Siuan Sanche nie potrafiła skupić uwagi na dokumentach, które leżały rozrzucone po całym biurku, ale nie ustawała w wysiłkach. Oczywiście inne siostry zajmowały się doglądaniem rutynowych, codziennych zajęć Białej Wieży, aby zostawić Zasiadającej m Tronie Amyrlin czas na podjęcie istotnych decyzji, jednakże w jej zwyczaju było każdego dnia sprawdzać wyrywkowo jedną lub dwie rzeczy — zupełnie przypadkowo, nie postanawiając z góry, co to będzie — i teraz także nie miała zamiaru z tego rezygnować. Nie moim sobie pozwalać, by rozpraszały nas kłopoty. Wszystko płynęło zgodnie z planem. Poprawiła swą pasiastą stułę, zanurzyła uważnie pióro w inkauście i skorygowała kolejny rachunek.
Dzisiejszego dnia sprawdzała listy kuchennych zakupów oraz kosztorys mularzy dotyczący dobudówki do biblioteki. Sama liczba drobnych malwersacji, o których dokonujący ich sądzili, że umkną czyjejkolwiek uwagi, zawsze ją bawiła. Podobnie zresztą, jak liczne uchybienia ze strony kobiet doglądających owych spraw. Na przykład od czasu, jak jej tytuł został oficjalnie zmieniony ze zwykłej głównej kucharki na Mistrzynię Kuchni, Laras zdawała się uważać, że sprawdzanie rachunków jest poniżej jej godności. Albo też Danelle, młoda Brązowa siostra, od której oczekiwano, że będzie obserwować pam Jovarina, mularca, najprawdopodobniej pozwalała, by tamten odwracał jej uwagę książkami, które dla niej wyszukiwał. Był to jedyny sposób wyjaśnienia, dlaczego nie zakwestionowała liczby ludzi, których Jovarin, jak twierdził, już wynajął, podczas gdy pierwszy transport kamienia z Kandoru znajdował się dopiero w Północnej Przystani. Mając taką liczbę robotników, mógłby przebudować od fundamentów całą bibliotekę. Danelle była po prostu nazbyt nieprzytomna, nawet jak na Brązową siostrę. Być może obudzi ją odrobina czasu spędzona na farmie przy wyrywaniu zielska. Z Laras znacznie trudniej będzie sobie poradzić; nie była Aes Sedai, toteż jej autorytet w oczach podkuchennych, służących i pomywaczy łatwo można było zniszczyć. Być może jednak również i ona powinna zostać wysłana na „wypoczynek”, na wieś. Wówczas...
Z pełnym niesmaku parsknięciem Siuan opuściła pióro i skrzywiła się, widząc kleks, który kapnął na stronę schludnie zsumowanych kolumn.
— Marnuję mój czas, zastanawiając się, czy posłać Laras do wyrywania zielska — wymamrotała. — Ta kobieta jest i tak zbyt gruba, by schylając się, dosięgnęła ziemi!
Ale to przecież nie waga Laras wywołała u niej przypływ złego nastroju — doskonale o tym wiedziała; tamta nie była przecież teraz grubsza niźli przedtem, przynajmniej na pozór, i nigdy nie przeszkadzało jej to w zarządzaniu kuchniami. Nie było żadnych wieści. To dlatego trzepotała się niczym drapieżny ptak, któremu skradziono zdobycz. Tylko jedna wiadomość od Moiraine, że ten chłopak, al’Thor, zdobył Callandora, a potem nic przez kolejne tygodnie, chociaż plotki z ulicy już nieomal poprawnie powtarzały jego imię. Wciąż nic.
Podniosła osadzone na zawiasach wieko zdobnie rzeźbionej kasetki z czarnego drewna, w której trzymała swoje najbardziej sekretne dokumenty, i zaczęła przerzucać zawarte w niej papiery. Małe zaklęcie ochronne, splecione wokół kasetki, zabezpieczało ją przed otwarciem przez czyjąś niepowołaną dłoń.
Pierwszym dokumentem, który wyciągnęła, był raport dotyczący zniknięcia nowicjuszki — świadka przybycia Min — z farmy, na którą ją wysłano, a także kobiety, która była tej farmy właścicielką. Trudno powiedzieć, żeby ucieczka nowicjuszki była czymś zupełnie niesłychanym, w przeciwieństwie do rolnika opuszczającego swoją ziemię. Sahrę z pewnością trzeba będzie odnaleźć — jak dotąd, nazbyt niewielkie postępy uczyniła w swych ćwiczeniach, żeby nie być niebezpieczną dla otoczenia — ale tak naprawdę nie istniała żadna dobra wymówka dla trzymania tego raportu w specjalnej kasetce. Nie wymieniano w nim ani imienia Min, ani też powodu, dla którego dziewczyna została wysłana do sadzenia ogórków, niemniej jednak włożyła go z powrotem tam, skąd wyjęła. Czasy były takie, że należało podejmować środki ostrożności, które innym razem zdawałyby się brakiem rozsądku.
Opis zgromadzenia w Ghealdan, gdzie ludzie zbierali się, by słuchać człowieka, który ogłosił się Prorokiem Lorda Smoka. Masema, tak chyba miał na imię. Dziwne. To było imię shienarańskie. Około dziesięciu tysięcy ludzi przyszło posłuchać, jak przemawiał, stojąc na wzgórzu i proklamując powrót Smoka. Po przemówieniu nastąpiła bitwa między zebranym tłumem a żołnierzami, którzy chcieli go rozproszyć. Oprócz faktu, że bardziej poszkodowani najwyraźniej zostali żołnierze, jedna rzecz była zastanawiająca, a mianowicie to, iż ów Masema znał imię Randa al’Thora. Ten dokument zdecydowanie powinien wrócić do kasetki.
Raport mówiący, że jak dotąd, nie znaleziono nawet śladu Mazrima Taima. Tym razem nie było najmniejszego powodu, by trzymać go w schowku. Kolejne doniesienia o pogarszającej się sytuacji w Arad Doman i Tarabon. Na wybrzeżu Oceanu Aryth znikały statki. Plotki o wtargnięciu Tairenian do Cairhien. Powoli popadała w nałóg chowania wszystkiego do tej kasetki; żaden z tych ostatnich raportów nie musiał przecież być trzymany w tajemnicy. Dwie siostry zniknęły w Illian, kolejna w Caemlyn. Zadrżała na myśl, gdzie też mogą się znajdować Przeklęci. Zbyt wielu jej agentów nagle umilkło. Gdzieś tam czaił się morlew, a ona zmuszona była żeglować pośród , ciemności. Tutaj jest. Cienki niczym jedwab skrawek papieru popękał, gdy go rozwinęła.
„Sidła zastawione. Pasterz trzyma miecz”.
Komnata Wieży głosowała tak, jak tego oczekiwała, jednogłośnie i bez konieczności wykręcania rąk, nie musiała też odwoływać się do swego autorytetu. Mężczyzna, który zdołał dobyć Callandora, musi być Smokiem Odrodzonym; takiego człowieka powinna prowadzić i kontrolować Biała Wieża. Trzy Zasiadające z trzech różnych Ajah zaproponowały, by wszystkie plany omawiano, a potem realizowano pod kontrolą Komnaty, zanim sama zdążyła to zasugerować; zaskoczeniem było, że jedną z tych trzech okazała się Elaida, ale przecież Czerwone z pewnością będą chciały trzymać mężczyznę, który zdolny jest przenosić, na najkrótszej z możliwych cum. Jedynym problemem było zablokowanie propozycji, by wysłać delegację do Łzy, która wzięłaby wszystko w swoje ręce, ale to nie okazało się szczególnie trudne, nie w sytuacji, gdy zdradziła, że informacje, jakimi dysponuje, pochodzą od Aes Sedai, która zdążyła już wejść do najbliższego otoczenia tego człowieka.
Ale co on teraz porabia? Dlaczego Moiraine milczy? Niecierpliwość przesycała Komnatę atmosferą tak ciężką, iż Siuan nieomal oczekiwała, że powietrze zacznie iskrzyć. Z trudem pohamowała swój gniew.
„Żeby ta kobieta sczezła! Dlaczego nie przysyła żadnych wieści?”
Drzwi otworzyły się z impetem. Wściekła, wyprostowała się w fotelu, do komnaty zaś wkroczyła grupa kobiet pod wodzą Elaidy. Wszystkie miały na sobie swe szale, większość z czerwonymi frędzlami, ale przy boku Elaidy stała z chłodnym wyrazem twarzy Alviarin, Biała siostra, tuż za nimi były Joline Maza, smukła Zielona, oraz pulchna Shemerin z Żółtych; towarzyszyły Danelle, której wielkie oczy bynajmniej nie były zamglone i nieprzytomne. W rzeczy samej, Siuan dostrzegła przynajmniej po jednej przedstawicielce poszczególnych Ajah, wyjąwszy Błękitne. Niektóre wyglądały na zdenerwowane, jednak na twarzy większości gościła ponura determinacja, a w ciemnych oczach Elaidy dostrzec można było niewzruszoną pewność, a nawet triumf.
— Co to wszystko ma znaczyć? — warknęła Siuan, z ostrym trzaskiem zamykając wieko kasetki z czarnego drzewa. Wstała gwałtownie i obeszła stół dookoła. Najpierw Moiraine, a teraz to! — Jeżeli dotyczy to spraw taireńskich, Elaido, sama powinnaś wiedzieć, że nie wolno ci wprowadzać w to pozostałych. A także powinnaś zdawać sobie sprawę, że nie masz prawa wchodzić tutaj jak do kuchni swojej matki! Przeproś więc i wyjdź, zanim sprawię, że pożałujesz, iż nie jesteś znowu nowicjuszką!
Jej chłodna furia powinna spowodować, że natychmiast uciekną, lecz choć kilka niespokojnie zaszurało nogami, żadna nie wykonała nawet ruchu w stronę drzwi. Mała Danelle wręcz uśmiechnęła się do niej! A Elaida spokojnie podeszła bliżej i zdjęła pasiastą stułę z ramion Siuan.
— Nie będzie ci już dłużej potrzebna — oznajmiła. — Nigdy nie była dla ciebie odpowiednia, Siuan.
Wstrząs spowodował, że język Siuan zmienił się w kamień. To jakieś szaleństwo. To niemożliwe. Przepełniona furią sięgnęła po saidara — i przeżyła kolejny wstrząs. Pomiędzy nią a Prawdziwym Źródłem tkwiła bariera podobna do ściany z grubego szkła. Z niedowierzaniem spojrzała na Elaidę.
Niczym szyderczy komentarz bez słów, wokół tamtej rozjarzyła się łuna saidara. A potem już tylko stała bezbronna, Elaida zaś oplatała ją strumieniami Powietrza od ramion aż po kibić, mocno wiążąc jej ręce przy bokach. Ledwie mogła złapać oddech.
— Oszalałaś chyba! — jęknęła. — Wszystkie chyba oszalałyście! Obedrę was za to ze skóry! Uwolnijcie mnie!
Żadna nie odpowiedziała; zdawały się niemalże ją ignorować.
Alviarin przepatrywała dokumenty leżące na stole, szybko, choć bez pośpiechu. Joline i Danelle wraz z kilkoma innymi przeglądały książki na regałach, wyciągając je z półek i potrząsając nimi, aby się przekonać, czy nic nie wypadnie spomiędzy ich kart. Biała siostra leciutko syknęła rozczarowana, gdy nie znalazła na stole tego, czego szukała, potem podniosła wieko kasetki z czarnego drewna. W jednej chwili kasetka wybuchła kulą płomienia.
Alviarin odskoczyła z krzykiem, potrząsając ręką, na której już pojawiały się pęcherze.
— Chroniona — wymamrotała tonem na tyle zdradzającym gniew, na ile wypadało Białej siostrze. — Tak drobny splot, że go nie wyczułam, dopóki nie było za późno.
Z kasetki oraz jej zawartości nie zostało nic prócz kupki szarego popiołu.
Twarz Elaidy nie zdradzała rozczarowania.
— Obiecuję ci, Siuan, że powiesz mi każde słowo zawarte w dokumentach, które przed chwilą spłonęły, dla kogo było przeznaczone i w jakim celu.
— Chyba musiał cię Smok opętać! — warknęła Siuan. — Obedrę cię za to ze skóry, Elaida. Wszystkie obedrę! Będziecie miały szczęście, jeżeli Komnata Wieży nie przegłosuje ujarzmienia was wszystkich!
Lekki uśmiech na twarzy Elaidy nie obejmował oczu.
— Komnata zebrała się niecałą godzinę temu... wystarczająca liczba sióstr, by stanowiły kworum wedle naszych praw... i jednogłośnie, jak to jest wymagane, ustaliła, że nie jesteś już dłużej Amyrlin. Dokonało się więc, a my jesteśmy tutaj; by dopilnować realizacji tych postanowień.
Siuan poczuła lodowatą kulę rosnącą w żołądku, a cichy głos, gdzieś w głębi jej duszy, zaczął krzyczeć.
„Jak się dowiedziały? Światłości, ile jeszcze wiedzą? Głupia! Ślepa, głupia kobieta!”
Jej twarz pozostała jednak nieruchoma. Nie pierwszy raz przyparto ją do muru. Jako piętnastoletnia dziewczyna, mając przy sobie tylko nóż do krojenia przynęty, została otoczona w ciemnej uliczce przez czterech pijanych łajdaków — wówczas z pewnością trudniej było uciec niż teraz. Tak przynajmniej próbowała samą siebie przekonać.
— Kworum wedle naszych praw? — syknęła. — Ledwie minimum, w którym większość i tak stanowiły twoje przyjaciółki oraz te, które udało ci się omamić.
To, że Elaidzie udało się przekonać choćby względnie niewielką liczbę Zasiadających, już wystarczyło, by zaschło jej w gardle, ale dalej niczego po sobie nie pokazywała:
— Kiedy spotka się cała Komnata, ze wszystkimi Zasiadającymi, poznasz swój błąd. Ale będzie za późno! W Wieży nigdy dotąd nie zdarzył się bunt; jeszcze za tysiąc lat będą przywoływać twój przykład, aby pokazać nowicjuszkom, jaki los czeka buntowników. — Na niektórych twarzach pojawił się leciutki wyraz zwątpienia, najwidoczniej Elaida nie miała tak ścisłej kontroli nad swymi spiskowcami, jak jej się wydawało. — Nadszedł czas, by wreszcie przestać wiercić dziury w kadłubie i zabrać się do czerpania wody. Nawet ty możesz zmniejszyć swoją winę, Elaido.
Elaida z kamiennym spokojem czekała, aż skończy mówić. Potem cios jej otwartej dłoni dosięgnął twarzy Amyrlin; ta zachwiała się, srebrzystoczarne iskierki zatańczyły jej przed oczyma.
— Jesteś skończona — powiedziała Elaida. — Sądziłaś, że ja... że my... pozwolimy ci zniszczyć Wieżę’? Zabrać ją!
Siuan aż się zatoczyła, kiedy dwie Czerwone popchnęły ją naprzód. Ledwie trzymając się na nogach, spojrzała na nie piorunującym wzrokiem, ale posłusznie poszła w kierunku, który jej wskazały. Kogo powinna o tym wszystkim zawiadomić? Niezależnie od zarzutów, jakie jej stawiano, potrafiła je odeprzeć, pod warunkiem że będzie miała czas. Nawet zarzuty dotyczące Randa; nie mogą jej przeciwstawić nic poza plotkami, a wszak gra w Wielką Grę już zbyt długo, by można ją pokonać za pomocą plotek. Chyba, że mają również Min; dzięki Min plotki mogą przemienić się w prawdę. Zacisnęła zęby.
„Niech sczeźnie ma dusza, zrobię z tej paskudy przynętę na ryby!”
W przedpokoju potknęła się znowu, ale tym razem nie dlatego, że ją popchnięto. Miała bowiem nadzieję, że Leane nie będzie na jej posterunku, tymczasem Opiekunka znajdowała się w takiej samej sytuacji — stała z ramionami przyciśniętymi sztywno do boków, usta bezgłośnie otwierały się i zamykały zakneblowane Powietrzem. Z pewnością poczuła, jak skrępowano Leane, ale nie zdała sobie z tego sprawy; w Wieży właściwie bez przerwy czuło się efekty przenoszenia Mocy.
Jednak to nie widok Leane sprawił, że zgubiła krok, lecz obraz wysokiego, szczupłego, siwowłosego mężczyzny, który leżał na posadzce z nożem sterczącym między łopatkami. Alric był jej Strażnikiem od około dwudziestu lat, nigdy nie skarżył się, kiedy los nakazywał im przez dłuższy czas przebywać w Wieży, nigdy nie narzekał, gdy jako Strażnik Amyrlin musiał oddalać się na setki mil od niej, czego nie lubi żaden Gaidin.
Odkaszlnęła, ale gdy przemówiła, jej głos wciąż był ochrypły.
— Obedrę cię za to ze skóry, zasolę ją i zostawię, by wyschła na słońcu, Elaida. Przysięgam ci to!
— Zatroszcz się lepiej o własną skórę, Siuan — odrzekła Elaida, podchodząc bliżej, by spojrzeć jej w oczy. — Są jeszcze sprawy, które nie wyszły na jaw. Wiem o tym. A ty zdradzisz mi wszystko, co do joty. Wszystko-co-do joty!
Nagłe zamilknięcie było znacznie bardziej przerażające niźli wcześniejsze groźne spojrzenia.
— Obiecuję ci to, Siuan. Zabierzcie ją na dół!
Około południa, ściskając zwoje błękitnego jedwabiu, Min przeszła szybko przez Północną Bramę, na jej twarzy zastygł głupiutki uśmiech przeznaczony dla gwardzistów z Płomieniem Tar Valon na piersi, po dziewczęcemu zamiatała zielonymi sukniami, podobnie jak czyniłaby to Elmindreda. Właściwie już zaczęła udawać tamtą, zanim uświadomiła sobie, że nie widzi żadnych gwardzistów. Ciężkie, nabijane żelazem drzwi wartowni zbudowanej na kształt gwiazdy stały otworem; sama wartownia wyglądała na opuszczoną. To było niemożliwe. Żadnej z bram wiodącej na tereny Wieży nigdy nie zostawiano bez straży. W połowie drogi do białej niczym kość iglicy Wieży unosiła się ponad drzewami chmura dymu. Gdzieś tam były kwatery młodych ludzi, którzy uczyli się pod kierunkiem Strażników. Być może ogień odciągnął warty od bram.
Wciąż czując się odrobinę nieswojo, ruszyła ścieżką wiodącą przez zalesioną część terenów Wieży, mnąc zwoje jedwabiu. Tak naprawdę nie potrzebowała wcale nowej sukni, ale jak mogła odmówić, skoro Laras wcisnęła jej sakiewkę pełną srebra i kazała kupić jedwab, który wcześniej gdzieś widziała; utrzymywała jednocześnie, że ten kolor będzie idealnie pasował do cery „Elmindredy”. To, czy rzeczywiście ma ochotę, czy też nie, uwydatniać swoją cerę, liczyło się znacznie mniej niż zapewnianie sobie trwałej przychylności Laras.
Zza drzew dosłyszała szczęk mieczy. Strażnicy musieli zapewne ćwiczyć swych uczniów znacznie ostrzej niż zazwyczaj.
To wszystko było bardzo denerwujące. Laras i jej wskazówki dotyczące urody, Gawyn i jego żarty, Galad prawiący jej komplementy i nie zdający sobie ani przez chwilę sprawy, co jego twarz i uśmiechy czynią z kobietami. Czy to w taki sposób Rand jej pragnął? Czy naprawdę dostrzegłby ją, gdyby wdziała sukienkę i uśmiechała się do niego niczym bezmózga dzierlatka?
„Nie ma prawa oczekiwać czegoś takiego ode mnie” — pomyślała z wściekłością. To wszystko to jego błąd. Przecież nie byłoby jej tutaj w tych głupich sukienkach, z idiotycznym uśmiechem przyklejonym do twarzy, gdyby nie chodziło o niego. — „Ubieram się w kaftan i spodnie i nic więcej mi nie potrzeba! Od czasu do czasu mogę założyć sukienkę... może tak się zdarzyć...! ale nie po to, by jakiś mężczyzna spojrzał na mnie! Założę się, że w tej chwili wgapia się właśnie w jakąś taireńską kobietę, odkrywającą pół swego dekoltu. Ja też mogę założyć taką suknię. Zobaczymy, co sobie pomyśli, kiedy mnie zobaczy w tym błękitnym jedwabiu. Zrobię sobie dekolt aż do...”
O czym ona właściwie myśli’? Ten mężczyzna pozbawił ją resztek zdrowego rozsądku! Zasiadająca na Tronie Amyrlin trzyma ją tutaj zupełnie niepotrzebnie, a Rand mąci jej umysł!
„Żeby sczezł! Żeby sczezł za zrobienie mi czegoś takiego!”
W oddali ponownie rozległ się szczęk mieczy, a ona zatrzymała się na widok zgrai młodych ludzi, którzy przed nią wypadli spośród drzew, z włóczniami i obnażonymi ostrzami w dłoniach. Prowadził ich Gawyn. Rozpoznała też kilku innych; to byli ci, którzy uczyli się u Strażników. Po terenach Wieży niosły się krzyki i wrzaski wściekłych mężczyzn.
— Gawyn! Co się dzieje?
Odwrócił się, słysząc jej głos. Błękitne oczy przepełniał smutek i strach.
— Min. Co ty robisz...? Natychmiast opuść tereny Wieży. Tu jest niebezpiecznie.
Garstka młodych ludzi pobiegła dalej, pozostali jednak czekali niecierpliwie na niego. Miała wrażenie, że zgromadziła się tutaj większość uczniów Strażników.
— Powiedz mi, co się dzieje, Gawyn!
— Dzisiaj rano obalono Amyrlin. Idź stąd, Min!
Zwoje jedwabiu wypadły jej z rąk.
— Obalono? To niemożliwe! Jak? Dlaczego? W imię Światłości, dlaczego?
— Gawyn! — zawołał jeden z młodych mężczyzn, a pozostali podjęli wezwanie, potrząsając uniesioną bronią. — Gawyn! Biały Dzik! Gawyn!
— Nie mam czasu — powiedział z napięciem. — Wszędzie toczą się walki. Powiadają, że Hammar stara się uwolnić Siuan Sanche. Muszę iść do Wieży, Min. Odejdź stąd! Proszę!
Odwrócił się i pobiegł w kierunku Wieży. Pozostali ruszyli za nim, wymachując bronią, niektórzy wciąż wznosili okrzyki:
— Gawyn! Biały Dzik! Gawyn! Naprzód, Młodzi!
Min patrzyła w ślad za nimi.
— Nie powiedziałeś mi nawet, po której stanąłeś stronie, Gawyn — wyszeptała.
Odgłosy walki stawały się coraz głośniejsze, wyraźniejsze, szczególnie od chwili, gdy zaczęła ich nasłuchiwać, a krzyki i jęki, szczęk stali o stal zdawały się dobiegać ze wszystkich stron naraz. Ta wrzawa spowodowała, że dreszcz przebiegł jej po skórze, a kolana zadrżały; to wszystko nie mogło się dziać naprawdę, nie tutaj. Gawyn miał rację. Najbezpieczniejszą rzeczą, najbardziej rozsądną, będzie natychmiastowe opuszczenie terenów Wieży. Tylko że nie potrafiła powiedzieć, kiedy i czy w ogóle zostanie na powrót wpuszczona do środka, a nie umiała wyobrazić sobie, do czego mogłaby się przydać na zewnątrz.
— A do czego mogę się przydać w środku? — głośno zadała sama sobie pytanie.
Ale nie odwróciła się i nie wróciła do bramy. Zostawiła jedwab, tam gdzie upadł, i szybko ruszyła w stronę drzew, szukając miejsca, w którym mogłaby się ukryć. Nie sądziła, by ktokolwiek zechciał nadziać „Elmindredę” na rożen niczym gęś — zadrżała, żałując, że w ogóle przyszło jej to na myśl — ale nie było powodu, by narażać się na głupi przypadek. Wcześniej czy później walki się skończą, a w tym czasie podejmie decyzję, co robić dalej.
W celi było ciemno jak w studni. Siuan otworzyła oczy, przetarła je, zamrugała i postanowiła pozostać nieruchomo. Czy na zewnątrz jest już ranek? Przesłuchanie ciągnęło się długo. W tej chwili starała się zapomnieć o bólu i cieszyć się świadomością, że wciąż jeszcze oddycha. Szorstki kamień, na którym leżała, boleśnie obcierał rany i siniaki, choć tylko te, które miała na plecach. Pot szczypał skaleczenia — od kolan aż do ramion czuła się niczym jedno kłębowisko bólu — i powodował, że drżała w chłodzie celi.
„Mogły przynajmniej zostawić mi bieliznę na zmianę”.
Powietrze pachniało zastarzałym kurzem, wyschniętą gliną i starością. Jedna z głębokich cel. Od czasów Artura Hawkwinga nikogo nie umieszczano tak nisko. Od czasów Bonwhina.
Skrzywiła się w ciemności; nie było zapomnienia. Zaciskając zęby, uniosła się do pozycji siedzącej i oparła się o ścianę. Kamienne bloki ściany były zimne pod plecami.
„Proste rzeczy — mówiła do siebie. — Myśl o prostych rzeczach. Ciepło. Zimno. Zastanawiam się, kiedy przyniosą mi choć odrobinę wody. Jeśli przyniosą”.
Nie potrafiła nie czuć braku pierścienia z Wielkim Wężem. Nie miała go już na palcu. Nie, żeby spodziewała się go tam znaleźć; miała wrażenie, że pamięta, jak jej go ściągali. Potem wszystko zaszło mgłą. Wspaniałą, błogosławioną mgłą. Pamiętała jednak, że na koniec powiedziała im wszystko. Prawie wszystko. Przepełniło ją poczucie triumfu, iż udało jej się zataić odrobinę tego, strzępek tamtego. W przerwach pomiędzy odpowiedziami, które dobywały się z niej wśród wycia — powiedziałaby im wszystko, byleby tylko przestały, choćby na chwilę, byleby tylko... Objęła się ramionami, by powstrzymać wstrząsające nią dreszcze. Niewiele to pomogło.
„Powinnam zachować spokój. Przecież jeszcze żyję. Muszę pamiętać, że nade wszystko jeszcze żyję”.
— Matko? — Z ciemności napłynął drżący głos Leane. — Jesteś już przytomna, Matko?
— Jestem przytomna — westchnęła Siuan. Przez chwilę miała nadzieję, że przynajmniej wypuściły Leane i pozbyły się jej z miasta. Poczuła ukłucie winy, gdy zrozumiała, iż zadowolona jest z obecności drugiej kobiety, dzielącej z nią celę. — Przykro mi, że ciebie też w to wciągnięto, cór...
Nie. Teraz już nie miała prawa tak ją nazywać.
— Przykro mi, Leane.
Przez dłuższą chwilę siedziały w milczeniu.
— Czy... czy z tobą wszystko w porządku, Matko?
— Siuan, Leane. Po prostu, Siuan.
Na przekór sobie samej spróbowała objąć saidara. Nie poczuła nic. Dla niej już nic tam nie było. Tylko pustka w sercu. Już nigdy. Całe życie poświęcone jednemu celowi, a teraz pozbawiona steru musiała dryfować po morzach znacznie ciemniejszych niźli ta cela. Otarła łzę z policzka, zła, że w ogóle pozwoliła sobie ją uronić.
— Nie jestem już Zasiadającą na Tronie Amyrlin, Leane. — W jej głosie zadrżała nutka gniewu. — Przypuszczam, że na moje miejsce wybiorą Elaidę. Jeżeli to się jeszcze nie stało. Przysięgam, pewnego dnia rzucę ją na pożarcie srebrawom!
Jedyną odpowiedzią Leane było przeciągłe, przepełnione rozpaczą westchnienie.
Zgrzyt klucza w zardzewiałym żelaznym zamku spowodował, że uniosła głowę; nikt nie pomyślał, by naoliwić mechanizm, zanim ją i Leane wrzucono do środka; skorodowane części nie chciały się obracać. Z ponurą determinacją wstała.
— Wstań, Leane. Wstań.
Po chwili usłyszała, jak jej towarzyszka skarży się na ból i mamrocze coś do siebie w przerwach między cichymi jękami.
Po chwili Leane powiedziała:
— Na cóż się to zda?
— Przynajmniej nie zobaczą nas, jak kulimy się na podłodze i łkamy. — Postarała się nadać głosowi twardsze brzmienie. — Możemy walczyć, Leane. Dopóki żyjemy, możemy jeszcze walczyć.
„Och, Światłości, ujarzmiły mnie! Ujarzmiły mnie!”
Ciemność okryła jej myśli, zacisnęła pięści, wbijając paznokcie we wnętrza dłoni, a palce stóp wryły się w nierówną kamienną posadzkę. Bardzo pragnęła, by głos zamierający jej w gardle nie przypominał aż tak bardzo żałosnego jęku.
Min położyła swoje tobołki na posadzce, odrzuciła płaszcz na plecy, aby móc użyć obu rąk do operowania kluczem. Długi jak dwie jej dłonie, zardzewiały w takim samym stopniu jak zamek, nie różnił się niczym od pozostałych, zawieszonych na wielkim metalowym kółku. Powietrze było chłodne i wilgotne, jakby lato nigdy nie docierało tak głęboko.
— Pośpiesz się, dziecko — wymamrotała Laras, unosząc w górę lampę i jednocześnie obserwując oba krańce zatopionego w ciemnościach kamiennego korytarza. Trudno było uwierzyć, że ta kobieta, z tymi podwójnymi podbródkami, była kiedyś prawdziwą pięknością, a jednak w tej chwili Min z pewnością wydawała się piękna.
Walcząc z kluczem, potrząsnęła głową. Spotkała Laras, kiedy próbowała wślizgnąć się do swego pokoju, skąd chciała zabrać prostą szarą suknię podróżną, którą w tej chwili miała na sobie, oraz kilka innych rzeczy niezbędnych w drodze. Nie do wiary, ale w środku zastała potężną kobietę, która jej właśnie szukała, odchodząc od zmysłów z niepokoju o „Elmindredę”; zobaczywszy ją, głośnym okrzykiem wyraziła swoją radość, iż jest już bezpieczna, a potem zaproponowała, że zamknie ją na klucz w izbie, dopóki kłopoty się nie skończą. Wciąż nie za bardzo rozumiała, w jaki sposób Laras udało się wydobyć z niej jej zamiary, i wciąż jeszcze nie potrafiła przejść do porządku nad wstrząsem, jaki przeżyła, gdy tamta z wahaniem zaproponowała swą pomoc.
„W głębi serca śmiała z niej kobieta. Cóż, mam nadzieję, że zdoła... jak ona to ujęła...? utrzymać mnie z dala od kociołka z wrzącą zupą”.
Przeklęty klucz nie chciał się obracać; całym ciężarem ciała naparła na niego.
W rzeczywistości była wdzięczna Laras nie tylko za towarzystwo. Wątpiła, by jej samej udało się wszystko przygotować czy znaleźć niezbędne rzeczy, a z pewnością nie w takim tempie. A poza tym... poza tym, kiedy wpadła na Laras, zaczynała już przekonywać samą siebie, iż głupotą jest choćby myślenie o tym, co sobie zamierzyła, że powinna właściwie siedzieć na grzbiecie konia mknącego prosto do Łzy, dopóki ma jeszcze jakąś szansę, zanim ktoś postanowi dodać jej głowę do szeregu, który dekorował fronton Wieży. Podejrzewała jednak, że ucieczka byłaby taką rzeczą, której nie wybaczyłaby sobie nigdy. Tak więc już za to była na tyle wdzięczna Laras, że nie zaprotestowała, gdy tamta dołożyła kilka pięknych sukienek do tych, które zdążyła wcześniej zapakować. Róże i pudry zawsze będzie można gdzieś „zgubić” po drodze.
„Dlaczego ten przeklęty klucz nie chce się obrócić? Może Laras uda się...”
Zamek znienacka ustąpił, klucz się obrócił ze zgrzytem tak głośnym, iż Min przestraszyła się, że go ułamała. Ale kiedy pchnęła drzwi z nierównych desek, otworzyły się do wnętrza celi. Ściskając tobołki, weszła do środka... i zatrzymała się skonsternowana.
Światło lampy ukazało sylwetki dwóch kobiet, których nagie ciała okrywały ciemne sińce i krwawe rany; osłaniały oczy przed jaskrawym blaskiem, a Min przez chwilę sądziła, że musiała się chyba pomylić. Jedna z kobiet była wysoka, o skórze barwy miedzi, druga niższa i nieco mocniej zbudowana, o jaśniejszej karnacji. Twarze jednak były znajome — prawie znajome — nie nosiły wszak śladów tego, co tamtym zrobiono, a więc nie powinna mieć wątpliwości. Ale ta nie zdradzająca upływu lat gładkość, która znamionowała oblicza Aes Sedai, zniknęła; bez wahania powiedziałaby, że te kobiety są w najlepszym razie sześć lub siedem lat starsze od niej i nie są żadnymi Aes Sedai. Kiedy to pomyślała, poczuła, jak ze zmieszania płoną jej policzki. Nie widziała wokół nich żadnych obrazów, żadnej aury, a przecież w towarzystwie Aes Sedai zawsze miewała widzenia.
„Przestań” — przywołała się do porządku.
— Gdzie...? — zaczęła pytająco jedna z kobiet, potem urwała, by odkaszlnąć. — W jaki sposób udało ci się zdobyć te klucze?
Głos należał bez wątpienia do Siuan Sanche.
— To ona. — W głosie Laras brzmiało niedowierzanie. Szturchnęła Min grubym palcem. — Pośpiesz się, dziecko! Jestem zbyt stara i powolna na takie przygody.
Min obdarzyła ją zaskoczonym spojrzeniem. Laras wszak nalegała, by iść z nią, twierdziła, że nie puści jej samej. Min chciała zapytać Siuan, dlaczego obie z Leane nagle wyglądają tak młodo, ale nie było czasu na tak błahe pytania.
„Za bardzo przywykłam do bycia przeklętą Elmindredą!”
Wciskając po jednym z tobołków każdej z nagich kobiet, nagle oznajmiła:
— Rzeczy. Ubierzcie się najszybciej, jak się da. Nie wiem, ile mamy czasu. Wmówiłam wartownikowi, że uda mu się naciągnąć mnie na kilka pocałunków, gdy pozwoli, bym odpłaciła ci za doznane urazy, a kiedy odwróciłam jego uwagę, Laras zaszła go od tyłu i uderzyła w głowę wałkiem do ciasta. Ale nie mam pojęcia, jak długo pozostanie nieprzytomny. — Wychyliła się za drzwi i z niepokojem spojrzała w głąb korytarza w kierunku wartowni. — Lepiej będzie, jak się pośpieszymy.
Siuan tymczasem zdążyła już rozwiązać swój tobołek i zaczęła wkładać rzeczy, które w nim były. Oprócz lnianej bielizny na jego zawartość w całości składały się proste wełny w rozmaitych odcieniach brązu, odpowiednie dla wiejskiej kobiety, która przybyła do Białej Wieży, aby zasięgnąć rady Aes Sedai, chociaż rozcięte suknie do konnej jazdy wyglądały w tym zestawie dość niezwykle. Większość ubrań była dziełem Laras, Min podczas szycia raczej tylko kłuła sobie palce. Leane również zakryła swoją nagość, ale wydawała się bardziej interesować nożem o krótkim ostrzu, który wisiał przytroczony u pasa, niźli samym ubiorem.
Trzy ubrane w prosty sposób kobiety miały przynajmniej szansę niespostrzeżenie opuścić Wieżę. Walki sprawiły, że spora liczba petentów została uwięziona na należących do niej terenach; kolejna trójka poszukująca schronienia w najgorszym razie może zostać wyrzucona na ulicę. Dopóki nikt ich nie rozpozna. Odmienione twarze tamtych również mogą się okazać pomocne. Nikt zapewne nie będzie brał pary młodych — a przynajmniej młodo wyglądających — kobiet za Zasiadającą na Tronie Amyrlin oraz Opiekunkę Kronik. Byłą Zasiadającą i byłą Opiekunkę, upomniała się.
— Tylko jeden wartownik? — zapytała Siuan, krzywiąc się w trakcie naciągania grubych pończoch. — Dziwne. Pierwszego lepszego rzezimieszka strzegą lepiej niż nas.
Rzuciła okiem na Laras i wzuła mocne buty.
— Miło widzieć, że niektórzy nie wierzą w stawiane mi zarzuty. Jakiekolwiek by były.
Potężna kobieta zmarszczyła czoło i opuściła głowę, powodując pojawienie się jeszcze jednego dodatkowego podbródka.
— Jestem lojalna wobec Wieży — powiedziała twardym głosem. — Takie rzeczy nie są dla mnie. Jestem tylko kucharką. Ta głupia dziewczyna wywołała we mnie aż nadto wspomnień o tym, jak sama byłam takim głupiutkim podlotkiem. Patrząc na ciebie... myślę... że już czas, abym sobie przypomniała, iż nie jestem smukłą dziewoją.
Wcisnęła latarnię w ręce Min.
Min chwyciła ją za grube ramię, gdy tamta się odwracała, by odejść.
— Laras, nie wydasz nas? Nie teraz, po tym wszystkim, co dla nas zrobiłaś.
Szeroka twarz kobiety rozpłynęła się w uśmiechu, na poły przywołującym dawne, przyjemniejsze wspomnienia, na poły zaś ponurym.
— Och, Elmindredo, naprawdę w twoim wieku byłam taka sama. Robiłam głupstwa i parę razy omal nie wpadłam w potężne kłopoty, cudem unikając szubienicy. Nie zdradzę cię, dziecko, ale będę przecież musiała jakoś tu żyć. Kiedy wybije druga, wyślę dziewczynę z winem dla Strażnika. Jeżeli do tego czasu się nie obudzi ani nie zostanie odkryty, to da wam więcej niż godzinę.
Odwracając się w stronę dwu kobiet, rzuciła im gniewne spojrzenie; zwykle patrzyła tak na podkuchennych i im podobnych.
— Dobrze skorzystajcie z tej godziny, moje drogie! Z tego, co słyszałam, miały zamiar umieścić was w pomywalni naczyń, a więc będą ścigać choćby dla przykładu. Nie dbam, jak to się stanie... takie rzeczy są dla Aes Sedai, nie dla kucharek; jeśli o mnie chodzi, jedna Amyrlin niczym nie różni się od drugiej... ale jeżeli pozwolicie, by złapały to dziecko, to możecie się spodziewać, że od świtu do zmierzchu będę drzeć z was pasy, i to wyłącznie w chwilach wolnych od szorowania zatłuszczonych garnków oraz dzbanów z pomyjami! Zanim skończę, pożałujecie, że nie ścięto wam głów. Nie sądzę, by one podejrzewały, że wam pomogłam. Każdy wie, że interesują mnie tylko moje kuchnie. Całusa na drogę i zmykaj! — Uśmiech powrócił na jej twarz, gdy uszczypnęła Min w policzek. — Poganiaj je, moje dziecko. Ach, będę tęskniła za strojeniem ciebie. Taka śliczna dziewczyna.
Uszczypnęła ją po raz ostatni i wytoczyła się z celi, nieomal biegnąc truchtem.
Min z niesmakiem potarła policzek, nienawidziła, kiedy Laras jej to robiła. Ta kobieta była silna jak koń. Omal nie została powieszona? Jakąż to „kochaną dziewczyną” musiała być Laras?
Ostrożnie przeciągając suknię przez głowę, Leane parsknęła głośno.
— Pomyśleć, że śmiała odezwać się do ciebie w taki sposób, Matko! — Jej nachmurzona twarz pojawiła się w wycięciu sukni. — Zaskoczona jestem, że w ogóle pomogła, jeżeli tak myśli.
— Mimo to pomogła — odparowała Min. — O tym należy pamiętać. I sądzę, że dotrzyma słowa i nas nie zdradzi. Jestem tego pewna.
Leane parsknęła ponownie.
Siuan otuliła ramiona płaszczem.
— Różnica polega na tym, Leane, że nie mam już dłużej praw do tytułu. Poczujesz to, kiedy jutro ty i ja będziemy jej pomywaczkami. — Leane klasnęła w dłonie, by powstrzymać ich drżenie, Siuan zaś ciągnęła dalej oschłym tonem. — Ja również przypuszczam, że Laras dotrzyma słowa dotyczącego... innych rzeczy... tak więc, nawet jeśli nie dbacie ani trochę o to, czy Elaida powiesi nas niczym parę rekinów na haku, aby cały świat to zobaczył, proponuję, byśmy jednak ruszały. Gdy byłam dziewczyną, nienawidziłam tłustych garnków i nie wątpię, że nadal tak jest.
Leane w ponurym milczeniu zaczęła zawiązywać tasiemki wiejskiej sukni.
Siuan przeniosła swe spojrzenie na Min.
— Zapewne nie spieszyłabyś nam z pomocą równie chętnie, gdybyś wiedziała, że obie zostałyśmy... ujarzmione. — Jej głos nie zadrżał, ale oczy były przepełnione bólem i strachem. To był szok, kiedy zrozumiała, że spokój jest jedynie maską. — Każda Przyjęta może nas obie powiązać jak barany, Min. Większość nowicjuszek poradziłaby sobie z nami.
— Wiem — powiedziała Min, dbając, by ton jej głosu nie zdradził najlżejszego śladu współczucia. Współczucie mogło w jednej chwili zniszczyć resztki samoopanowania, jakie zostały tej kobiecie, a potrzebowała ich teraz najbardziej. — Zostało to obwieszczone na wszystkich rogach miasta i ogłoszone na plakatach, które wiszą wszędzie, gdzie tylko dało się wbić gwóźdź. Jednakże wciąż żyjecie.
Leane zaśmiała się gorzko, ale Min postanowiła zignorować jej śmiech.
— Lepiej będzie, jak już pójdziemy. Wartownik może się obudzić albo ktoś może go znaleźć.
— Prowadź, Min — powiedziała Siuan. — Oddajemy się w twoje ręce.
Po chwili Leane krótko skinęła głową i pośpiesznie wdziała płaszcz.
W wartowni na końcu ciemnego korytarza leżał na ziemi samotny Strażnik, z twarzą na zakurzonej posadzce. Hełm, który zapewne uchroniłby go przed utratą przytomności, stał na blacie stołu z nierównych desek obok pojedynczej latarni, która oświetlała pomieszczenie. Wydawał się oddychać równo. Min nie poświęciła mu więcej niż jedno spojrzenie, aczkolwiek miała nadzieję, że jego kontuzja nie okaże się poważna; nie starał się przecież nazbyt skwapliwie skorzystać z jej propozycji.
Popędziła Siuan i Leane przez następne drzwi zbite z grubych desek i wzmocnione żelaznymi sztabami na wąskie, kamienne schody. Trzeba było się spieszyć. Udawanie petentek nie uchroni ich przed przesłuchaniem, kiedy zostaną dostrzeżone podczas wychodzenia z lochów.
W trakcie wędrówki przez podziemia Wieży nie spotkały po drodze żadnych wartowników, w ogóle nikogo, ale Min przyłapała się na tym, że wstrzymuje oddech, kiedy doszły wreszcie do małych drzwi, prowadzących do właściwiej Wieży. Uchyliła je na tyle szeroko, by móc wysunąć głowę i spojrzeć w obie strony korytarza.
Pozłacane lampy stały pod fryzami ścian z białego marmuru. Po prawej stronie jakieś kobiety szły właśnie w głąb korytarza, nie oglądając się za siebie. Swoboda, z jaką stawiały kroki, zdradzała, że to Aes Sedai; w Wieży nawet królowe chodziły z wahaniem i jakby ostrożnie. W drugiej części korytarza szło kilku mężczyzn, równie łatwo można było w nich rozpoznać Strażników po ich wilczej gracji ruchów i płaszczach, które zdawały się wtapiać w tło otoczenia.
Poczekała, dopóki Strażnicy również nie zniknęli, potem wyślizgnęła się przez drzwi.
— Droga wolna. Chodźcie. Nasuńcie kaptury na twarze i trzymajcie głowy opuszczone. Zachowujcie się tak, jakbyście były przerażone.
Ze swojej strony wcale nie musiała niczego udawać. Wnioskując ze sposobu, w jaki obie kobiety szły cicho za nią, one również nie musiały.
Korytarze Wieży rzadko bywały zatłoczone, teraz jednak wydawały się zupełnie opustoszałe. Od czasu do czasu, przez kilka chwil czyjaś sylwetka zamajaczyła przed nimi albo w świetle bocznych korytarzy, lecz niezależnie od tego, czy była to Aes Sedai, służąca czy Strażnik, wszyscy się śpieszyli, nazbyt zajęci swoimi sprawami, by zwracać. uwagę na kogoś jeszcze. Sama Wieża była również cicha.
Pokonały skrzyżowanie szerokich korytarzy, gdzie ciemne kleksy zaschniętej krwi upstrzyły bladą zieleń płytek posadzki. Dwie wielkie plamy rozciągały się rozmazane, jakby ciała wleczono na bok.
Siuan zatrzymała się, popatrzyła.
— Co się stało? — zapytała. — Powiedz mi, Min!
Leane ścisnęła rękojeść swego noża i rozglądała się dookoła, jakby w oczekiwaniu na atak.
— Walczyli — odrzekła Min z wahaniem. Miała nadzieję, że te dwie kobiety znajdą się już poza terenami Wieży, być może nawet poza miastem, kiedy będzie musiała im o wszystkim opowiedzieć. Popchnęła je obok tych ciemnych plam i nie pozwoliła się oglądać za siebie. — Wszystko zaczęło się wczoraj, zaraz po waszym uwięzieniu, a skończyło nie dalej jak dwie godziny temu. Zresztą jeszcze nie całkiem.
— Masz na myśli Gaidinów? — wykrzyknęła Leane. — Strażnicy walczyli ze sobą?
— Strażnicy, gwardziści, wszyscy naraz. Zaczęło się, kiedy jacyś ludzie, którzy utrzymywali, że są mularzami... było ich dwustu lub trzystu... spróbowali zdobyć samą Wieżę po tym, jak ogłoszono, że zostałyście aresztowane.
Siuan jęknęła.
— Danelle! Powinnam była się domyślić, że kryło się za tym coś więcej niż tylko brak uwagi. — Jej twarz wykrzywiała się z każdą chwilą coraz bardziej, aż Min pomyślała, że tamta wybuchnie łzami. — Artur Hawkwing nie potrafił tego zrobić, ale nam się udało.
Niezależnie od tego, czy rzeczywiście miała zaraz się rozpłakać, jej głos zabrzmiał silnie.
— Światłości, wybacz nam, zniszczyłyśmy Wieżę.
Długie westchnienie zdało się sięgać aż dna płuc, ale wraz z nim rozproszył się również gniew.
— Przypuszczam — powiedziała smutno po dłuższej chwili — że powinnam być zadowolona, iż część Wieży poparła mnie, ale niemalże żałuję, że nie stało się inaczej.
Min dokładała wszelkich starań, by na jej twarzy nie odbiło się nic z kłębiących się wewnątrz myśli, ale te przenikliwe błękitne oczy zdolne były wychwycić najlżejsze drgnienie powieki.
— Czy rzeczywiście poparli mnie, Min?
— Niektórzy tak. — Nie miała zamiaru mówić jej, jak niewielu, jeszcze nie. Ale nie mogła pozwolić, by Siuan sądziła, że wciąż dysponuje partyzantami w Wieży. — Elaida nie czekała, by się przekonać, czy Błękitne Ajah cię poprą. W Białej Wieży nie ma już żadnej Błękitnej siostry, przynajmniej żadnej żywej, to wiem na pewno.
— Sheriam? — zapytała z niepokojem Leane. — Anayia?
— Nie wiem, co z nimi. Zielonych również zostało niewiele. Nie w Wieży. Pozostałe Ajah podzieliły się, w taki lub inny sposób. Większość Czerwonych została. Na ile się orientuję, każda, która stanęła w opozycji do Elaidy, albo uciekła, albo została zabita. Siuan... — Dziwnie w jej ustach brzmiało to imię, Leane zresztą wymruczała coś gniewnie pod nosem, ale tytułowanie jej Matką byłoby teraz jawnym szyderstwem. — Siuan, zarzuty, które ci postawiono, głoszą, że wraz z Leane zaaranżowałyście ucieczkę Mazrima Taima. Podczas walk zniknął gdzieś Logain i o to również was obwiniają. Nie nazywają was wprost Sprzymierzeńcami Ciemności... przypuszczam, że stąd byłoby już zbyt blisko do Czarnych Ajah... ale niewiele brakuje. Rozsiewane przez nie informacje można interpretować na wiele sposobów.
— Nawet nie potrafiły się przyznać — powiedziała cicho Siuan — że zamierzają zrobić dokładnie to, za co mnie skazały.
— Sprzymierzeńcy Ciemności? — wymamrotała kompletnie ogłupiała Leane. — Nazywają nas...?
— Dlaczego nie miałby tego robić? — wyszeptała Siuan. — Dlaczego nie miałyby się ośmielić, skoro poważyły się aż na tyle?
Zgarbiły otulone płaszczami plecy i pozwoliły prowadzić się dalej. Min zaś pragnęła tylko, by ich twarze nie zdradzały rozpaczy.
Kiedy zbliżyły się do drzwi wyjściowych, zaczęła oddychać spokojniej. Niedaleko od jednej z zachodnich bram, na zalesionej części terenów Wieży, miała ukryte konie. Wciąż pozostawała kwestia wydostania się na zewnątrz, ale kiedy już dosiądą koni, będzie można przestać myśleć o kolejnej przeszkodzie. Z pewnością straże przy bramach nie zatrzymają trzech samotnych kobiet wyjeżdżających z Wieży. Ciągle sobie to powtarzała, jakby w ten sposób mogła uczynić całą rzecz pewniejszą.
Przed nimi pojawiły się drzwiczki, do których zmierzała — wychodziły na rzadko używaną ścieżkę, dokładnie po przeciwnej stronie miejsca, w którym ten korytarz spotykał się z szerokim westybulem wiodącym wokół całej Wieży — kiedy kątem oka dostrzegła twarz Elaidy, idącej w ich stronę zewnętrznym korytarzem.
Min padła na kolana i skuliła się pod ścianą, spuszczając głowę i chowając twarz w rozcięciu kaptura; serce waliło jej tak mocno, jakby chciało się wyrwać z piersi.
„Jestem tylko zwykłą petentką i nikim więcej. Prostą, zwyczajną kobietą, która nie ma nic wspólnego z wydarzeniami, które się tu dzieją. Och, Światłości, proszę!”
Uniosła głowę tylko na tyle, by móc zerknąć spod krawędzi kaptura, na poły spodziewając się ujrzeć twarz Elaidy z wbitym w nią badawczym wzrokiem.
Elaida przeszła obok, nie zaszczycając jej nawet jednym spojrzeniem, szeroka, pasiasta stuła Amyrlin otulała jej ramiona. Alviarin szła za nią, odziana w stułę Opiekunki Kronik, białą, z takich bowiem Ajah się wywodziła. Co najmniej kilkanaście Aes Sedai postępowało w ślad za nimi, głównie Czerwone, choć Min dostrzegła też dwa żółte szale, jeden zielony i jeden brązowy. Procesję zamykało sześciu Strażników, z dłońmi na rękojeściach mieczy; oczy czujnie patrzyły wokół. Spojrzenia tych oczu obojętnie prześlizgnęły się po trzech klęczących kobietach, nie dostrzegając w nich żadnego zagrożenia.
Wszystkie trzy klęczały, uświadomiła sobie Min i zrozumiała także, że nieomal spodziewała się, iż Siuan albo Leane skoczą Elaidzie do gardła. Obie kobiety uniosły jednak głowy tylko na tyle, by spojrzeć w ślad za oddalającą się w głąb korytarza grupą.
— Bardzo niewiele kobiet zostało kiedykolwiek ujarzmionych — powiedziała Siuan jakby do siebie — i żadna nie przeżyła długo, lecz powiadają, iż jedynym sposobem, by po czymś takim żyć, jest znaleźć sobie coś, czego pragnie się równie mocno, jak pragnęło się przenosić.
Wyraz zagubienia i bezdennej rozpaczy zniknął z jej oczu.
— Początkowo myślałam, że pragnę wypatroszyć Elaidę i powiesić w słońcu, by tam wyschła na kość. Teraz jednak rozumiem, że niczego nie chcę tak bardzo... niczego...! jak doczekać dnia, kiedy będę mogła powiedzieć tej pijawce, że przed nią jeszcze długi żywot, będący przykładem dla każdego, kto chce dowiedzieć się, co czeka kobietę, która nazywa mnie Sprzymierzeńcem Ciemności!
— I Alviarin też! — dodała Leane napiętym głosem. — I Alviarin też!
— Bałam się, że mnie wyczują — ciągnęła dalej Siuan — ale teraz nie ma we mnie nic, co mogłyby wyczuć. Korzyść wynikająca z bycia... ujarzmioną, jak się zdaje.
Leane gniewnie poderwała głowę, a wtedy Siuan dodała jeszcze:
— Musimy wykorzystywać każdą przewagę, jaka się nam nadarzy. I być za nie wdzięczne.
Brzmiało to tak, jakby chciała przede wszystkim przekonać samą siebie.
Ostatni Strażnik zniknął za zakrętem korytarza i dopiero wówczas Min przełknęła kulę, która wyrosła jej w gardle.
— O przewagach i korzyściach możemy porozmawiać później — wyskrzeczała i przerwała na moment, by ponownie przełknąć ślinę. — Chodźmy do koni. To na pewno było najgorsze, co mogło nas spotkać.
W rzeczy samej, kiedy śpiesznie wypadły z Wieży, miały uczucie, że najgorsze już minęło. Kolumna dymu unosząca się ku bezchmurnemu niebu na wschodnim obszarze Wieży była jedynym śladem minionych wydarzeń. W oddali poruszały się grupki mężczyzn, żaden jednak nie spojrzał po raz drugi na trzy kobiety, które mijały właśnie bibliotekę, z jej osobliwą formą architektoniczną, przypominającą spiętrzone fale zakrzepłe w kamieniu. Ścieżka poprowadziła je dalej, w głąb terenów Wieży, na zachód ku gąszczowi dębów i wiecznie zielonych roślin, które zazwyczaj rosną z dala od miast. Min poczuła, jak kamień spadł jej z serca, kiedy zobaczyła, że osiodłane konie wciąż stoją uwiązane tam, gdzie ona i Laras je zostawiły — na małej polanie otoczonej drzewami skórzanego liścia i papierowej morwy.
Siuan od razu podeszła do mocnej, kudłatej klaczy o dwie dłonie niższej w kłębie od pozostałych wierzchowców.
— Odpowiedni koń dla mnie w obecnej sytuacji. I wygląda na spokojniejszego od pozostałych; nigdy nie byłam dobrym jeźdźcem. — Poklepała klacz po pysku, a tamta wsadziła chrapy w jej dłoń. — Jak ona ma na imię, Min? Wiesz?
— Bela. Należała do...
— To jej koń. — Zza szerokiego pnia morwy wyszedł Gawyn z dłonią wspartą na rękojeści miecza. Krew na jego twarzy układała się dokładnie w ten sam wzór, który Min zapamiętała ze swojej wizji, jaką miała pierwszego dnia po przyjeździe do Tar Valon. — Wiedziałem, że coś planujesz, Min, kiedy zobaczyłem jej konia.
Złotorude włosy plamiła skrzepła krew, oczy zachodziły mgłą, szedł jednak w ich stronę lekko; wysoki mężczyzna poruszający się z kocią gracją. Kot polujący na mysz.
— Gawyn — zaczęła Min — my...
Jego miecz wyskoczył z pochwy, klingą odchylił kaptur Siuan, potem przyłożył ją do jej gardła, wszystko to potoczyło się w mgnieniu oka. Siuan głośno wstrzymała oddech, ale trwała bez ruchu, patrząc mu w oczy, otwarcie i spokojnie, jakby wciąż jeszcze nosiła stułę.
— Nie, Gawyn! — jęknęła Min. — Nie wolno ci!
Postąpiła krok w jego stronę, ale gdy nie patrząc na nią, uniósł do góry wolną rękę, zatrzymała się. Był napięty niczym stalowa sprężyna, gotów w każdej chwili do skoku. Spostrzegła, że Leane poprawiła płaszcz, skrywając jednocześnie pod nim dłoń, i modliła się, by tamta nie okazała się na tyle głupia, żeby wyciągnąć nóż.
Gawyn wpatrywał się uważnie w twarz Siuan, potem powoli pokiwał głową.
— To ty. Nie byłem pewien, ale to prawda. To... przebranie nie... — Na pozór trwał dalej nieruchomo, a przecież rozszerzające się oczy Siuan mówiły jednoznacznie o ostrzu naciskającym na jej gardło. — Gdzie są moja siostra i Egwene? Co z nimi zrobiłaś?
To było dla Min najbardziej przerażające: nie ta twarz, która przypominała krwawą maskę, nie oczy na poły nieprzytomne, nie ciało napięte tak, że nieomal drżało, ani ręka wciąż wzniesiona ku górze, jakby o niej zapomniał, lecz właśnie jego głos, którego nawet na moment nie podniósł, w którym nie było śladu emocji. Brzmiało w nim tylko zmęczenie, większe niźli słyszała w czyimkolwiek głosie podczas całego swego życia.
Głos Siuan brzmiał niemalże równie beznamiętnie.
— Ostatnie wieści, jakie otrzymałam od nich, donosiły, że są bezpieczne i mają się dobrze. Nie potrafię powiedzieć, gdzie teraz przebywają. Wolałbyś raczej, żeby były tutaj, w samym środku tego szaleństwa?
— Żadnych słownych gierek Aes Sedai — powiedział cicho. — Powiedz mi, gdzie one są, prosto z mostu, tak żeby mnie przekonać, że mówisz prawdę.
— Są w Illian — odrzekła bez śladu wahania Siuan. — W samym mieście. Studiują pod kierunkiem Aes Sedai o imieniu Mara Tomanes. Wciąż powinny tam być.
— A więc nie we Łzie? — wymruczał. Przez chwilę zdawało się, że waży jej słowa. Znienacka zapytał: — Powiadają o tobie, że jesteś Sprzymierzeńcem Ciemności. To oznacza, że musisz być Czarną Ajah, nieprawdaż?
— Jeżeli naprawdę w to wierzysz — zauważyła spokojnie Siuan — utnij mi głowę.
Min omal nie krzyknęła, kiedy kłykcie jego palców pobielały na rękojeści miecza. Powoli wyciągnęła dłoń i oparła ją na jego wyprostowanej ręce, ostrożnie, by nie pomyślał sobie, że zamierzyła coś innego, niż tylko go dotknąć. To było tak, jakby palce oparły się o skałę.
— Gawyn, znasz mnie. Nie możesz przecież myśleć, że pomagałabym Czarnym Ajah. — Nawet na moment nie spuścił wzroku z twarzy Siuan, nawet nie mrugnął. — Gawyn, Elayne popiera ją i wszystko, co zrobiła. Twoja własna siostra, Gawyn.
Ciało mężczyzny przypominało kamień.
— Egwene również jej wierzy, Gawyn. — Jego nadgarstek zadrżał pod dotykiem jej palców. — Przysięgam, Gawyn. Naprawdę wierzy.
Spojrzał na nią kątem oka, potem z powrotem przeniósł wzrok na Siuan.
— Dlaczego nie miałbym zawlec cię za kark z powrotem? Podaj mi choć jeden powód.
Siuan spojrzała mu w oczy ze znacznie większym spokojem, niż w tej chwili odczuwała Min.
— Możesz to zrobić z łatwością, przypuszczam, że nie sprawiłabym ci więcej kłopotów niż kociak. Wczoraj byłam jedną z najpotężniejszych kobiet na świecie. Być może nawet najpotężniejszą. Królowie i królowe przybywali na moje wezwanie, nawet jeżeli nienawidzili Wieży i wszystkiego, co sobą reprezentowała. Dzisiaj, obawiam się, mogę nie mieć co zjeść na kolację, być może też będę musiała spać pod krzakiem. W ciągu jednego dnia zostałam sprowadzona z pozycji najpotężniejszej kobiety na świecie do istoty, która ma tylko nadzieję, że znajdzie jakąś farmę, gdzie zarobi na swoje utrzymanie pracą w polu. Niezależnie od tego, co twoim zdaniem zrobiłam, czy nie jest to wystarczająca kara?
— Być może — odpowiedział po chwili. Min odetchnęła z ulgą, kiedy wolnym ruchem schował miecz do pochwy. — Ale nie dlatego pozwolę ci odejść. Elaida mogłaby jednak zażądać twojej głowy, na to zaś nie mogę pozwolić. Chcę, by to co w niej jest, tam zostało, na wypadek gdybym tej wiedzy potrzebował.
— Gawyn — powiedziała Min — chodź z nami.
Wyćwiczony przez Strażników szermierz mógł się przydać w nadchodzące dni.
— Dzięki temu będziesz miał ją zawsze pod ręką, by odpowiadała na twoje pytania.
Siuan spojrzała na nią kątem oka, choć tak naprawdę nie spuściła nawet na moment wzroku z twarzy Gawyna; ta propozycja raczej jej nie wzburzyła, w każdym razie Min ciągnęła dalej:
— Gawyn, Elayne i Egwene wierzą w nią. Czy ty również nie możesz uwierzyć?
— Nie żądaj ode mnie więcej, niż mogę dać — odrzekł cicho. — Zabiorę was do najbliższej bramy. Beze mnie nigdy się nie wydostaniecie. To wszystko, co mogę zrobić, Min, a to i tak znacznie więcej niż powinienem. Został wydany rozkaz twojego uwięzienia, wiesz o tym?
Z powrotem spojrzał na Siuan.
— Jeżeli coś im się stanie — oznajmił głosem zupełnie pozbawionym wyrazu — Egwene albo mojej siostrze, znajdę cię, gdziekolwiek się ukryjesz, i dopilnuję, by to samo stało się z tobą.
Znienacka odszedł kilka kroków na bok i stanął tam nieruchomo, zaplatając ręce na piersiach; spuścił głowę, jakby już ani chwili dłużej nie mógł na nie patrzeć.
Dłoń Siuan zamarła w pół drogi do gardła, cienka linia czerwieni na jasnej skórze znaczyła miejsce, gdzie przed momentem spoczywała stal.
— Zbyt długo już żyłam z Mocą — powiedziała odrobinę niepewnie. — Zapomniałam, jak to jest, kiedy się stoi twarzą w twarz z kimś, kto może cię złapać i rozerwać niczym cienką nitkę.
Potem spojrzała na Leane, jakby widziała ją po raz pierwszy w życiu, i dotknęła własnej twarzy, takim gestem, jakby nie była pewna, jak teraz wygląda.
— Z tego, co czytałam, można wnioskować, że to zniknie dopiero po dłuższym czasie, ale być może do ostatecznego efektu przyczynił się niezdarny i brutalny sposób, w jaki Elaida wszystko przeprowadziła. Przebranie, tak powiedział, i rzeczywiście może za takowe służyć.
Wspięła się niezgrabnie na grzbiet Beli, ściskając wodze tak kurczowo, jakby kudłata klacz była narowistym ogierem.
— Kolejna korzyść, jak się zdaje, bycia... Muszę się na — uczyć wymawiać to słowo bez zająknienia. Zostałam ujarzmiona. — Ostatnie zdanie powiedziała powoli i z namysłem, potem kiwnęła głową. — Otóż właśnie. Jeżeli mogę sądzić po Leane, ubyło mi dobrych piętnaście lat, może więcej. Znam kobiety, które zapłaciłyby za coś takiego każdą cenę. Trzecia korzyść...
Spojrzała na Gawyna. Wciąż stał odwrócony do nich plecami, ale mimo to zniżyła głos.
— Można powiedzieć, że nic tak nie sprzyja odświeżeniu pamięci, nieprawdaż? Nie myślałam o Marze od wielu już lat. Przyjaciółka z dzieciństwa.
— Ale teraz będziesz się starzeć tak, jak my wszyscy? — zapytała Min, wskakując na siodło. Lepiej to niż komentować jawne kłamstwo. A najlepiej w ogóle pamiętać, że ona teraz może już kłamać. Leane dosiadła trzeciej klaczy z lekkością świadczącą o wprawie i poprowadziła ją po kole, sprawdzając jej chód; nie było najmniejszych wątpliwości, że jazda konna nie jest jej obca.
Siuan potrząsnęła głową.
— Naprawdę nie wiem. Żadna z ujarzmionych kobiet nigdy nie żyła na tyle długo, by się o tym przekonać. Ja w każdym razie zamierzam.
— Chcecie już jechać? — zapytał ochryple Gawyn. — Czy raczej dalej będziecie tu siedzieć i rozmawiać?
Nie czekając na odpowiedź, ruszył w kierunku drzew.
Puściły swe klacze w ślad za nim, Siuan na powrót naciągnęła kaptur, skrywając twarz. Przebranie czy nie, wyglądało na to, że nie chce w najmniejszym stopniu ryzykować. Leane już wcześniej otuliła się płaszczem tak ściśle, jak to tylko było możliwe. Po chwili Min poszła za ich przykładem. Elaida chciała ją aresztować? Musiało to oznaczać, iż wie, że „Elmindreda” to Min. Od jak dawna wiedziała? Od jak dawna Min chodziła sobie spokojnie, sądząc, że jest dobrze zamaskowana, podczas gdy Elaida obserwowała ją i śmiała się jak z głupiej? To była myśl przyprawiająca o drżenie.
Gdy dogoniły Gawyna na żwirownej ścieżce, wokół pojawiło się nagle dwudziestu lub więcej młodych mężczyzn, i ruszyło w ich stronę. Niektórzy zapewne o kilka lat starsi od niego, pozostali jednak to byli zaledwie chłopcy. Min podejrzewała, że wielu nawet się jeszcze nie goli, lub przynajmniej niezbyt regularnie. Wszyscy mieli przypasane miecze, w kilku przypadkach rękojeści sterczały znad pleców, chociaż tylko trzech lub czterech założyło napierśniki. Na niejednym dostrzegła pokrwawiony bandaż, a ubiory większości upstrzone były plamkami krwi. Każdy patrzył przed siebie wytrzeszczonymi oczyma, nie mrugając przy tym powiekami, podobnie jak Gawyn. Na jego widok zatrzymali się, uderzając prawymi pięściami w piersi. Nie zatrzymując się, Gawyn oddał salut skinieniem głowy, a oni ustawili się w szyku za końmi kobiet.
— Uczniowie? — wymruczała Siuan. — Oni także brali udział w walkach?
Min pokiwała głową, starając się, by żadne uczucia nie odbiły się na jej twarzy.
— Nazywają się Młodzi.
— Stosowna nazwa — westchnęła Siuan.
— Niektórzy to jeszcze dzieci — wymruczała Leane.
Min nie miała ochoty wyjaśniać, że Strażnicy Błękitnych i Zielonych Ajah zaplanowali uwolnienie ich, zanim zostaną ujarzmione, i mogło nawet im się powieść, gdyby Gawyn nie poderwał uczniów, w tym również tych „dzieci”, i nie poprowadził ich do Wieży, by przeszkodzić tamtym. Ten bój należał do najbardziej zaciętych, uczniowie przeciwko nauczycielom i żadnej litości, żadnej łaski.
Wysoka, nabijana brązowymi ćwiekami Brama Alindrelle stała otworem, ale strzegły jej wzmocnione posterunki. Niektórzy z wartowników nosili na piersiach Płomień Tar Valon, pozostali mieli na sobie kaftany robotników i nie pasujące do nich napierśniki oraz hełmy. Gwardziści i ludzie, którzy przybyli przebrani za mularzy. Jedni i drudzy wyglądali na twardych i kompetentnych, przyzwyczajonych do używania swej broni, trzymali się jednak z dala od siebie, popatrując z nieufnością. Siwy oficer wyszedł naprzód z grupki gwardzistów Wieży i z zaplecionymi na piersiach rękoma obserwował zbliżanie się Gawyna oraz kobiet.
— Przybory do pisania! — warknął Gawyn. — Szybko!
— Cóż, musisz być jednym z tych Młodych, o których słyszałem — powiedział siwy mężczyzna. — Niezła gromadka krwiożerczych młodych kogucików, ale otrzymałem rozkazy, aby nikogo nie wypuszczać z terenu Wieży. Podpisane przez samą Zasiadającą na Tronie Amyrlin. Za kogo ty się uważasz, sądząc, że możesz odwołać ten rozkaz?
Gawyn powoli uniósł głowę.
— Jestem Gawyn Trakand z Andoru — odpowiedział cicho. — I chcę zobaczyć, jak te kobiety odjeżdżają stąd, w przeciwnym razie nie żyjesz.
Pozostali Młodzi podeszli bliżej, stając za jego plecami i rozpraszając się tak, by mieć gwardzistów na oku. Dłonie trzymali na rękojeściach mieczy, ich oczy nie mrugały, wyglądali, jakby zupełnie nie dbali o to, że są w mniejszości.
Posiwiały mężczyzna nerwowo drgnął, a jeden z pozostałych wymamrotał:
— To jest ten, o którym mówią, że zabił Hammara i Coulina.
Po chwili oficer wsadził głowę do wnętrza wartowni, a jeden z gwardzistów wbiegł do środka i po chwili wrócił, niosąc tabliczkę oraz małą płonącą czerwoną pałeczkę wosku do pieczęci. Gawyn pozwolił mu podtrzymywać tabliczkę, podczas gdy sam pisał zamaszystymi ruchami.
— To pozwoli wam ominąć straże na moście — powiedział, kapiąc czerwonym woskiem pod swoim podpisem. Potem mocno odcisnął w nim pierścień.
— Zabiłeś Coulina? — zapytała Siuan chłodnym tonem, stosownym raczej do jej wcześniejszego urzędu. — I Hammara?
Min poczuła, jak coś ją ściska w sercu.
„Zamknij się, Siuan! Pamiętaj, kim teraz jesteś, i bądź cicho!”
Gawyn odwrócił się, stając twarzą w twarz z trzema kobietami, jego oczy płonęły błękitnym ogniem.
— Tak — przyznał. — Byli moimi przyjaciółmi i szanowałem ich, ale stanęli po stronie... po stronie Siuan Sanche i musiałem... — Gwałtownym ruchem wcisnął opieczętowany przez siebie papier w dłoń Min. — Jedźcie! Jedźcie, zanim zmienię decyzję!
Popędził jej klacz, a kiedy skoczyła w otwartą bramę, podobnie postąpił z wierzchowcami tamtych.
— Jedźcie!
Min pozwoliła, by jej koń swobodnie, szybkim truchtem pokonał wielki plac otaczający tereny Wieży, Siuan i Leane jechały tuż za nią. Plac był całkowicie pusty, podobnie jak dochodzące do niego ulice. Tętent kopyt na kamiennym bruku rozlegał się głuchym echem. Ktokolwiek nie uciekł jeszcze z miasta, zapewne się dobrze ukrył.
Podczas jazdy przeczytała papier otrzymany od Gawyna. W czerwonym wosku odciśnięty był szarżujący dzik.
— Mówi jedynie tyle, że mamy zezwolenie na wyjazd. Możemy wykorzystać go nie tylko na moście, ale również do wynajęcia statku.
Uznała za dobry pomysł wydostanie się z miasta w sposób, o którym nikt by nie wiedział, nawet Gawyn. Nie sądziła, by mógł zmienić swoje postanowienie, ale on był wszak taki kruchy, gotów iść za niewłaściwym podszeptem.
— To może być niezła myśl — powiedziała Leane. — Zawsze uważałam, że z nich dwóch Galad jest bardziej niebezpieczny, ale teraz już nie mam pewności. Hammar i Coulin... — Zadrżała. — Statek zabierze nas dalej i szybciej niż te konie.
Siuan potrząsnęła głową.
— Większość Aes Sedai, które uciekły z miasta, z pewnością pokona mosty. To najszybsza droga na zewnątrz, jeżeli ktoś cię ściga, znacznie szybsza niż czekanie, aż na statek zamustruje załoga. Muszę się trzymać blisko Tar Valon, jeżeli mam zebrać je razem.
— Nie pójdą za tobą — znacząco zauważyła Leane tonem pozornie beznamiętnym. — Nie masz już dłużej prawa nosić stuły. Ani nawet szala czy pierścienia.
— Owszem, nie noszę już stuły — odrzekła stanowczo Siuan — ale wciąż wiem, jak przygotować załogę do sztormu. A skoro nie mogę jej nosić, muszę dopilnować, by na moje miejsce wybrano właściwą kobietę. Nie pozwolę, by Elaida bezkarnie się nazywała Zasiadającą na Tronie Amyrlin. To musi być ktoś dysponujący wielką Mocą, ktoś, kto widzi rzeczy we właściwy sposób.
— A więc masz zamiar pomagać temu... temu Smokowi! — warknęła Leane.
— Cóż jeszcze mi pozostało? Zwinąć się w kłębek i umrzeć?
Leane zadrżała, jakby otrzymała właśnie cios w twarz, a potem przez jakiś czas jechały w milczeniu. Wszystkie te bajeczne budowle wokół nich, podnoszące się do lotu wielkie stada ptaków, ulice bez ludzi sprawiały przerażające wrażenie. Jedyny człowiek, jakiego spotkały, wyskoczył znienacka zza rogu przed nimi, a potem przeskakiwał od bramy do bramy niczym wyprzedzający je zwiadowca. Nie zmniejszył poczucia okropnej pustki, podkreślił je tylko.
— Co jeszcze możemy zrobić? — zapytała na koniec Leane. Teraz jechała zgarbiona w siodle, bezwładna jak worek ziarna. — Czuję się taka... pusta. Pusta.
— Znajdź coś, co cię wypełni — odrzekła jej twardo Siuan. — Cokolwiek. Gotowanie dla głodujących, opieka nad chorymi, znajdź męża i wychowaj mu całe stado dzieci. Jeśli o mnie chodzi, mam zamiar dopilnować, by Elaidzie nie uszło to na sucho. Nieomal mogłabym jej przebaczyć, jeżeli szczerze wierzyła, że istotnie stanowię zagrożenie dla Wieży. Nieomal naprawdę potrafiłabym. Nieomal. Ale ją zżerała zazdrość od czasu, gdy wybrano mnie Amyrlin, mnie, a nie ją. Tym się kierowała na równi z innymi motywami i za to ją zniszczę. To wypełnia mnie, Leane. To i fakt, że Rand al’Thor nie może wpaść w jej ręce.
— Być może to wystarczy. — Kobieta o miedzianej skórze wypowiedziała te słowa z powątpiewaniem, prostując się na powrót w siodle. Kontrast między jej wyraźnym doświadczeniem a ostrożną, sztywną postawą Siuan na niższej klaczy powodował, iż to właśnie ona wyglądała na przywódczynię. — Ale od czego tu zacząć? Mamy trzy konie, rzeczy, w które jesteśmy ubrane, oraz to, co Min ma w swojej sakiewce. Raczej niewiele, by wyzywać do walki całą potęgę Wieży.
— Jestem zadowolona, że nie zdecydowałaś się na męża i dom. Znajdziemy pozostałe... — Siuan skrzywiła się. — Znajdziemy Aes Sedai, które uciekły, a one będą miały wszystko, czego nam potrzeba. Możemy mieć więcej, niż ci się zdaje, Leane. Min, co jest napisane na tej przepustce, którą dał nam Gawyn? Czy mówi o trzech kobietach? Szybko, dziewczyno.
Min odpowiedziała jej gniewnym spojrzeniem. Siuan jednak obserwowała człowieka skradającego się przed nimi, wielkiego, ciemnowłosego mężczyznę, ubranego dobrze, lecz skromnie, w ciemne brązy. Ta kobieta wciąż mówiła tak, jakby nadal była Amyrlin.
„Cóż, chciałam, żeby odzyskała swój kręgosłup, nieprawdaż?”
Siuan odwróciła się, by popatrzeć na nią tymi swoimi przeszywającymi niebieskimi oczyma, jednakże to jej spojrzenie zdawało się mniej onieśmielać niż przedtem.
— „Mocą mego autorytetu, okazicielom niniejszego pisma zezwala się na opuszczenie Tar Valon”. — Min zacytowała pośpiesznie z pamięci. — „Ktokolwiek im w tym przeszkodzi, będzie odpowiadał przede mną”. Podpisane...
— Wiem, jak się nazywa — warknęła Siuan. — Jedźcie za mną.
Wbiła pięty w boki Beli i omal nie spadła z siodła, kiedy kudłata klacz poderwała się do powolnego galopu. Jakoś jednak utrzymała się na jej grzbiecie i podskakując niezgrabnie, próbowała ją nakłonić do jeszcze szybszego kroku.
Min wymieniła zaskoczone spojrzenia z Leane, po czym obie pogalopowały za nią. Słysząc tupot kopyt, człowiek obejrzał się za siebie i sam również zaczął biec, ale Siuan osadziła Belę tuż przed nim. Z jękiem odskoczył. Min dogoniła je w odpowiednim momencie, by usłyszeć, jak Siuan mówi:
— Nie sądziłam, że cię tu spotkam, Logain.
Min zagapiła się na tamtego z rozdziawionymi ustami. To był rzeczywiście on. Zdesperowane spojrzenie i ta niegdyś przystojna twarz, okolona grzywą ciemnych włosów, spływających na szerokie ramiona, nie pozostawiały możliwości pomyłki. Akurat ktoś, kto był im potrzebny. Człowiek, którego Wieża chciała równie mocno dostać w swe ręce, co samą Siuan.
Logain padł na kolana, jakby umęczone nogi nie mogły już go dłużej utrzymać.
— Już nie mogę nikogo skrzywdzić — powiedział znużonym głosem, wpatrując się w kamienny bruk pod kopytami Beli. — Po prostu chciałem się wydostać, aby umrzeć gdzieś w spokoju. Gdybyś tylko wiedziała, jak to jest, kiedy się straci...
Zatoczył się, a Leane gniewnie ściągnęła wodze; ciągnął dalej, niczego nie zauważywszy:
— Wszystkie mosty są strzeżone. Nikogo nie przepuszczą na drugą stronę. Nie znają mnie, ale i tak nie pozwolą mi dostać się na drugi brzeg. Próbowałem przy wszystkich przejściach. — Nagle zaśmiał się znużony, ale tak, jakby naprawdę go to rozbawiło. — Próbowałem przy wszystkich.
— Uważam — zaczęła ostrożnie Min — że powinnyśmy jechać. On pewnie chce uniknąć tych, którzy muszą go szukać.
Siuan spojrzała na nią lodowato, unosząc brodę do góry. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby ta kobieta zachowała choć odrobinę tej niepewności, która przepełniała ją bez reszty jeszcze przed momentem.
Uniósłszy głowę, potężny mężczyzna spoglądał na nie; na jego czole powoli formował się lekki mars.
— Nie jesteście Aes Sedai. Kim więc jesteście? Czego ode mnie chcecie?
— Jestem kobietą, która może bezpiecznie cię wyprowadzić z Tar Valon — oznajmiła mu Siuan. — A także, być może, dać ci szansę odpłacenia Czerwonym Ajah. Nie miałbyś nic przeciwko szansie zemszczenia się na tych, które cię pojmały, nieprawdaż?
Zadrżał w widoczny sposób.
— Co mam zrobić? — zapytał powoli.
— Chodź za mną — odrzekła. — Chodź za mną i pamiętaj, że jestem jedyna na całym świecie, która da ci okazję do zemsty.
Wciąż klęcząc, przyglądał im się z zadartą głową, badał uważnie twarz każdej, potem wstał, jego wzrok spoczął na Siuan.
— Jestem twój — oznajmił zwyczajnie.
Na twarzy Leane malowało się takie samo niedowierzanie, jakie Min czuła w duszy. Do czegóż, na Światłość, może Siuan potrzebować człowieka o wątpliwej poczytalności, który kiedyś błędnie proklamował się jako Smok Odrodzony? On przecież może się zwrócić przeciwko nim, a przynajmniej ukraść jednego z ich koni! Mierząc wzrokiem jego wzrost, szerokość ramion, Min pomyślała, że lepiej trzymać noże pod ręką. Nagle, na moment, wokół jego głowy rozbłysła lśniąca aura złota i błękitu, którą już niegdyś dostrzegła, a mówiąca o czekającej nań chwale. Przeszył ją dreszcz. Wizje. Obrazy.
Spojrzała przez ramię w stronę Wieży; wysoka, biała iglica dominowała nad miastem, jednolita i prosta, a jednak złamana równie niewątpliwie, jakby leżała w gruzach. Na chwilę pozwoliła swym myślom powędrować ku obrazom, które tańczyły wokół głowy Gawyna, tylko na chwilę. Gawyn, klęczący u stóp Egwene z pochyloną głową, i Gawyn łamiący Egwene kark, najpierw jedna wizja, potem druga, na przemian, jakby każda z nich mogła okazać się przyszłością.
Rzeczy, które widywała, rzadko równie wyraźnie zdradzały swe znaczenie jak te dwa obrazy, ale nigdy dotąd nie zdarzyło jej się, by wizje migotały, przeplatając się wzajemnie, jakby nawet widzenie nie potrafiło powiedzieć, jaka będzie prawdziwa przyszłość. Co gorsza, miała uczucie bliskie pewności, że to, co Gawyn zrobił tego dnia, popchnęło go w kierunku tych dwu możliwości.
Mimo blasku słońca zadrżała ponownie.
„To, co się stało, już się nie odstanie”.
Spojrzała na dwie Aes Sedai — byłe Aes Sedai — obie wpatrywały się teraz w Logaina, jakby był tresowanym psem, ostrym, zapewne niebezpiecznym, ale przydatnym. Siuan i Leane zawróciły konie w kierunku rzeki, Logain biegł między nimi. Min pojechała ich śladem, ale znacznie wolniej.
„Światłości, mam nadzieję, że to wszystko było tego warte”.