W oddali pojawiło się skupisko wozów, małych domków na kołach, wysokich drewnianych skrzyń pomalowanych i polakierowanych na dzikie odcienie czerwieni, błękitu, zieleni i żółci; razem tworzyły duży, nieregularny krąg wokół grupy dębów o grubych konarach. To stamtąd dochodziła ta muzyka. Perrin już wcześniej słyszał, że w Dwu Rzekach są Druciarze, Lud Wędrowców, ale dotychczas ich nie napotkał. Spętane nieopodal konie skubały wysoką trawę.
— Ja będę spał gdzie indziej — oświadczył kategorycznie Gaul, kiedy zauważył, że Perrin zamierza jechać w stronę wozów, po czym oddalił się bez słowa, sadząc długie susy.
Bain i Chiad zagadały do Faile głosami przyciszonymi, aczkolwiek pełnymi przejęcia. Usłyszał dość, by wiedzieć, iż usiłują ją przekonać do spędzenia nocy w jakichś przytulnych zaroślach, nie zaś z „Zatraconymi”. Wyraźnie zgorszył je pomysł rozmawiania z Druciarzami, bardziej jeszcze niż propozycja jedzenia czy spania w ich towarzystwie. Faile odmówiła równie cicho i stanowczo, zaciskając dłoń na jego nodze. Obie Panny spojrzały na siebie niespokojnie, krzywiąc się, niebieskie oczy porozumiały się z szarymi, ale nim znaleźli się znacznie bliżej wozów Ludu Wędrowców, truchtały już po śladach Gaula. Wyraźnie jednak odzyskały humor. Perrin usłyszał, jak Chiad proponowała, że zmuszą Gaula do wzięcia udziału w jakiejś grze, której nazwa brzmiała „Pocałunek Panny”. Kiedy odbiegły poza zasięg głosu, śmiały się obie.
Mężczyźni i kobiety z obozu krzątali się przy najrozmaitszych zajęciach, szyli, naprawiali uprząż, gotowali, prali, myli dzieci, podważali wozy, żeby wymienić koło. Dzieci goniły się w zabawie albo tańczyły w takt melodii wygrywanych przez kilkunastu grajków na skrzypcach albo fletach. Wszyscy Druciarze, od najstarszego do najmłodszego, nosili ubrania jeszcze barwniejsze niż ich wozy, w przyprawiających o ból oczu kombinacjach, które chyba dobierali na ślepo. Nikt przy zdrowych zmysłach, zwłaszcza kobiety, nie mógłby nosić niczego w takich kolorach.
Kiedy ich grupa — bractwo oberwańców — zbliżyła się do wozów, zapadła cisza, ludzie zamierali bez ruchu tam, gdzie się akurat znajdowali, mierząc ich zaniepokojonymi spojrzeniami, kobiety przyciskały niemowlęta do piersi, dzieci biegły, by schowane za plecami dorosłych, wyglądać zza ich nóg albo ukryć twarze w spódnicach. Jakiś żylasty mężczyzna, siwowłosy i niski, wyszedł naprzód i skłonił się uroczyście, przyciskając obie dłonie do piersi. Był ubrany w jaskrawoniebieski kaf tan z wysokim kołnierzem oraz workowate spodnie o zieleni tak jadowitej, że wręcz zdawała się płonąć.
— Witajcie przy naszych ogniskach. Czy znacie pieśń?
Przez chwilę Perrin mógł tylko wytrzeszczać oczy ze zdumienia i starać się nie garbić z bólu w zranionym boku. Znał tego człowieka, był to Mahdi, czyli Poszukujący tej grupy.
„Co to za traf? — zastanawiał się. — Z wszystkich Druciarzy na całym świecie, jaki to traf sprawił, że to akurat ci, których znam?”
Każdy zbieg okoliczności zawsze wywoływał w nim niepokój; gdy Wzór wytwarzał zbieg okoliczności, Koło jakby wymuszało bieg zdarzeń.
„Zaczynam już gadać jak cholerne Aes Sedai”.
Nie miał siły się ukłonić, ale przypomniał sobie rytuał. — Twe powitanie podnosi mnie na duchu, Raenie, a wasze ogniska ogrzewają me ciało, jednakże pieśni nie znam.
Faile i Ihvon popatrzyli na niego ze zdziwieniem, nie większym jednak od tego, które malowało się na twarzach ludzi z Dwu Rzek. Sądząc po pomrukach, które doszły go od strony Bana, Tella i pozostałych, wcześniej już dostarczył im jakiegoś innego tematu do rozmów.
— A więc szukajmy nadal — zaintonował żylasty mężczyzna. — Jak było, tak będzie, musimy tylko pamiętać, szukać i znaleźć.
Krzywiąc się, dokonał przeglądu wpatrzonych weń zakrwawionych twarzy, ale uciekał wzrokiem od broni. Wędrowcy nie chcieli dotykać niczego, co uważali za broń.
— Witajcie przy naszych ogniskach. Dostaniecie wrzątek, bandaże i kataplazmy. Znasz moje imię — dodał, patrząc badawczo na Perrina. — No przecież. Twoje oczy.
Podczas gdy Raen to mówił, u jego boku pojawiła się jego żona, pulchna kobieta, siwowłosa, lecz z policzkami gładkimi, o głowę wyższa od męża. Miała w sobie macierzyńskość, mimo czerwonej bluzki, jaskrawożółtej spódnicy oraz szala z zielonymi frędzlami, które kłuły oczy.
— Perrin Aybara! — zawołała. — Wiedziałam, że znam twoją twarz. Czy jest z tobą Elyas?
Perrin potrząsnął głową.
— Dawno go już nie widziałem, Ila.
— Wiedzie żywot pełen przemocy — rzekł smutno Raen. — Podobnie jak ty. Życie w przemocy jest skażone, nawet długie.
— Nie próbuj go sprowadzać na Drogę Liścia, stojąc tak w tym miejscu, Raen — upomniała go Ila, bynajmniej nie surowo. — On jest ranny. Oni wszyscy są poranieni.
— O czym to ja myślę? — burknął Raen. Podnosząc głos, zawołał: — Chodźcie tu, ludzie! Chodźcie pomóc, oni są ranni! Chodźcie pomóc!
Mężczyźni i kobiety zgromadzili się prędko; mrucząc wyrazy współczucia, pomagali pokaleczonym ludziom zsiadać z koni, prowadzili ich do wozów, w razie konieczności niosąc. Wil i kilku innych wyraźnie się zaniepokoili, że ich rozdzielają, ale nie Perrin. Przemoc była zupełnie obca Tuatha’anom. Nie podnosili ręki na nikogo, nawet w obronie własnego życia.
Perrin przekonał się, że musi przyjąć pomoc Ihvona, by zsiąść że Steppera. Zsiadanie wywołało nowy wybuch bólu promieniującego z boku.
— Raen — powiedział, lekko dysząc — nie powinniście tu być. Biliśmy się z trollokami w odległości niecałych pięciu mil od tego miejsca. Zabierz swoich ludzi do Pola Emonda. Tam będą bezpieczni.
Raen zawahał się — co go wyraźnie zdziwiło — zanim pokręcił głową.
— Ludzie nie zechcą, nawet gdybym sobie tego zażyczył, Perrin. Staramy się nie obozować w pobliżu nawet najmniejszych wiosek i to nie tylko dlatego, że ich mieszkańcy mogą nas oskarżyć o kradzież czegoś, co sami zgubili albo o próbę nawrócenia ich dzieci na poszukiwanie Drogi. Tam, gdzie ludzie budują w jednym miejscu dziesięć domów, kryje się potencjalna przemoc. Tuatha’anowie wiedzą o tym od Pęknięcia. Bezpieczeństwo to nasze wory i wieczny ruch, wieczne szukanie pieśni. — Na jego twarzy pojawił się błagalny wyraz. — Wszędzie słyszymy wieści o przemocy, Perrin. Nie tylko tutaj, w twoich Dwu Rzekach. Na świecie czuje się zmianę, destrukcję. Z pewnością niebawem odnajdziemy pieśń. W przeciwnym przypadku nie wierzę, by to kiedykolwiek miało nastąpić.
— Odnajdziecie pieśń — cicho zapewnił go Perrin. Może czuli tak wielki wstręt do przemocy, że nawet jakiś ta’veren nie mógł go przezwyciężyć. Być może i nawet ta’veren nie mógł walczyć z Drogą Liścia, która kiedyś wydawała mu się nęcąca. — Naprawdę mam nadzieję, że ją odnajdziecie.
— Co będzie, to będzie — odparł Raen. — Wszystko umiera w swoim czasie. Może nawet pieśń.
Ila pocieszająco objęła męża ramieniem, choć w oczach miała podobne zakłopotanie jak on.
— Chodźcie — poprosiła, usiłując ukryć zmieszanie — musimy wnieść cię do środka. Mężczyźni potrafią rozmawiać nawet wtedy, gdy płoną im kaftany.
Do Faile zaś powiedziała:
— Niebrzydkie z ciebie dziewczątko. Być może winnaś się strzec Perrina. Nigdy nie widziałam go w innym towarzystwie jak tylko pięknych dziewcząt.
Faile obrzuciła Perrina zupełnie pozbawionym wyrazu, taksującym spojrzeniem, po czym natychmiast usiłowała je zamaskować, jakby nic się nie stało.
Doszedł o własnych siłach aż do czerwono-żółtego wozu Raena, który stał obok ogniska na samym środku obozu — kiedy jednak postawił nogę na pierwszym drewnianym schodku z tyłu wozu, ugięły się pod nim kolana. Ihvon i Raen prawie wnieśli go do środka, za nimi wbiegły pośpiesznie Faile i Ila. Położyli go na łóżku wbudowanym w przód wozu, pozostawiona obok przestrzeń pozwalała jedynie na dojście do rozsuwanych drzwi, za którymi kryło się siedzenie woźnicy.
Wnętrze naprawdę upodabniało wóz do małego domku, w dwóch niewielkich okienkach w obu burtach wisiały nawet jasnoróżowe zasłonki. Leżał tam, wpatrzony w sufit. Tutaj Druciarze również użyli tych swoich kolorów, sufit był pomalowany na błękit nieba, wysokie szafki na zielono i żółto. Faile odpięła mu pas, wyswobodziła topór i kołczan, Ila tymczasem zaczęła szperać w jednej z szafek. Perrin nie potrafił wzbudzić w sobie żadnego zainteresowania tym, co robiły.
— Każdy daje się kiedyś zaskoczyć — powiedział Ihvon. — Potraktuj to jako lekcję, ale nie bierz aż tak bardzo do serca. Nawet Artur Hawkwing nie wygrywał wszystkich bitew.
— Artur Hawkwing. — Perrin usiłował się zaśmiać, ale wyszedł mu z tego jęk.
— Tak — wykrztusił. — Na pewno nie jestem Arturem Hawkwingiem, nieprawdaż?
Ila spojrzała z dezaprobatą na Strażnika — lub raczej na jego miecz, wyraźnie uważała go za coś jeszcze gorszego od topora Perrina — i podeszła do łóżka z naręczem zwiniętych bandaży. Gdy już oderwała koszulę od kikuta strzały, skrzywiła się.
— Chyba nie potrafię tego wyciągnąć. Utkwiła głęboko.
— Z haczykami — powiedział Ihvon takim tonem, jakby wiódł towarzyską rozmowę. — Trolloki niezbyt często posługują się łukami, ale jak już, to używają grotów wyposażonych w haczyki.
— Wyjdź — powiedziała stanowczo pulchna kobieta, zachodząc mu drogę. — I ty też, Raen. Doglądanie chorych to sprawa nie dla mężczyzn. Może byś tak poszedł i sprawdził, czy Moshea wymienił już koło w swoim wozie.
— Dobry pomysł — stwierdził Raen. — Może zechcemy jutro ruszyć w drogę. Zeszłego roku dużośmy podróżowali — zwierzył się Perrinowi. — Aż do Cairhien, potem z powrotem do Ghealdan, a na koniec do Andoru. Chyba jutro.
Kiedy czerwone drzwi zamknęły się za nim i Ihvonem, Ila zafrasowanym głosem zwróciła się do Faile.
— Jeśli rzeczywiście jest z haczykami, to moim zdaniem nie dam rady jej wyciągnąć. Spróbuję, jeśli trzeba, ale gdyby w okolicy był ktoś, kto zna się na takich rzeczach lepiej...
— Jest ktoś w Polu Emonda — zapewniła ją Faile. — Ale czy to bezpieczne zostawiać to w jego ciele do jutra?
— Być może tak będzie bezpieczniej, niż gdybym ja się zabrała do rozcinania ciała. Mogę sporządzić coś na ból i kataplazm przeciwko infekcji.
Owładnięty złością popatrzył groźnie na obie kobiety i zawołał:
— Halo? Pamiętacie mnie? Jestem tutaj. Przestańcie tak paplać nad moją głową.
Patrzyły na niego przez chwilę.
— Unieruchom go — powiedziała Ila do Faile. — Niech sobie gada, ale nie pozwól mu się ruszać. W ten sposób może się jeszcze mocniej poranić.
— Zajmę się tym — obiecała Faile.
Perrin zazgrzytał zębami i robił, co mógł, by pomóc w rozebraniu go z kaftana i koszuli, ale to one musiały wykonać większą część zadania. Czuł, że jest równie słaby jak źle wykute żelazo, gotowe ugiąć się pod byle naciskiem. Spod ostatniego żebra, ze środka obrzmiałego nacięcia wypełnionego zaschłą krwią, wystawał czterocalowy kikut strzały grubości kciuka. Wbiły mu głowę w poduszkę, z jakiegoś powodu nie chcąc, by na to patrzył. Faile przemyła ranę, a Ila przygotowała swój balsam, używając moździerza i tłuczka — pierwszych rzeczy, jakie zobaczył w obozie Druciarzy, które nie były kolorowe. Oblepiły strzałę balsamem i zabezpieczyły to wszystko bandażami, którymi owinęły go w pasie.
— Raen i ja będziemy dziś spali pod wozem — oświadczyła na końcu kobieta, wycierając ręce. Pokręciła głową, patrząc krzywo na wystający spod bandaży kikut. — Kiedyś mi się wydawało, że jemu być może uda się odnaleźć Drogę Liścia. Był, moim zdaniem, delikatnym chłopcem.
— Droga Liścia nie jest dla wszystkich — powiedziała łagodnie Faile, ale Ila znowu pokręciła głową.
— Dla wszystkich — odparła równie łagodnie i nieco smutno — gdybyż tylko to rozumieli.
Z tymi słowami wyszła, Faile zaś przysiadła na skraju łóżka i zaczęła wycierać mu czoło złożonym ręcznikiem. Z jakiegoś powodu mocno się pocił.
— Zbłądziłem — odezwał się po jakimś czasie. — Nie, to zbyt łagodnie powiedziane. Nie znam odpowiedniego słowa.
— Nie zbłądziłeś — zaprotestowała stanowczo. — Zrobiłeś to, co w danej chwili wydawało się stosowne. To było stosowne, lecz zupełnie nie mam pojęcia, jak to się stało, że zaszli nas od tyłu. Gaul nie jest kimś, kto błędnie określa miejsce, gdzie kryją się jego wrogowie. Ihvon ma rację, Perrin. To się zdarza każdemu, że okoliczności się zmieniają, kiedy wcale się o tym nie wie. Zgromadziłeś wszystkich w jednym miejscu. Wyprowadziłeś nas stamtąd.
Potrząsnął silnie głową, sprawiając, że w boku rozbolało go jeszcze bardziej.
— To Ihvon nas wyprowadził. Ja natomiast pozwoliłem, by dwudziestu siedmiu ludzi zostało zabitych — powiedział z goryczą, usiłując usiąść i spojrzeć jej w twarz. — Z niektórymi się przyjaźniłem, Faile. I pozwoliłem, by ich zabito.
Faile położyła się całym swym ciężarem na jego ramiona, by wgnieść go z powrotem w posłanie. Był osłabiony do tego stopnia, że z łatwością go przytrzymała.
— Będzie na to dość czasu rankiem — odparła stanowczo, zaglądając mu w oczy — kiedy będziemy musieli wsadzić cię na konia. Ihvon nas nie wyprowadził, nie sądzę, by go szczególnie obchodziło, czy ktoś prócz ciebie i niego wydostanie się stamtąd. Gdyby nie ty, ci ludzie rozpierzchliby się we wszystkie strony, a wówczas wszyscy bez wyjątku wpadlibyśmy w ręce trolloków. Nie zeszliby się razem dla Ihvona, obcego. Co zaś do twoich przyjaciół...
Wzdychając, usiadła z powrotem.
— Perrin, mój ojciec twierdzi, że generał może albo zadbać o żywych, albo opłakiwać poległych, ale nie może robić obu tych rzeczy jednocześnie.
— Nie jestem generałem, Faile. Jestem głupim kowalem, któremu się wydawało, że może wykorzystać ludzi, by pomogli mu wymierzyć sprawiedliwość, a może nawet dokonać aktu zemsty. Nadal tego pragnę, ale już więcej nie chcę nikogo wykorzystywać.
— Sądzisz, że trolloki odejdą, gdyż stwierdziłeś, że twoje motywy nie są dość czyste?
Poderwał głowę pod wpływem żaru w jej głosie, ale niemalże brutalnie popchnęła ją z powrotem na poduszkę.
— Czy one są mniej podłe od twoich motywów? Potrzebujesz jakiegoś bardziej czystego powodu, by z nimi walczyć? Jeszcze jedno z powiedzeń mojego ojca. Najgorszym grzechem, jaki może popełnić generał, gorszym od błędnych posunięć, gorszym od klęski, gorszym od wszystkiego, jest zdrada ludzi, którzy na nim polegają.
Rozległo się pukanie do drzwi i do środka wsunął głowę szczupły, przystojny Druciarz, ubrany w kaftan w czerwono-zielone prążki. Nim spojrzał na Perrina, uśmiechnął się najpierw do Faile, demonstrując lśniące, białe zęby i niezmierzone zapasy wdzięku.
— Dziadek powiedział, że to ty. Tak mi się wydawało, że Egwene opowiadała, iż pochodzi właśnie stąd. — Skrzywił się nagle z dezaprobatą. — Twoje oczy. Widzę, iż jednak poszedłeś w ślady Elyasa, że gonisz z wilkami. Byłem pewien, że nigdy nie znajdziesz Drogi Liścia.
Perrin rozpoznał go; Aram, wnuk Ili i Raena. Nie lubił go, uśmiechał się tak samo jak Wil.
— Odejdź, Aram. Jestem zmęczony.
— Czy jest z tobą Egwene?
— Egwene jest teraz Aes Sedai, Aram — warknął — i wyrwałaby ci serce Jedyną Mocą, gdybyś ją zaprosił do tańca. Odejdź!
Aram zamrugał i pospiesznie zamknął drzwi. Za sobą.
Perrin opuścił głowę.
— Za często się uśmiecha — mruknął. — Nie potrafię ścierpieć ludzi, który się za często uśmiechają.
Popatrzył podejrzliwie na Faile, która właśnie się zakrztusiła. Zagryzła dolną wargę.
— Coś mi utknęło w gardle — wyjaśniła zduszonym głosem, pospiesznie wstając. Podeszła szybko do szerokiej półki u stóp łóżka, na której Ila przygotowała swój kataplazm, i stanęła do niego tyłem, nalewając wodę z zielono-czerwonego dzbana do niebiesko-żółtego kubka.
— Czy też chciałbyś się czegoś napić? Ila zostawiła ten proszek, w razie gdyby cię bolało. Pomoże ci zasnąć.
— Nie chcę żadnych proszków — powiedział. — Faile, kim jest twój ojciec`?
Plecy jej mocno zesztywniały. Po chwili odwróciła się z kubkiem w obu dłoniach i nieodgadnionym wyrazem skośnych oczu. Minęła jeszcze jedna minuta, zanim powiedziała:
— Mój ojciec zwie się Davram z Domu Bashere, Lord Bashere Tyru i Sidony, Protektor Granicy Ugoru, Obrońca Kraju Serca, generał marszałek królowej Tenobii w Saldaei. Oraz jej wuj.
— Światłości! Co miało znaczyć całe to gadanie, że to kupiec drewnem albo handlarz futrami? O ile mnie pamięć nie myli, handlował też kiedyś pieprzem lodowym?
— To nie było kłamstwo — powiedziała ostro, a po chwili ciszej dodała — tylko po prostu niecała prawda. Majątki mojego ojca rzeczywiście produkują znakomite drewno na budulec i na opał, pieprz lodowy, futra i mnóstwo innych towarów. A rządcy sprzedają to wszystko w jego imieniu, więc on rzeczywiście tym handluje. W pewnym sensie.
— Dlaczego zwyczajnie mi a tym nie powiedziałaś? Ukrywałaś różne sprawy. Kłamałaś. Jesteś arystokratką! — Zgromił ją oskarżycielskim spojrzeniem. Tego się nie spodziewał. Ojca drobnego kupca, ewentualnie byłego żołnierza, ale nie czegoś takiego. — Światłości, co ty w takim razie wyprawiasz, dlaczego włóczysz się gdzieś jako Myśliwa Polująca na Róg? Tylko mi nie wmawiaj, że to Lord Bashere i jego towarzystwo wysłali cię na poszukiwanie przygód.
Nadal z kubkiem w ręku podeszła do łóżka, by usiąść obok niego. Nie wiadomo dlaczego bardzo ją interesowała jego twarz.
— Moi dwaj starsi bracia umarli, Perrin, jeden zginął w walce z trollokami, drugi spadł z konia podczas polowania. Przez to ja stałam się najstarsza, co oznaczało, że muszę się uczyć rachunkowości i handlowania. Moi młodsi bracia studiowali wojaczkę, przygotowując się do przyszłych przygód, a tymczasem ja miałam się uczyć zarządzania majątkami! To obowiązek najstarszego. Obowiązek! To głupie, jałowe i nudne. To zagrzebanie się w papierach i urzędnikach.
— Kiedy ojciec zabrał Maedina do Granicy Ugoru — Maedin jest dwa lata ode mnie młodszy — miarka się przebrała. Wprawdzie dziewczęta w Saldaei nie uczą się ani posługiwania mieczem, ani wojaczki, ale ojciec mianował pewnego starego żołnierza, któremu w przeszłości wydawał swe pierwsze rozkazy, na mojego lokaja, i Eran był zawsze więcej niż szczęśliwy, gdy mógł mnie uczyć posługiwania się nożami i walki wręcz. Sądzę, że stanowiło to dla niego wspaniałą rozrywkę. W każdym razie wtedy, gdy ojciec zabrał Maedina, nadeszły wieści, że zwoływane jest Wielkie Polowanie Na Róg, więc... wyjechałam. Napisałam list do matki, w którym wszystko wyjaśniłam i... wyjechałam. I dotarłam w samą porę do Illian, by złożyć przysięgę Myśliwego... — Podniosła ręcznik i znowu starła mu pot z twarzy. — Naprawdę powinieneś się przespać, jeśli możesz.
— To pewnie powinno się ciebie tytułować „lady Bashere” albo jakoś podobnie? — spytał. — Jak to się stało, że polubiłaś zwykłego kowala?
— To słowo to „miłość”, Perrinie Aybara. — Jej dobitny głos mocno kontrastował z czułością, z jaką wodziła ręcznikiem po jego twarzy. — I wcale nie uważam, że jesteś jakimś zwykłym kowalem.
Ręcznik znieruchomiał.
— Perrin, co tamten chłopak chciał powiedzieć, gdy mówił o ganianiu z wilkami? Raen też wspominał o jakimś Elyasie.
Na moment zamurowało go do tego stopnia, że wstrzymał oddech. A przecież dopiero co sam ją zrugał zatrzymanie przed nim tajemnic. Zasłużył na to za swoją popędliwość i gniew. Zamachnij się w pośpiechu młotem, a zmiażdżysz sobie kciuk. Powoli wypuścił powietrze, a potem jej powiedział. Jak poznał Elyasa Macherę i dowiedział się, że może rozmawiać z wilkami. Jak jego octy zmieniły barwę i wyostrzył się zmysł słuchu i węchu niczym u wilka. O wilczych snach. O tym; co by się z nim stało, gdyby utracił więź z człowieczeństwem.
— To takie łatwe. Czasami, szczególnie we śnie, zapominam, że jestem człowiekiem, a nie wilkiem. Jeśli wówczas nie przypomnę sobie dostatecznie szybko, jeśli stracę więź, stanę się wilkiem. Przynajmniej w głowie. Nie zostanie ze mnie nic. — Urwał przekonany, że ona poczuje obrzydzenie, że odejdzie.
— Jeśli twoje uszy rzeczywiście słyszą wszystko tak wyraźnie — powiedziała spokojnie — to będę się musiała pilnować, co mówię blisko ciebie.
Złapał jej dłoń, by przestała wycierać mu czoło.
— Czyś ty słuchała tego, co powiedziałem? Co pomyślą twój ojciec i matka, Faile? Półwilk i kowal. Jesteś arystokratką! Światłości!
— Słyszałam każde słowo. Ojciec się zgodzi. Zawsze powtarza, że krew naszej rodziny słabnie, że nie jest już taka jak za dawnych czasów. Wiem, że on mnie uważa za strasznie miękką. — Obdarzyła go uśmiechem dostatecznie drapieżnym, by mógł się spodobać wilkowi. — Moja matka oczywiście zawsze chciała, żebym wyszła za króla, który będzie potrafił rozpłatać trolloka jednym uderzeniem miecza. Myślę, że twój topór wystarczy, tylko czy zechcesz jej powiedzieć, że jesteś królem wilków? Myślę, że nie zjawi się nikt, kto by kwestionował twoje prawo do takiego tronu. Prawdę rzekłszy, mojej matce zapewne wystarczy już sama umiejętność przepoławiania trolloków, ale jestem przekonana, że spodobałoby jej się bardziej to drugie.
— Światłości — wychrypiał.
Na pozór mówiła poważnie. Nie, ona naprawdę mówiła to poważnie. A nawet jeśli była tylko w połowie serio, nie miał pewności, czy nie wolałby trolloki od spotkania z jej rodzicami.
— Napij się — powiedziała, przykładając kubek z wodą do jego warg. — Chrypisz tak, jakby ci zaschło w gardle.
Przełknął płyn i zakrztusił się gorzkim smakiem. Domieszała proszku Ili! Usiłował nie pić więcej, ale zdążyła ponownie napełnić mu usta i musiał teraz wybrać, czy połknie, czy się udławi. Zanim zdołał odepchnąć kubek, wlała mu do ust połowę zawartości. Dlaczego lekarstwa zawsze smakują tak wstrętnie? Podejrzewał, że kobiety robią to celowo. Był gotów iść o zakład, że to, co same zażywają, smakuje zupełnie inaczej.
— Mówiłem ci, że nie chcę tego. Grrrh!
— Doprawdy? Chyba nie dosłyszałam. Ale czy chcesz, czy nie, potrzebujesz snu. — Pogładziła go po kędzierzawej czuprynie. — Śpij, mój Perrinie.
Próbował ją przekonać, że naprawdę jej mówił i że na pewno słyszała, ale słowa zaczęły się plątać. Powieki chciały się zacisnąć. Faktycznie nie mógł ich otworzyć. Ostatnie, co usłyszał, było jej ciche pomrukiwanie.
— Spij, mój wilczy królu. Śpij.