcji, której chcesz jej udzielić. Pewnego dnia staniesz się znakomitą królową, Elayne z Andoru.

Zadowolony uśmiech Elayne zniknął, kiedy spojrzała na niego. Podniosła się i obchodząc stół, przeszukała kieszenie w poszukiwaniu chusteczki, a potem zaczęła wycierać nią krew z jego czoła, nie bacząc na protesty.

— Siedź nieruchomo — powiedziała mu, a jej głos brzmiał, i to wobec wszystkich, niczym głos matki opiekującej się niegrzecznym synkiem.

— Czy możemy wreszcie zobaczyć to, za co wszyscy nadstawialiśmy karku? — zapytał, kiedy. stało się jasne, że Elayne nie odstąpi od swych zamiarów.

Nynaeve otworzyła sakwę i wyjęła jej zawartość na stół; czarno-biały krąg, który zamyka więzienie Czarnego, oraz obrożę i bransolety, które przepoiły ją znowu smutkiem, zanim zdążyła wyłożyć je na stół. Wszyscy podeszli bliżej, by popatrzeć.

Domon wskazał palcem pieczęć.

— Kiedyś też posiadałem coś takiego.

Nynaeve nie dała wiary jego słowom. Zrobiono ich tylko siedem. Trzy były pęknięte, mimo iż wykonano je z cuendillara. Jedna znajdowała się w posiadaniu Moiraine. Zostały jeszcze cztery. Jak długo cztery pieczęcie będą w stanie utrzymać Czarnego w Shayol Ghul? Przerażająca myśl.

Egeanin dotknęła obroży i odsunęła od niej bransolety. Jeżeli wyczuła zaklęte w niej emocje, nie dała tego po sobie poznać. Być może ta wrażliwość dotyczyła jedynie tych osób, które potrafiły przenosić.

— To nie jest a’dam — powiedziała na koniec. — Tamtą robi się ze srebrzystego metalu i stanowi jedną całość z bransoletami.

Nynaeve wolałaby, aby Seanchanka nie wspominała tej nazwy.

„Ale ona nigdy nie nosiła żadnej bransolety. I pozwoliła tamtej biednej kobiecie, o której nam opowiadała, odejść. Biedna kobieta. Ona... ta Bethamin... była jedną z tych, które kontrolowały kobiety za pomocą a’dam”.

Egeanin okazała więcej miłosierdzia, niż byłoby na to stać Nynaeve.

— To w takiej samej mierze przypomina a’dam, jak my jesteśmy do siebie podobne, Egeanin.

Kobieta spojrzała na nią zaskoczona, ale po chwili pokiwała głową. Nie tak znowu różne. Dwie kobiety i każda stara się postępować najlepiej, jak potrafi.

— Masz zamiar dalej ścigać Liandrin? — Juilin również usiadł, zaplecione ramiona wsparł na stole, a głowę spuścił w dół, przypatrując się przedmiotom na blacie. — Niezależnie od tego, czy zostanie wypłoszona z Tanchico, wciąż gdzieś tam będzie. Pozostałe również. Ale te rzeczy są zbyt ważne, by tak sobie leżały. Jestem jedynie łowcą złodziei, lecz moim zdaniem powinny zostać przewiezione do Białej Wieży, gdzie zostaną bezpiecznie ukryte.

— Nie! — Nawet Nynaeve zaskoczyła własna gwałtowność. Podobnie zresztą jak pozostałych, wnioskując ze sposobu, w jaki na nią spojrzeli. Powoli podniosła pieczęć i schowała ją do sakwy. — To idzie do Wieży. Ale to...

Nie miała ochoty ponownie dotykać tych czarnych przedmiotów. Jeśli znajdą się w Wieży, Aes Sedai mogą postanowić użyć ich w podobnym celu, jaki obmyśliły Czarne Ajah. Do kontrolowania Randa. Czy Moiraine podjęłaby taką decyzję? Siuan Sanche? Nie miała zamiaru dać im takiej szansy.

— Te rzeczy są zbyt niebezpieczne, by ryzykować, że kiedykolwiek wpadną ponownie w ręce Sprzymierzeńców Ciemności. Elayne, czy potrafisz je zniszczyć? Stop je. Nie dbam o to, czy przepalą stół na wylot. Po prostu zniszcz je!

— Rozumiem, o co ci chodzi — powiedziała Elayne, krzywiąc się.

Nynaeve jednak wątpiła, by tak było w rzeczywistości — Elayne całym sercem ufała Wieży — ale w Randa wierzyła również.

Nynaeve nie potrafiła rzecz jasna zobaczyć poświaty saidara, ale widząc pełen skupienia wzrok dziewczyny wbiły w te wstrętne przedmioty, zrozumiała, że przenosi. Bransolety i naszyjnik nadal leżały nietknięte na stole. Elayne zmarszczyła czoło, w jej spojrzeniu pojawiło się napięcie. Nagle potrząsnęła głową. Jej dłoń zawisła z wahaniem nad jedną z bransolet, potem podniosła ją. I upuściła natychmiast z cichym jękiem.

— To jest... Jest przepełnione... — Wzięła głęboki oddech i powiedziała: — Zrobiłam, o co poprosiłaś, Nynaeve. Młot zapłonąłby od ilości Ognia, jaką weń wplotłam, a to nawet się nie rozgrzało.

A więc Moghedien nie kłamała. Bez wątpienia sądziła, że nie ma potrzeby, skoro i tak zwycięży.

„W jaki sposób ta kobieta się uwolniła?”

Ale co zrobić z tą rzeczą? Nie miała zamiaru pozwolić, by wpadła w czyjekolwiek ręce.

— Panie Domon, czy znasz jakąś wielką głębinę na morzu?

— Znam, pani al’Meara — odrzekł powoli.

Delikatnie, nie chcąc nic okazać z emocji, które nią targały, Nynaeve popchnęła kołnierz i bransolety w jego stronę.

— A więc wrzuć je tam, skąd nikt już ich nie wyłowi.

Po chwili kiwnął głową.

— Zrobię tak. — Pośpiesznie wepchnął je do kieszeni kaftana, najwyraźniej niechętnie dotykając czegoś, co ma związek z Mocą. — W największą morską głębinę, jaką znam, w pobliżu Aile Somera.

Egeanin, marszcząc czoło, wbiła wzrok w podłogę, bez wątpienia myśląc o odjeździe Illianina. Nynaeve nie zapomniała, jak tamta nazwała go „słusznie zbudowanym mężczyzną”. Jej samej chciało się śmiać. Wszystko skończone. Gdy tylko Domon będzie mógł wypłynąć, znienawidzony kołnierz i bransolety znikną na zawsze. Będą mogły ruszać do Tar Valon. A potem... Potem z powrotem do Łzy albo gdziekolwiek tam, gdzie będzie al’Lan Mandragoran. Kiedy walczyła z Moghedien i zrozumiała, jak blisko znalazła się śmierci czy losu nawet gorszego, pragnienie jego bliskości jeszcze bardziej się nasiliło. Musiała dzielić tego mężczyznę z kobietą, której nienawidziła, jednak skoro Egeanin może spoglądać z czułością na człowieka, którego kiedyś uczyniła swoim więźniem — a Domon z pewnością również przyglądał się jej z zainteresowaniem — i jeżeli Elayne może kochać mężczyznę, który zapewne oszaleje wcześniej lub później, to przecież i ona może znaleźć jakiś sposób, by cieszyć się Lanem.

— Zejdziemy na dół, by zobaczyć, jak „Thera” daje sobie radę w roli służącej? — zaproponowała.

Tar Valon. Już niedługo.

Загрузка...